piątek, 7 marca 2014

Trydziesty trzeci

Smutny, ale chwilami śmieszny rozdział dedykuję Ince! To dzięki tej kobiecie ten rozdział się pojawia! Liczę na masę komentarzy z podziękowaniami dla Justyny! 




Każdy skrawek mojego ciała drżał z nerwów, kiedy taksówkarz zatrzymał się pod hotelem. Poinformował mnie cicho, że auto przywiozło nas w wyznaczone miejsce. Dowiedziałam się od niego również, że  dałam mu za dużą sumę pieniędzy i muszę chwileczkę poczekać na resztę. Odparłam, żeby zachował resztki tej kwoty dla siebie, a kiedy odwrócił zmęczoną twarz w moją stronę, skinęłam potwierdzająco głową. Wzruszył tylko wątłymi ramionami, kładąc dłonie na kierownicy i patrząc z wyczekiwaniem na moją twarz. Schyliłam głowę i przejechałam wzrokiem po zaspanej twarzy Harry’ego. W świetle latarni, której mdły blask wpadał przez szybę auta, widziałam w jak głębokim śnie jest pogrążony. Bałam się, że gdy delikatnie potrząsnę Go w ramię i wybudzę, wciąż pijany i z szałem w oczach zacznie się szarpać i buntować. Nie wiedziałam, ile jechaliśmy z klubu, ale miałam świadomość, że przez ten krótki kawałeczek drogi nie mógł wytrzeźwieć. Taksówkarz, któremu byłam niewiarygodnie wdzięczna za życzliwość, patrzył na moją twarz przeszywająco. Przysporzyłam mu wiele niewygodnych sytuacji. Był zmęczony pracą, a ja wpakowałam mu do auta problematycznego faceta z alkoholem we krwi. Nie dość, że patrzył na mnie i na to, jak nie radzę sobie ze zdenerwowaniem, to jeszcze obawiał się zapewne o reakcję obudzonego kędzierzawego. Wessałam nerwowo powietrze wypełniające to auto, próbując dotlenić minimalnie swój umysł. A potem myśląc, że przecież nie mogę siedzieć w tym pojeździe wiecznościami, przyłożyłam zimną dłoń do ramienia chłopaka.
- Harry, obudź się.
Pokręcił nosem, wtulając się policzkami w mój brzuch. Czułam, jak zaciska pięści przyciśnięte do moich ud. Taksówkarz obserwujący nas z przedniego siedzenia lekko odchrząknął, znużony i wyjątkowo niezadowolony, aczkolwiek cierpliwy. Posłałam mu przepraszające spojrzenie. Pełne skruchy i…przerażenia.
- Harry, pora wstawać. Otwórz oczy… -  Odezwałam się głośniej, potrącając delikatnie jego ciało. Na zaspaną twarz zielonookiego wtargnął grymas. Przekręcił twarz do góry i otworzył oczy. Dłonie skierował do twarzy, kciukami przecierając zalepione, zmęczone i pijane oczy. Chciał coś powiedzieć, co mogłam wywnioskować po Jego bladych ustach, które na momencik otworzył. Zamiast potraktować moje uszy swoim głosem, wycharczał coś niezrozumiałego.  – No, dawaj, wstawaj, Hazz. Idziemy do hotelu, słyszysz? – Na moje ciche słowa odmruknął coś niezrozumiałego, przymrużając oczy, gdy dostrzegł lekko rażące promienie latarni. Przytrzymując mu plecy, używając siły, by pomóc mu się podnieść, pilnowałam by nie uderzył się o dach. Taksówkarz nagle otowrzył swoje drzwi i nieporadnie wychodząc, przyszedł mi z pomocą. Otworzył drzwi, przy których siedziałam. Nieprzytomny Harry złapał się niepewnie framugi drzwi i za pomocą moich drobnych dłoni, wystawił swoje długie nogi na chodnik. Siedząc jeszcze na fotelu, objęłam Go w pasie i pomogłam się wydostać. Kiedy stał już prawie pewnie przy aucie, opierając się o nie, by nie upaść na ziemię, wychyliłam się z pojazdu. Natychmiastowo uchwyciłam Jego dłoń, szczelnie chowając ją w swojej. Przytrzymawszy Jego ramiona, oderwałam bezwładne, ciężkie ciało od blachy auta. Mężczyzna stojący obok, kierowca taksówki, zatrzasnął jak najdelikatniej drzwi i patrząc na mnie przelotnie, wsiadł do środka.
- Bardzo panu dziękuję! – Skierowałam wdzięcznie zerkające oczy w jego kierunku. Posłał mi przelotne spojrzenie, kładąc zmęczone, pomarszczone dłonie na kierownicy. Szarpnęłam ciałem Harry’ego, wciągając Go nieporadnie na chodnik. Taksówka zafurczała włączonym silnikiem, a ja odrzuciłam włosy, które rozplątały się z koczka, spadając kaskadami na plecy. Były lekko kręcone, skołtunione od niechlujnego związania i wchodziły mi nieprzyjemnie do oczu, kiedy chciałam się skupić na trzymaniu chłopaka. Chwyciwszy Go naprawdę mocno za ramię i pas, pociągnęłam Go w stronę schodów. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, złapał mnie za biodro, wciskając nieprzyjemnie palce w ciało, po czym samodzielnie i grzecznie wchodził po schodach. Alkohol tanecznie błyszczący w Jego oczach i pływający we krwi skutecznie uniemożliwiał mu normalne wejście po stopniach. Co chwilę chwiał się na lewą stronę, strasząc mnie nieoczekiwanym upadkiem. Oczami wyobraźni już dostrzegałam, jak nie daję rady przytrzymać go przy sobie i spada z wysokich schodów…Automatycznie mocniej zacisnęłam na Jego skórze swoje palce i paznokcie, przyciągając bliżej siebie. Na samym szczycie schodów, przed szklanym, masywnym wejściem do hotelu zatoczył się niebezpiecznie na krawędzi i gdyby nie moje nagłe szarpnięcie Jego biodrami, już dawno boleśnie staczałby się na sam dół, by wylądować na bruku, zmasakrowany jeszcze bardziej. Jęknął i zmiażdżył mnie swoim ciałem, mrucząc coś niezrozumiałego, przypominającego odgłosami obcy język. Pchając Go do środka, odwracałam się raz po raz, zestrachanym wzrokiem obserwując okolicę hotelu, by dostrzec, czy nie ma tu żadnego nachalnego paparazzi. Harry niepewnym krokiem stąpał po śliskiej, marmurowej powierzchni holu. Z ulgą dostrzegłam zielone światełko świecące nad wejściem do windy. Znajdowało się kilkanaście kroków przed nami. Szklane drzwi za naszymi plecami cichutko zasunęły się, a w oddali usłyszeć można było kasłanie pracownika hotelu. Ominęliśmy zgrabnie skórzane kanapy, o dziwo, nie upadając z łoskotem na błyszczącą podłogę polerowaną chyba dwadzieścia cztery godziny na dobę. Moja ukochana winda, która była niesamowitym ratunkiem dla zalanego w trupa Harry’ego, widniała już niedaleko nas. Kaszel jednej z pracownic roznosił się coraz głośniejszym echem, a dziecinnie zachowujący się pijany Styles odwrócił głowę, zainteresowany. Czekając niecierpliwie, aż winda otworzy się, jeszcze raz oplotłam chłopaka swoim spojrzeniem. Na widok poplamionej czerwonymi plamami koszuli robiło mi się niedobrze. Przeniosłam spojrzenie na twarz zielonookiego. Tak jak mówił mi Liam, jeszcze przez telefon, gdy siedziałam znerwicowana i roztrzęsiona w taksówce. Rozwalona warga, napuchnięta od uderzenia, sącząca krew, która zasychała na skórze. I rozcięty łuk brwiowy, również pięknie kolorujący bladą skórę nad okiem Harry’ego. Blado sinych, różnej wielkości siniaków rozsianych po ciele chłopaka pominąć moje oczy nie mogły. Akurat kiedy przyglądałam się Jego ubrudzonej koszuli, winda skrzypnęła.  Chwyciłam dwudziestojednolatka za nadgarstek, wprowadzając do windy. Opierając Go bezpiecznie o ściankę, przycisnęłam guziczek naszego piętra. Harry opótł pomieszczenie nieobecnym wzrokiem, otwierając niespodziewanie sine usta. Nie zaczął bełkotać, krzyczeć ani śpiewać. Ziewnął jedynie przeciągle, a głowa nieoczekiwanie zjechała mu w dół. Zbliżyłam się i asekuracyjnie stałam, by nie upadł na podłogę. Zafrasowana dostrzegłam, że winda dojechała na wybrane piętro. Objęłam mojego pijaka pewnie i próbowałam wyciągnąć z pomieszczenia. Zafrasował mnie tym, że…zasnął. Zasnął, a dotykając Go po ciele i ciągnąc zażarcie w stronę korytarza, wybudziłam Go z pijackiego snu. Poderwał głowę, jednak nie utrzymał jej w pionie. Zaraz znów opadła w kierunku mostka, a chłopak jęknął. Nasze stopy, plączące się, stanęły na wykładzinie korytarza. Winda trzasnęła.
- Zaraz zwymiotuję. – Ochrypłe słowa wydobywające się z popuchniętych warg. I mój jęk. Brakuje mi tylko tego, żeby zwymiotował całą zawartość swojego żołądka na tę piekielnie drogą wykładzinę. Zmarszczyłam z przerażenia czoło. Właściciel hotelu zamorduje menagera  zespołu chłopaków. Menager zamorduje Harry’ego za ilość wychłeptanego alkogolu. Ja zamorduję menagera, bo menager zamordował Stylesa… - Będę wymiotował… - Dorzucił Harry, ponownie, jakby uważał, że zapomniałam o Jego poprzednich słowach.
- Jezu…- wystękałam. – Oddychaj głęboko. – Poleciłam natychmiast, deliaktnie głaszcząc Go po plecach. Do naszego apartamentu zbliżaliśmy się w iście ślimaczym tempie.
- Ale ja nie chcę oddychać. Chcę wymiotować, nie oddychać… - wybąkał, machając ręką i bezwładnie uderzając mnie w udo. Zignorowałam pijacką logikę i Jego uparte, szalone oczy wpatrzone w mój policzek. Pociągnęłam Jego sylwetkę gwałtowniej, zauważając po numerkach wiszących na drzwiach, że nas jest już następny. Akcja szybka. Podpieranie Harry’ego i siłowanie się z kluczami w zamku. Drzwi stanęły otworem. Odetchnęłam głoboko, zauważając włączoną lampę, której nie zdołałam wyłączyć, gdy wybiegałam. Harry unosząc wysoko dłonie w geście „ Odczep się, ja sam wejdę!”, chwiejnym krokiem wszedł slalomem do pokoju. Zatrzymał się kilka kroków przede mną i kiedy zatrzaskiwałam cicho drzwi, upadł płasko na wykładzinę. Trzymając jeszcze w dłoniach zimną klamkę, uniosłam brwi i spojrzałam na Jego ciało. Rozpłaszczone elegancko na wykładzinie. Dłonie ułożył po obu stronach głowy i mruczał coś z ustami przy podłodze. Wreszcie poderwał głowę.
- Tak miało być. Tak miało być! – wybąkał i znów opadł  boleśnie policzkiem na podłogę. Nawet nie jęknął. Zaśmiałam się głośno. Odetchnęłam z ulgą. Wszystkie strachy spłynęły ze mnie w oka mgnieniu. Mogłam być spokojna o tego szalonego chłopaka rozpłaszczonego na podłodze. Był w hotelu pod moim okiem. Nie mógł już wywinąć żadnego numeru. Nie mógł popełnić najmniejszego błędu życiowego. Nie miał możliwości zrobić sobie krzywdy. Ani  nie miał jak wypić więcej trunków, które sprawiają, że staje się zwyczajnym…giętkim chłoptasiem, który nie chce oddychać, a wymiotować. Rzuciłam klucze na komodę, która stała po mojej lewej stronie. Harry w tym czasie podpierając się nieporadnie na rękach, podniósł się do klęczek. – A jak mówiłem, że chcę wymiotować, to nie żartowałem… - mruknął. Zerwałam się z miejsca i zrzucając z ramion sweter, upuściłam go na fotel. Dorwałam ramiona lokowatego i asekurując Jego chybotliwe kroki, skierowaliśmy się do łazienki. Upadał na kolana w naprawdę odpowiednim momencie! Sinymi dłońmi złapał sedes i dosłownie ukrył w środku głowę. Opierając się o wannę stojącą nieopodal Niego, odgarnęłam lekko kręcone włosy z Jego czoła. Widząc i słysząc, jak się męczy, skrzywiłam się. Pamiętam, jak kiedyś Niall opowiadał mi o tym, jak Zayn przesadził z alkoholem. Irlandczyk stwierdził, że odgłosy, które Malik  wydawał w łazience, gdy dopadły go mdłości, przypominały dubstep. Ten rodzaj muzyki,  głównie przez Harry’ego, wcale  nie był mi nieznany. Słysząc, jak warczy z głową schowaną w sedesie, w duchu zachichotałam. Absolutnie się z Niego nie wyśmiewałam. Współczułam mu całym sercem, ale doskonale wiedziałam, że zasłużył sobie na to.  Moja twarz wyrażała jedynie troskę. Mogłabym powiedzieć, że należy mu się. Harry to łakomczuch. Jeśli w zasięgu Jego dłoni znajduje się coś smacznego, musi to wchłonąć. Tak samo jest drinkami, do których ma nieziemską słabość.  On nigdy nie miał mocnej głowy do alkoholu. Poza Louisem, nikt w tym zespole nie ma mocnej głowy do procentów. Z wytrzymałością zaraz po Lou’im jest Zayn. Niall z drinkami radzi sobie średnio. Harry w połączeniu ze szklanką napoju wyskokowego staje się…warzywem, które mamrocze trzy po trzy. Liam natomiast z powodów zdrowotnych ma surowo zabronione spożywanie tej trucizny.  Harry podniósł głowę i spojrzał na mnie nieprzytomnie. Wyjęłam z ładnie zdobionego pojemniczka chustkę i podałam Mu ją. Wytarł usta i usiadł płasko na podłodze, odsuwając się od ubikacji. Spojrzałam ze współczuciem na Jego ubrudzoną krwią twarz. Zsunęłam się z krawędzi wanny i kucając przed nim, zaczęłam zdejmować utytłaną koszulę. Podniósł ramiona, bym mogła zsunąć rękawy z Jego ciała. Odsłoniłam posiniaczone ciało i zmartwiłam się, przypominając sobie słowa Liama, który poinformował mnie, że Hazz oberwał kilka razy w brzuch. Nie mogłam nic teraz stwierdzić. Harry wciąż zerkał na mnie przepitym spojrzeniem. Jeśli był świadomy, jak ma na nazwisko, nie miał świadomości, co mu jest. Rany malujące się na twarzy należało przemyć. Chłopak chybotał się na wszystkie możliwe strony, a ja nie wiedziałam, gdzie w tym apartamencie może znajdować się skrzyneczka z opatrunkami i wodą utlenioną. Odrzuciłam ubrudzoną koszulę pod ścianę, niepewnym ruchem zbliżając się do szafki pod umywalką. Intuicja kobieca działa cuda. W wiklinowym koszyczku znajdowały się wszystkie najpotrzebniejsze medykamenty. Wyjęłam bandaże i plastry, odkładając je na bok. Harry wykrzywił usta na widok mojej dłoni odgarniającej włosy z Jego czoła. Wiedział, że uzbrojona w gazik, zaraz zaatakuję Jego skórę szczypiącym „ niefajnym” gazikiem. Jęknął pijacko, patrząc wrogo na trzymany przez moje palce gazik. Przypuszczałam, że łazienka będzie świadkiem Jego wrzasków w stronę wody utlenionej. Zachował się jednak jak dzielny facet i obrażony chwiał się, wytrzymując dyskomfort. Trudnością w oczyszczeniu z bakterii okazała się spuchnięta warga Stylesa. Mój pijany zielonooki rozkraczony nieelegancko na środku łazienki zakomunikował mi całkowicie poważnie, plączącym językiem, że On sobie nie życzy, by ta warga była „czyszczona”. Uniosłam brwi do góry. „Bo szczypie” – wymamrotał i pokiwał dla potwierdzenia głową, jak mały chłopczyk. Zachichotałam w duchu.
- Nie jęcz, facet. Bądź silny, to tylko kilka chwil nieprzyjemnego szczypania. – odezwałam się, prosząc Go grzecznie, żeby pozwolił sobie przetrzeć ranę. Wykręcił twarz w stronę prysznic ai fuknął nieprzyjaźnie. Opuściłam dłonie na własne kolana. Pokochałam przystojniaka, który w połączeniu z alkoholem robi się całkowicie słodkim dzieciakiem. – Dawaj mi tę wargę! – jęknęłam, łapiąc Go za rękę. Pokiwał głową i wyrwał się, uderzając mnie niechcący swoim dużym kolanem w udo. Westchnęłam zrezygnowana.

- Szczypie. Nie dam. – odparował i spuścił głowę na swoje kolana, bełkocząc coś cichutko. Powtórzyłam kolejny raz, żeby podniósł głowę, bo muszę przemyć ranę. Harry nieugięcie odmówił. Ja również okazałam się uparta. Poprosiłam kolejny raz. Wreszcie podniósł twarz i zamglonym spojrzeniem oplótł moje policzki. Wtedy gwałtownie złapałam Go za policzek i zadowolona z siebie, dotknęłam nasączonym wacikiem Jego rozciętej wargi. Zaschnięta krew została zmyta, a obrażony Harold, chwiejąc  się na lewo, posłał mi urażone spojrzenie. Użeraliśmy się ze sobą z dobre czterdzieści minut. Same zdejmowanie spodni chłopaka trwało dokładnie kwadrans. Najpierw stwierdził, że nie może  spać nago, ponieważ jest bardzo zimno. Potem uznał, że czuje się bardzo niewygodnie, gdy czuje chłód na swojej pupie. Kiedy rozpięłam wreszcie rozporek zaczął opowiadać o tym, że w kinie niedaleko Jego mieszkania w Londynie nigdy nie ma mydła. I Liam podobno nosi swoje. Po wysłuchaniu tego monologu pozwolił mi zdjąć resztę ubrania. Kiedy układałam Go wygodnie na poduszkach, śpiewał mi „ Tacata, tacata, tacata, eeeey…MAKARENA!”. Gdy okrywałam ciało Harry’ego miękką i świeżą kołdrą na ekranie mojego telefonu widniała godzina trzecia pięćdziesiąt nad ranem. Kładąc się obok Niego, obserwując jak wtula policzek w poduszkę i zapomina o śpiewaniu, układałam w głowie słowa. Słowa, jakie wywrzeszczę mu jutro z okazji ochrzanu. 



niedziela, 2 marca 2014

Dygresja autorki!


Kochani! Witam się z Wami już w nowym roku, po kilku miesiącach rozłąki. Za tę nieobecność nie będę już przepraszać - wszystkim czytelnikom tego bloga moje przeprosiny już mogły się znudzić. Ile można przepraszać i robić znów to samo, by potem kolejny raz przepraszać? Jestem człowiekiem i myślę w ten sposób, więc Wy zapewnie macie podobne zdanie. Przepraszać nie będę, ale z chęcią wytłumaczę sytuację... Wpadłam w kolejny wir życiowych zdarzeń, który to wir bardzo mocno mnie wciągnął... I trochę tak jak jakaś sokowirówka - lekko mnie wycisnął. Starałam się dożyć każdego kolejnego dnia i karmić bliskich uśmiechem i chociać nie szło mi to dobrze, to nadal żyję... I ku Waszej, tak myślę, uciesze, nadal piszę Zapach Marzenia. Myślę, że prędzej postradałabym zmysły i na klęczkach poszła do pewnego zakładu psychiatrycznego w Warszawie, niż rozstała się z Amirą i Haroldem. Cierpliwych i wiernych, doceniających moją grafomanię, pocieszam - nie musimy się żegnać. 

Kochani, blog startuje, jest reaktywacja. Nie wyobrażam sobie zerwać kontaktu z Wami i nie wyobrażam sobie tak samo porzucić opowiadanie i bohaterów. To nie leży w mojej naturze i mam nadzieję, że nigdy nie będzie. Od razu zapowiadam, jak będzie. Będę starała się dodać rozdziały raz w miesiącu! Nie mogę tak bezkarnie "szastać" rozdziałami, bo jak się skończą, to podniesie się ogromny lament...Dlatego zasoby moich słów postaram się dozować sprawiedliwie, żeby długo cieszyły i na długo starczyły! Rozdział miał pojawić się w nocy, ale się  nie pojawił z prostych przczyn - pomieszałam rozdziały i nie mogę znaleźć kolejnego. Muszę usiąść i spokojnie poszukać rozdziałów tak, aby były dodawane w odpowiedniej kolejności, bo... No cóż. Pokręcę fabułę i wyjdzie jakieś fantastyczne dzieło! A ja fantastyki nie chcę, mnie zależy na czymś gorszym.  Rozdziału wyczekujcie w tym tygodniu, ale nie określę się zgrabniej, bo nie chcę siać niepotrzebnej nadziei i nie chcę znów okazać się niesłowną. 

Ponieważ tęsknie za Wami jak szalona... Za Prudie, za Karoliną, za Julią, za Kasią... Za Wunder... Za wszystkimi, których nie wymieniłam, ale których pamiętam... Proponuję Wam korespondencję listową! Jeśli ktoś z Was ma chęć napisac do mnie list, będę skakać z radości i piać. Dosłownie. Namówiłam do tego już Justynę ( Buziory! To dzięki Niej Zapach odzywa!!!) i Karolinę. Gdybyście tylko widzieli moją minę, gdy dostałam maila... Myślałam, że rozkosz zaleje cały świat. Odpisuje na te maile, ostrzegam, bo zazwyczaj bardzo obszernie! Zapraszam więc chętnych do słowotoków pisemnych, które możecie kierować na ten adres mailowy - persil@onet.eu

Z całego serca dziękuję Izzy za nowy wygląd bloga! To dzięki Niej ta strona wygląda teraz tak profesjonalnie! Iza - jestem Ci ogromnie wdzięczna za pomoc, której mi udzieliłaś! Sama nie zrobiłabym tego w ten sposób. Nie obawiaj się, nie będę kraść Ci ze stajni kopystki w celu okupu! 

Co mogę dalej napisać? Do napisania, prawda? Caluję gorąco! A na zachętę zostawiam Wam takie cudne zdjęcie jednego z bohaterów... Znacie Go dobrze!