sobota, 26 października 2013

Trzydziesty drugi

Żadne słowa nie są w stanie wyrazić tego, jak bardzo chcę przeprosić Was za nieobecność. Naprawdę nie jestem zdolna do napisania czegoś, co mnie usprawiedliwi. Nie usprawiedliwi mnie nic - nie ma takiej rzeczy, która mogłaby całkowicie pozbawić mnie winy. Dlatego zwyczajnie Was przeproszę. Za nieobecność. Za to, że tak Was pozostawiłam na pastwę losu. To prawda, że tęskniłam, lecz to nic nie zmienia. Przepraszam. Oto rozdział dla Was. 


Druga w nocy. Już dawno powinnam była leżeć opatulona miękką pościelą, której każdy skrawek pachnie ciałem Harry’ego, Jego perfumami, Jego szamponem i żelem pod prysznic. Powinnam właśnie przekręcać się na lewy bok, ugniatając lekko udo Stylesa, jak zawsze niechcący robię. Bo przecież On musi leżeć blisko mnie i zawsze jęczeć pod nosem, po cichu, że Go specjalnie gniotę. Powinnam pozwolić sobie odpłynąć, powinnam śnić…Nic z tego nie wyszło. To chyba naprawdę nie jest moja wina, że nie umiem za nic w świecie zmusić się do zaśnięcia w pustym łóżku. I może zasnęłabym, wymęczona na fotelu, opatulona pod sam nos kocem. Pewnie tak bym zrobiła, gdyby Harry był na zwykłym koncercie. Tak się jednak złożyło, że Harry nie wybył na koncert, a udał się z chłopakami do…klubu. Tak naprawdę nie jestem sobie w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak zdołał wyjść z pokoju hotelowego. Przecież po tym, co ostatnio zaszło, powinnam nigdy więcej nie spuścić Go z oka… Mimo to, kiedy spytał mnie cichym, chrapliwym głosem, czy może wyjść z chłopakami do klubu, mruknęłam twierdząco. Choć nie wiem, po co o to pytał. Harry Styles to pełnoletni, odpowiadający za siebie obywatel Wielkiej Brytanii, który nie ma obowiązku pytania mnie o zgodę. Wymamrotał jeszcze pytanie, na które miałam dać odpowiedź, czy idę wraz z Nim, potańczyć, odprężyć się, „chlapnąć” drinka. Uśmiechnęłam się wtedy blado i odparłam, że powinien pójść sam. Jak to zrobiłam? Naprawdę, nie wiem. Przecież do mnie raczej pasowałoby pilnowanie Go, jak dziecka. Powinnam iść z Nim i na każdym kroku być przy Nim. Żeby kolejny raz nie wpakował się w błoto, z którego zawsze trudno nam go wyciągnąć. Zostałam w hotelu. Harry poszedł szaleć z resztą zespołu. Pozwoliłam Mu wyjść do klubu, gdzie w Jego ręce dostaną się kieliszki z różnego rodzaju alkoholami. Czy ja jestem normalna? Może zrobiłam to po to, żeby pokazać Mu, że wciąż mu ufam? Chciałam pokazać, że jest dla mnie ważny i ponad wszystko cenię sobie zaufanie… Chciałam sprawdzić…Co chciałam sprawdzić? Być może popełniłam ogromny błąd, wypuszczając dwudziestodwulatka uzależnionego od narkotyków do klubu. Na dodatek, chłopaka, który, jakby nie patrzeć, był miłością wielu nastolatek. Był też kąskiem tysiąca reporterów… Zrobiłam bardzo źle, pozwalając mu iść?
Teraz stałam w łazience. Patrzyłam w odbicie dużej tafli lustra, obserwując swoje zmęczone, szare oczy. Długie, ciemne, od niedawna trochę mniej błyszczące włosy związane w niedbałego koczka pozwalały drobnym kosmykom opadać na policzki i szyję. Zimne szkło umywalki przyprawiało mnie o nocne dreszcze. Bose stopy ślizgały się na błyszczących kaflach łazienkowych, na których w rogu poniewierały się spodnie Harry’ego. Te szare, które zdejmował dziś rano, bo ubrudził je pastą do zębów. Wyleciał szybko, zostawiając je tam, gdzie zostały brutalnie porzucone. Na dębowym stoliczku niedaleko tych spodni ustawione były dwie kosmetyczki. Moja beżowa, w której chowałam wszelkie kosmetyki. Ta granatowa należała do Harry’ego. Obok nich postawiliśmy nasze perfumy,  a gdzieś za nimi poniewierały się moje gumki do włosów. Obserwowałam łazienkę przymrużonym wzrokiem. Nocna pora dawała się we znaki. Byłam zmęczona. Jaskrawa żarówa wisząca nad moją głową, chroniona przez jasny abażur, absolutnie nie była przyjemna dla moich obolałych oczu. Westchnęłam i odwróciłam się od lustra, umywalki, by podejść powolnym krokiem do szarych spodni Stylesa. Na progu wanny leżała także błękitna koszula chłopaka. Za ten bałagan kochałam Go mocno. On doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo nie lubię bałaganu. Uwielbiałam, gdy wszystkie rzeczy miały swoje miejsce. I lubiłam, gdy znajdywały się tam, gdzie to miejsce jest. Harry natomiast lepiej odnajdywał się w chaosie. Porozrzucane koszulki, spodnie, bielizna, pieniądze, kosmetyki, książki… U Niego każda rzecz była wciąż na innym miejscu. Od zawsze utwierdzał mnie w przekonaniu, że wtedy lepiej mu odnaleźć to, czego aktualnie poszukuje. Ja wolałam porządek, On bawił się świetnie w bałaganie. Mimo tych diametralnych różnic – jedno kochało drugie za tę odmienność. Mnie nie denerwowało, że potykam się o bokserki Harry’ego, a Harry nie złościł się na mnie, że w łazience każda flaszeczka perfum i każdy pojemniczek z kremem ma swoje miejsce… Westchnęłam, kucając i łapiąc między palce szlufkę od spodni tego okropnego bałaganiarza. Stękając, gdy wstawałam, chwyciłam jeszcze błękitną koszulę, którą rzucił na próg wanny. Ziewnąwszy, ułożyłam stosik ubrań na szafeczce przy wannie. Przetarłam załzawione od ziewania oczy i zadarłam stopę, żeby podrapać się nią w kolano. W sypialni rozniósł się dźwięk nadchodzącego połączenia. Automatycznie przerwałam uzależnienie od ziewania, po czym poprawiając luźne spodenki w bordową kratkę, pomknęłam po cichu do sypialni. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, próbując dojść do wniosku, gdzie zostawiłam dotykowego Iphone’a. Pod bielusieńką pościelą malowało się podświetlenie. Odrzuciłam luźne kosmyki z czoła i potruchtałam do  łózka. Odrzucając puszystą pościel na bok, dotknęłam dłonią przyrządu. „ Liam dzwoni” odbiło się blaskiem w moich oczach. Bez zastanowienia odebrałam połączenie, czując jak coś w podbrzuszu zawiązuje się na mały supełek. Niepokój mnie dorwał…?
- Tak, Liam? – spytałam cicho. Nie byłam zdenerwowana. Nie byłam nawet wystraszona. Tylko coś niezrozumiałego przeleciało przez mój umysł. Po co Payne dzwoni do mnie o drugiej w nocy, zamiast bawić się w klubie? Przecież to nieodpowiednia pora na to, by pytać mnie, co u mnie słychać… Skoro wybrał mój numer, musiało się coś wydarzyć, prawda? Czy tylko  mój mózg jest w stanie wyprodukować takie domysły…Czy jestem kompletnie przewrażliwiona…
- Amira, słuchaj, uznałem, że musisz wiedzieć i sprawa jest taka: poszliśmy do klubu, trochę mocno zabalowaliśmy, znaczy... Ja nie... Ale w każdym razie nawet Niall gdzieś zniknął i wtedy Harry...
Zaschło mi w ustach bardzo nagle, a w gardle pojawiła się znienawidzona, okropna gula. Co mogę wymamrotać? Takie zwyczajne, banalne „ Wiedziałam!”? Ton, jakim Liam atakował mnie ze słuchawki, nie był spokojny. Słowa wycedzane przez usta szatyna nie były wyjątkowo przerażająco niepokojące, jednak kto na moim miejscu nie dostałby dreszczy na sam słuch? Usiadłam na materacu, słysząc jego delikatne sprężynki, które pod naciskiem mojego ciała odezwały się cicho. Siły z mięśni odpłynęły. Przestraszona nie wiedziałam, czego mogę się dowiedzieć. Przewrażliwiona i uczulona przez to wszystko, co już zdążyło mnie spotkać, byłam sparaliżowana przez świadomość, że zaraz mogę dowiedzieć się czegoś niekoniecznie ciekawego. Przełknęłam ślinę i słysząc głuchą ciszą w słuchawce, nie wiedziałam, co mam dalej zrobić. Słyszałam jedynie cichy, płytki oddech Payne’a.
- Liam? Co się stało? – Beznamiętnym głosem, kompletnie pozbawionym uczuć, z przymrużonymi oczami zadałam przyjacielowi pytanie. Na sam dźwięk własnego głosu wszystkie wnętrzności w brzuchu fiknęły kolosalnego fikoła. Supełek, zawiązujący się w podbrzuszu z nerwów ścisnął się zbyt mocno. Nerwica? Uchyliłam usta, spokojnie oddychając.
-   Bo Harry sobie pozwolił wypić dosyć dużo, za dużo trochę nawet tego alkoholu. I jakiś gburowaty, nawalony koleś kłócił się ze swoją dziewczyną, która chyba chciała, żeby już do domu wracali. No... I podniósł na nią rękę, a wiesz jaki jest Harry. On nie może znieść czegoś takiego, wkurzył się i chciał stanąć w jej obronie, ale że sam był mocno narąbany, to  przecenił swoje możliwości i tamten facet... Go pobił... Próbowałem coś działać, ale sam nieźle oberwałem. – wybąkał Liam, a ja zmarszczyłam czoło. Byłam gotowa usłyszeć „ Harry się naćpał.”, „Harry nie żyje”. O innych scenariuszach, które pisałam w głowie po cichutku, gdy Liam decydował się odezwać, wolę nawet nie pisnąć słówkiem…Tymczasem…Właśnie dowiedziałam się od jednego z piątki tych dzieciaków, że mój Harry stanął w obronie bidnej dziewczyny i dostał za to manto. Naprawdę. Naprawdę nie wiem, czy powinnam odetchnąć z ulgą, zacząć się cicho śmiać, czy zbierać manatki i jechać do tego nieszczęsnego klubu. Mimo wszystko, kiedy dotarło do mnie „ Pobili Harry’ego”, zesztywniało mi pół twarzy i serce. Gdzieś na plecach poczułam dotyk chłodu, a w głowie malowało się niezaprzeczalne przerażenie o osobę o zielonych oczach.
- Co z nim? Bardzo źle? – Wyrzuciłam z siebie na wdechu, patrząc kątem oka na zegarek. Na kwadratowym, modnym zegarze stojącym na komodzie widniała godzina druga dwadzieścia w nocy. Coś ścisnęło mnie za ciało mocniej. Niepokój i zmęczenie nie pomagało.
- Trochę... Ma jakby rozkwaszony nos, rozwaloną wargę i łuk brwiowy. Nic groźnego, ale sporo krwi. Dostał też parę razy w brzuch, więc nie czuje się najlepiej, narzeka trochę, że go boli, ale nic mu nie będzie. – wymamrotał Liam, a pod oddech, który prezentował mi w słuchawce, wiedziałam, że szybko gdzieś idzie. Przymknęłam oczy, wyobrażając sobie Stylesa umazanego ciemną krwią. Pamiętam, jak któregoś pachnącego maciejkami wieczoru spadła mu na głowę metalowa rynna… Była to rynna ze studia nagraniowego. Krew leciała mu ciurkiem z głowy, brudząc czoło, policzki, szyję i ubranie. Oboje byliśmy przerażeni, zbyt szybko wszystko się stało, a żadne z nas nie wiedziało, co tak   naprawdę zaistniało. Pierwszy raz w życiu widziałam tyle krwi na osobie, za którą oddałabym życie. Na samą myśl, na samo przypomnienie tej sytuacji, dostałam mdłości. Bez zastanowienia spytałam Liama o adres klubu. Coś czuję, że Toronto nie będzie miastem, które zapamiętam pozytywnie…
- Nie przyjeżdżaj, Amira, sami się tym zajmiemy.
Nie znosząc sprzeciwu ze strony młodego Payne’a, burknęłam do słuchawki, że ma podać mi adres natychmiast. Przed oczami wciąż miałam zakrwawioną twarz Stylesa, a to naprawdę nie ułatwiało sytuacji. Jak zwykle, pochłaniał mnie lodowaty strach i niepokój. Liam zaprotestował po raz drugi, ale zignorowałam jego dziecinne uspokajanie mnie. Wygłosiłam, że i tak siedzę rozbudzona na łóżku, a po tym, co zaprezentował mi przez telefon, z pewnością nie zmrużę już oka. Nie zasnę, do póki ten ufajdany krwią dwudziestolatek nie znajdzie się obok. Oddychający i żywy. W pełni. Chłopak westchnął przeciągle.
-  No dobra. 722 College Street. – Bez namysłu, jak maszyna, rzuciłam się do szafki nocnej Harry’ego. Wyciągnęłam z niej mały notesik, a długopisem, który znalazłam przy lampce, zapisałam miejsce, pod które powinnam udać się z sercem w gardle. Słuchając jak Liam mamrocze coś pod nosem, zastanawiałam się, gdzie w tym apartamencie jest książka telefoniczna. Żeby zamówić taksówkę była mi kompletnie niezbędna.
- Dobra, słuchaj, ja łapię taksówkę. Puszczę ci sygnał, kiedy będę pod klubem. Znajdę jakieś wejście od tyłu i macie mi go tam podprowadzić, dobrze? – wysapałam, mętnym wzrokiem oblatując pomieszczenie. Pośpiech nie pomaga, kiedy chcesz zrobić wszystko dokładnie i dobrze. W obecnej chwili po mojej głowie krążyły myśli, których lepiej byłoby się pozbyć. Liam mruknął potwierdzająco, dodał kilka uspokajających zwrotów, które zamiast mi pomóc, rozproszyły mnie jeszcze bardziej. Uciszyłam go, przeprosiłam, rozłączyłam się. Trzęsącymi palcami wystukiwałam numer pod którym mogłabym zamówić taksówkę. Po zakończeniu połączenia, wcisnęłam karteczkę z nakreślonym adresem klubu, do kieszonki kraciastych, piżamowych spodni. Z grymasem na twarzy rzuciłam się do szafy, skąd wyciągnęłam puchaty, miły w dotyku sweterek sięgający do połowy ud. Nie zastanawiając się wiele, wzięłam pieniądze na taksówkę, telefon, po czym wypadłam z pokoju. Telefon przytrzymałam zębami, by sprawnie zamknąć apartament. Powinnam była starać się robić to jak najciszej. Wybiegając z pokoju nawet nie zgasiłam w środku światła. Przymknęłam drzwi i zajęłam się majstrowaniem przy zamku. Pośród ciemności, która panowała na szerokim, długim korytarzu hotelowym. Na końcu przejścia była winda, do której udałam się szybkim biegiem, poprawiając spadające ze stóp baleriny. Kiedy stałam przed metalowymi drzwiami, czekając niecierpliwie, aż się otworzą, bardzo się trzęsłam. Wpadłam do pomieszczenia, przyciskając pomarańczowy guziczek. Winda skrzypnęła, a ja czułam w brzuchu, jak zjeżdżam w dół. Spojrzałam na lustro umieszczone na jednej ze ścian. Przytrzymałam telefon i pieniądze pod pachą, by przynajmniej trochę ułożyć skołtunione, wystające we wszystkie strony włosy. Winda ponownie zaskrzypiała, a po chwili jej drzwi stanęły otworem. Ogarniając zmęczonym wzrokiem opustoszały hol, natychmiast prędkim krokiem opuściłam windę. Bez zbędnych ceregieli udałam się do szklanych, rozsuwanych skrzydeł drzwi, jak najszybciej pragnąc wydostać się na zewnątrz. Na jedną ze znienawidzonych ulic Toronto. Stojąc na szczycie marmurowych schodów prowadzących do gmachu, odetchnęłam z ulgą. Na samym dole już czekała na mnie zamówiona taksówka. Przynajmniej tyle po mojej myśli. Zbiegając po dwa schodki, uważałam, by nie zgubić pieniędzy i telefonu. Na ostatnim schodku podwinęła mi się noga. Ciemna noc panująca teraz w Toronto nie pomagała przy łapaniu równowagi. Nie była również korzystna teraz, gdy okropnie się śpieszyłam, by ratować tyłek mojemu księciu, który zaszalał z kieliszkami…Chwyciłam prędko klamkę żółtego pojazdu, ale ponieważ byłam zbyt zdenerwowana, by panować nad emocjami, palce zjechały z metalowej klamki. Szarpnęłam ją, chwytając mocniej, po czym natychmiastowo witając się ze starszym mężczyzną, podałam mu karteczkę z adresem. Musiał być bardzo zmęczony dzisiejszym dniem pracy, ponieważ ja już dawno siedziałam na fotelu, oczekując ruszenia pojazdem, a on dopiero odpowiadał mi cicho „ Dobry wieczór”. Lekko zdziwiony siwawy mężczyzna z tego samego koloru wąsem przejechał wzrokiem po moich piżamowych spodniach i puchatym sweterku. Jestem bardzo cierpliwa. Okropnie lubię patrzeć na ludzi i pokazywać im, że swoją cierpliwością wiele osiągnę. W obecnej chwili miałam ochotę wysiąść, trzasnąć drzwiami i przejąć tę taksówkę, by samodzielnie, łamiąc wszelkie prawa kierowców, podjechać z piskiem opon pod klub. Mężczyzna zerknął na karteczkę, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce. Ciśnienie mojej krwi lekko się wyrównało. Kiedy ruszyliśmy spod hotelu, zaczęłam nerwowo bębnić paznokciami o własne kolano. Napomknęłam mężczyźnie, że będę bardzo prosiła również o odwiezienie spod klubu pod hotel. Skinąwszy głową, skręcił w lewą uliczkę, przejeżdżając obok zdewastowanej, przechylonej latarni. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Z całego serca chciałam być już tam, by zorientować się, w jakim stanie jest Harry. Czy dość mocno ocieka krwią. Czy bardzo Go boli. Oraz jak bardzo z ust czuć alkohol…Nie mogłam być niegrzeczna w stosunku do starszego kierowcy, który z wielką pewnością starał się dowieźć mnie tam jak najszybciej. Chciałam wierzyć, że już niedługo wyskoczę z pojazdu i dorwę za fraki pijanego, pobitego Stylesa. Z takim pechem, że co chwilę nerwowo łupałam oczami w kierunku mężczyzny, z ogromną chęcią wykrzyczenia by się pośpieszył. Cierpliwości były już ostatki. Ledwo mogłam normalnie oddychać. Wjechaliśmy w wąską uliczkę, na jej końcu dostrzegłam zielony neon, mrugający z zawrotną prędkością. Serce podeszło mi do gardła, kiedy wybrałam numer do Liama. Odebrał, zagłuszając swoim wrzaskiem głośną, dudniącą muzykę. Kazałam wyprowadzić Harry’ego na tyły budynku. Trzymając telefon przy uchu, poprosiłam, by taksówkarz czekał w tym miejscu. Zatrzasnęłam drzwi pojazdu i rozejrzałam się wkoło, słuchając walących bitów muzyki. Obserwując chodniczek obiegający budynek klubu, rzuciłam się biegiem w tamtą stronę. W telefonie rozbrzmiał śmiech Nialla, muzyka nagle ucichła. Potem coś huknęło i Niall kolejny raz zaniósł się potężnym śmiechem. Nie było mi do śmiechu. Wiedziałam, że wszyscy tam są nieźle wstawieni, oczywiście poza Liamem. Kiedy wybiegłam zza zakrętu i wyostrzonym wzrokiem dostrzegłam Louisa siedzącego na schodkach, zjeżdżającego lekko i zanoszącego się śmiechem, tak naprawdę dopiero wtedy się zaniepokoiłam całkowicie. O szerokie, metalowe drzwi opierał się Horan, zakładając ramiona na piersi, obserwował plecy Tomlinsona. Wtedy w progu stanął Liam podtrzymujący chwiejącego się Harry’ego, dosłownie całego we krwi. Payne trzymał go kurczowo za ramię, a drugą dłonią przytrzymywał swój telefon przy uchu. Kiedy dostrzegł mnie w ciemnościach, zszokowaną i przerażoną, rozłączył się i schował aparat do kieszeni dżinsów. Harry nie wiedział, co się dzieje. Złapawszy się za nos, zmarszczył brwi dostrzegając na opuszkach palców krew. Ta, która płynęła w moich żyłach, nagle zbyt mocno zaczęła płynąć, pieniąc się. Mój oddech z szybkiego, stał się przeraźliwie płytki. Liam postawił jeden krok, wlekąc za sobą umazanego krwią Stylesa. Mój Boże, jak ja Go dotaszczę do hotelu… Podbiegłam prędko w ich kierunku, wyłaniając się z ciemności. Kiedy zostałam zauważona przez Louisa, zaczął się śmiać, a potem zataczając głową goło, opadł na blachę z której wykonany był ogromny śmietnik stojący pod budynkiem. Wtedy śmiechem zaniósł się Niall. Moje oczy z  minuty na minutę się powiększały. Liam próbował uspokoić mnie swoim anielskim wzrokiem. To było na nic. Zignorowałam Nialla wraz z Louisem i wspięłam się na betonowe schodki, by podejść do Harry’ego. Był zbyt zajęty obserwowaniem spitym wzrokiem swoich zakrwawionych spodni. A kiedy wreszcie jego przepite, zielone oczy podniosły spojrzenie i zobaczyły mnie, musiał chwilkę na mnie popatrzeć, by zrozumieć kogo widzi. Chciał się wyrwać z objęć Liama, ale na całe szczęście chłopak mocno trzymał Jego koszulkę. Brunet wybełkotał moje imię, krzywo się uśmiechając. Buzowałam od środka. Byłam wściekła na zielonookiego, jednocześnie przestraszona Jego stanem.
- Szeeeeść Amira – wybełkotał, kiedy omijając czkającego Louisa siedzącego na schodkach, znalazłam nieznacznie bliżej. Omiótł mnie nieobecnym wzrokiem. – Przyyyszłaa….śśś mi poto…potowarzyszyć? Się nie pobawimy, koch, kochanie… - mruknął z opętańczym śmiechem, a potem zorientował się, że Liam mocniej go przytrzymuje. Dłonie szatyna oplątywały ramię zielonookiego, broniąc Jego ciało przed upadkiem. Harry  popatrzył na twarz przyjaciela z niedowierzaniem, jakby go w ogóle nie znał, po czym obruszył się poważnie i wykrzyczał – Won z łapami! Nie, nie. Nie obmacuj, najpierw musielibyśmy się bardziej poznać…
Louis parsknął śmiechem, opuszczając bezwładną głowę między kolana. Poczerwieniałe oczy co chwilę przymykał, opętańczym wzrokiem lustrując popękaną kostkę brukową w dole.  Zacisnęłam nerwowo szczęki, wyprowadzona z równowagi. Lou nadal nie przestawał rżeć, a w miarę kontaktujący Niall zorientował się, że mam na sobie urocze spodnie od piżamy i zaczął nad tym faktem spowijać w umyśle filozoficzne cytaty. Przy wytworach jego upitego umysłu, próbował również skutecznie stać przy ścianie. Wzbraniał się przed efektownym zjechaniem na podłogę, ale szło mu to coraz oporniej.
- Wódka! Martini! Kto pierwszy ze mną do baru? Albo nie. Albo nie. Na jagody, na jagody! – wybełkotał Styles, uderzając niechcący swoją bezwładną, siną ręką w klatkę piersiową Liama. Niall opluł swoją niebieską koszulkę, parskając. Próbowałam znaleźć siłę. Naprawdę, ponad wszystko starałam się nie rozpłakać ze zdenerwowania i niemocy. Przede mną stał zataczający się, caluchny we krwi Harry, myślący, że Liam Go podrywa. A dla dodania smaczku chwili, właśnie w głowie zasadził sobie myśl, że fajnie byłoby iść na jagody.  Za moim plecami Louis zjeżdżał z brudnego betonu, nadal panicznie chichocząc. Niall nawet na moment nie przestał komentować mojej piżamy. Uznał, że kratka wyszczupla uda. Teraz dopadła go czkawka i absolutnie nie mógł wydusić z siebie słowa odnośnie szarawego sweterka spoczywającego na moich ramionach, gdyż zwyczajnie się jąkał.  Byłam przerażona wizjami tego, jak dostanę się z bezwładnym, nieobecnym Stylesem do hotelu. Bałam się też tego, co w Jego organizmie wyrządziło to pobicie. Skrzywiona spojrzałam na twarz Liama. Był całkowicie trzeźwy i doskonale wiedziałam, dlaczego nawet jedna kropla alkoholu nie przeszła przez jego gardło. Patrzył swoim łagodnymi, brązowymi oczami, samym wzrokiem próbując mnie uspokoić. Wiem, jak bardzo się starał. Musiałam z przykrością stwierdzić, że nawet ta łagodność Payne’a nie zdziałała cudu i nie zakatowała moich lęków.
- Lii, pomóż mi go tylko sprowadzić z tych schodków, dobrze? To oboje nie wyrżniemy w ziemię…Potem  do taksówki jakoś dojdę. – odezwałam się cicho, gotowa na akcję stulecia. Akcja? Tak, akcja. Jak dowieźć żywego Stylesa do hotelu, omijając paparazzi. Wypuściłam z ust nagromadzone powietrze, po czym przejechałam wzrokiem po musztardowych spodniach Harry’ego, usłanych plamami krwi. Biała koszulka nie mogła być już nazywana nieskazitelnie białą. Miała na sobie brązowe i czerwone plamy, zacieki po czymś zielonym, a w dolnym lewym rogu była niemiłosiernie pognieciona. Ze szczęką zaciśnięta z całych sił, złapałam kędzierzawego za nadgarstek, na którym miał kolorowe bransoletki, które same pletliśmy. Chwyciłam Go pewnie za dłoń, po czym poprowadziłam do schodków. Louis siedzący na nich zadarł głowę i otworzył usta. Wyglądał jak niesprawny umysłowo chłopaczek. Uśmiechnął się dziecinnie, na całe szczęście bez salwy śmiechu. Liam panował nad sytuacją. Podziwiałam go za to, zaciskając sine palce na dłoni Stylesa. Jeden zabójczy wzrok brązowych tęczówek Liama w stronę Louisa, a tamten stawał się aniołkiem z promilami we krwi. Cud. Zeszliśmy z betonowych schodków, a moja zielonooka miłość zachwiała się na nogach odzianych w białe trampki, po czym czknęła pijacko. Patrząc wdzięcznie w oczy Payne’a starałam się pokazać mu, że dam radę. Uśmiechnęłam się blado, obejmując ramieniem chwiejącego się Stylesa.
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz, Amira? – spytał Brytyjczyk, obserwując z niepokojem moją bladą twarz. Tak, to, że poradzę sobie z pijanym w sztok facetem ulega pewnej dyskusji. Ale to, że się do tego nie  przyznam, jest raczej oczywiste. Harry czknął kolejny raz, przygniatając moje kościste ramię swoim policzkiem. Zapach alkoholu i Jego perfum podpłynął w moim kierunku. Jęknęłam, czując coraz większy ciężar bezwładnego Stylesa na swoim ciele.
- Wszystko będzie dobrze, Lii. Za rogiem czeka na mnie taksówka. Poradzę sobie – wystękałam, mocniej naciągając bezwładną rękę Harry’ego za swoją szyję. Przy moim uchu rozległ się dźwięk czknięcia. Liam patrzył na mnie niepewnie, kątem oka sprawdzając, czy chwiejący się Horan wciąż podpiera ceglastą ścianę. I czy Louis w dalszym ciągu zaśmiewa się, zwisając z murka. Próbowałam się uśmiechnąć. Czy wyszedł z tego promienny pokaz zębów, nie dam sobie uciąć ręki. Prawdopodobnie przedstawiłam Liamowi najpiękniejszy grymas na świecie.  Chłopak zerknął jeszcze raz w stronę „napromilowanego” bruneta i odszedł kilka kroków, mierząc dwóch tańczących piosenkarzy. Westchnęłam cicho i skrzywiłam się, czując  ciepły, alkoholowy oddech na policzku. W myślach stęknęłam „ No, dawaj Styles. Czołgamy się do taksówki”. W rzeczywistości jednak spojrzałam ze zwątpieniem w dół, na kostkę brukową, gdzie stały nasze stopy. Jego krzywo ustawione, w białych, lekko przybrudzonych trampkach. I moje, w czarnych balerinach. Pokonać drogę do taksówki z pijanym i wiszącym na tobie chłopakiem. Zaraz się okażemy, ile mam siły, cierpliwości i…miłości do tego pacana. Postawiłam pierwszy krok i poczułam, jak czkające zielonookie pijane bydle idzie krok w krok ze mną. Odetchnęłam. Może nie będzie tragedii? Harry uczepił się dłonią mojego swetra i wpatrując się zamglonym, pijackim spojrzeniem w kostkę brukową, starał się iść równo. Czy wychodziło mu to, musiałby ocenić ktoś idący nam znad przeciwka. Sądzę, że marnie mu to szło. Obie Jego nogi stawiane były w odmiennych kierunkach. Gdybym nie trzymała Go kurczowo za bok, już dawno leżałby na chodniku z obdartym policzkiem. Zdołałam się już lekko odstresować i zasiać w głowie myśl, że chyba dam radę z chłopakiem zachowującym się jak dziecko, kiedy ów chłopak zaparł się nogami. Po prostu stanął jak osioł i nie postawił ani jednego kroku dalej.
- Harry, rusz się – odezwałam się bardzo cicho, prosząc w myślach, żeby nie stawiał oporu. Zamiast spełnić moją cichą prośbę, zadarł głowę i spojrzał  w czarne niebo i skrawek dachu jakiegoś budynku. Serce mi przyśpieszyło ze zdenerwowania. – Hazz, czeka na nas taksówka, pośpiesz się, proszę. – Ponowiłam prośbę i obserwowałam, jak przenosi nieobecny wzrok na moją twarz. Patrzył na moje policzki, usta i brodę. Kiedy ścisnęłam Go za dłoń i pociągnęłam delikatnie do przodu, poddał się i ruszył ze mną. Szliśmy równym tempem, starając się nie wywrócić na brudny chodnik. Ja się starałam, Harry tylko był przeze mnie wleczony do przodu. W połowie drogi widać było już taksówkę, która dzięki dobroci kierowcy, wciąż czekała na nas, ustawiona na chodniku. Lampa, przy której stało auto, groźnie mrugała, aż wreszcie zgasła całkowicie. Cisza nocna pozwoliła nam usłyszeć odgłos otwieranych samochodowych drzwi. Chwilę po tym zza dachu żółtej taksówki wyłoniła się głowa starszego mężczyzny, który przywiózł mnie w to miejsce. Przeczesując krótkawe, siwe włosy wytężał wzrok.  Spojrzał na Harry’ego krzywo, a do mnie zwrócił się z rozkazem, byśmy się pośpieszyli. Harry mruknął coś pod nosem i całkowicie poważnie, jak malutkie dziecko, wybąkał dziecinne” Ej, chodź nie idźmy do tego gbura, co?”
Gdybym nie była poddenerwowana i psychicznie zmęczona, zaśmiałabym się wesoło i popatrzyła na Harry’ego z politowaniem. W tej chwili jedynie zacisnęłam usta w wąska linię i zmarszczyłam brwi. Taksówkarz był ewidentnie zirytowany mną ciągnącą pijanego dwudziestolatka. Domyślam się, że nie był uradowany na myśl podwożenia pod hotel tego przepitego piosenkarza. Przyśpieszyłam kroku, chwytając ciało Harry’ego pewniej, by czasem nie zrównać nas z ziemią, po czym rozglądając się na lewo i prawo, przeprowadziłam nas na drugą stronę.  Latarnia, która niedawno mrugała, znów zapaliła się jasnym światłem, ukazując ciemne zakamarki ulicy przy klubie. Taksówkarz wysiadł całkowicie z auta, przyglądając się badawczo mojemu partnerowi. Unosił jedną brew, obserwując i oceniając zdolności przepitego młodzieńca.  Rzucił pod nosem jakąś uwagę, i o ile dobrze usłyszałam, obawiał się chyba o to, że Harry zwróci na jego siedzenie zawartość żołądka. Puściłam to mimo uszu i w myślach podziękowałam mężczyźnie za otworzenie skrzypiących drzwi. Zapakowanie giętkiego w ciele Hazzy do auta, kiedy On sam upiera się w najlepsze, że ta taksówka jest nieodpowiednia do podróży. Moja cierpliwość jeszcze funkcjonowała, ale doskonale wiedziałam, że jeżeli mój wyjątkowy pijak zaraz się nie uspokoi, oberwie ode mnie. I wnioskując po minie starszego człowieka z licencją na taksówkę, od niego  Harry również otrzyma cios. W głowie cichutko warknęłam, zaciskając boleśnie dłonie na nadgarstkach Stylesa.

- Wsiadaj do tego auta, do cholery jasnej! – Pierwszy raz krzyknęłam na Harry’ego  z taką mocą, prawie gryząc sobie z bólu usta. Nigdy nie byłam na tyle wyprowadzona z równowagi, by wrzeszczeć na Niego na środku ulicy. Nigdy na Niego  nie krzyczałam. Nie umiałam krzyczeć na kogoś, kogo kocham. Harry również nie podnosił na mnie głosu. Raniące słowa szeptaliśmy. Może z nadzieją, że druga osoba ich nie usłyszy? A teraz ryknęłam tak donośnym głosem, że poczułam skruchę, gdy pomyślałam, że kogoś mogłam wybudzić ze snu.  A zwłaszcza, że miałam świadomość w jakim jest stanie. Taksówkarz aż cofnął się kilka kroków w tył, a Harry zamrugał oczami, rozchylając bezwładne usta.  Przytrzymując Jego ciało, czekałam zdenerwowana, aż wsiądzie do auta. I zrobił to. Wsadził niezdarnie nogę do środka, a czołem z całej siły uderzył w krawędź samochodu. Wywróciłam oczami i zacisnęłam ze złości usta. Chłopak zaczął jęczeć i łapać się za czoło, a ja popchnęłam Jego cielsko w głąb pojazdu. Nim zdołałam odetchnąć, taksówkarz trzasnął moimi drzwiami, obszedł auto dookoła i zasiadł za kierownicą, mrucząc coś niezrozumiałego. Spojrzałam nieobecnym wzrokiem na przednią szybę i powinnam była odetchnąć z ulgą. Zapakowałam tego pajaca do samochodu. To jest przecież cud. Powinnam wzdychać, naprawdę. Zamiast tego, poczułam na ramieniu kościsty policzek Harry’ego a do uszu doszły mnie Jego jęki, jak bardzo boli. Wycedziłam powietrze spomiędzy ust i czując jak taksówka rusza z chodnika, zjeżdżając na drogę, podniosłam dłoń do twarzy Harry’ego, ugniatającego mi ramię. Przytknęłam zimną dłoń do Jego czoła, sprawdzając, czy swoim efektownym uderzeniem nie rozciął skóry. Krew nie odcisnęła się na opuszkach moich palców, natomiast Styles zaczął stękać, bym nie zabierała dłoni. Mruczał coś niezrozumiałego, coraz bardziej osuwając się na moje sztywne z nerwów ciało. Taksówkarz wyjechał na bardziej ruchliwą ulicę Toronto, wrzucając bieg. Zielonooki zjechał  całkowicie  głową z mojej klatki piersiowej na kolana, cichutko sycząc. Przymknął oczy, marszcząc nos i przekręcając twarz policzkami do mojego brzucha. Przytknął czoło do mojego swetra i poruszył się jeszcze nieznacznie, mamrocząc coś dosłownie pod nosem. Pokiwałam głową z niedowierzaniem, obserwując Go zmartwiona, zmęczona i nie do końca spokojna. Przyłożyłam dłoń do czoła chłopaka, odsuwając ciemne, lekko kręcone włosy. Zmarszczył brwi i nie dawał już znaków przytomności. Szybko odpłynął w krainę snów, mocząc moją bluzkę aromatem alkoholu wydychanym płytkim oddechem. Odetchnęłam i zerknęłam na widok za szybą. To będzie ciężka noc. 



sobota, 6 lipca 2013

Trzydziesty pierwszy

Z dedykacją... Dla Wszystkich Was! :)



I kiedy to powiedziałam, bez namysłu wspięłam się na palce. Prawą dłoń ułożyłam miękko na brzuchu Harry’ego usilnie próbując nie zapomnieć, jak się oddycha. Zadarłam głowę, wsysając powietrze. Na jeden moment zawahałam się, niepewnie zaciskając paznokcie na Jego ramieniu. Harry otworzył usta, a po moim policzku prześlizgnął się Jego gorący oddech. Pachniał słodką kawą. Moja dłoń przesunęła się wyżej, a gdy pewniej objęłam Go za ciepłą szyję, nawet nie zorientowałam się, kiedy poczułam miękkie usta chłopaka na swoich wargach. Szybko nam poszło, co? Jeszcze minutę temu baliśmy się na siebie patrzeć. Bo bolało. A teraz? Przymykałam oczy i rozchylałam wargi, czując jak Jego palce zataczają leniwe kręgi na moich ramionach. Pochylał się do mnie, wiedząc doskonale, jak bardzo nie lubię stać na palcach i pochłaniać Jego wargi, co chwilę stękając z wysiłku. Oderwał się ode mnie, psując mi dostęp do ciepłego języka. Mruknęłam niezadowolona, by po chwili nachalnie znów przyciągnąć Jego głowę do siebie. Nie był przygotowany na to, jak bardzo potrzebuję kontaktu Jego ust. Westchnęliśmy, złączeni w nieśmiałym, powolnym pocałunku. Kiedy mój uścisk na szyi chłopaka stał się mocniejszy, gdy próbowałam zaciągnąć Go w stronę poduszek, zesztywniał. Mięśnie pleców Harry’ego spięły się, gdy przytrzymując moje biodro, położona zostałam na materacu okrytym kołdrą. Podążając za mną, między nasze wilgotne usta wpasowała się odrobina powietrze. Szczelinka utworzyła się na wskutek Jego prób ułożenia  mnie wygodniej. Przesunął ustami po mojej drżącej szczęce, układając mnie na własnych poduszkach. Czując Jego kolano między moimi nogami, przymknęłam powieki, zawstydzona. Poczuwszy, jak muska mój brzuch przez cienki materiał, w moim gardle zrodził się jęk. Zaplątałam swoje palce na skrawku Jego koszulki, a drugą dłonią łapiąc Go za rękę, jak w amoku, poprowadziłam do swoich piersi. Szarpnęło nami, gdy Harry ocierając jedną nogą o drugą, zdejmował białego trampka. Po chwili obuwie upadło cicho na drewnianą, hotelową podłogę. Pozwalając, jak zwykle, całować się w każdym miejscu, podniosłam białą koszulkę do góry. Całował wrażliwie miejsce za moim uchem, kiedy szarpnęłam go za łokieć, komunikując, że oczekuję od Niego podniesienia ramion. Oderwał się, a ja błyskawicznie poderwałam materiał. Spłonęłam dorodnym rumieńcem, widząc klatkę piersiową chłopaka. Widziałam ją tyle razy. Po stokroć badałam Jego ciało swoimi palcami, znając każdy zakamarek. Każdy pieprzyk usiany na skórze Harry’ego byłam w stanie odnaleźć z zamkniętymi oczami, wodząc palcem po ciele. Mimo to, i tak zawstydzałam się jak nastolatka, widząc odkryte ciało. Rozpalony Harry obserwujący mnie nieobecnym wzrokiem pozwalał, bym wodziła palcem wskazującym po Jego spoconej klatce piersiowej. Nie mogłam znieść widoku dżinsów, które spoczywały na Jego biodrach, przytrzymywanym brązowym, skórzanym paskiem. Chciałam jak najszybciej pozbyć się każdego skrawka materiały okrywającego to ciało. Chciałam czuć Go calutkiego blisko siebie…Niezmąconego dotykiem żadnych ubrań. Pomajstrowawszy przy klamerce, doprowadzającej mnie do istnego szału, odpięłam guzik spodni i rozporek. Spodnie zsunęły się po udach, a potem przy pomocy wszystkich naszych dłoni, zdjęliśmy je z Harry’m z Jego ciała. Rozkoszując się widokiem czarnych bokserek opinających wszystko to, co wprawiało mnie w największy paraliż, otwierałam usta, czując, jak Harry próbuję się do nich przyssać. Dusiłam się, czując narastające podniecenie Harry’ego, wyczuwalne twardością gdzieś między moimi nogami. Nasze rozpalone ciała przywarły do siebie w momencie, kiedy chłopakowi zabrakło siły na trzymanie nas na odległość. Nurkujące palce chłopaka  pod moją bluzkę wzbogaciły nasz taniec ciał o kolejne dreszcze. Harry wodzący językiem po szyi, podczas gdy Jego ręce pieściły delikatną skórę mojego brzucha, doprowadzał do wybuchów. Ciepła, przyjemności, radości, miłości…Wszystko to kotłowało się w moim podbrzuszu, wyprowadzając mnie z równowagi. Każdy dotyk dłoni Stylesa sprawiał, że moje wnętrzności wariowały. Wariowałam calutka ja…Z mlaśnięciem  oderwał swoje usta od moich, siadając na mnie okrakiem. Nie patrząc w moje zamglone rozkoszą oczy, zdjął ze mnie bluzkę. Tak po prostu, nachylił się, uniósł moje plecy, zsunął materiał. Oblatując szybko wzrokiem czarny biustonosz, bez zbędnych ceregieli wsunął palec pod obcisłe spodnie. Zaparło mi dech w piersi wraz z odpięciem guzika od dżinsów. Spodnie przy pomocy dużych dłoni zielonookiego zjechały go kolan. Czując na rozgrzanych udach chłód i parzące spojrzenie Harry’ego, nie wiedziałam już, co czuję. Płonęłam. Materiał powędrował niżej, ukazując moje opalone łydki. Zadarłam jedną nogę, wyswobadzając stopę z nogawki. Do końca pozbawiona ubrania na nogach, czekałam z męką, wtulona w poduszkę, na powrót Harry’ego. Spodnie zjechały z łóżka, na buty chłopaka, które wcześniej tam zostawił. Zatonęłam palcami w błyszczących lokach chłopaka. Rozgrzaną dłonią zbadał skrawek mojego uda. Przejechał szybko wzdłuż nogi, przyprawiając moje policzki o kolejne rumieńce.  W tej samej chwili mocniej zaplotłam ręce na Jego plecach. Jak we śnie, czułam zwinne palce majstrujące przy staniku. Opinający materiał nagle poluźnił się, a delikatny dotyk palców zsunął jedno ramiączko do łokcia. Potem to drugie, kiedy drżałam… Biustonosz zjechał aż do pępka, a potem zwinnym ruchem został odrzucony do góry. Byłam zbyt chora, gdy usta chłopaka przylegały do szyi i dekoltu, a klatka piersiowa pocierała moje piersi, by zdawać sobie sprawę, że stanik zawisnął na żyrandolu i już nie opadł w dół…Zapach perfum, pościeli, zapach skóry, nasz zapach…Tyle zapachów i tyle supełków zawiązujących się w środku mnie. Każda fala gorąca zalewająca moje plecy była niczym ta, która zalewa, gdy bierze mnie gorączka. Ruch Harry’ego nawet ten najbardziej erotyczny, najbardziej pewny siebie, sprawiał u mnie konwulsję. Mógł przejechać kciukiem po moim nagim biodrze, zaraz po zerwaniu cienkiego materiały majtek, a ja już walczyłam, wijąc się na pościeli. Przy Nim nie umiałam inaczej. Z Nim nie dało się spokojniej…Umierałam, i miałam umierać w ciszy? Zjeżdżając ciepłą dłonią z piersi, zacisnął rękę na moich plecach, aż skóra poczerwieniała. Syknęłam, przekręcając twarz i chowając rozpalone policzki w niewinności białej pościeli. Kiedy z przerażeniem poczułam materiał majtek przy kostkach, wtuliłam twarz w szyję brązowowłosego. 

czwartek, 30 maja 2013

Trzydziesty

Kochani! Witam Was serdecznie! Kolejna, dość długa przerwa...Ale teraz tylko takie będą. Nie dam rady wstawiać rozdziałów dwa razy w miesiącu. Teraz będzie radocha, gdy rozdział pojawi się raz na miesiąc...Uwierzcie, inaczej nie dałabym rady w ogóle... 

Pytam się Was teraz grzecznie, co u Was słychać. Jestem ciekawa, czy wszystko dobrze. Układa Wam się? W miarę? Nie jęczycie na życie? Nie jest tragicznie? Uśmiechacie się chociaż? Mam nadzieję...Ostatnio wokół znajomych dostrzegam takie depresje. Liczę, że u Was ich nie ma. Opowiadajcie, co u Was... Ten brak kontaktu działa na mnie źle. Trzeba to naprawić...

A teraz odsyłam do rozdziału. Mam nadzieję, że sprawię Wam radość...




     Słodki Boże. Zamknęłam oczy. Ale wcale nie w obawie, że spod powiek wyciekną mi grochowate łzy. Po prostu nie miałam odwagi patrzeć na to pomieszczenie. Nie miałam ochoty patrzeć na  świat, który otaczał mnie z każdej strony. Odechciało mi się żyć w jednej chwili. Złość, smutek, udręka, nienawiść, żal i pretensja. Tkwiły we mnie, siąknęłam to wszystko jak biszkopt likier. Byłam zatruta złością. Nie chciałam być w posiadaniu tych informacji. Teraz byłoby mi lżej, gdybym nie czytała tych zapisek. Byłabym nieświadoma. Kiedyś Jake mówił „ Mniej wiesz, lepiej śpisz”. Z rezygnacją pokiwałam głową – miał całkowitą rację. Zawiedzony wzrok spuściłam na poduszkę. Nie miałam już nawet siły płakać. Po co? Czy słone kropelki ściekające po policzkach cokolwiek zmienią? Zbawią świat? Uwolnią psychikę Harry’ego od uzależnienia? Nie mogłam zrobić nic. W tej jednej chwili. W momencie, kiedy serce rozkruszało się przeraźliwie boleśnie na kawałki. Byłam rozerwana. Tak po prostu – między rzeczywistością, między tym, co działo się naprawdę, a tym, jak chciałabym, by było. Ujarzmiona niepewnością i żałując czynów wpatrywałam się w pościel. Zamknęłam zeszyt z cichym powiewem wiatru, odkładając go na poszewkę. Wstrzymałam oddech i zamarłam, czując dużą, ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Minęła chyba minuta. Długa, tragicznie długa minuta. Potem podniosłam wzrok i przekręciłam szybko szyję. Zbolały, zawiedzony, skruszony, mieszający wszystkie uczucia wzrok Harry’ego. Szaleńczo puste, zielone tęczówki. Zatrzymało mi się serce. Zamarło w piersi, a potem wybuchło pożarem bólu. Jak ja mogłam mu to zrobić, na litość… Jak mogłam sprawić, ze w Jego oczach zamieszkał ból. Zawsze robiłam wszystko, co tylko mogłam, by tylko odgonić od Jego postaci ból i to, co złe. Tymczasem zrobiłam to, co zraniło Go wcale nie lekko. Prawie udławiłam się własną śliną. Nie wiedziałam, jak mam spojrzeć mu w oczy. Co zrobić, by nie zacząć płakać. Unosiłam delikatnie głowę w stronę Jego twarzy. Między palcami wciąż trzymałam zeszycik. Parzył mnie w skórę…
- Harry…
Nawet nie drgnął. Jego zbolały wzrok był gorszy od ciszy. A ta cisza…Paraliżowała, jak żadna inna. Ta była gorsza niż te wszystkie cisze, które trwały kiedykolwiek między mną a Harrym. Szept zdławiłam momentalnie. Co miałam powiedzieć? Jak się usprawiedliwić…Jak bez słowa wstać i wpaść mu w ramiona, podczas gdy nie mogę nawet drgnąć.
- Harry…Już nawet nie chodzi o to, że mnie okłamałeś. Tu chodzi o to, że Ty się zabijasz… A zabijając siebie, zabijasz i mnie. A z tego wynika – wskazałam na zeszyt, gdzie pisał, co do mnie czuje – Że tego byś nie chciał…
Kolejny raz nie zareagował. Nadal trzymał cieplutką dłoń na moim ramieniu, tępo wpatrując się w moje oczy. Drżałam już całkowicie, kiedy dostrzegłam, jak przełyka ślinę i próbuje unormować oddech.
- Nie chcę superbohatera… - Zaczęłam powoli, przerywając głuchą ciszę moim chrypliwym głosikiem, próbując zapanować nad przyśpieszonym od zdenerwowania oddechem. Nie umiem panować nad emocjami. Nie wtedy, gdy czuję Jego obecność. Nie wtedy, gdy czuję dotyk… -  Nie chcę ideału, który jest silny i zawsze sobie radzi.  Nie potrzebuję kogoś, kto zawsze będzie taki, jak tego oczekuję. Harry, chcę  po prostu Ciebie, ale bym mogła Cię mieć, muszę zmusić Cię do zrezygnowania z narkotyków. One zabierają mi Harry’ego. One zabierają mi Ciebie, czy Ty to rozumiesz? – wychrypiałam, wypuszczając z dłoni zeszycik. Położony na poduszce, został tam, a ja podniosłam się z łóżka. Jego dłoń ułożona na moim ramieniu zjechała bezwładnie i obiła się o nogę. Spuścił głowę. Nie wiem, czy zawiedzony, czy zawstydzony, czy…Zamrugał oczami, musiały Go boleć od długiego niemrugania. Nie odpowiedział na moje słowa nawet skinieniem głowy.  Nie słyszałam, jak oddycha. Widziałam tylko, jak Jego klatka piersiowa unosi się pod cienką warstwą koszulki. Westchnęłam przeciągle, odwracając głowę w bok i marszcząc czoło. Co mam robić. Co ja mam robić… Wypuściłam powietrze ze świstem i ponownie zerknęłam na Jego twarz, bladą i skwaszoną. Był smutny – przecież to logiczne. Odkryłam Jego tajemnicę. Krył przede mną tak ważne rzeczy. Bolały mnie te sekrety. Bolały bardziej, niźli ból, jaki mogliby mi zadać, wbijając nóż w brzuch. Bolało… Ale czy gdyby Harry powiedział mi o tym, że jest uzależniony, bolało by mnie mniej? Nie sądzę tak…  
- Harry, pamiętasz, jak Ci kiedyś powiedziałam, że jesteś dla mnie jak powietrze? – wyszeptałam, biorąc Go delikatnie za dłoń. Jego szorstkie palce były idealne, gdy zaczęłam miażdżyć je swoim dotykiem. Przejechałam koniuszkiem palca po wierzchu dłoni Harry’ego, wodząc po wypukłej żyle.  Nabrał powietrze przez nos, kierując spojrzenie na moją dłoń gładzącą lekko Jego kciuk. Odważył się spojrzeć mi w oczy. Niepewnie. Z lękiem, jakie chowa w oczach małe dziecko, które napsociło. (Akuku! Tu Kasiek. Sprawdzam, czy wszyscy czytacie całość...Taki kaprys miałam. Jeżeli doszliście do tego momentu, napiszcie mi w komentarzu, jaką pijecie herbatę! Jestem smakoszem i może znajdę jakiś nowy smak? Calusy! Ja szpieg! ; )) Jego szmaragdowe teraz, błyszczące od zawodu i ciemne od powiększonych źrenic oczy. Zatopione w moim spojrzeniu… Zapomniałam, co miałam dalej mówić…Ta zieleń rozpraszała. Przejechałam delikatnie opuszkiem palca po wewnętrznej stronie Jego ręki, nie przerywając kontaktu moich szarych tęczówek z Jego zielonymi. – Narkotyki mi Ciebie zatruwają. Sprawiają, że powietrze, którym oddycham jest toksyczne. Nie  mam czym oddychać. Duszę się…
- I niszczę nas, bo kiedy ty się udusisz, ja bez ciebie nie dam rady… - wymamrotał prędko, a jeden z kręconych kosmyków opadł mu na czoło. W duszy przytaknęłam na Jego niepewne słowa.
- Widzisz? Dlatego tak się boję…
- Potrzebna nam maska tlenowa, Amira…
- Potrzebna nam silna wola… - odparłam, patrząc mu ciepło w oczy. Patrzył na mnie niepewnie. Wahał się lekko, ale nie byłam w posiadaniu informacji, które sprawiłyby, że wiedziałabym, przez co jest tak niezdecydowany. Myślałam, że mój dotyk spoczywający ciepłem na Jego dłoni pomaga. Moje oczy były łagodne dla Niego. Cała byłam łagodna… Dla Niego.
- Potrzebny mi Twój…- wyszeptał. A mnie przeszły ciarki. Od dołu pleców, aż po sam kark, gdzie włoski stanęły dęba. Wszystkie gesty, słowa, spojrzenia Harry’ego kochałam. Moje serce przyśpieszało, pieniąc krew, gdy tylko mogłam czegoś tak cudownego doświadczać. Kochać człowieka to znaczy akceptować jego wady. Kochałam całego Harry’ego. Od czubka głowy usianej gęstymi, błyszczącymi lokami, aż po sam dół Jego ciała, gdzie w dużych butach chował swoje „słoniowate” stopy. Ale ponad wszystko nie cierpiałam, gdy szeptał…Uwielbiałam, gdy mówił cichutko. Gdy Jego głos był przyciszony, gdy każda nutka brzmiała tak, jakby zaraz miał umilknąć. Ale kiedy Harry szeptał…Dostałam szału przerażenia w oczach. Szept z ust kędzierzawego kojarzył mi się z niemocą. Harry szeptał wtedy, gdy coś Go bolało. Szeptał, gdy był w niemocy. Szeptał wtedy, kiedy z czymś sobie nie radził, a głos grzązł mu w gardle… - Potrzebny mi twój – powtórzył cicho, bardziej pewnie, patrząc w amoku na moje spierzchnięte usta.

- Mnie też… 
Pocałowałam Go zachłannie...

piątek, 29 marca 2013

Dwudziesty dziewiąty


Kochani! 

Tak strasznie cieszę się, że znów do Was piszę! Ciężko mi było. Już nawet myślałam chwilami, że nigdy więcej nie pojawi się tu rozdział. Ale widocznie ktoś chciał inaczej. Lub ja wzięłam się w garść, pierwszy raz w życiu...Fakt faktem - rozdział mamy. Zaraz przystąpicie do jego czytania...

A ja chciałabym Wam tylko podziękować. Z całego serca. Za to, że jesteście. Że byliście i nadal jesteście. Zostaliście. Chociaż zawiodłam. Nie mogę wyobrazić sobie lepszych czytelników. Strasznie Was kocham. 



      Wygładziłam malutką zmarszczkę materiału formującą się na jednej z poduszek. Gładki materiał był zimny i śliski w dotyku. Przenosząc znużony wzrok z łóżka, skierowałam go w stronę okrągłego, kremowego zegara wiszącego nad komodą. Harry, uciekłeś z tego pokoju dokładnie godzinę temu, informując mnie przelotnie, że wybywasz na ważną kolację z menagerem. Skinęłam Ci wtedy głową, jak grzeczna dziewczynka, chowając się w kocu, w twardym fotelu. Potraktowałeś mnie troskliwym spojrzeniem i wybiegając z łazienki, dobiegłeś prędko do stoliczka nocnego stojącego po Twojej stronie łóżka… I co zrobił Harry? Zabrał telefon, z komody wyciągnął czarną bluzę z niebieskimi sznurkami od kaptura, a potem posyłając mi uroczy uśmiech, eksponując wszystkie zęby i dwa dołeczki w policzkach, uciekł. Zamknął za sobą drzwi, starając się, by nie trzasnęły. A ja pociągnęłam nosem, biorąc pod uwagę fakt, że wciąż męczył mnie przeraźliwie dokuczliwy nieżyt nosa, i poprawiłam koc. Kilka minut potem wstałam z kremowego fotela, składając nagrzany od mojego ciała koc w kostkę. Rzuciłam go na poduszkę poniewierającą się na meblu i podeszłam do łóżka. Chwiejąc się na nogach, z resztkami podniesionej temperatury ciała, obserwowałam nieprzychylnie wielkie małżeńskie łoże. I wtedy dogoniła mnie okropna nuda. Ból głowy spowodowany przeziębieniem jeszcze bardziej mi dokuczał. Z braku laku, czekając na Harry’ego, zaczęłam maniakalnie rozprostowywać zmarszczki malujące się na pościeli.
Chyba odzwyczaiłam się od nudy… Wrażenia, jakich ostatnio przysparzał mi Harry Styles, o którego przywykłam martwić się na zapas, sprawiły, że bezczynne siedzenie w  fotelu stało się wyjątkowo frustrujące. Jeżeli wszystko było dobrze, nie było zmartwień i kłopotów…było inaczej. Chwila spokoju i wytchnienia sprawiała, że zaczynałam zastanawiać się, czy oby na pewno wszystko jest w porządku. Jeśli po mojej głowie nie przechadzały się smętne myśli mogło to oznaczać, że chwilowo jestem nieprzytomna umysłowo… Życie przy boku Harry’ego w ostatnich miesiącach nauczyło nie niewyobrażalnie wielkiej troski. Ta troska spozierała mi z oczu nawet wtedy, kiedy kędzierzawy spokojnie leżał na moich kolanach, bawiąc się sznureczkiem od mojej bluzki. Sam jest sobie temu winien, prawda? Harry sam sprawił, że zrobiłam się wyjątkowo nadopiekuńcza. To właśnie zielonooki przyczynił się do tego, że bałam się o Niego. Może nie bez przyczyny…?
Książka, którą niedawno z wielką ochotą przeczytałam, nie mogła pomóc zabić mi tej rodzącej się nudy. Ponieważ Tomlinsona, tak jak Harry’ego – nie było – nie mogłam ukraść mu kolejnych książek. Odkąd pamiętam, jeśli tylko za umysł łapała mnie wszędobylska nuda, mordowałam ją książkami lub gazetami. Wszelką prasę, którą ostatnio przytaszczył mi mój lokowaty piosenkarz zabrała pokojówka. Biorąc pod uwagę fakt, że absolutnie nie miałam zamiar czytać po raz kolejny jakże ciekawego dramatu należącego do Louisa, skierowałam swój łapczywy na zdobycze wzrok w stronę szafki nocnej Styles’a. Fakt faktem, zielonooki nie za bardzo przepada za czytaniem – łudziłam się lekko, że znajdę tam cokolwiek do przeczytania. Westchnęłam, pociągnęłam smętnie „zapchanym” nosem i powlekłam zdrętwiałymi nogami w kierunku szafeczki. Przycupnęłam spokojnie na krawędzi łóżka, uginając miękki materac. Poducha, na której co noc wylegiwał się Harry, pokryła się białymi fałdkami od marszczenia materiału. Otworzyłam szufladę z ciemnego drewna, rozkoszując się dreszczykiem emocji. Co też mój sławny romantyk chowa w swojej szafce… Czarny kosmyk złośliwie powędrował na środek mojej twarzy, dokuczliwie dotykając czubka nosa. Odrzuciłam włosy na bok i zajrzałam głębiej, w czeluści mebelka. Moim obolałym od choroby oczom ukazały się trzy ładowarki do telefonów. Chyba tylko ci najwięksi fani wiedzą, że Styles posiada trzy telefony. I to wcale nie jest plotka… Dziwnym raczej nie jest, że nigdy nie wiem na który numer mam dzwonić. Przesunęłam ładowarki na bok i dostrzegłam saszetkę gum miętowych. Wywracając oczami i rozczulając się nad potrzebą świeżego oddechu u kędzierzawego zerknęłam na opakowanie prezerwatyw. Poczerwieniałam i pokiwałam  głową z dezaprobatą i rozbawieniem. Zawiedzona miałam zamykać szafeczkę, gdy dostrzegłam okładkę zeszytu. Dorwałam skrawek swoimi palcami, po czym lekko uradowana wydostałam zeszycik całkowicie. Szare drzewo na zielonym tle. Piękna okładka zeszytu, rzeczywiście. Kiedyś Jacob zapisywał w takim zeszyciku swoje skryte myśli nakreślone wierszem. Z taką różnicą, że ten zeszycik miał pomarańczowe tło i czarne drzewko. Chronił ten zeszyt, jakby w nim umieszczone były słowa co najmniej królowej Elżbiety. Nigdy nikomu go nie pokazywał. Aby żadna niepowołana osoba go nie dorwała, Jake chował go w kuchni, między książkami z przepisami. Któregoś pięknego dnia, kiedy postanowiłam zrobić przyjacielowi przyjemność, zobowiązałam się upiec mu jabłecznik. Taki, jaki lubi. Z wielką ilością jabłek. Ponieważ byłam cwana, spodobał mi się akurat pomarańczowy zeszycik. Jake rozwalony jak placek na kanapie nie zorientował się, że ja ubabrana w mące po czubek nosa czytam jego piękne wiersze…Taki mały, zbereźny objaw mojej cwaniakowatości. Potrząsnęłam głową na wspomnienie rumieńców wstydu, gdy podawałam chłopakowi upieczone ciasto, w głowie mając ostatnią zwrotkę wiersza Jacoba. Odrzucając włosy na bok, zerknęłam podejrzliwie na zeszycik. Styles pisze wiersze? Rozbrajające uczucie w dole brzucha nie dawało mi spokoju. Czym prędzej odchyliłam okładkę wiedziona ciekawością. Bez zdziwienia zauważyłam pochyłe, znajome, charakterystyczne pismo Harry’ego. Przeraziłam się, gdy byłam już zorientowana, że to Jego pamiętnik… Czym prędzej zamknęłam stronicę zeszyciku ze świadomością, że nie mam prawa czytać literek, które tam nakreślił. Zdławiłam w sobie wyrzuty sumienia. Kiedy jednak szybko zamykając książeczkę, kątem oka dostrzegłam napisane swoje imię, teraz lustrując niepewnym wzrokiem zeszyt na kolanach, dręczyła mnie ciekawość… Co Harry tam napisał? O mnie? Dlaczego tam jest napisane moje imię? Zacisnęłam usta w wąską linię. Otworzyć…Nie otworzyć… Cała zawartość tego brudnopisu to prywatne zapiski mojego chłopaka. Harry nie byłby wielce uradowany, gdyby dowiedział się, że czytałam wszystko to, co tam napisał z nadzieją, że nikt niepowołany nie dostanie tych zapisek w łapska. Zacmokałam ustami z niezadowoleniem. Ale kiedy tam jest moje imię! I kiedy ja mam wielka ochotę dowiedzieć się, co pisze o mnie moja miłość! Tak bardzo chciałam zobaczyć, co tam naskrobał, że z przygniatającymi wyrzutami sumienia otworzyłam brulion. Westchnąwszy sobie porządnie, zaczęłam czytać pierwszy lepszy wpis…

„   Środa  13:23

      Otworzyłem oczy pół godziny temu. Spałem jak zabity po wczorajszym koncercie. Chyba nawet się nie wykąpałem. Nie miałem siły. Am czekała na mnie w hotelu. Chciała porozmawiać.  Coś mocno ją męczyło. Ale nie miałem siły. Niall się upił, znowu. Wyciągaliśmy go z samochodu. Cholera, jak tak dalej pójdzie to trzeba będzie coś z tym zrobić. Na koncercie jak zawsze. Nic specjalnego. Boli mnie głowa. Amiry nie ma, gdzieś wyszła. Nie wiem, gdzie mogła pójść. Na spacer? Nie mam czasu chodzić po mieście. Próby, koncerty, próby, spotkania z fanami. Wieczór w hotelu i znowu od początku. Kiedyś mnie to wykończy. Ale czy nie tego chciałem? O tym wszystkim marzyłem. Ale nie mam już siły. To jest zbyt męczące. Gdyby jej tutaj nie było, nie wytrzymałbym.  Jestem pewien, że nie byłoby ze mnie nic dobrego…Dwa dni temu przyjechał Jacob. Nie wiem, po co. Zrobił awanturę na cały apartament, chciałem go uderzyć. Mała płakała przy nas, nie wytrzymała.  Wydaje mi się że martwią się o mnie. Am na pewno. Jacob... On chyba bardziej martwi się o nią niż o mnie. Muszę z nim porozmawiać. Ale nie przy Małej. Ona nie może o tym wiedzieć. „

Przełknęłam głośno ślinę. O mój Boże. To wszystko, co przeczytałam, oblało moje plecy wrzątkiem parzącej świadomości. Codziennie przy Nim będąc miałam świadomość, że kariera powolnie Go wyniszcza. Starałam się Mu pomóc jak najmocniej, niejednokrotnie. Zawsze zapewniał mnie, że jest wszystko dobrze. Teraz mam czarno na białym, pochyłym pismem Harry’ego spisany dowód na to, jak bardzo mangament i wszystko naokoło – morduje Go. Połknęłam bolesną gulę ściskającą mi gardło i przekręciłam stronę, bojąc się tego, co moje oczy mogą przeczytać. Bałam się myśli Harry’ego. Bałam się tego, co myślał i czuł…

„ Czwartek  17:20

     Dzisiaj mamy spotkanie z fanami.  Za godzinę. Piszę szybko, bo zaraz przyjdzie Zayn. Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział o tym, co tutaj piszę. To dla mnie. Czasami ciężko jest uporządkować myśli. Na papierze wygląda to wszystko dużo prościej. Powoduje, że wszystkie myśli w głowie są bardziej uporządkowane. Brakuje mi tego porządku…
Mam nadzieję, że dzisiejszy wieczór będzie spokojniejszy. Coś gnije między mną a Amirą. Wypala się. Wydaje mi się że wiem o co chodzi. Ale ona musi to zrozumieć...”

Zamknęłam na momencik oczy. Na tę jedną chwilę, między zduszonymi oddechami. Nikt by nie chciał, by ktokolwiek czytał jego prywatne myśli. Sekrety pisane na papierze w celu odreagowania. Słowa Harry’ego o tym, że nie życzy sobie, by te zapiski padły w umysł kogoś innego napędziły mi stracha. Już wyobrażałam sobie Jego złość i zawiedzenie w oczach, gdyby dowiedział się, że to wszystko przeczytałam.  Wypuściłam powietrze ze świstem, odrywając zamglone oczy od kartki. Głowę przekręciłam w lewo, w stronę ogromnej donicy z fikusem. Cholera, co ja wyprawiam. Przecież gdyby Harry dorwał w swoje duże łapska mój zeszyt z piosenkami, który chowam przed Nim od dobrych czterech lat, wstydząc się tego, co piszę…To zamordowałabym Go własnymi rękami, chociaż byłoby niezmiernie trudno, bo umie mnie obezwładnić najlepiej na świecie. Nie powinnam. Po prostu nie powinnam tego pochłaniać wzrokiem. Swoją drogą – dzięki tej chciwości i ciekawości właśnie dowiedziałam się, że On również dostrzegł tę przepaść między nami, która formowała się dwa tygodnie temu. Właśnie dwa tygodnie temu napisał ten wpis… Powinnam się iść wyspowiadać. Pójdę do piekła, naprawdę. Spoconą dłonią jeżdżąc po kołdrze, wróciłam do lektury pamiętnika Harry’ego…

„Piątek 10:14
 Odpada mi ramię. Fanów było więcej niż do tej pory, wypisaliśmy karton markerów. Nie mam siły zginać nadgarstka, boli. Znowu czuję, że nie daję rady. Czas się wspomóc...  

Piątek  11:30.
Amira wróciła do pokoju akurat wtedy, kiedy wycierałem nos. Chyba nic nie zauważyła. Powiedziała tylko, że mam dziwnie duże oczy  i pocałowała mnie w policzek. Nie domyśliła się, na pewno.  Wiem, że znowu ją krzywdzę. Nie powinienem brać. Wiem, że to przez to między nami jest, jak jest. I że to z tego powodu przyjechał Jacob. Ale muszę. Zwyczajnie…Potrzebuję.


Piątek 13:20
Poszła na spacer. Powiedziała, że potrzebuje świeżego powietrza. Muszę porozmawiać z Niall’em. Wiem, że dostanie furii. Zacznie wrzeszczeć, znowu…Kończą mi się prochy. Bez nich sobie nie poradzę.  Niall przecież stwierdził, że nigdy więcej…Nie jesteś ćpunem, Harry. To tylko mała pomoc. Kilka razy. Nie jesteś ćpunem, Harry. Nie?” 

Oh, Harry...


wtorek, 26 marca 2013

Uwaga!




Kochani! 

Piszę do Was, ponieważ zaczynam już czuć żrące wyrzuty sumienia. Dopiero teraz. Nie umiem odpowiedzieć sobie na pytanie, jak to się stało, że dopiero w tym momencie dostrzegam, co wyprawiam. Nie było mnie tu dłuższy czas. Nie było mnie tu cholernie długo. I to jest największy mój ciężar, który teraz próbuję z siebie zrzucić, pisząc wytłumaczenie. Spokojnie - nikt nie umarł, nic mi się nie stało, żyję i mam się całkowicie w normie. Spytacie - to dlaczego nie było rozdziałów, Harry i Amira poszli w odstawkę? A ja odpowiem, że nie mam zielonego pojęcia. Na to wszystko składa się kilka powodów. Przyśpieszyłam tempo życia, zaczęło dziać się wiele na raz, a ja nie podołałam. Nie dałam rady pilnować swojego życia, jednocześnie będąc tu, wszystko dopieszczać i publikować. Kiedyś, gdy zaczynałam prowadzić tego bloga i dopiero rozpoczynałam dzielenie się z Wami tym, co piszę, obiecywałam, że nie dopuszczę do zaniedbania. Wiem, że nie powinnam nic sobie obiecywać. 

Tęskniłam za Wami mimo nieobecności. Myślami cały czas byłam tutaj. W tej dziwnej krainie, która ma swój aromat, esencję, tę specyficzność, którą samą wykreowałam. Myślałam o Was. Nie tylko o Was. O Harrym także myślałam. O Amirze równie dużo myśli poświęcałam. Brakowało mi Was i nadal brakuje. 

Nie zostawiam bloga. Ani Was. Ani bohaterów. Broń Boże. Rozdział pojawi się w tę sobotę. Na 99%. Jeśli nie znajdziecie rozdziału, to znaczy, że stało się coś złego. 

Przepraszam Was. I jednocześnie dziękuję za zrozumienie, wytrwałość, przepiękną wierność. Dziękuję za wiadomości na facebooku, gdziekolwiek nie zajrzę, zawsze odnajdę kogoś, kto martwi się i tęskni. Jesteście nieziemscy. 

Do soboty! ; ) 



piątek, 1 lutego 2013

Dwudziesty ósmy.


Wiem. Należy mi się pokuta. Miesiąc mnie tutaj z Wami nie było. Tyle się u mnie dzieje... Tak strasznie szybko żyję, że to nawet nie do opisania słowami. Chłonę, co mogę, a przez to brak czasu na dodanie rozdziału. Może to wymówka, a może prawda... Naprawdę, ostatnimi czasy Internetu wiele w moim życiu nie było. Co wyszło na lepsze...

Rozdział jest. Na dodatek z dedykacją. Dla kogoś...A właściwie dla pewnej pary. Ona jest najbardziej pozytywną osobą na Ziemi. On jest ryzykantem lubiącym motocykle. Ona płacze, gdy czyta ode mnie listy. On musi potem o tym wysłuchiwać. Ona śpiewa najgłośniej na Ziemi "Obronię Cię! Obronię!". On pisze list do  mnie, co jest zaskakujące.Ona galopuje przez pół szkoły, żeby zamówić mi zupę w stołówce. On musi znosić globulki, które są pseudo czopkami. Ona, gdy o Nim mówi, piszczy i skacze, szczęśliwa. On pod presją moich słów zaczyna wierzyć w coś, czego nie ma. Ona uwielbia się uśmiechać. On lubi robić Jej pranie, nawet wtedy, gdy nie wie, jak to się robi. Ona kocha gotować. On kocha to, co Ona gotuje. Ona jest markiem nocnym i lubi wtedy ze mną rozmawiać. On potem musi słuchać o chomikach. Ona płacze ze śmiechu na słuch śmiechu innych. On też lubi chichotać. Ona ma na imię Sara. On nosi imię Kuba. Oboje są nie z tej Ziemi i codziennie sprawiają, że bardzo szczerze się uśmiecham. I kiedyś napiszę o Nich książkę. A na razie dedykuję im ten rozdział, by całkiem dziwacznie podziękować im za to, że są. Jesteście niesamowici. Słowa nie są w stanie opisać tego, jak bardzo Was uwielbiam. Przysięgam... ;) 

A teraz odsyłka do rozdziału. Wybaczcie mi moje lenistwo, no... Harry i Amira wybaczyli. 


Facebookowa strona do polubienia:)

Nie było łatwo. Naprawdę nie było łatwo słuchać tych kluczy, które w jedna minutę zabrzęczały cichutko gdzieś w okolicach drzwi. Opierająca się wtedy o blat stoliczka, wpatrująca się w nieskazitelnie przezroczystą wodę w dużym dzbanie, w którym stały białe róże, zastygłam w bezruchu. Przejeżdżając paznokciem po ciemnym drewnie mebla, wiedziałam już, że nadszedł koniec bolesnej ciszy. Teraz nastanie zabijająca cisza. Utkwiłam wzrok w zielonych łodygach róż, które przyniosła dziś pokojówka, wraz z dużym dzbanem z cienkiego szkła. Bałam się, tak jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką i mama zabierała mnie do dentysty, którego bardzo nie lubiłam. Trzęsłam się wtedy i ściskałam dłoń mamy z całych sił, aż się pociła. A teraz trzęsłam się tak samo, opierając lodowatymi dłońmi o stolik. Kluczy chrobotały w zamku, ale drzwi wcale się nie otwierały. Harry majstrował przy klamce, a ja nawet nie zerknęłam w stronę mahoniowych drzwi. Wpatrywałam się tylko w koniuszki łodyg od śnieżnobiałych, pięknych róż. Drzwi stanęły otworem, po pomieszczeniu przebiegł odgłos wzdychania Harry’ego, szarpnął klamką, ja zamknęłam oczy.
- Już jestem. Wybacz, że tak długo, Ami. Ale mam dla ciebie chusteczki, wiesz? Wyjątkowo miękkie, z jakimś tam balsamem… I maść rozgrzewającą mam. Posmarujemy ci plecki, szybciej wyzdrowiejesz…- Umilkł w pół słowa. Sprowokowałam Go tym, że nawet na Niego nie spojrzałam. Schylałam się, skulona nad stołem, a gdy stanął w progu i trzasnął cicho drzwiami, nie odwróciłam się. – Stało się coś? – dodał prędko, rzucając kluczyk z numerem pokoju na stoliczek o który się opierałam. Obok moich dłoni położył opakowanie chustek i lekarstwa. Nie drgnęłam. Nachylił się bokiem, zerkając na mnie uważnie. Nie zareagowałam. I wtedy się chyba wystraszył… Nie wiedział, co mi jest. Nie wiedział, skąd u mnie taka zaćma. Skąd miał niby wiedzieć, dlaczego wpadłam w taki letarg…Skąd miał wiedzieć, skąd ta panika w moim umyśle. Kątem oka dostrzegłam, jak marszczy brwi. Drgnęłam wraz z dotykiem Jego zimnej dłoni dotykającej moich skostniałych palców. Podniosłam głowę, a nieznośne kosmyki zjechały na moje policzki. Nie spojrzałam mu w oczy. Zanim to zrobiłam, głośno przełknęłam ślinę.
- Stało się coś? – Postawił to samo pytanie kolejny raz. Pokiwałam żwawo głową, przecząc natychmiast. Jego dłoń ułożona na mojej parzyła niemiłosiernie. Oderwałam wzrok od Jego zatroskanych tęczówek i utkwiłam go w blacie stołu. Uporczywie wpatrując się w drewno słuchałam oddechu Harry’ego. Wyczuł bluesa. Doskonale wiedział, że nie jest w porządku. Wypuścił moją dłoń z objęcia i zbliżył się. Na moją twarz wypełzł delikatny grymas, gdy delikatnie objął mnie od tyłu. Zadrżałam jak na zawołanie – na całe szczęścia miałam usprawiedliwienie. Byłam przecież przeziębiona i takie drgawki były czymś absolutnie normalnym. Fakt, że spięłam się niemiłosiernie, gdy oparł brodę o moje ramię i przycisnął dłonie do mojego brzucha jednak normalny nie był. Wyczuł natychmiast, jak wsysam nerwowo powietrze.
- No przecież widzę… - wychrypiał. No przecież widzisz, Harry…? Co Ty widzisz… Nic nie widzisz. Czujesz tylko, jak pod Twoimi ramionami cała się trzęsę. To masz prawo widzieć. Rozprostował palce na moim brzuchu. Opatulona przez ciepłe, kochane ramiona byłam niewzruszona. Przytulał moje plecy i pozwalał łaknąć ciepło. Objęcia powodowały, że człowiek czuje się bezpieczny, prawda? Ja się bezpiecznie nie czułam w nawet najmniejszym stopniu. Jego koścista broda spoczywała na moim ramieniu, na szyi czułam ciepły oddech. Czułam delikatny zapach jabłek, jak zawsze. Ten snujący się aromat jabłek z szamponu sprawiał, że miałam jedynego w swoim rodzaju Harry’ego. Tylko włosy mojego Harry’ego pachniały jabłkami. A teraz mój Harry czule obejmuje moje plecy, gładzi szyję oddechem, bawi się skrawkiem cienkiej koszulki opinającej mój brzuch. Wie, domyśla się, wyczuwa – coś jest ze mną nie tak. Niepokoi się bardzo, próbuje wybadać, co sprawia, że jestem cała sztywna. I nie domyśli się sam, jeżeli ja mu nic nie wyszeptam. Ale ja mu nic nie powiem, prawda? Nie przyznam mu się teraz, prosto w oczy, że cała drżę ze strachu na samą myśl, że kiedyś brał narkotyki. Nie powiem mu, że dzisiejsza rozmowa z Niall’em sprawiła, że moje obawy i panika odrodziły się. Powstały od nowa – silne i zadręczające. Nie pisnę mu o tym nawet słówkiem, prawda…?
- Co widzisz, Harry? – mruknęłam, zastanawiając się nad tym, co wyszemrał minutę temu. Tę minutę, która mijała tak wolno. Oddychało mi się ciężko. Byłam zmęczona chorobą, myślami, gorącym dotykiem Jego ust. Pocałował mnie w policzek. Po co, nie wiem. Tak nagle, gdy spytałam Go, co widzi.
- Widzę, że coś cię dręczy. Coś się stało? Powiedz mi, bo się martwię. Jesteś jakaś taka spięta.
Wypuściłam powietrze ze spierzchniętych ust, nie przejmując się tym, że trzęsącym oddechem pokażę mu bardziej, że nie mam się dobrze. W tej krótkiej chwili, gdy przylegał brzuchem do moich pleców  i wdychał mój zapach, do głowy powróciły złe słowa Niall’a. Zamknęłam oczy i zobaczyłam przygaszone, przesączone smutkiem i niewyobrażalnie omiecione bólem tęczówki Horana. Dreszcze przebiegające wzdłuż moich pleców nie umknęły uwadze Harry’ego. Jego dłonie masujące mój brzuch nagle zatrzymały się powyżej pępka. Zamarł dokładnie wtedy, gdy spomiędzy moich bladych warg wypełzł nierówny oddech ukazujący zdenerwowanie. A może strach? Bo to był przecież strach. Okropne przerażenie, troska i paniczny strach o Harry’ego Stylesa. Nienawiść do narkotyków, które sprawiły, że teraz stałam obok Niego, ocierałam się o Jego ciało i miałam w głowie myśl, że mogę Go stracić. Że stracę Go, jeżeli tylko nie wyrwę Jego słabej, emocjonalnej psychiki z sideł narkotyków. Przed oczami miałam Jego twarz – tę, której nienawidziłam oglądać – przerażoną, bezradną i kompletnie dziecięcą. I niech mi ktoś powie – kto się tego spodziewał? Kto spodziewał się, że zawsze uśmiechnięty Harry Styles, skaczący po scenie jak upity siedemnastolatek po powrocie z koncertu zaszywa się w swoim pokoju i cierpi? Czy ktokolwiek pomyślałby chociaż, że On może wrócić do hotelu, stanąć za drzwiami, oprzeć się o nie i rozpłakać? Tak po prostu. Zwyczajnie. Bo cos mu nie wyszło. Bo jest Mu źle. Bo Harry’emu Styles’owi jest bardzo źle… Nikt by nie przypuszczał, co? Że taki energiczny, radosny kędzierzawy przystojniak pragnie od kogoś pomocy. I absolutnie nikt nie mógł wiedzieć, że jeśli tej pomocy nie odzyska, ucieknie w prochy. Ja też nie wiedziałam. Nie wiedziałam, że powinnam Go przytulić. Nie miałam pojęcia, że powinnam wsiąść w samolot z Londynu i na terminalu objąć Go z całych sił i wyszeptać, że jestem. Nie  wiedziałam, że muszę to zrobić, choć przecież cicho mówił, jak bardzo sobie nie radzi. Patrzyłam Mu ciepło w oczy i zapewniałam, że da sobie radę. Jak mogę teraz spojrzeć sobie w oczy, gdy wiem, że nie dał rady. Okazał się za słaby i poddał się. Mój Harry się poddał. Dlaczego Go nie objęłam? Dlaczego nie powiedziałam, że jestem…? A teraz stałam. On mnie obejmował ciasno, zorientowany w całej sytuacji – wiedzący, że coś mocno mnie stłamsiło. Oplatał ramionami moje ciało, pozwalał chłonąć niewyobrażalnie kochane ciało. A ja zaczynałam się trząść, gdy wyobraziłam sobie…Że znowu Go zostawię i nie pomogę. Oczami wyobraźni widziałam, jak ponownie sięga po narkotyki. Zimno zakradło się obok, omsknęło się o moje ramionami. Serce nagle przyśpieszyło rytm. Strach bawił się końcówkami moich włosów. Harry wyczekiwał… Bałam się kolejny raz. Tym razem zbyt mocno. Nie pomogę mu? Nie uratuję Go? Zapadałam się we własnych wyobrażeniach. Jak miałam wyciągnąć Go z kryzysu, kiedy sama spadałam na dno? Sama potrzebowałam wsparcia. Przytulenia. Wyszeptania, że nie jestem sama…
- Amira…? – wyszeptał…
Po policzkach pociekły mi łzy. Po cichu spłynęły wielkimi grochami do ust, a kiedy wdarły się do środka, złapałam wielki haust powietrza. Niewyobrażalnie łkając, zaczęłam się krztusić i miotać. Nie czekałam, aż zaniepokojony Harry odwróci mnie w swoją stronę, połykając moją twarz swoim przerażonym, zlęknionym zielonym spojrzeniem. Chwyciłam Jego dłonie w swoje i odwróciłam się, zaciskając usta. Złagodniał mu wzrok, spojrzał na moje zapłakane policzki z niedowierzaniem.
- Harry, przytul mnie po prostu, bo teraz ja nie dam rady… Ja bez ciebie nie dam rady. – wyłkałam, połykając ogromne, słone krople ściekające bez oporu po moich policzkach. Turlały się spokojnie po skórze, spływając aż po szczęce, szyi, by wsiąknąć w białą podkoszulkę. Chłopak kiwał głowa z niedowierzaniem. Nie wiedział, dlaczego nagle wybuchłam płaczem, trzęsąc się w amoku. Chwile zerkał na moje zaszklone oczy, a potem skierował do policzków swoje palce. Obserwując mnie dobrodusznym spojrzeniem, szorstkim kciukiem wycierał łezki. A ja ściskałam Go za ramiona paznokciami, próbując powstrzymać drgawki. I wreszcie wziął mnie w ramiona. Przymknęłam oczy i szlochając, złapałam go za kark. Utulił mnie, przyciskając do swojego brzucha, aż prawie zabrakło mi powietrza. Cichutkie bicie Jego serca rozwalało mnie jeszcze bardziej. Wtedy chwycił mnie pewniej w ramiona, a ja wsunęłam palce między Jego loki. Gładząc dłonią moje ramię, przyciskał policzek do mojego. Wydaje mi się, że zaczynał śpiewać jakąś kołysankę. A może piosenkę Jego własnego zespołu…? Teraz powinnam zastanawiać się, czy On w ogóle śpiewa. Przecież Jego cichy głos brzmiał jak anielski śpiew. Dosłownie. A ja przecież miałam wysoką gorączkę. Szlochałam mu w ramionach, ocierając policzek o Jego, ten z takim delikatnie wyczuwalnym zarostem. Potem powiedział mi, żebym nie płakała. Cichutko, prosto do ucha, aż poczułam delikatny powiew powietrza wdmuchanego przez Jego usta. I miałam Go nie posłuchać? Wstrzymałam oddech. Chciałam przestać płakać. Chciałam odgonić widok narkotyków spod moich powiek. Chciałam cieszyć się zapachem Harry’ego, który ugniatał mi ciało swoimi ramionami, próbując mnie uspokoić.  Chciałam z całych sił wierzyć, że Harry nigdy nie tknie narkotyków. Że okaże się na tyle silny…Że się nie podda. Byłam już nieprzytomna, kiedy odwracał moją głowę w swoją stronę. Zdesperowana czułam, jak całuje mnie w czoło. Rozpłakałam się jeszcze bardziej i uderzyłam Go w klatkę piersiową. Wiem, wiem, że był zszokowany. Nieprzygotowany na to, że z taką furią uderzę w Jego klatkę piersiową pięścią. Bylam bezradna. Bałam się o Niego. Chciałam mieć Go przy sobie zawsze – takiego, jak teraz. A narkotyki mogły mi to wszystko odebrać. Uderzyłam Go ponownie, krztusząc się słonymi wytworami strachu spływającymi po szczęce.  Ale kiedy pocałował mnie subtelnie i delikatnie w usta,  tak jakby pytał, czy może mnie pocałować pewniej, głębiej… Tak, jakby całował mnie pierwszy raz i starał się zrobić to jak najpiękniej. Ledwo dotykał wargami moich ust. Ocierał się o nie, wzbudzając we mnie ogromny niedosyt. Tak, jakby nigdy wcześniej nie całował. Zjechałam mu w ramiona, rozluźniając spięte ciało. Przytrzymał mnie i spokojnie pogłębił pocałunek, namiętnie mnie uspokajając.  Wtedy chyba wiedział, że tego potrzebowałam.  Że potrzebowałam Jego. Że już dam radę…