piątek, 1 lutego 2013

Dwudziesty ósmy.


Wiem. Należy mi się pokuta. Miesiąc mnie tutaj z Wami nie było. Tyle się u mnie dzieje... Tak strasznie szybko żyję, że to nawet nie do opisania słowami. Chłonę, co mogę, a przez to brak czasu na dodanie rozdziału. Może to wymówka, a może prawda... Naprawdę, ostatnimi czasy Internetu wiele w moim życiu nie było. Co wyszło na lepsze...

Rozdział jest. Na dodatek z dedykacją. Dla kogoś...A właściwie dla pewnej pary. Ona jest najbardziej pozytywną osobą na Ziemi. On jest ryzykantem lubiącym motocykle. Ona płacze, gdy czyta ode mnie listy. On musi potem o tym wysłuchiwać. Ona śpiewa najgłośniej na Ziemi "Obronię Cię! Obronię!". On pisze list do  mnie, co jest zaskakujące.Ona galopuje przez pół szkoły, żeby zamówić mi zupę w stołówce. On musi znosić globulki, które są pseudo czopkami. Ona, gdy o Nim mówi, piszczy i skacze, szczęśliwa. On pod presją moich słów zaczyna wierzyć w coś, czego nie ma. Ona uwielbia się uśmiechać. On lubi robić Jej pranie, nawet wtedy, gdy nie wie, jak to się robi. Ona kocha gotować. On kocha to, co Ona gotuje. Ona jest markiem nocnym i lubi wtedy ze mną rozmawiać. On potem musi słuchać o chomikach. Ona płacze ze śmiechu na słuch śmiechu innych. On też lubi chichotać. Ona ma na imię Sara. On nosi imię Kuba. Oboje są nie z tej Ziemi i codziennie sprawiają, że bardzo szczerze się uśmiecham. I kiedyś napiszę o Nich książkę. A na razie dedykuję im ten rozdział, by całkiem dziwacznie podziękować im za to, że są. Jesteście niesamowici. Słowa nie są w stanie opisać tego, jak bardzo Was uwielbiam. Przysięgam... ;) 

A teraz odsyłka do rozdziału. Wybaczcie mi moje lenistwo, no... Harry i Amira wybaczyli. 


Facebookowa strona do polubienia:)

Nie było łatwo. Naprawdę nie było łatwo słuchać tych kluczy, które w jedna minutę zabrzęczały cichutko gdzieś w okolicach drzwi. Opierająca się wtedy o blat stoliczka, wpatrująca się w nieskazitelnie przezroczystą wodę w dużym dzbanie, w którym stały białe róże, zastygłam w bezruchu. Przejeżdżając paznokciem po ciemnym drewnie mebla, wiedziałam już, że nadszedł koniec bolesnej ciszy. Teraz nastanie zabijająca cisza. Utkwiłam wzrok w zielonych łodygach róż, które przyniosła dziś pokojówka, wraz z dużym dzbanem z cienkiego szkła. Bałam się, tak jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką i mama zabierała mnie do dentysty, którego bardzo nie lubiłam. Trzęsłam się wtedy i ściskałam dłoń mamy z całych sił, aż się pociła. A teraz trzęsłam się tak samo, opierając lodowatymi dłońmi o stolik. Kluczy chrobotały w zamku, ale drzwi wcale się nie otwierały. Harry majstrował przy klamce, a ja nawet nie zerknęłam w stronę mahoniowych drzwi. Wpatrywałam się tylko w koniuszki łodyg od śnieżnobiałych, pięknych róż. Drzwi stanęły otworem, po pomieszczeniu przebiegł odgłos wzdychania Harry’ego, szarpnął klamką, ja zamknęłam oczy.
- Już jestem. Wybacz, że tak długo, Ami. Ale mam dla ciebie chusteczki, wiesz? Wyjątkowo miękkie, z jakimś tam balsamem… I maść rozgrzewającą mam. Posmarujemy ci plecki, szybciej wyzdrowiejesz…- Umilkł w pół słowa. Sprowokowałam Go tym, że nawet na Niego nie spojrzałam. Schylałam się, skulona nad stołem, a gdy stanął w progu i trzasnął cicho drzwiami, nie odwróciłam się. – Stało się coś? – dodał prędko, rzucając kluczyk z numerem pokoju na stoliczek o który się opierałam. Obok moich dłoni położył opakowanie chustek i lekarstwa. Nie drgnęłam. Nachylił się bokiem, zerkając na mnie uważnie. Nie zareagowałam. I wtedy się chyba wystraszył… Nie wiedział, co mi jest. Nie wiedział, skąd u mnie taka zaćma. Skąd miał niby wiedzieć, dlaczego wpadłam w taki letarg…Skąd miał wiedzieć, skąd ta panika w moim umyśle. Kątem oka dostrzegłam, jak marszczy brwi. Drgnęłam wraz z dotykiem Jego zimnej dłoni dotykającej moich skostniałych palców. Podniosłam głowę, a nieznośne kosmyki zjechały na moje policzki. Nie spojrzałam mu w oczy. Zanim to zrobiłam, głośno przełknęłam ślinę.
- Stało się coś? – Postawił to samo pytanie kolejny raz. Pokiwałam żwawo głową, przecząc natychmiast. Jego dłoń ułożona na mojej parzyła niemiłosiernie. Oderwałam wzrok od Jego zatroskanych tęczówek i utkwiłam go w blacie stołu. Uporczywie wpatrując się w drewno słuchałam oddechu Harry’ego. Wyczuł bluesa. Doskonale wiedział, że nie jest w porządku. Wypuścił moją dłoń z objęcia i zbliżył się. Na moją twarz wypełzł delikatny grymas, gdy delikatnie objął mnie od tyłu. Zadrżałam jak na zawołanie – na całe szczęścia miałam usprawiedliwienie. Byłam przecież przeziębiona i takie drgawki były czymś absolutnie normalnym. Fakt, że spięłam się niemiłosiernie, gdy oparł brodę o moje ramię i przycisnął dłonie do mojego brzucha jednak normalny nie był. Wyczuł natychmiast, jak wsysam nerwowo powietrze.
- No przecież widzę… - wychrypiał. No przecież widzisz, Harry…? Co Ty widzisz… Nic nie widzisz. Czujesz tylko, jak pod Twoimi ramionami cała się trzęsę. To masz prawo widzieć. Rozprostował palce na moim brzuchu. Opatulona przez ciepłe, kochane ramiona byłam niewzruszona. Przytulał moje plecy i pozwalał łaknąć ciepło. Objęcia powodowały, że człowiek czuje się bezpieczny, prawda? Ja się bezpiecznie nie czułam w nawet najmniejszym stopniu. Jego koścista broda spoczywała na moim ramieniu, na szyi czułam ciepły oddech. Czułam delikatny zapach jabłek, jak zawsze. Ten snujący się aromat jabłek z szamponu sprawiał, że miałam jedynego w swoim rodzaju Harry’ego. Tylko włosy mojego Harry’ego pachniały jabłkami. A teraz mój Harry czule obejmuje moje plecy, gładzi szyję oddechem, bawi się skrawkiem cienkiej koszulki opinającej mój brzuch. Wie, domyśla się, wyczuwa – coś jest ze mną nie tak. Niepokoi się bardzo, próbuje wybadać, co sprawia, że jestem cała sztywna. I nie domyśli się sam, jeżeli ja mu nic nie wyszeptam. Ale ja mu nic nie powiem, prawda? Nie przyznam mu się teraz, prosto w oczy, że cała drżę ze strachu na samą myśl, że kiedyś brał narkotyki. Nie powiem mu, że dzisiejsza rozmowa z Niall’em sprawiła, że moje obawy i panika odrodziły się. Powstały od nowa – silne i zadręczające. Nie pisnę mu o tym nawet słówkiem, prawda…?
- Co widzisz, Harry? – mruknęłam, zastanawiając się nad tym, co wyszemrał minutę temu. Tę minutę, która mijała tak wolno. Oddychało mi się ciężko. Byłam zmęczona chorobą, myślami, gorącym dotykiem Jego ust. Pocałował mnie w policzek. Po co, nie wiem. Tak nagle, gdy spytałam Go, co widzi.
- Widzę, że coś cię dręczy. Coś się stało? Powiedz mi, bo się martwię. Jesteś jakaś taka spięta.
Wypuściłam powietrze ze spierzchniętych ust, nie przejmując się tym, że trzęsącym oddechem pokażę mu bardziej, że nie mam się dobrze. W tej krótkiej chwili, gdy przylegał brzuchem do moich pleców  i wdychał mój zapach, do głowy powróciły złe słowa Niall’a. Zamknęłam oczy i zobaczyłam przygaszone, przesączone smutkiem i niewyobrażalnie omiecione bólem tęczówki Horana. Dreszcze przebiegające wzdłuż moich pleców nie umknęły uwadze Harry’ego. Jego dłonie masujące mój brzuch nagle zatrzymały się powyżej pępka. Zamarł dokładnie wtedy, gdy spomiędzy moich bladych warg wypełzł nierówny oddech ukazujący zdenerwowanie. A może strach? Bo to był przecież strach. Okropne przerażenie, troska i paniczny strach o Harry’ego Stylesa. Nienawiść do narkotyków, które sprawiły, że teraz stałam obok Niego, ocierałam się o Jego ciało i miałam w głowie myśl, że mogę Go stracić. Że stracę Go, jeżeli tylko nie wyrwę Jego słabej, emocjonalnej psychiki z sideł narkotyków. Przed oczami miałam Jego twarz – tę, której nienawidziłam oglądać – przerażoną, bezradną i kompletnie dziecięcą. I niech mi ktoś powie – kto się tego spodziewał? Kto spodziewał się, że zawsze uśmiechnięty Harry Styles, skaczący po scenie jak upity siedemnastolatek po powrocie z koncertu zaszywa się w swoim pokoju i cierpi? Czy ktokolwiek pomyślałby chociaż, że On może wrócić do hotelu, stanąć za drzwiami, oprzeć się o nie i rozpłakać? Tak po prostu. Zwyczajnie. Bo cos mu nie wyszło. Bo jest Mu źle. Bo Harry’emu Styles’owi jest bardzo źle… Nikt by nie przypuszczał, co? Że taki energiczny, radosny kędzierzawy przystojniak pragnie od kogoś pomocy. I absolutnie nikt nie mógł wiedzieć, że jeśli tej pomocy nie odzyska, ucieknie w prochy. Ja też nie wiedziałam. Nie wiedziałam, że powinnam Go przytulić. Nie miałam pojęcia, że powinnam wsiąść w samolot z Londynu i na terminalu objąć Go z całych sił i wyszeptać, że jestem. Nie  wiedziałam, że muszę to zrobić, choć przecież cicho mówił, jak bardzo sobie nie radzi. Patrzyłam Mu ciepło w oczy i zapewniałam, że da sobie radę. Jak mogę teraz spojrzeć sobie w oczy, gdy wiem, że nie dał rady. Okazał się za słaby i poddał się. Mój Harry się poddał. Dlaczego Go nie objęłam? Dlaczego nie powiedziałam, że jestem…? A teraz stałam. On mnie obejmował ciasno, zorientowany w całej sytuacji – wiedzący, że coś mocno mnie stłamsiło. Oplatał ramionami moje ciało, pozwalał chłonąć niewyobrażalnie kochane ciało. A ja zaczynałam się trząść, gdy wyobraziłam sobie…Że znowu Go zostawię i nie pomogę. Oczami wyobraźni widziałam, jak ponownie sięga po narkotyki. Zimno zakradło się obok, omsknęło się o moje ramionami. Serce nagle przyśpieszyło rytm. Strach bawił się końcówkami moich włosów. Harry wyczekiwał… Bałam się kolejny raz. Tym razem zbyt mocno. Nie pomogę mu? Nie uratuję Go? Zapadałam się we własnych wyobrażeniach. Jak miałam wyciągnąć Go z kryzysu, kiedy sama spadałam na dno? Sama potrzebowałam wsparcia. Przytulenia. Wyszeptania, że nie jestem sama…
- Amira…? – wyszeptał…
Po policzkach pociekły mi łzy. Po cichu spłynęły wielkimi grochami do ust, a kiedy wdarły się do środka, złapałam wielki haust powietrza. Niewyobrażalnie łkając, zaczęłam się krztusić i miotać. Nie czekałam, aż zaniepokojony Harry odwróci mnie w swoją stronę, połykając moją twarz swoim przerażonym, zlęknionym zielonym spojrzeniem. Chwyciłam Jego dłonie w swoje i odwróciłam się, zaciskając usta. Złagodniał mu wzrok, spojrzał na moje zapłakane policzki z niedowierzaniem.
- Harry, przytul mnie po prostu, bo teraz ja nie dam rady… Ja bez ciebie nie dam rady. – wyłkałam, połykając ogromne, słone krople ściekające bez oporu po moich policzkach. Turlały się spokojnie po skórze, spływając aż po szczęce, szyi, by wsiąknąć w białą podkoszulkę. Chłopak kiwał głowa z niedowierzaniem. Nie wiedział, dlaczego nagle wybuchłam płaczem, trzęsąc się w amoku. Chwile zerkał na moje zaszklone oczy, a potem skierował do policzków swoje palce. Obserwując mnie dobrodusznym spojrzeniem, szorstkim kciukiem wycierał łezki. A ja ściskałam Go za ramiona paznokciami, próbując powstrzymać drgawki. I wreszcie wziął mnie w ramiona. Przymknęłam oczy i szlochając, złapałam go za kark. Utulił mnie, przyciskając do swojego brzucha, aż prawie zabrakło mi powietrza. Cichutkie bicie Jego serca rozwalało mnie jeszcze bardziej. Wtedy chwycił mnie pewniej w ramiona, a ja wsunęłam palce między Jego loki. Gładząc dłonią moje ramię, przyciskał policzek do mojego. Wydaje mi się, że zaczynał śpiewać jakąś kołysankę. A może piosenkę Jego własnego zespołu…? Teraz powinnam zastanawiać się, czy On w ogóle śpiewa. Przecież Jego cichy głos brzmiał jak anielski śpiew. Dosłownie. A ja przecież miałam wysoką gorączkę. Szlochałam mu w ramionach, ocierając policzek o Jego, ten z takim delikatnie wyczuwalnym zarostem. Potem powiedział mi, żebym nie płakała. Cichutko, prosto do ucha, aż poczułam delikatny powiew powietrza wdmuchanego przez Jego usta. I miałam Go nie posłuchać? Wstrzymałam oddech. Chciałam przestać płakać. Chciałam odgonić widok narkotyków spod moich powiek. Chciałam cieszyć się zapachem Harry’ego, który ugniatał mi ciało swoimi ramionami, próbując mnie uspokoić.  Chciałam z całych sił wierzyć, że Harry nigdy nie tknie narkotyków. Że okaże się na tyle silny…Że się nie podda. Byłam już nieprzytomna, kiedy odwracał moją głowę w swoją stronę. Zdesperowana czułam, jak całuje mnie w czoło. Rozpłakałam się jeszcze bardziej i uderzyłam Go w klatkę piersiową. Wiem, wiem, że był zszokowany. Nieprzygotowany na to, że z taką furią uderzę w Jego klatkę piersiową pięścią. Bylam bezradna. Bałam się o Niego. Chciałam mieć Go przy sobie zawsze – takiego, jak teraz. A narkotyki mogły mi to wszystko odebrać. Uderzyłam Go ponownie, krztusząc się słonymi wytworami strachu spływającymi po szczęce.  Ale kiedy pocałował mnie subtelnie i delikatnie w usta,  tak jakby pytał, czy może mnie pocałować pewniej, głębiej… Tak, jakby całował mnie pierwszy raz i starał się zrobić to jak najpiękniej. Ledwo dotykał wargami moich ust. Ocierał się o nie, wzbudzając we mnie ogromny niedosyt. Tak, jakby nigdy wcześniej nie całował. Zjechałam mu w ramiona, rozluźniając spięte ciało. Przytrzymał mnie i spokojnie pogłębił pocałunek, namiętnie mnie uspokajając.  Wtedy chyba wiedział, że tego potrzebowałam.  Że potrzebowałam Jego. Że już dam radę…