piątek, 30 listopada 2012

Dwudziesty piąty


Z dedykacją...

Dla mojego przyjaciela. Jeśli to czyta, to wie, że to do Niego. Nie napiszę imienia. Jest zbędne... Całkowicie. 
Chciałabym, byś wiedział, że nadal jestem tą samą Kasią. I zawsze nią pozostanę, choćbym miała inne włosy, inne ubrania, inny głos lub uda... Zawsze będę jedyną Kasienią, której  nie zastąpi nic. I pamiętaj, że w tym opowiadaniu jest coś, co należy do Ciebie. Dlatego nie zapominaj o najważniejszych rzeczach...A te najważniejsze w życiu rzeczy są w tym opowiadaniu opisane. Musisz pamiętać o nich. Bo są bardzo istotne... I wiem, że kiedyś zostanie Ci po mnie tylko to opowiadanie. Dlatego czytaj je bardzo uważnie, za każdym razem... Nie mam prawa i nie chcę stawiać Cię przed wyborami, przed którymi nikt stawać nie powinien. Nie wiem czemu, ale wierzę głęboko, że zaakceptujesz moją decyzję, jaka by nie była. Podejmując ją będę kierowała się głównie Twoim dobrem. Tego możesz być pewien.
Jesteś dobrym człowiekiem. Przykro mi, że los tak bardzo Cię doświadcza. Dziękuję Ci za walkę o mnie po tym wszystkim. Za okazywanie miłości. Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy... *



Dziękuję za słowa - "Gdyby jakaś część Ciebie nie potrzebowała właśnie Jego, nie zakochałabyś się w Nim, Kasiu. " Uratowały moją nadzieję...


      Wyplułam brudną, brązową wodę. Zaczynając się potężnie krztusić, zacisnęłam paznokcie na kępce poniszczonej trawy. Ziemia zapadała się pod moimi usmolonymi piachem udami. Próbowałam przytrzymać się wielkiego kamienia, gdy znów poczułam zasysającą mnie glinę. Ziemia pochłaniała moje osłabłe nogi. Fala brudnej wody napływająca ze wszystkich stron uderzyła mnie mocno. Odrzuciło mnie do tyłu, a kawałki trawy zostały w kurczowo zaciśniętej dłoni. Zakrztuszona rwałam rękami kępy roślinności. Przez glinę w gardle nie mogłam wydobyć z siebie nawet wrzasku. Szarpnęłam ciałem ze wszystkich sił, otwierając boleśnie oczy. Poderwałam rękę do góry i… Uderzyłam Harry’ego prosto w twarz. Obudziłam ciało ze snu.  Miałam koszmar...? Miałam...Leżałam na skotłowanej kołdrze, rozgrzanej poduszce. Zachłysnęłam się powietrzem i zaczęłam sapać. W ciemnościach nocy dostrzegłam jak Harry trzyma się za nos. Uderzyłam Go całkiem mocno. Potarł policzki i podniósł się do pozycji siedzącej. Odłożył kołdrę na bok.
- Am? – wychrypiał gdzieś, jednak nie wiem już, gdzie. Żeby ukryć łzy, odwróciłam się i schowałam głowę w poduszkę. Wstydziłam się słabości ponad wszystko. Zawsze kryłam przed Nim łzy. Tym razem również nie mógł zauważyć, jak bardzo jestem słaba. Ścisnęłam ramionami poduszkę, zaciskając powieki i usta. Położył ciepłą dłoń na moim biodrze. Załkałam cicho w  poduszkę, wypuszczając na nią odrobinę słonej kropelki. Nachylił się nade mną, odgarniając palcem włosy, którymi przykryłam się, chowając przed Jego oczami. Słyszałam Jego oddech przy swoim uchu. Potem na moment się wyprostował, a pokój zalało światło lampki, którą zapalił. Było mi zimno i źle. Tak bardzo, że nawet Jego kochane ciało leżące pod tą samą kołdrą nie dawało mi ulgi. Nawet ten ruch dłoni, którą pogłaskał mnie po plecach, widząc, jak się unoszą w szlochu. Nim zdołałam uspokoić przyśpieszony oddech, wcisnął swoje dłonie pod moje ciało, po czym przyciągnął mnie do siebie. Z nagrzanego materaca przeniosłam się na miejsce, które było chłodne. Wzdrygnęłam się, czując pod szyją skórę Jego nóg. Ułożył mnie na swoich kolanach, na siłę odsłaniając mokre policzki z włosów. Wykrzywiłam usta w grymasie i odepchnęłam Jego dłonie, cicho wzdychając. Próby uspokojenia oddechu nic nie dawały. Harry zmarkotniał, odpuszczając. Czekał, aż się uspokoję i delikatnie głaskał mnie po ramieniu. Zapomniał o tym, że niechcący zdzieliłam Go całkiem mocno po twarzy. Gwałtownie wybudzona z koszmaru nie panowałam nad roztrzęsionymi rękami. Słysząc, jak budzę się z krzykiem, poderwał ciało do góry i nie mógł przecież przewidzieć, że oberwie mu się cios w twarz. A teraz pomimo tego czerwonego nosa, który jest czerwony przez moje palce, troskliwie nade mną wisi. Westchnęłam ostatni raz, tak bardzo głęboko, aż coś zakłuło mnie w sercu. Słysząc to, schylił się, a pojedyncze loczki spadły mu na czoło. Przymrużyłam powieki, czując jak odgarnia wszystkie posklejane kosmyki z moich policzków.
I wziął mnie tak mocno pociągnął. Az zabrakło mi tchu w  piersi. Podniesiona do pionu, przygarnięta w Jego ramiona, wsłuchiwałam się jak zaczyna coś mówić. Mówił tak powoli, bardzo cicho, tylko dla mnie. Tylko do mojego ucha. Lekki wiaterek wydobywający się z Jego ust blisko mojego ucha, drażnił tak bardzo, że zadrżałam. Czując, jak zaczynam trząść mu się na kolanach, objął mnie całym sobą, wręcz w siebie wciskając. Prosił, żebym nie płakała. A prosił tak, że automatycznie zachciało mi się płakać jeszcze mocniej. Zrobił kolejny ruch, odrzucając moje włosy na jedną stronę. Byłam zmuszona opowiedzieć  mu swój sen. Przecież tak ślicznie mnie o to poprosił. Usadowił się wygodniej na tej poduszce, którą tak zgnietliśmy. Stwierdził, że może jednak powinnam opowiedzieć mu koszmar. Pozwolił mi nawet płakać, choć dodał jeszcze, że bardzo tego nie lubi. Naciągnął mi na nogi kołdrę, która zdążyła już zrobić się zimna. Odetchnęłam.
- Niall…Tak przerażająco chudy. Szedł ze mną przez leśną ścieżkę i płakał. Mówił coś, ale zupełnie nie słyszałam, co. A potem zmyła nas z tej ścieżki fala brudnej wody. Ogromna ta fala była, jak z morza, albo oceanu. I zaczęłam się topić…. A Nialll tak boleśnie odbił się od drzewa… On był tak bezbronny!
Przerwał mi. Przerwał mi tak delikatnie, przymykając usta kciukiem. Złączyłam wargi, a On słysząc, że już nic nawet nie szepczę, przejechał szorstkimi palcami po moim policzku. Zsunął koniuszki palców na szczękę, powolnym ruchem przylegając policzkiem do mojej rozpalonej twarzy.
- Am, nie zadręczaj się tak – wymamrotał zachrypniętym, rzężącym głosem bardzo bliziutko mojego ucha. Zadrżałam, próbując jednak powstrzymać dygotanie rozbudzonego ciała.  – Zmęczył cię ten sen. Powinnaś teraz spać, mała.
Mruknęłam bardzo cicho. Tak tylko i wyłącznie dla Jego ucha. Nie chciałam spać. Może nie mogłam spać? Po tym, co spotkało mnie we śnie, nie widziałam możliwości zamknięcia oczu. Bałam się przymknąć powieki chociażby na sekundę, pomimo tego, że Harry był ode mnie kilka milimetrów i trzymał mnie szczelnie zamkniętą w ramionach. A przecież taki uścisk zawsze gwarantował mi ogromne bezpieczeństwo. Nie dawało to jednak efektów – zwyczajnie trzęsłam się ze strachu na samą myśl, że mogłabym teraz dostrzec ciemność pod powiekami. Oddech automatycznie przyśpieszał, gdy tylko pomyślałam, że powinnam zamknąć oczy.
Kiedy wypuściłam z ust niemrawy głos mówiący imię Nialla, Harry zdrętwiał. Nie wiedziałam, dlaczego tak dziwnie zareagował. Czy to takie dziwne, że przyśnił mi się Jego przyjaciel z zespołu? Na dźwięk imienia kogoś bliskiego zastyga się w bezruchu? Wydało mi się to dość dziwne. Potem zdawało mi się, że niechcący mogłam przyszczypnąć mu skórę. I, że może dlatego tak nagle cierpnął. Chwilę potem tak wyjątkowo mnie zbył. Przykrywką była prośba, bym spała.
- Harry, ja nie zasnę. Nie mogę. Boję się spać. Czuję, że to przyśni mi się znów.  – Przytulił moją głowę, odsłaniając palcami kosmyki  z czoła, całując je. Przymknęłam oczy, wyprostowując zdrętwiałe nogi. Zjechał spękanymi ustami  na mój nos. Schyliłam się lekko do przodu, izolując Jego twarz od moich ust. Przeczuwałam, że w geście uspokojenia mnie, zaraz zawędruje do moich ust. Zawsze, gdy bardzo chciał mnie wesprzeć, a nie dało się zrobić tego słowem, robił to czynem. Ogarniał mnie swoimi ramionami, jak małą, bezbronną dziewczynkę. I całował gdzie popadnie – w  czoło, policzki, nos, szyję – choć najbardziej uwielbiał schylać boleśnie szyję i lądować na moich ustach.
Oderwał się ode mnie, a ja poczułam, jak tęsknie za ciepłem Jego skóry, bliskim chwilę temu mojej. Ponownie mnie ucałował, tym razem w nos. Jęknęłam, znów nieoczekiwanie przymykając powieki. Zlękłam się ciemności.
- Chociaż się połóżmy. Poleżymy i znuży nas sen.
Pozwoliłam mu zsunąć mnie ze swoich kolan. Przycisnęłam kołdrę do swojego ciała, gdy szeroka, biała koszulka oplatająca swoim materiałem moje ciało nie dawała mi wystarczającego ciepła. Oderwana od nagrzanego organizmu Harry’ego byłam spragniona czułego ciepełka. W ciemnościach nocy, które zalewały subtelnie cały nasz apartament, nie było wiele widać. Blask rzucany przez duży, jasny księżyc nie mógł przedostać się do nas, do środka pokoju. Odizolowany był grubą, jasną zasłoną, którą wspólnie z Harrym zaciągnęliśmy. W tych mrokach próbowałam dostrzec Jego sylwetkę. Siedział przecież tak blisko mnie, ocierając się o moje uda stopą. Poprawiał poduszkę, albo prześcieradło. Krzątał się między spiętrzonymi fałdami  kołdry. Położył plecy na miękkich poduszkach. Chwileczkę potem złapał mnie za dłonie, którymi ściskałam skrawki kołdry. Jak w egipskich ciemnościach zdołał dostrzec moją sylwetkę – naprawdę nie wiem. Odetchnęłam głęboko, poczuwszy ciepło Jego rąk na swoich nadgarstkach. Pociągnięta do przodu delikatnie, przytrzymałam się swoich kolan, a potem się schyliłam. Ułożył moją głowę na swoim mostku. Przyłożyłam policzek do nagrzanej, miękkiej koszulki. Pachniała letnim powietrzem, jeszcze niedawno zdjęta z balkonowej barierki. Bo wrócił  wtedy z próby… Tego popołudnia był trochę zmęczony. W dłoniach trzymał dużą butelkę wody, a pod pachą miał wepchnięta szarą bluzę. Zamknąwszy stopą drzwi, odkręcił koreczek od wody mineralnej, zaczął pić. Nieoczekiwanie zachłysnął się wodą, a ona, wyciekając z butelki, zmoczyła mu białą koszulkę. Śmiałam się z Niego,  że jest sierotą saską. A On zdjął koszulkę jednym ruchem, eksponując swoją umięśnioną klatkę. Stwierdził lekko, że są takie kwiatki. I że mu się podobają. Stanęliśmy potem na balkonie,  wieszając bluzkę na metalowych barierkach. Poprawiłam Go, mówiąc, że nie ma takich kwiatków. Z uśmiechem dodałam, że chyba chodziło mu o sasanki. Skinął głową ostentacyjnie. A potem odrzucając swoje włosy powiedział coś, co bardzo nas oboje rozbawiło. W pierwsze chwili jedynie staliśmy i patrzyliśmy się na siebie w skupieniu, analizując Jego słowa. Chwilę potem zwijaliśmy się w salwach śmiechu. Gruchnęliśmy chichotem w tym samym czasie. Na drugi dzień Liam przyniósł mi gazetę, na okładce której odnalazłam zaspanym wzrokiem zdjęcie moje i Harry’ego – zgiętych w pół na balkonie w niemocy ze śmiechu.
   Teraz leżałam na Jego lekko unoszącej się klatce piersiowej. Pływałam, kładąc dłoń na Jego brzuchu. Poprawił kołdrę splątaną między naszymi sztywnymi nogami.  Zdołaliśmy wywabić zapach proszku do prania z hotelowych pralni. Niedawno zmieniona pościel znów przesiąkła nami. A ta koszulka…Pachniała słońcem. Tak intensywnie. I wiatrem. Sama nie wiem,  kiedy ten pachnący materiał uśpił mnie aromatem słońca. Razem z Jego czułą dłonią błądzącą po plecach. Drażnił mnie jeszcze chwilę, całując we włosy. Starał się mnie uspokoić. Znał mnie dobrze. Wiedział, że chociaż nie oddycham już szybko, to nadal jestem od środka zaniepokojona. Taktykę miał obraną dobrą. Po prostu był, prawda? Nie musiał wcale całować mnie tak czule we wlosy. Ani w czoło, ani w nos. Wystarczy, że był gdzieś blisko mnie. Słyszałam Jego oddech, czułam ramionami, jak Jego serce bije. Taktyka idealna. Koszulka pachniała wiatrem i słońcem. Marzeniem również. Zresztą, jak zwykle… Bezpiecznie opleciona ramionami, odfrunęłam daleko, daleko, mając na lekkich kosmykach  włosów Jego wargi.


Uśmiecha się. Tak pięknie. I gdybym miała podać definicję Jego uśmiechu, łatwiej byłoby mi powyrywać sobie wszystkie włosy. Ten uśmiech widniał na Jego twarzy tylko wtedy, gdy był dla mnie. Jaśniał. Dołeczki w policzkach były wtedy tak wyjątkowo duże. Zielone oczyska czarowały mnie swoim blaskiem. Błyszczały, po prostu błyszczały. W  czarnych szkiełkach – źrenicach – mogłam się przeglądać. Ten widok był rozczulający. W tych oczach znajdowałam ratunek. Ratowały mnie Jego zielone zwierciadła pełne iskier.
Kiedy tak pewnego poranka, leżąc mu na ramieniu, które z pewnością miał zdrętwiałe; obserwowałam w ciszy Jego dołeczki, policzki, roziskrzone oczy, pomyślałam o czymś bardzo ważnym. Kąciki ust delikatnie drgały mi, unosząc się ku górze, a ja wiedziałam już, że to właśnie w uśmiechu Harry’ego najpierw się zakochałam. Bardzo często prezentował mi swoje drgające mięśnie twarzy.  Kiedy jeszcze Go nie znałam, a jedynie widywałam, robiło mi się cieplej, gdy tylko mnie mijał. Zawsze tak samo rozbrajająco się uśmiechał. Bez powodu, nie? Bo nawet nie rozmawialiśmy. Nie dawałam mu powodów do uśmiechu. A On szedł, spoglądał na mnie spod byka, uśmiechał się i prostował szyję. Mijał mnie, odwracał się, uśmiechał… I za każdym razem na kogoś wpadał. I wtedy ja się śmiałam. Śmialiśmy się oboje… To właśnie ten promienny półuśmiech widniał na Jego twarzy, gdy nieudolnie próbował zaprosić mnie na pierwszą randkę. Pamiętam jakby to było wczoraj, albo kilka godzin temu. Miał białe trampki i szare spodnie. Marynarkę czarną, poplamioną watą cukrową, bo jeszcze kilka minut temu trzymał na rękach malutką Lux, wpychająca sobie rączkami watę do buzi. Oderwał mnie od czytania harmonogramu moich zajęć. Wtedy Liam – którego także jeszcze nie znałam – zabrał Lux. Harry stoczył ze sobą walkę, zagryzając usta i odsłaniając czoło z loczków. Spoglądałam na Niego łagodnie, nie chciałam Go spłoszyć. Spuścił wzrok na drobinki słodkiej waty uczepionej marynarki. I podniósł oczy, tak piekielnie błyszczące, że momentalnie upuściłam harmonogram na kolana i utonęłam w Jego oczach. Wtedy się uśmiechnął. Właśnie w ten idealny sposób – tak umiał tylko dla mnie. Oczywiście, że odpadłam. Odpadłam, siedziałam na tej ławce jak kompletna idiotka. Myślę, że nawet oddech miałam tak tragicznie szybki, że dyszałam. O dziwo, Harry się tym nie zraził. Patrzył mi głęboko w oczy, pomimo zaciskania palców. Nawet na moment nie przestał unosić kącików ust! Czarował, naprawdę czarował. A przede wszystkim sprawił, że jednak się z Nim umówiłam… Udało mu się. I jak się okazuje, udało mu się nie raz. Dzięki tym wszystkim promiennym uśmiechom umówiłam się z Nim jeszcze nie raz… 









sobota, 17 listopada 2012

Dwudziesty czwarty


Witam Was, pierdoły moje. Wiecie, ostatnio miałam bardzo przykry sen. Naprawdę bardzo przykry. I w normalnym wypadku, zadzwoniłabym do osoby, która mi się przyśniła, by spytać, czy wszystko w porządku. Niestety nie mam numeru do Harry'ego Stylesa. Podejrzewam, że gdybym takowy miała, Harry byłby zmuszony odebrać połączenie i wysłuchiwać mojego przyśpieszonego oddechu, gdy opowiadałabym Mu, co okropnego spotkało mnie we śnie. Dawno nie miałam takiego koszmaru... Wyobraźcie sobie, że przyśniło mi się pędzące auto Stylesa. Range Rover, czarny, błyszczący. Niesamowicie rozpędzony po niemieckiej autostradzie. W pewnym momencie, Harry, prowadzący auto, traci nad nim panowanie. Obserwuję, jak auto przechyla się i sunie po asfalcie bokiem. Przekręca się na dach, a Harry wypada na ulicę. Range Rover przekręca się kolejny raz na dach, przygniatając tym samym ciało Harry'ego. Dalej nie ma nic. A po chwili widzę Go, leżącego w szpitalu. Widzę swoje policzki odbijające się od szyby, przy której stoję, a za którą widzę łóżko. Łóżko, na którym lezy On, całkowicie nieprzytomny. Miliony bandaży, plastrów, kabelki przy sinej skórze, kroplówka, cykanie zegara, zadrapania na szyi i policzkach. Czuję, jak ktoś kładzie mi dłoń na plecach. Potem dowiaduję się, że Harry ma uszkodzony rdzeń mózgu. Jego ciało żyje, ale mózg już nie i nigdy nie będzie. Przy życiu przytrzymuje go maszyna. Moim zadaniem jest podjęcie decyzji - czy Harry może zostać odłączony od maszyny... Gdy obudziłam się, w pamięci mając obraz Jego ciała w sali szpitalnej, zastanawiałam się, biorąc prysznic, czy powinnam płakać, czy cieszyć się, że był to tylko zwykły koszmar... Płakać nie płakałam. Jednak obraz Jego zadrapanej, poobijanej twarzy towarzyszył mi przez cały dzień, gdy na ulicy widziałam Range Rovera, nie pozwalał mi się tez cieszyć. Tego jednego dnia żałowałam, że nie mogę do Niego zadzwonić, by spytać, czy wszystko jest okay... 
Kochani, co u Was? Piszecie mi piękne komentarze, ale w ogóle nie opowiadacie, co u Was słychać. Wiem jedynie, że Prudie zmaga się z przygotowaniami do egzaminu, Cookies jest zabiegana, a pozostałe delikwentki milczą! Brak mi Was niewyobrażalnie. A co gorsza - brak mi Amiry i Harry'ego... 
Dedykacja? Dedykacja jest. Dla Julii. Bo jest niesamowicie cierpliwa dla mnie. Zaczęłyśmy pisać coś razem. To coś ma już jedenaście rozdziałów. Dziewucha użera się ze mną i z moim brakiem czasu niezawodnie. Na Boga, to jest jakiś anioł...



Obudził mnie. Trzeba przyznać, że ładnie mnie obudził. Bo tak mi rękę wsadził. Pod kołdrę, głęboko, odsłaniając koszulkę i przyciskając palce do brzucha. I zimno mi się zrobiło, od tych Jego palców. Poczułam ciepły oddech na policzkach. Nie miałam wyjścia. Musiałam otworzyć oczy, jeszcze chwilę temu lekko zamknięte, kiedy pływałam we śnie. I tak mnie obudził, miło, z czułością, przyklejony dłonią do mojego płaskiego brzucha. A ciemności było tyle, że nawet nie mogłam spojrzeć w Jego jasne, zielone oczy. Podciągnęłam dłoń do twarzy, zginając nogę i podciągając kolana pod brzuch. Przesunął swoją dłoń na gołe udo i po omacku dotarł palcami do twarzy. Odsłonił włosy z moich policzków, chociaż pewnie nawet ich nie mógł dostrzec. Dopiero po kilku minutach usłyszałam deszcz uderzający o szybę. Pokój nagle oblał się jasnym światłem. Na jedną, krótką sekundę, kiedy przez granatowe niebo przecisnęła się szpiczasta błyskawica. Burza? Zadygotałam, wyplątując dłonie spod kołdry. Zagrzmiało tak głośno, że zadrżałam, podkurczając bardziej nogi. Nagle zakręciło mi się w głowie, a krew przyśpieszyła. Gwałtowna pobudka zaczęła być bolesna dla mojego umysłu. Jasny przebłysk rozświetlający ścianę i obraz naprzeciwko łóżka na kilka sekund sprawił, że zamknęłam oczy i zmarszczyłam czoło boleśnie. I wtedy wycharczałam mu takie niemrawe „ Harry…” przy policzku, miętosząc kołdrę, jak mała dziewczynka i krzywiąc usta w grymasie. Nie widział tego, tak samo, jak ja nie widziałam Jego twarzy. Za oknem szalało. Szalał deszcz uderzający drobnymi kropelkami o szkło, tak drastycznie wybudzając mnie z przyjemnej agonii snu. Dobudzałam zmysły, zastanawiając się, czy ta dłoń Harry’ego na moim udzie się przesuwa. Poduszka pachniała deszczem? Jakim cudem…
- Am, wstawaj…
Ja mam wstać? Dlaczego ja mam wstać…Jest przecież tak ciemno. Jest środek nocy, ale Harry tego nie wie. I każe mi wstawać z tego miękkiego łóżka, usłanego kołdrą przesiąkniętą zapachem naszych ciał. Właśnie kazał mi poderwać ciało z tego śliskiego prześcieradła. Zawsze lubił marzyć. Ale jakim cudem ubzdurał sobie, że ja, ledwo dobudzona, na granicy snów, nieprzytomna, wystawię nogę spod kołdry…
- Harry, czy ciebie do końca…- mruknęłam, przejeżdżając dłonią po policzkach. Nie usłyszał, jak ziewam, gdy zasłoniłam sobie usta, przyciskając twarz do Jego koszulki nad szyją. Pogłaskał mnie po głowie, a za oknem znów błysnął blask rzucany przez przebiegłą błyskawicę. Rzuciła trochę jasności na pofałdowaną kołdrę, przykrywającą nasze ciała. – Jest środek nocy. I burza. I wiesz, sam sobie wstawaj. – wychrypiałam, wyprostowując jedną nogę. Ta poduszka naprawdę pachnie deszczem…A On się uśmiechnął. Wiem, ze się uśmiechnął, bo tak charakterystycznie westchnął, a mięśnie szyi zadrgały. Gładził mnie po włosach, kiedy nie umiałam powstrzymać ziewania w Jego lekką, białą koszulkę. Jeżeli On myśli, że ja się stąd ruszę, ma niezłe ambicje.
- Wstawaj, wstawaj…
Mruknęłam mu jeszcze raz, że nie. Odszepnął, że tak. Zagryzłam wargę i stwierdziłam, że przecież Harry chyba zwariował. I już miałam odwracać się w lewą stronę, wyciągać nogi i wygodnie opatulać się kołdrą. Planowałam ignorowanie i uspokajanie serca, które kilka minut temu zebrało się do galopu, gdy gwałtownie zostałam obudzona, nieprzygotowana na głośne grzmoty burzy. Adrenalina w nocy podnosi się szybciej. Zwłaszcza, gdy ktoś w taki nietypowy sposób dobudza zmysły. Zimnymi palcami… I tak bym leżała, wdychając zapach deszczu, poniewierający się na poduszce, z nieznanych mi powodów. Ziewałabym ukradkowo przy szyi Harry’ego, który cicho prosząc mnie, przeczesywał palcami potargane kosmyki moich włosów. Nie raczył powiedzieć, dlaczego mam wstawać. Tylko tak mnie gładził. Głupi był, bo szeptał, że mam wstawać, a tymi swoimi szorstkimi palcami jeżdżącymi po mojej szyi i policzkach jeszcze mocniej mnie usypiał. W końcu znów usłyszeliśmy uderzenie pioruna, gdzieś w oddali, w tym całym Toronto. Przypomniało mu się chyba, że chciał, by wystawiła ciało spod kołdry. Jęknął mi do ucha, a potem wyszeptał prośbę. Wstać mam?
- Ale po co ja mam wstawać, burza, noc, deszcz jest…I oddaj mi kołdrę, bo… - mruczałam tak nieprzytomnie, delikatnie trzymając skrawek białej kołdry. Ten sam, który w palcach miął Harry, próbując odkryć moje zastygłe ciało. Niedobudzona, zdenerwowałam się na Niego, a raczej na te Jego dziwne próby zabrania mi kołdry. Wyciągnęłam rękę i złapałam Go za szyję. Odepchnęłam mu brodę, albo ramiona, sama nie wiem. W końcu chowałam nos w poduszce i usilnie starałam się spać dalej. Westchnął tak głośno, że nawet materiał poduszki tego nie przygłuszył. Grzmoty za oknem, deszcz chlustający zawzięcie w szybę i parapet, szum kołdry, którą miętosiłam nogami – nic Go nie zagłuszyło.
- Nie chcę iść sam na spacer w deszczu. No, wstawaj.
Mój jedyny Boże. Zesłałeś mi na świat takie chodzące, pachnące, kochające cudo z lokami na głowie. Kocha mnie. Ja Jego. Ma takie kochane oczy. I nos, który zawsze marszczy, gdy łapię Go za stopę. Albo za uszy. Nie lubi dżemu truskawkowego. I zawsze zapomina zapiąć guziki przy rękawach w koszuli. Ale z pomysłem spaceru w środku burzy, w dodatku w środku nocy, jeszcze nigdy nie zastrzelił mojej świadomości. Tymczasem właśnie to stworzenie, maltretujące moje ciało swoimi palcami, jawnie wdychało mój zapach, z nosem przy szyi. I błagało. Żebym wstała, wyszła z hotelu, na deszcz, na burzę, na spacer. Mój Boże, mój kochany Boże…

To oczywiste, że wstałam. Że wstałam, ziewnęłam kolejny raz, złapałam Go za dłoń i zdecydowałam się wyjść na deszcz. Bo Harry chciał koniecznie o drugiej nad ranem iść na spacer. Swoje zszokowanie i zmęczenie schowałam do kieszeni spodni, które kazał mi założyć, zaraz po tym, gdy zerwał ze mnie piżamę. A burza się uspokajała, grzmoty cichły, oddech był coraz bardziej słyszalny. Miał takie ciepłe paluchy, kiedy zapinał mi spodnie. Szemrał coś, że jest noc. Nie zdążyłam zauważyć, naprawdę…Twierdził, że pada deszcz, a to dobrze. Przeciągając mi przez zdrętwiałą szyję swoją bluzę mówił, że to doskonały moment na nasz spacer.  Zachłysnęłam się zapachem proszku do prania, emanującego z kaptura tej granatowej albo czarnej bluzy. Przelewałam się przez ręce chłopaka. A On szeptał i zasuwał suwak. Nocą paparazzi za Nim nie węszą. A deszcz chlustający o chodniki Toronto skutecznie odstrasza ludzi od zwiedzania miasta. Tak delikatnie zapinał mi ten cały suwak, żeby nie podciąć brody zamkiem. Umierałam mu w palcach. Przelewałam się przez dłonie. Chęć ułożenia głowy w poduszce dominowała. Pomógł mi się do końca ubrać. W blasku lampki, którą zapalił, by lepiej mnie widzieć, dostrzegłam Jego lekki uśmiech.
Z hotelu wychodziliśmy starając się nie zrobić hałasu. Trochę nam to nie wychodziło, biorąc pod uwagę to, że byłam mocno zaspana. Z tego tytułu podwinęła mi się noga, zahaczają o dywan na korytarzu. Gdyby w porę nie złapał mnie mocniej za dłoń, upadłabym wyjątkowo boleśnie. Chwycona pewniej za palce, pozwoliłam przyciągnąć się bliżej Jego ciepłego ciała. Na granatową bluzę narzucił skórzaną kurtkę, kaptur wyciągając na zewnątrz.  Starałam się stawiać pewniejsze kroki, jednak nogi miałam wyjątkowo „zwaciałe”. Całe ciało mruczało do Niego – dotknij mnie. Pomimo tego, że przecież dotykał mnie wyjątkowo idealnie. Nie ściskał mi palców, jak czasami robi, gdy boi się ataku fanów. Wtedy szepczę ciche prośby do Boga, żeby nie połamał mi palców. Ma przecież tyle siły, że odrobina więcej wysiłku, a moje kości będą pogruchotane. Teraz subtelnie chował moje kościste palce w swojej dłoni. Objęłam Go w pasie, nurkując nosem w pachnącej Jego skórą bluzie. Od aromatu Jego ciała pachnącego tak specyficznie zakręciło mi się w głowie. Znów nie mogłam oddychać. Zresztą, jak zwykle. Gdy tylko pozwalał mi upajać się tym zapachem, miał okazję patrzeć, jak szaleją mi oczy, gdy umieram z przyjemności. Ścisnęłam Go mocniej i  spod półprzymkniętych powiek obserwowałam kinkiet mrugający na ścianie. W korytarzu było szarawo. Śliskie drzwi od apartamentów błyszczały w świetle lekkiej żarówki. Środek nocy w hotelu takim jak ten był wyjątkowo cichy. Przez szerokie okno osadzone między  dwoma małymi filarami wpadał intensywny zapach deszczu. Chłód lgnący do ramion  nie był mi straszny. Od oddechu Harry’ego  kołyszącego się przy moim czole było mi wystarczająco ciepło. Zamknęłam na moment szczypiące oczy, a kiedy je otworzyłam, czekaliśmy na windę. Harry spuszczał głowę, wpatrując się w swoje buty. Zmysły szalały, kiedy całkiem od niechcenia smyrgał mnie kciukiem po dłoni. Zacisnęłam wargi, wycedzając powietrze z wnętrza ust. Doprowadzał mnie tym do szału – niezależnie od tego, czy bawił się moją skóra specjalnie, czy dla zabicia czasu. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo czuła jestem na takie gesty. I najwyraźniej podobało mu się, jak pod każdym dotykiem drżę. Znaliśmy się długo. A ja wciąż reagowałam tak samo – jak głupia, naiwna nastolatka – rumieniłam się na potęgę. Winda trzasnęła. Weszliśmy do środka, obserwując siebie w lustrze. Cierpliwie czekałam, aż przyciśnie kciukiem czerwony, podświetlany guzik. Winda ruszyła niepozornie w dół. Harry spuścił głowę odnajdując mój mętny wzrok. Zaspane oczy rejestrowały Jego troskliwy wzrok spod sprężystych włosów. Kochałam Jego oczy. Dokładnie tak mocno, jak zawsze spierzchnięte, malinowe usta. Szorstkie, duże paluchy u dłoni. Kościste biodra, które nieświadomie wbija mi w ciało, kiedy w nocy przylega do mnie całym sobą. Kochałam te oczy tak mocno, że nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie, że da się bardziej… Te zielone, duże zwierciadła – zawsze inne. Raz wyjątkowo jasne i przepełnione radością. Innym razem wygasłe, martwe, poszarzałe. Zielona toń z wyjątkowymi, ciemniejszymi plamkami przy źrenicach. Uwielbiałam gasnąć i drętwieć, wpatrując się w Jego mądre oczy. Tylko teraz byłam zbyt zaspana, by oddawać się takiemu samobójstwu.  Dlatego niedosłyszalnie mruknęłam, objęłam Go w pasie i przylgnęłam policzkiem do emanującej ciepłem klatki piersiowej chłopaka. Chyba nie był zdziwiony moim gestem. Rzadko przecież przytulałam  Go w taki sposób. Dobrowolnie. Z własnej potrzeby. Zawsze wstydziłam  się swoich czułości. Jednocześnie przecież bałam się odtrącenia. Czasami tak robił, prawda? A ja wtedy byłam taka pusta i martwa od środka.
   Tym razem, jak od jakiegoś czasu, nie odtrącił mnie z nieznanych powodów,  ani nie podarował minimalnej dawki obojętności. Przygarnął moją głowę pod swoją brodę i zatopił nos w puszystych włosach. Wymruczałam coś niezrozumiałego, zupełnie nieświadomie. Słyszałam, jak zaciąga się moim zapachem. Winda skrzypnęłam cichutko, gdy oparł się o jedno z luster. Myślę, że tak przypadkowo, gdy zbyt mocno do Niego przylgnęłam. Uczepiona, jak mała małpka, schowana między Jego ramionami, nie starałam się dobudzać. Byłam jeszcze taka sztywna. Podniósł dłoń do mojej szyi, a winda znów zatrzeszczała. Drzwi stanęły otworem, a w oddali lekko oświetlona recepcja. Oderwałam się od chłopaka i chwycona za dłoń podreptałam z Harrym. Poprowadzona w stronę szklanych drzwi obserwowałam krople deszczu podświetlone przez uliczną latarnię widoczną za szybą. Minęliśmy recepcję i wątłą blondynkę siedzącą na skórzanych fotelu. Zielona lampka ustawiona na marmurowym blacie oświetlała jej zmęczoną twarz. Zerknęła na nas przelotnie i wróciła do obserwowania rzucającego lekka poświatę ekranu komputera. Pchnęliśmy z  Harrym drzwi, wdychając jednocześnie zapach deszczu. Mżyło lekko, a w smudze światła latarni padającego na mokry, brudny chodnik  widoczne były  maleńkie kropelki spadające w dół. Ścisnęłam Jego palce.
Już mieliśmy schodzić po schodkach, gdy zatrzymał mnie. Chwycił palcami kaptur i zaciągnął jego materiał na moją głowę. Opętała mnie woń Jego perfum, które znalazły swoje miejsce między niteczkami bluzy. Chłód deszczyku okalał mi twarz. Uciekliśmy schodami w dół, łapiąc się ponownie za dłonie. Zachwiałam się u stóp schodów, a potem dałam się poprowadzić jedną z ulic Toronto.
     Bardzo mi się ten spacer podobał. Podobały mi się ciemne, mokre uliczki miasta. Jego ciepłe ciało blisko mojego zziębłego. Zapach mokrej ziemi, liści, deszczu. Jego perfumy. Podobał mi się brak ludzi na ulicach. Te granatowe pięknie ciemne niebo. Jego kciuk bawiący się moim palcem wskazującym. I strasznie mi się podobało, gdy przystanął nagle, przy jakimś muzeum i ułożył dłoń na moich biodrach. Deszcz wtedy tak mocniej padał. Wiem, bo z lekka moczył mi policzki, gdy zadarłam głowę. Zachciało mi się zobaczyć, dlaczego zatrzymał się na środku chodnika, niedaleko kałuży. W jej tafli odbijał się księżyc, a mi spływała kropla deszczu po brodzie. Wtedy Harry się uśmiechnął półgębkiem. Tak cwaniacko, jak robi wtedy, kiedy prosi się o przeczesywanie włosów. Bo….wbrew pozorom, Harry bardzo lubi, gdy ktoś bawi się Jego słynnymi loczkami. No, może z wyjątkami. Kiedy ja maltretuję Jego włosy, piszczy na moich kolanach z przyjemności. Inaczej reaguje, kiedy ciemne kosmyki dostaną się w palce Louisa… Wracając do tego Jego uśmiechu. Półgębkiem, bo półgębkiem. Ale oczy mu się świeciły tak mocno, że w pierwszej chwili posądziłam Go o płacz. Mrugnęłam wraz z kropelką spadającą na mój policzek. A On mruknął tak bardzo poważnie – „ Obawiam się, że jesteś kobietą mojego życia.” A ja spuściłam głowę i zaczęłam się tak cicho, ale bardzo śmiać. Rozbawiony obserwował, jak zdrowo śmieję się ze słów, które wycedził spomiędzy ust. Śmialismy się. Tak cicho, ale mocno, prawie do rozpuku. Poderwałam głowę do góry i trzęsąc się, obserwowałam Jego bieluchne zęby i dołeczki w policzkach. Pokiwał głową, wprawiając włosy w taneczne drganie.
- Dobrze ci ten spacer zrobi. Glowa cię boli. Dotlenisz się i przestaniesz mówić takie farmazony.
No i wydawał się moim szeptem urażony. Obok nas przejechał czarny, terenowy samochód. Odwróciliśmy się dla niepoznaki. Potem się schylił… Zawahał się przed tym, by dotknąć moich warg swoimi. Patrzył uważnie na moje usta. Uśmiechnął się tak ciepło – zupełnie jak do swoich fanek. Kiedyś też się tak do mnie uśmiechał. Na samym początku, gdy musiał traktować mnie jak fankę… Poderwałam dloń do Jego policzka. Był z lekka szorstki. Nachylił się jeszcze niżej i poczułam jak  naciska suchymi ustami te moje, bardzo wtedy nieprzygotowane na lekki dotyk. Wsunęłam dłonie pod skórzaną kurtkę Styles’a. Wraz z pogłębieniem pocałunku, nasze usta stawały się wilgotniejsze. Odessać się od Niego było wyzwaniem. Kiedy udało mi się jednak przerwać całusa,  schowałam zawstydzone policzki w materiał Jego bluzy. Potem powiedział, że musimy wracać do hotelu, bo się przeziębię. A ja wtedy pomyślałam, że  gdybym się rozchorowała, byłabym szczęśliwa. Ucałowałam Jego chłodny policzek. Kazał mi zapamiętać jak wygląda Toronto nocą. Zapamiętałam jedynie Jego szept i odgłos kroków kroczących po kałuży. Pachniało deszczem. I oczywiście, że marzeniem też pachniało…





sobota, 3 listopada 2012

Dwudziesty trzeci



Zabijcie mnie. Albo nie. I tak umrę. Sama z siebie. Ale jakaś pokuta od Was by mi się przydała, nie powiem, że nie... Po prostu nie mam siły. Wstawać, oddychać, patrzeć, żyć, być. A co dopiero pisać. Gdyby to Harry usłyszał, pewnie zaraz bym zaczęła przepraszać. Dlatego i Was za to przepraszam. Za to, że jestem tak niewyobrażalnie niepoważna. 
Zaczął się listopad. To miesiąc rewolucji. To miesiąc, który wszystko zmienia. To miesiąc, którego się boję i na który czekam z niecierpliwością. Listopad to jedne wielki absurd. Jeśli przetrwam go tak, jak to sobie teraz obiecuję, będę najbardziej dzielną dziewuchą. No właśnie. Jeśli... 

Dedykacja? Oczywiście. Jest. Dla Liama. Nie przeczytasz tej dedykacji, Leeyum. Ja wiem o tym. Mimo wszystko... Chciałabym Ci trochę powiedzieć. Właściwie nie trochę, a masę. Jest tak wiele rzeczy, o których powinieneś wiedzieć. A nigdy się nie dowiesz. Bo nigdy się nie poznamy. Payne, weź się w garść. Telepatycznie przesyłam Ci siły. A jeśli zdarzyłoby się, że kiedyś się poznamy, przeczytam Ci tę dedykację i wtedy opowiem o tym, o czym teraz chciałabym Ci poopowiadać. Zobaczysz. O ile nie zapomnę, rzecz jasna... Bo wiesz, Styles robi takie rzeczy, że...Na Boga, zapominam własne imię. No...! 


Jego dłoń drżała, choć nie wiedziałam,  z jakiego powodu. Nie mogło być mu zimno. Okna były pozamykane. A ja zdążyłam objąć Jego szyję ciepłymi dłońmi. Mogłabym Go nie wypuszczać z rąk. Podobno, kiedy złapie się szczęście, trzeba je mocno trzymać. Może chcieć się wyrwać,  uciec albo ktoś je ukradnie…Ja swoje złapałam za szyję. Teraz powinnam się bać, że z pragnienia  zaraz je uduszę…Zdecydowałam się zapaść w poduszkę, bacznie obserwując sufit,  kiedy przytrzymywał moje rozłożone ręce po obu stronach ciała. Ścisnęło mnie w gardle nadzwyczaj mocno, wręcz dławiąco,  gdy rozgrzanymi ustami dotknął mojej bladej szyi, nagle pojawiając się w zasięgu mego wzroku z burzą loków. Przejechał wargami w dół, ocierając się brodą o obojczyk. Mruknęłam, zaciekle obserwując żarówkę wkręconą w żyrandol nad nami. Oddałam mu się, żeby mógł z pasją wyjadać ze mnie cały strach, na jego miejsce wpasowując spokój. I rozkosz. Poruszyłam palcami, gdy nienaturalnie mocno przycisnął nadgarstek  do materaca. Wciśnięta w poduszki przechylałam głowę w lewo, bo zachciało mu się podrażnić całą moją szyję ustami i językiem. Znów zacisnął palce, trochę wyżej, nad nadgarstkiem, żebym mogła sprawdzić, czy czasem nie robi mi krzywdy. Odwróciłam głowę, powodując tym samym, że przerwał kontakt swoich ust z moją skórą. Mój niepewny wzrok spotkał się z Jego zawadiackim spojrzeniem. Pomimo swojej delikatności względem mnie, w ruchach krył odwagę. Dominował, powodując w moich żyłach pienienie się krwi. Całowana po piersi wsłuchiwałam się w szum tętniący w żyłach. Zadarł głowę. Łagodnie zaglądał mi do źrenic,  splątując palce z moimi. Musiałam przecież jęknąć, gdy naparł na mnie wcale nie lekko. Patrzył się tak wyzywająco, trochę łagodnie, trochę niegrzecznie. Tak całkiem w swoim stylu, z zielonym blaskiem. Przygryzłam wargę smakującą Jego ustami, które chwile temu przelotnie ugryzł. Może musnął…Trudno określić. Zaatakował mnie tak szybko, że zdążyłam jedynie podnieść rękę do Jego ramienia. Bezcelowo dotknęłam Go za szyję, chociaż wiele sobie z tego nie robił. Odchyliwszy głowę pozwoliłam uwolnić nadgarstki z Jego uścisku. Pozbawiał mnie kontroli nad własnym ciałem, wsuwając dłonie pod czarną bluzkę opinającą brzuch. Nachylony nade mną najpierw przesunął szorstkie palce w okolice pępka. Drażniąc skórę podbrzusza, mruknął coś. Przygłuszony przez mój przyśpieszony oddech. Przymrużyłam oczy, spoglądając na Jego wzrok wbity w moją szyję. Przejechał kciukiem wzdłuż mojego żebra. Tym razem to ja mruknęłam, orientując się, że podrywa do góry lekki, czarny materiał bluzki zakrywającej moje ciało. Poczułam wiaterek na brzuchu. Na sekundę spotkaliśmy się wzrokiem. Zniknął za czarną plamą, gdy ściągał bluzkę przez moją szyję. Zatchnęłam się, podnosząc ramiona do góry. Potem już tylko obserwowałam jak swobodnie odkłada sponiewieraną bluzkę obok nas, kątem oka obserwując ciało, które pozbawił okrycia. Gdyby nie ciepło bijącego od Jego ciała, zaczynałabym dygotać. Źle, źle mówię…Kiedy tylko wbił wzrok w nitki czarnego stanika, momentalnie zaczęłam drżeć. Umknęłam mu z ramion, przytrzymując się Jego pleców. Odkrył wstydliwe rumieńce na skórze policzków i odwrócił głowę w inną stronę. Oswajał mnie, cwaniak. Chyba się uśmiechał. Ale nie wiem, bo wszystkie nieokiełznane, ciemne loczki nagle zaczęły spływać mu na policzki.  Dreszcz przebiegający po moim ciele szybko poszedł w niepamięć. Ocierające się dłonie o moje biodra doprowadziły mnie do zastygnięcia w bezruchu. Pozwoliłam mu obserwować swój brzuch. Wyjątkowo dobrze to wykorzystał, przenosząc wzrok trochę wyżej. Wyżej, wyżej…Oczy mam zaraz nad ustami… Rozchylone uda były idealnym miejsce, w które natychmiast się wcisnął, gdy próbowałam ułożyć się wygodniej. Wgnieciona w materac  zaczynałam coraz szybciej oddychać. Jeszcze z zamkniętymi oczami uczepiłam się paznokciami Jego koszulki. Z satysfakcją próbowałam ją zerwać. Tak jednym, zwinnym ruchem, jak to robią w filmach. Albo w dobrych książkach. Zachichotał, kiedy naburmuszona opadłam na poduszkę, odepchnięta lekko. Nie podnosił w górę rąk, więc nie miałam możliwości zsunięcia materiału. Szarpnęłam Go za rękaw, jak mała dziewczynka, stękając. Widząc moje nieudane próby rozebrania Go, uśmiechnął się chytrze, podciągając koszulkę wyżej.
Pływałam w Jego ramionach, pozwalając się całować w każdym miejscu. Gdzie mu się tylko podobało. Nieznacznie wgniatał mnie  w miękką pościel, wprawiając  w coraz większe otępienie swoją odwagą. I przesadną czułością, którą zatruwał mi usta i oczy. Jeśli nie miałabym gorączki uczuć, mogłabym określić, gdzie aktualnie dotyka mnie ustami. Rozpalona przez gesty czułam Jego wargi wszędzie. Na szyi, na policzku, na obojczyku, biodrze i żebrach. A teraz tak machinalnie zjechał  ustami na lewą pierś, aż odebrało mi oddech. Bolało mnie łapanie haustów powietrza. Bolały mnie Jego gorące usta przy pępku. Straciłam oddech. Na minutę. Może na wieczność. Wygięłam się lekko, odsuwając kawałek kołdry. Wijąc się pod Nim w celu złagodzenia mrowienia ciała, doprowadziłam Go jedynie do większej ekscytacji. Podniósł głowę, zagryzając wargę. Bez chwili namysłu sięgnęłam dłonią do Jego ciepłej szyi. Przyciągnąwszy Jego twarz do swojej, zrobiłam coś, co mocno Go rozbawiło. Tylko nie umiem zrozumieć, dlaczego zaczął się tak szeroko uśmiechać. Zarzucając mu stopy na biodra, zaczęłam zsuwać dresowe spodnie spoczywające na Jego nogach. Kiedy niespodziewanie dotknął mojego żebra, zrezygnowałam ze zdejmowania spodni w ten sposób. Postanowiłam opuścić nogi. I spektakularnie wyczołgałam się spod Harry’ego. Złapany za dłoń, posłusznie położył się na plecach, zaczesując loki do tyłu, odsłaniając policzki. Uśmiech poszerzał mu się z minuty na minutę. Zgryźliwa byłam, mocno złośliwa, trzymając rękę na Jego kolanie. Trzymałam Go, zmuszając do czekania nie wiadomo na co. Wreszcie przypomniałam sobie, jak bardzo chciałam zdjąć z bioder Harry’ego spodnie. Przesunęłam ręce wyżej i łapiąc za gumę, pociągnęłam ubranie w dół, odsłaniając granatowe bokserki. Zawahałam się na moment, a potem szarpnęłam spodniami do kostek. Poruszył stopami, uwalniając się od nogawek. Odwróciłam się na moment, zsuwając szary materiał z łóżka. Kiedy znów odwróciłam się w Jego stronę, podnosił plecy i kierował twarz w moją stronę. Zamrugałam kilka razy, spostrzegając, w jak szybkim tempie Jego twarz znalazła się blisko mojej. Owionął mnie swoim zapachem. Nie perfum. Perfumy były przy mnie zawsze. Zapach skóry miotał mną jeszcze mocniej. Zakręciło mi się w głowie, obserwując jak przykłada mi dłoń do policzka. Poczułam zapach szamponu Harry’ego, gdy momentalnie przykleił się ustami do mnie,  takim charakterystycznym mlaśnięciem. Zawirowało mi przed oczami, kiedy osunęliśmy się w niewygodnej pozycji, przy skrawku łóżka. Bezwładna dłoń zjechała mi na dywan, drugą przytrzymywałam się prześcieradła, w myślach prorokując, że albo zaraz je porwę, albo ściągnę. Zakleszczyłam się nogami na Harrym, myśląc, że może to uchroni mnie przed zjechaniem na puchaty dywan. Chyba za mocno zainteresował się moimi ustami, by zwrócić uwagę na to, że połową ramion jestem poza łóżkiem. Mruknęłam coś między naszymi ustami, za co ewidentnie był zbulwersowany. Ścisnął moje usta swoimi, znacznie mocniej niż wcześniej. Wydaje mi się, że to była lekka sugestia, żebym umilkła i dała zjadać swoje usta. Zareagował na moje katusze dopiero wtedy, kiedy uszczypałam Go w plecy, czując, jak zsuwam się z łóżka. Niechętnie oderwał się ode mnie, po czym pociągając za biodra, zostałam brutalnie wciągnięta na łóżko. Zanim zdążyłam otworzyć usta, złapać haust powietrza, nadrabiając trochę, zgniótł mi wargi. Zaśmiałabym się, ale ryzykuję, że się pogryziemy.
I ja wcale nie wiem, kiedy czyjeś sine palce zaczęły majstrować z dużym, czarnym guzikiem od obcisłych spodni ściskających mi uda. Zagotowałam się. Gdzieś tam w środku, w  brzuchu, na dole. Pokręciłam biodrami, chcąc uspokoić motyle odstawiające w moim wnętrzu cyrk. Wiele zrobić się nie dało. Zamglonym wzrokiem obserwowałam kilka czarnych, kręconych kosmyków unoszących się obok mojego policzka. W świetle słońca błyszczały fascynująco. Zapatrzyłam się, a potem drgnęłam, szarpnięta za spodnie. Harold pokonał guzik spodni? Spuściłam wzrok w dół, patrząc na wygiętą szyję bruneta. Skręcał głowę w stronę swojej ręki, która majstrował przy spodniach. Wyswobodziłam rękę z Jego uścisku i obserwowałam w rozrywającej ciszy, jak pozbywa mnie spodni. Ciepło. Cieplej. Gorąco. Parno…
Znów szarpnął moimi nogami, a potem z wielką satysfakcją wyrzucał spodnie w górę. Opadły na dywan, gdzieś pod łóżkiem, z cichym odgłosem uderzania guzika o podłogę.
I nagle, kiedy utknęłam gdzieś pod Jego klatka piersiową, ugnieciona łokciem, sufit stał się jedyną rzeczą, jaką widziałam. Znosiłam ciche pocałunki w szyję. Dotyk ciepłego kciuka podróżującej wzdłuż uda. Drobne wypustki gęsiej skórki. Szaleńcze loczki okalające twarz Harry’ego, drażniące mi policzek. Jego nogi splątane z moimi. Patrząc tępo w sufit odchylałam głowę, dając chłopakowi większy dostęp do skóry. Rozlał mi wrzątek przy brzuchu, wciskając palec pod gumkę majtek. Sufit się rozmył. Ciepło parzyło. Palec wędrował. Nawet nie syknął. Dlaczego On nie syknął, kiedy ścisnęłam mu skórę na plecach? Wżynałam mu paznokcie w plecy, a On niewzruszony zajmował się jedynie cienkim, czarnym materiałem. Próbowałam dostrzec chociaż trochę tego sufitu, nie rozmytego…Schowałam twarz w poduszce, zaciskając usta i rozprostowując palce na Jego plecach. Za oknem coś huknęło. Powietrze naokoło mnie tężało. Poderwałam nogę do góry, zarzucając ją zgrabnie na biodro chłopaka. Ręka taka ciepła, znająca każdy kawałek mojego ciała.  I pamiętam tę Jego spoconą dłoń, którą złapał mnie za nadgarstek, gilgoczącym oddechem szepcząc mi do ucha…
- Oddychaj, oddychaj, proszę…