sobota, 26 października 2013

Trzydziesty drugi

Żadne słowa nie są w stanie wyrazić tego, jak bardzo chcę przeprosić Was za nieobecność. Naprawdę nie jestem zdolna do napisania czegoś, co mnie usprawiedliwi. Nie usprawiedliwi mnie nic - nie ma takiej rzeczy, która mogłaby całkowicie pozbawić mnie winy. Dlatego zwyczajnie Was przeproszę. Za nieobecność. Za to, że tak Was pozostawiłam na pastwę losu. To prawda, że tęskniłam, lecz to nic nie zmienia. Przepraszam. Oto rozdział dla Was. 


Druga w nocy. Już dawno powinnam była leżeć opatulona miękką pościelą, której każdy skrawek pachnie ciałem Harry’ego, Jego perfumami, Jego szamponem i żelem pod prysznic. Powinnam właśnie przekręcać się na lewy bok, ugniatając lekko udo Stylesa, jak zawsze niechcący robię. Bo przecież On musi leżeć blisko mnie i zawsze jęczeć pod nosem, po cichu, że Go specjalnie gniotę. Powinnam pozwolić sobie odpłynąć, powinnam śnić…Nic z tego nie wyszło. To chyba naprawdę nie jest moja wina, że nie umiem za nic w świecie zmusić się do zaśnięcia w pustym łóżku. I może zasnęłabym, wymęczona na fotelu, opatulona pod sam nos kocem. Pewnie tak bym zrobiła, gdyby Harry był na zwykłym koncercie. Tak się jednak złożyło, że Harry nie wybył na koncert, a udał się z chłopakami do…klubu. Tak naprawdę nie jestem sobie w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak zdołał wyjść z pokoju hotelowego. Przecież po tym, co ostatnio zaszło, powinnam nigdy więcej nie spuścić Go z oka… Mimo to, kiedy spytał mnie cichym, chrapliwym głosem, czy może wyjść z chłopakami do klubu, mruknęłam twierdząco. Choć nie wiem, po co o to pytał. Harry Styles to pełnoletni, odpowiadający za siebie obywatel Wielkiej Brytanii, który nie ma obowiązku pytania mnie o zgodę. Wymamrotał jeszcze pytanie, na które miałam dać odpowiedź, czy idę wraz z Nim, potańczyć, odprężyć się, „chlapnąć” drinka. Uśmiechnęłam się wtedy blado i odparłam, że powinien pójść sam. Jak to zrobiłam? Naprawdę, nie wiem. Przecież do mnie raczej pasowałoby pilnowanie Go, jak dziecka. Powinnam iść z Nim i na każdym kroku być przy Nim. Żeby kolejny raz nie wpakował się w błoto, z którego zawsze trudno nam go wyciągnąć. Zostałam w hotelu. Harry poszedł szaleć z resztą zespołu. Pozwoliłam Mu wyjść do klubu, gdzie w Jego ręce dostaną się kieliszki z różnego rodzaju alkoholami. Czy ja jestem normalna? Może zrobiłam to po to, żeby pokazać Mu, że wciąż mu ufam? Chciałam pokazać, że jest dla mnie ważny i ponad wszystko cenię sobie zaufanie… Chciałam sprawdzić…Co chciałam sprawdzić? Być może popełniłam ogromny błąd, wypuszczając dwudziestodwulatka uzależnionego od narkotyków do klubu. Na dodatek, chłopaka, który, jakby nie patrzeć, był miłością wielu nastolatek. Był też kąskiem tysiąca reporterów… Zrobiłam bardzo źle, pozwalając mu iść?
Teraz stałam w łazience. Patrzyłam w odbicie dużej tafli lustra, obserwując swoje zmęczone, szare oczy. Długie, ciemne, od niedawna trochę mniej błyszczące włosy związane w niedbałego koczka pozwalały drobnym kosmykom opadać na policzki i szyję. Zimne szkło umywalki przyprawiało mnie o nocne dreszcze. Bose stopy ślizgały się na błyszczących kaflach łazienkowych, na których w rogu poniewierały się spodnie Harry’ego. Te szare, które zdejmował dziś rano, bo ubrudził je pastą do zębów. Wyleciał szybko, zostawiając je tam, gdzie zostały brutalnie porzucone. Na dębowym stoliczku niedaleko tych spodni ustawione były dwie kosmetyczki. Moja beżowa, w której chowałam wszelkie kosmetyki. Ta granatowa należała do Harry’ego. Obok nich postawiliśmy nasze perfumy,  a gdzieś za nimi poniewierały się moje gumki do włosów. Obserwowałam łazienkę przymrużonym wzrokiem. Nocna pora dawała się we znaki. Byłam zmęczona. Jaskrawa żarówa wisząca nad moją głową, chroniona przez jasny abażur, absolutnie nie była przyjemna dla moich obolałych oczu. Westchnęłam i odwróciłam się od lustra, umywalki, by podejść powolnym krokiem do szarych spodni Stylesa. Na progu wanny leżała także błękitna koszula chłopaka. Za ten bałagan kochałam Go mocno. On doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo nie lubię bałaganu. Uwielbiałam, gdy wszystkie rzeczy miały swoje miejsce. I lubiłam, gdy znajdywały się tam, gdzie to miejsce jest. Harry natomiast lepiej odnajdywał się w chaosie. Porozrzucane koszulki, spodnie, bielizna, pieniądze, kosmetyki, książki… U Niego każda rzecz była wciąż na innym miejscu. Od zawsze utwierdzał mnie w przekonaniu, że wtedy lepiej mu odnaleźć to, czego aktualnie poszukuje. Ja wolałam porządek, On bawił się świetnie w bałaganie. Mimo tych diametralnych różnic – jedno kochało drugie za tę odmienność. Mnie nie denerwowało, że potykam się o bokserki Harry’ego, a Harry nie złościł się na mnie, że w łazience każda flaszeczka perfum i każdy pojemniczek z kremem ma swoje miejsce… Westchnęłam, kucając i łapiąc między palce szlufkę od spodni tego okropnego bałaganiarza. Stękając, gdy wstawałam, chwyciłam jeszcze błękitną koszulę, którą rzucił na próg wanny. Ziewnąwszy, ułożyłam stosik ubrań na szafeczce przy wannie. Przetarłam załzawione od ziewania oczy i zadarłam stopę, żeby podrapać się nią w kolano. W sypialni rozniósł się dźwięk nadchodzącego połączenia. Automatycznie przerwałam uzależnienie od ziewania, po czym poprawiając luźne spodenki w bordową kratkę, pomknęłam po cichu do sypialni. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, próbując dojść do wniosku, gdzie zostawiłam dotykowego Iphone’a. Pod bielusieńką pościelą malowało się podświetlenie. Odrzuciłam luźne kosmyki z czoła i potruchtałam do  łózka. Odrzucając puszystą pościel na bok, dotknęłam dłonią przyrządu. „ Liam dzwoni” odbiło się blaskiem w moich oczach. Bez zastanowienia odebrałam połączenie, czując jak coś w podbrzuszu zawiązuje się na mały supełek. Niepokój mnie dorwał…?
- Tak, Liam? – spytałam cicho. Nie byłam zdenerwowana. Nie byłam nawet wystraszona. Tylko coś niezrozumiałego przeleciało przez mój umysł. Po co Payne dzwoni do mnie o drugiej w nocy, zamiast bawić się w klubie? Przecież to nieodpowiednia pora na to, by pytać mnie, co u mnie słychać… Skoro wybrał mój numer, musiało się coś wydarzyć, prawda? Czy tylko  mój mózg jest w stanie wyprodukować takie domysły…Czy jestem kompletnie przewrażliwiona…
- Amira, słuchaj, uznałem, że musisz wiedzieć i sprawa jest taka: poszliśmy do klubu, trochę mocno zabalowaliśmy, znaczy... Ja nie... Ale w każdym razie nawet Niall gdzieś zniknął i wtedy Harry...
Zaschło mi w ustach bardzo nagle, a w gardle pojawiła się znienawidzona, okropna gula. Co mogę wymamrotać? Takie zwyczajne, banalne „ Wiedziałam!”? Ton, jakim Liam atakował mnie ze słuchawki, nie był spokojny. Słowa wycedzane przez usta szatyna nie były wyjątkowo przerażająco niepokojące, jednak kto na moim miejscu nie dostałby dreszczy na sam słuch? Usiadłam na materacu, słysząc jego delikatne sprężynki, które pod naciskiem mojego ciała odezwały się cicho. Siły z mięśni odpłynęły. Przestraszona nie wiedziałam, czego mogę się dowiedzieć. Przewrażliwiona i uczulona przez to wszystko, co już zdążyło mnie spotkać, byłam sparaliżowana przez świadomość, że zaraz mogę dowiedzieć się czegoś niekoniecznie ciekawego. Przełknęłam ślinę i słysząc głuchą ciszą w słuchawce, nie wiedziałam, co mam dalej zrobić. Słyszałam jedynie cichy, płytki oddech Payne’a.
- Liam? Co się stało? – Beznamiętnym głosem, kompletnie pozbawionym uczuć, z przymrużonymi oczami zadałam przyjacielowi pytanie. Na sam dźwięk własnego głosu wszystkie wnętrzności w brzuchu fiknęły kolosalnego fikoła. Supełek, zawiązujący się w podbrzuszu z nerwów ścisnął się zbyt mocno. Nerwica? Uchyliłam usta, spokojnie oddychając.
-   Bo Harry sobie pozwolił wypić dosyć dużo, za dużo trochę nawet tego alkoholu. I jakiś gburowaty, nawalony koleś kłócił się ze swoją dziewczyną, która chyba chciała, żeby już do domu wracali. No... I podniósł na nią rękę, a wiesz jaki jest Harry. On nie może znieść czegoś takiego, wkurzył się i chciał stanąć w jej obronie, ale że sam był mocno narąbany, to  przecenił swoje możliwości i tamten facet... Go pobił... Próbowałem coś działać, ale sam nieźle oberwałem. – wybąkał Liam, a ja zmarszczyłam czoło. Byłam gotowa usłyszeć „ Harry się naćpał.”, „Harry nie żyje”. O innych scenariuszach, które pisałam w głowie po cichutku, gdy Liam decydował się odezwać, wolę nawet nie pisnąć słówkiem…Tymczasem…Właśnie dowiedziałam się od jednego z piątki tych dzieciaków, że mój Harry stanął w obronie bidnej dziewczyny i dostał za to manto. Naprawdę. Naprawdę nie wiem, czy powinnam odetchnąć z ulgą, zacząć się cicho śmiać, czy zbierać manatki i jechać do tego nieszczęsnego klubu. Mimo wszystko, kiedy dotarło do mnie „ Pobili Harry’ego”, zesztywniało mi pół twarzy i serce. Gdzieś na plecach poczułam dotyk chłodu, a w głowie malowało się niezaprzeczalne przerażenie o osobę o zielonych oczach.
- Co z nim? Bardzo źle? – Wyrzuciłam z siebie na wdechu, patrząc kątem oka na zegarek. Na kwadratowym, modnym zegarze stojącym na komodzie widniała godzina druga dwadzieścia w nocy. Coś ścisnęło mnie za ciało mocniej. Niepokój i zmęczenie nie pomagało.
- Trochę... Ma jakby rozkwaszony nos, rozwaloną wargę i łuk brwiowy. Nic groźnego, ale sporo krwi. Dostał też parę razy w brzuch, więc nie czuje się najlepiej, narzeka trochę, że go boli, ale nic mu nie będzie. – wymamrotał Liam, a pod oddech, który prezentował mi w słuchawce, wiedziałam, że szybko gdzieś idzie. Przymknęłam oczy, wyobrażając sobie Stylesa umazanego ciemną krwią. Pamiętam, jak któregoś pachnącego maciejkami wieczoru spadła mu na głowę metalowa rynna… Była to rynna ze studia nagraniowego. Krew leciała mu ciurkiem z głowy, brudząc czoło, policzki, szyję i ubranie. Oboje byliśmy przerażeni, zbyt szybko wszystko się stało, a żadne z nas nie wiedziało, co tak   naprawdę zaistniało. Pierwszy raz w życiu widziałam tyle krwi na osobie, za którą oddałabym życie. Na samą myśl, na samo przypomnienie tej sytuacji, dostałam mdłości. Bez zastanowienia spytałam Liama o adres klubu. Coś czuję, że Toronto nie będzie miastem, które zapamiętam pozytywnie…
- Nie przyjeżdżaj, Amira, sami się tym zajmiemy.
Nie znosząc sprzeciwu ze strony młodego Payne’a, burknęłam do słuchawki, że ma podać mi adres natychmiast. Przed oczami wciąż miałam zakrwawioną twarz Stylesa, a to naprawdę nie ułatwiało sytuacji. Jak zwykle, pochłaniał mnie lodowaty strach i niepokój. Liam zaprotestował po raz drugi, ale zignorowałam jego dziecinne uspokajanie mnie. Wygłosiłam, że i tak siedzę rozbudzona na łóżku, a po tym, co zaprezentował mi przez telefon, z pewnością nie zmrużę już oka. Nie zasnę, do póki ten ufajdany krwią dwudziestolatek nie znajdzie się obok. Oddychający i żywy. W pełni. Chłopak westchnął przeciągle.
-  No dobra. 722 College Street. – Bez namysłu, jak maszyna, rzuciłam się do szafki nocnej Harry’ego. Wyciągnęłam z niej mały notesik, a długopisem, który znalazłam przy lampce, zapisałam miejsce, pod które powinnam udać się z sercem w gardle. Słuchając jak Liam mamrocze coś pod nosem, zastanawiałam się, gdzie w tym apartamencie jest książka telefoniczna. Żeby zamówić taksówkę była mi kompletnie niezbędna.
- Dobra, słuchaj, ja łapię taksówkę. Puszczę ci sygnał, kiedy będę pod klubem. Znajdę jakieś wejście od tyłu i macie mi go tam podprowadzić, dobrze? – wysapałam, mętnym wzrokiem oblatując pomieszczenie. Pośpiech nie pomaga, kiedy chcesz zrobić wszystko dokładnie i dobrze. W obecnej chwili po mojej głowie krążyły myśli, których lepiej byłoby się pozbyć. Liam mruknął potwierdzająco, dodał kilka uspokajających zwrotów, które zamiast mi pomóc, rozproszyły mnie jeszcze bardziej. Uciszyłam go, przeprosiłam, rozłączyłam się. Trzęsącymi palcami wystukiwałam numer pod którym mogłabym zamówić taksówkę. Po zakończeniu połączenia, wcisnęłam karteczkę z nakreślonym adresem klubu, do kieszonki kraciastych, piżamowych spodni. Z grymasem na twarzy rzuciłam się do szafy, skąd wyciągnęłam puchaty, miły w dotyku sweterek sięgający do połowy ud. Nie zastanawiając się wiele, wzięłam pieniądze na taksówkę, telefon, po czym wypadłam z pokoju. Telefon przytrzymałam zębami, by sprawnie zamknąć apartament. Powinnam była starać się robić to jak najciszej. Wybiegając z pokoju nawet nie zgasiłam w środku światła. Przymknęłam drzwi i zajęłam się majstrowaniem przy zamku. Pośród ciemności, która panowała na szerokim, długim korytarzu hotelowym. Na końcu przejścia była winda, do której udałam się szybkim biegiem, poprawiając spadające ze stóp baleriny. Kiedy stałam przed metalowymi drzwiami, czekając niecierpliwie, aż się otworzą, bardzo się trzęsłam. Wpadłam do pomieszczenia, przyciskając pomarańczowy guziczek. Winda skrzypnęła, a ja czułam w brzuchu, jak zjeżdżam w dół. Spojrzałam na lustro umieszczone na jednej ze ścian. Przytrzymałam telefon i pieniądze pod pachą, by przynajmniej trochę ułożyć skołtunione, wystające we wszystkie strony włosy. Winda ponownie zaskrzypiała, a po chwili jej drzwi stanęły otworem. Ogarniając zmęczonym wzrokiem opustoszały hol, natychmiast prędkim krokiem opuściłam windę. Bez zbędnych ceregieli udałam się do szklanych, rozsuwanych skrzydeł drzwi, jak najszybciej pragnąc wydostać się na zewnątrz. Na jedną ze znienawidzonych ulic Toronto. Stojąc na szczycie marmurowych schodów prowadzących do gmachu, odetchnęłam z ulgą. Na samym dole już czekała na mnie zamówiona taksówka. Przynajmniej tyle po mojej myśli. Zbiegając po dwa schodki, uważałam, by nie zgubić pieniędzy i telefonu. Na ostatnim schodku podwinęła mi się noga. Ciemna noc panująca teraz w Toronto nie pomagała przy łapaniu równowagi. Nie była również korzystna teraz, gdy okropnie się śpieszyłam, by ratować tyłek mojemu księciu, który zaszalał z kieliszkami…Chwyciłam prędko klamkę żółtego pojazdu, ale ponieważ byłam zbyt zdenerwowana, by panować nad emocjami, palce zjechały z metalowej klamki. Szarpnęłam ją, chwytając mocniej, po czym natychmiastowo witając się ze starszym mężczyzną, podałam mu karteczkę z adresem. Musiał być bardzo zmęczony dzisiejszym dniem pracy, ponieważ ja już dawno siedziałam na fotelu, oczekując ruszenia pojazdem, a on dopiero odpowiadał mi cicho „ Dobry wieczór”. Lekko zdziwiony siwawy mężczyzna z tego samego koloru wąsem przejechał wzrokiem po moich piżamowych spodniach i puchatym sweterku. Jestem bardzo cierpliwa. Okropnie lubię patrzeć na ludzi i pokazywać im, że swoją cierpliwością wiele osiągnę. W obecnej chwili miałam ochotę wysiąść, trzasnąć drzwiami i przejąć tę taksówkę, by samodzielnie, łamiąc wszelkie prawa kierowców, podjechać z piskiem opon pod klub. Mężczyzna zerknął na karteczkę, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce. Ciśnienie mojej krwi lekko się wyrównało. Kiedy ruszyliśmy spod hotelu, zaczęłam nerwowo bębnić paznokciami o własne kolano. Napomknęłam mężczyźnie, że będę bardzo prosiła również o odwiezienie spod klubu pod hotel. Skinąwszy głową, skręcił w lewą uliczkę, przejeżdżając obok zdewastowanej, przechylonej latarni. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Z całego serca chciałam być już tam, by zorientować się, w jakim stanie jest Harry. Czy dość mocno ocieka krwią. Czy bardzo Go boli. Oraz jak bardzo z ust czuć alkohol…Nie mogłam być niegrzeczna w stosunku do starszego kierowcy, który z wielką pewnością starał się dowieźć mnie tam jak najszybciej. Chciałam wierzyć, że już niedługo wyskoczę z pojazdu i dorwę za fraki pijanego, pobitego Stylesa. Z takim pechem, że co chwilę nerwowo łupałam oczami w kierunku mężczyzny, z ogromną chęcią wykrzyczenia by się pośpieszył. Cierpliwości były już ostatki. Ledwo mogłam normalnie oddychać. Wjechaliśmy w wąską uliczkę, na jej końcu dostrzegłam zielony neon, mrugający z zawrotną prędkością. Serce podeszło mi do gardła, kiedy wybrałam numer do Liama. Odebrał, zagłuszając swoim wrzaskiem głośną, dudniącą muzykę. Kazałam wyprowadzić Harry’ego na tyły budynku. Trzymając telefon przy uchu, poprosiłam, by taksówkarz czekał w tym miejscu. Zatrzasnęłam drzwi pojazdu i rozejrzałam się wkoło, słuchając walących bitów muzyki. Obserwując chodniczek obiegający budynek klubu, rzuciłam się biegiem w tamtą stronę. W telefonie rozbrzmiał śmiech Nialla, muzyka nagle ucichła. Potem coś huknęło i Niall kolejny raz zaniósł się potężnym śmiechem. Nie było mi do śmiechu. Wiedziałam, że wszyscy tam są nieźle wstawieni, oczywiście poza Liamem. Kiedy wybiegłam zza zakrętu i wyostrzonym wzrokiem dostrzegłam Louisa siedzącego na schodkach, zjeżdżającego lekko i zanoszącego się śmiechem, tak naprawdę dopiero wtedy się zaniepokoiłam całkowicie. O szerokie, metalowe drzwi opierał się Horan, zakładając ramiona na piersi, obserwował plecy Tomlinsona. Wtedy w progu stanął Liam podtrzymujący chwiejącego się Harry’ego, dosłownie całego we krwi. Payne trzymał go kurczowo za ramię, a drugą dłonią przytrzymywał swój telefon przy uchu. Kiedy dostrzegł mnie w ciemnościach, zszokowaną i przerażoną, rozłączył się i schował aparat do kieszeni dżinsów. Harry nie wiedział, co się dzieje. Złapawszy się za nos, zmarszczył brwi dostrzegając na opuszkach palców krew. Ta, która płynęła w moich żyłach, nagle zbyt mocno zaczęła płynąć, pieniąc się. Mój oddech z szybkiego, stał się przeraźliwie płytki. Liam postawił jeden krok, wlekąc za sobą umazanego krwią Stylesa. Mój Boże, jak ja Go dotaszczę do hotelu… Podbiegłam prędko w ich kierunku, wyłaniając się z ciemności. Kiedy zostałam zauważona przez Louisa, zaczął się śmiać, a potem zataczając głową goło, opadł na blachę z której wykonany był ogromny śmietnik stojący pod budynkiem. Wtedy śmiechem zaniósł się Niall. Moje oczy z  minuty na minutę się powiększały. Liam próbował uspokoić mnie swoim anielskim wzrokiem. To było na nic. Zignorowałam Nialla wraz z Louisem i wspięłam się na betonowe schodki, by podejść do Harry’ego. Był zbyt zajęty obserwowaniem spitym wzrokiem swoich zakrwawionych spodni. A kiedy wreszcie jego przepite, zielone oczy podniosły spojrzenie i zobaczyły mnie, musiał chwilkę na mnie popatrzeć, by zrozumieć kogo widzi. Chciał się wyrwać z objęć Liama, ale na całe szczęście chłopak mocno trzymał Jego koszulkę. Brunet wybełkotał moje imię, krzywo się uśmiechając. Buzowałam od środka. Byłam wściekła na zielonookiego, jednocześnie przestraszona Jego stanem.
- Szeeeeść Amira – wybełkotał, kiedy omijając czkającego Louisa siedzącego na schodkach, znalazłam nieznacznie bliżej. Omiótł mnie nieobecnym wzrokiem. – Przyyyszłaa….śśś mi poto…potowarzyszyć? Się nie pobawimy, koch, kochanie… - mruknął z opętańczym śmiechem, a potem zorientował się, że Liam mocniej go przytrzymuje. Dłonie szatyna oplątywały ramię zielonookiego, broniąc Jego ciało przed upadkiem. Harry  popatrzył na twarz przyjaciela z niedowierzaniem, jakby go w ogóle nie znał, po czym obruszył się poważnie i wykrzyczał – Won z łapami! Nie, nie. Nie obmacuj, najpierw musielibyśmy się bardziej poznać…
Louis parsknął śmiechem, opuszczając bezwładną głowę między kolana. Poczerwieniałe oczy co chwilę przymykał, opętańczym wzrokiem lustrując popękaną kostkę brukową w dole.  Zacisnęłam nerwowo szczęki, wyprowadzona z równowagi. Lou nadal nie przestawał rżeć, a w miarę kontaktujący Niall zorientował się, że mam na sobie urocze spodnie od piżamy i zaczął nad tym faktem spowijać w umyśle filozoficzne cytaty. Przy wytworach jego upitego umysłu, próbował również skutecznie stać przy ścianie. Wzbraniał się przed efektownym zjechaniem na podłogę, ale szło mu to coraz oporniej.
- Wódka! Martini! Kto pierwszy ze mną do baru? Albo nie. Albo nie. Na jagody, na jagody! – wybełkotał Styles, uderzając niechcący swoją bezwładną, siną ręką w klatkę piersiową Liama. Niall opluł swoją niebieską koszulkę, parskając. Próbowałam znaleźć siłę. Naprawdę, ponad wszystko starałam się nie rozpłakać ze zdenerwowania i niemocy. Przede mną stał zataczający się, caluchny we krwi Harry, myślący, że Liam Go podrywa. A dla dodania smaczku chwili, właśnie w głowie zasadził sobie myśl, że fajnie byłoby iść na jagody.  Za moim plecami Louis zjeżdżał z brudnego betonu, nadal panicznie chichocząc. Niall nawet na moment nie przestał komentować mojej piżamy. Uznał, że kratka wyszczupla uda. Teraz dopadła go czkawka i absolutnie nie mógł wydusić z siebie słowa odnośnie szarawego sweterka spoczywającego na moich ramionach, gdyż zwyczajnie się jąkał.  Byłam przerażona wizjami tego, jak dostanę się z bezwładnym, nieobecnym Stylesem do hotelu. Bałam się też tego, co w Jego organizmie wyrządziło to pobicie. Skrzywiona spojrzałam na twarz Liama. Był całkowicie trzeźwy i doskonale wiedziałam, dlaczego nawet jedna kropla alkoholu nie przeszła przez jego gardło. Patrzył swoim łagodnymi, brązowymi oczami, samym wzrokiem próbując mnie uspokoić. Wiem, jak bardzo się starał. Musiałam z przykrością stwierdzić, że nawet ta łagodność Payne’a nie zdziałała cudu i nie zakatowała moich lęków.
- Lii, pomóż mi go tylko sprowadzić z tych schodków, dobrze? To oboje nie wyrżniemy w ziemię…Potem  do taksówki jakoś dojdę. – odezwałam się cicho, gotowa na akcję stulecia. Akcja? Tak, akcja. Jak dowieźć żywego Stylesa do hotelu, omijając paparazzi. Wypuściłam z ust nagromadzone powietrze, po czym przejechałam wzrokiem po musztardowych spodniach Harry’ego, usłanych plamami krwi. Biała koszulka nie mogła być już nazywana nieskazitelnie białą. Miała na sobie brązowe i czerwone plamy, zacieki po czymś zielonym, a w dolnym lewym rogu była niemiłosiernie pognieciona. Ze szczęką zaciśnięta z całych sił, złapałam kędzierzawego za nadgarstek, na którym miał kolorowe bransoletki, które same pletliśmy. Chwyciłam Go pewnie za dłoń, po czym poprowadziłam do schodków. Louis siedzący na nich zadarł głowę i otworzył usta. Wyglądał jak niesprawny umysłowo chłopaczek. Uśmiechnął się dziecinnie, na całe szczęście bez salwy śmiechu. Liam panował nad sytuacją. Podziwiałam go za to, zaciskając sine palce na dłoni Stylesa. Jeden zabójczy wzrok brązowych tęczówek Liama w stronę Louisa, a tamten stawał się aniołkiem z promilami we krwi. Cud. Zeszliśmy z betonowych schodków, a moja zielonooka miłość zachwiała się na nogach odzianych w białe trampki, po czym czknęła pijacko. Patrząc wdzięcznie w oczy Payne’a starałam się pokazać mu, że dam radę. Uśmiechnęłam się blado, obejmując ramieniem chwiejącego się Stylesa.
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz, Amira? – spytał Brytyjczyk, obserwując z niepokojem moją bladą twarz. Tak, to, że poradzę sobie z pijanym w sztok facetem ulega pewnej dyskusji. Ale to, że się do tego nie  przyznam, jest raczej oczywiste. Harry czknął kolejny raz, przygniatając moje kościste ramię swoim policzkiem. Zapach alkoholu i Jego perfum podpłynął w moim kierunku. Jęknęłam, czując coraz większy ciężar bezwładnego Stylesa na swoim ciele.
- Wszystko będzie dobrze, Lii. Za rogiem czeka na mnie taksówka. Poradzę sobie – wystękałam, mocniej naciągając bezwładną rękę Harry’ego za swoją szyję. Przy moim uchu rozległ się dźwięk czknięcia. Liam patrzył na mnie niepewnie, kątem oka sprawdzając, czy chwiejący się Horan wciąż podpiera ceglastą ścianę. I czy Louis w dalszym ciągu zaśmiewa się, zwisając z murka. Próbowałam się uśmiechnąć. Czy wyszedł z tego promienny pokaz zębów, nie dam sobie uciąć ręki. Prawdopodobnie przedstawiłam Liamowi najpiękniejszy grymas na świecie.  Chłopak zerknął jeszcze raz w stronę „napromilowanego” bruneta i odszedł kilka kroków, mierząc dwóch tańczących piosenkarzy. Westchnęłam cicho i skrzywiłam się, czując  ciepły, alkoholowy oddech na policzku. W myślach stęknęłam „ No, dawaj Styles. Czołgamy się do taksówki”. W rzeczywistości jednak spojrzałam ze zwątpieniem w dół, na kostkę brukową, gdzie stały nasze stopy. Jego krzywo ustawione, w białych, lekko przybrudzonych trampkach. I moje, w czarnych balerinach. Pokonać drogę do taksówki z pijanym i wiszącym na tobie chłopakiem. Zaraz się okażemy, ile mam siły, cierpliwości i…miłości do tego pacana. Postawiłam pierwszy krok i poczułam, jak czkające zielonookie pijane bydle idzie krok w krok ze mną. Odetchnęłam. Może nie będzie tragedii? Harry uczepił się dłonią mojego swetra i wpatrując się zamglonym, pijackim spojrzeniem w kostkę brukową, starał się iść równo. Czy wychodziło mu to, musiałby ocenić ktoś idący nam znad przeciwka. Sądzę, że marnie mu to szło. Obie Jego nogi stawiane były w odmiennych kierunkach. Gdybym nie trzymała Go kurczowo za bok, już dawno leżałby na chodniku z obdartym policzkiem. Zdołałam się już lekko odstresować i zasiać w głowie myśl, że chyba dam radę z chłopakiem zachowującym się jak dziecko, kiedy ów chłopak zaparł się nogami. Po prostu stanął jak osioł i nie postawił ani jednego kroku dalej.
- Harry, rusz się – odezwałam się bardzo cicho, prosząc w myślach, żeby nie stawiał oporu. Zamiast spełnić moją cichą prośbę, zadarł głowę i spojrzał  w czarne niebo i skrawek dachu jakiegoś budynku. Serce mi przyśpieszyło ze zdenerwowania. – Hazz, czeka na nas taksówka, pośpiesz się, proszę. – Ponowiłam prośbę i obserwowałam, jak przenosi nieobecny wzrok na moją twarz. Patrzył na moje policzki, usta i brodę. Kiedy ścisnęłam Go za dłoń i pociągnęłam delikatnie do przodu, poddał się i ruszył ze mną. Szliśmy równym tempem, starając się nie wywrócić na brudny chodnik. Ja się starałam, Harry tylko był przeze mnie wleczony do przodu. W połowie drogi widać było już taksówkę, która dzięki dobroci kierowcy, wciąż czekała na nas, ustawiona na chodniku. Lampa, przy której stało auto, groźnie mrugała, aż wreszcie zgasła całkowicie. Cisza nocna pozwoliła nam usłyszeć odgłos otwieranych samochodowych drzwi. Chwilę po tym zza dachu żółtej taksówki wyłoniła się głowa starszego mężczyzny, który przywiózł mnie w to miejsce. Przeczesując krótkawe, siwe włosy wytężał wzrok.  Spojrzał na Harry’ego krzywo, a do mnie zwrócił się z rozkazem, byśmy się pośpieszyli. Harry mruknął coś pod nosem i całkowicie poważnie, jak malutkie dziecko, wybąkał dziecinne” Ej, chodź nie idźmy do tego gbura, co?”
Gdybym nie była poddenerwowana i psychicznie zmęczona, zaśmiałabym się wesoło i popatrzyła na Harry’ego z politowaniem. W tej chwili jedynie zacisnęłam usta w wąska linię i zmarszczyłam brwi. Taksówkarz był ewidentnie zirytowany mną ciągnącą pijanego dwudziestolatka. Domyślam się, że nie był uradowany na myśl podwożenia pod hotel tego przepitego piosenkarza. Przyśpieszyłam kroku, chwytając ciało Harry’ego pewniej, by czasem nie zrównać nas z ziemią, po czym rozglądając się na lewo i prawo, przeprowadziłam nas na drugą stronę.  Latarnia, która niedawno mrugała, znów zapaliła się jasnym światłem, ukazując ciemne zakamarki ulicy przy klubie. Taksówkarz wysiadł całkowicie z auta, przyglądając się badawczo mojemu partnerowi. Unosił jedną brew, obserwując i oceniając zdolności przepitego młodzieńca.  Rzucił pod nosem jakąś uwagę, i o ile dobrze usłyszałam, obawiał się chyba o to, że Harry zwróci na jego siedzenie zawartość żołądka. Puściłam to mimo uszu i w myślach podziękowałam mężczyźnie za otworzenie skrzypiących drzwi. Zapakowanie giętkiego w ciele Hazzy do auta, kiedy On sam upiera się w najlepsze, że ta taksówka jest nieodpowiednia do podróży. Moja cierpliwość jeszcze funkcjonowała, ale doskonale wiedziałam, że jeżeli mój wyjątkowy pijak zaraz się nie uspokoi, oberwie ode mnie. I wnioskując po minie starszego człowieka z licencją na taksówkę, od niego  Harry również otrzyma cios. W głowie cichutko warknęłam, zaciskając boleśnie dłonie na nadgarstkach Stylesa.

- Wsiadaj do tego auta, do cholery jasnej! – Pierwszy raz krzyknęłam na Harry’ego  z taką mocą, prawie gryząc sobie z bólu usta. Nigdy nie byłam na tyle wyprowadzona z równowagi, by wrzeszczeć na Niego na środku ulicy. Nigdy na Niego  nie krzyczałam. Nie umiałam krzyczeć na kogoś, kogo kocham. Harry również nie podnosił na mnie głosu. Raniące słowa szeptaliśmy. Może z nadzieją, że druga osoba ich nie usłyszy? A teraz ryknęłam tak donośnym głosem, że poczułam skruchę, gdy pomyślałam, że kogoś mogłam wybudzić ze snu.  A zwłaszcza, że miałam świadomość w jakim jest stanie. Taksówkarz aż cofnął się kilka kroków w tył, a Harry zamrugał oczami, rozchylając bezwładne usta.  Przytrzymując Jego ciało, czekałam zdenerwowana, aż wsiądzie do auta. I zrobił to. Wsadził niezdarnie nogę do środka, a czołem z całej siły uderzył w krawędź samochodu. Wywróciłam oczami i zacisnęłam ze złości usta. Chłopak zaczął jęczeć i łapać się za czoło, a ja popchnęłam Jego cielsko w głąb pojazdu. Nim zdołałam odetchnąć, taksówkarz trzasnął moimi drzwiami, obszedł auto dookoła i zasiadł za kierownicą, mrucząc coś niezrozumiałego. Spojrzałam nieobecnym wzrokiem na przednią szybę i powinnam była odetchnąć z ulgą. Zapakowałam tego pajaca do samochodu. To jest przecież cud. Powinnam wzdychać, naprawdę. Zamiast tego, poczułam na ramieniu kościsty policzek Harry’ego a do uszu doszły mnie Jego jęki, jak bardzo boli. Wycedziłam powietrze spomiędzy ust i czując jak taksówka rusza z chodnika, zjeżdżając na drogę, podniosłam dłoń do twarzy Harry’ego, ugniatającego mi ramię. Przytknęłam zimną dłoń do Jego czoła, sprawdzając, czy swoim efektownym uderzeniem nie rozciął skóry. Krew nie odcisnęła się na opuszkach moich palców, natomiast Styles zaczął stękać, bym nie zabierała dłoni. Mruczał coś niezrozumiałego, coraz bardziej osuwając się na moje sztywne z nerwów ciało. Taksówkarz wyjechał na bardziej ruchliwą ulicę Toronto, wrzucając bieg. Zielonooki zjechał  całkowicie  głową z mojej klatki piersiowej na kolana, cichutko sycząc. Przymknął oczy, marszcząc nos i przekręcając twarz policzkami do mojego brzucha. Przytknął czoło do mojego swetra i poruszył się jeszcze nieznacznie, mamrocząc coś dosłownie pod nosem. Pokiwałam głową z niedowierzaniem, obserwując Go zmartwiona, zmęczona i nie do końca spokojna. Przyłożyłam dłoń do czoła chłopaka, odsuwając ciemne, lekko kręcone włosy. Zmarszczył brwi i nie dawał już znaków przytomności. Szybko odpłynął w krainę snów, mocząc moją bluzkę aromatem alkoholu wydychanym płytkim oddechem. Odetchnęłam i zerknęłam na widok za szybą. To będzie ciężka noc.