Wiem. Należy mi się pokuta. Miesiąc mnie tutaj z Wami nie było. Tyle się u mnie dzieje... Tak strasznie szybko żyję, że to nawet nie do opisania słowami. Chłonę, co mogę, a przez to brak czasu na dodanie rozdziału. Może to wymówka, a może prawda... Naprawdę, ostatnimi czasy Internetu wiele w moim życiu nie było. Co wyszło na lepsze...
Rozdział jest. Na dodatek z dedykacją. Dla kogoś...A właściwie dla pewnej pary. Ona jest najbardziej pozytywną osobą na Ziemi. On jest ryzykantem lubiącym motocykle. Ona płacze, gdy czyta ode mnie listy. On musi potem o tym wysłuchiwać. Ona śpiewa najgłośniej na Ziemi "Obronię Cię! Obronię!". On pisze list do mnie, co jest zaskakujące.Ona galopuje przez pół szkoły, żeby zamówić mi zupę w stołówce. On musi znosić globulki, które są pseudo czopkami. Ona, gdy o Nim mówi, piszczy i skacze, szczęśliwa. On pod presją moich słów zaczyna wierzyć w coś, czego nie ma. Ona uwielbia się uśmiechać. On lubi robić Jej pranie, nawet wtedy, gdy nie wie, jak to się robi. Ona kocha gotować. On kocha to, co Ona gotuje. Ona jest markiem nocnym i lubi wtedy ze mną rozmawiać. On potem musi słuchać o chomikach. Ona płacze ze śmiechu na słuch śmiechu innych. On też lubi chichotać. Ona ma na imię Sara. On nosi imię Kuba. Oboje są nie z tej Ziemi i codziennie sprawiają, że bardzo szczerze się uśmiecham. I kiedyś napiszę o Nich książkę. A na razie dedykuję im ten rozdział, by całkiem dziwacznie podziękować im za to, że są. Jesteście niesamowici. Słowa nie są w stanie opisać tego, jak bardzo Was uwielbiam. Przysięgam... ;)
A teraz odsyłka do rozdziału. Wybaczcie mi moje lenistwo, no... Harry i Amira wybaczyli.
Facebookowa strona do polubienia:)
Facebookowa strona do polubienia:)
Nie było łatwo. Naprawdę
nie było łatwo słuchać tych kluczy, które w jedna minutę zabrzęczały cichutko
gdzieś w okolicach drzwi. Opierająca się wtedy o blat stoliczka, wpatrująca się
w nieskazitelnie przezroczystą wodę w dużym dzbanie, w którym stały białe róże,
zastygłam w bezruchu. Przejeżdżając paznokciem po ciemnym drewnie mebla,
wiedziałam już, że nadszedł koniec bolesnej ciszy. Teraz nastanie zabijająca
cisza. Utkwiłam wzrok w zielonych łodygach róż, które przyniosła dziś
pokojówka, wraz z dużym dzbanem z cienkiego szkła. Bałam się, tak jak wtedy,
gdy byłam małą dziewczynką i mama zabierała mnie do dentysty, którego bardzo
nie lubiłam. Trzęsłam się wtedy i ściskałam dłoń mamy z całych sił, aż się
pociła. A teraz trzęsłam się tak samo, opierając lodowatymi dłońmi o stolik. Kluczy
chrobotały w zamku, ale drzwi wcale się nie otwierały. Harry majstrował przy
klamce, a ja nawet nie zerknęłam w stronę mahoniowych drzwi. Wpatrywałam się
tylko w koniuszki łodyg od śnieżnobiałych, pięknych róż. Drzwi stanęły otworem,
po pomieszczeniu przebiegł odgłos wzdychania Harry’ego, szarpnął klamką, ja
zamknęłam oczy.
- Już jestem. Wybacz, że
tak długo, Ami. Ale mam dla ciebie chusteczki, wiesz? Wyjątkowo miękkie, z
jakimś tam balsamem… I maść rozgrzewającą mam. Posmarujemy ci plecki, szybciej
wyzdrowiejesz…- Umilkł w pół słowa. Sprowokowałam Go tym, że nawet na Niego nie
spojrzałam. Schylałam się, skulona nad stołem, a gdy stanął w progu i trzasnął
cicho drzwiami, nie odwróciłam się. – Stało się coś? – dodał prędko, rzucając
kluczyk z numerem pokoju na stoliczek o który się opierałam. Obok moich dłoni
położył opakowanie chustek i lekarstwa. Nie drgnęłam. Nachylił się bokiem,
zerkając na mnie uważnie. Nie zareagowałam. I wtedy się chyba wystraszył… Nie
wiedział, co mi jest. Nie wiedział, skąd u mnie taka zaćma. Skąd miał niby
wiedzieć, dlaczego wpadłam w taki letarg…Skąd miał wiedzieć, skąd ta panika w
moim umyśle. Kątem oka dostrzegłam, jak marszczy brwi. Drgnęłam wraz z dotykiem
Jego zimnej dłoni dotykającej moich skostniałych palców. Podniosłam głowę, a
nieznośne kosmyki zjechały na moje policzki. Nie spojrzałam mu w oczy. Zanim to
zrobiłam, głośno przełknęłam ślinę.
- Stało się coś? –
Postawił to samo pytanie kolejny raz. Pokiwałam żwawo głową, przecząc
natychmiast. Jego dłoń ułożona na mojej parzyła niemiłosiernie. Oderwałam wzrok
od Jego zatroskanych tęczówek i utkwiłam go w blacie stołu. Uporczywie
wpatrując się w drewno słuchałam oddechu Harry’ego. Wyczuł bluesa. Doskonale
wiedział, że nie jest w porządku. Wypuścił moją dłoń z objęcia i zbliżył się.
Na moją twarz wypełzł delikatny grymas, gdy delikatnie objął mnie od tyłu.
Zadrżałam jak na zawołanie – na całe szczęścia miałam usprawiedliwienie. Byłam
przecież przeziębiona i takie drgawki były czymś absolutnie normalnym. Fakt, że
spięłam się niemiłosiernie, gdy oparł brodę o moje ramię i przycisnął dłonie do
mojego brzucha jednak normalny nie był. Wyczuł natychmiast, jak wsysam nerwowo
powietrze.
- No przecież widzę… -
wychrypiał. No przecież widzisz, Harry…? Co Ty widzisz… Nic nie widzisz. Czujesz
tylko, jak pod Twoimi ramionami cała się trzęsę. To masz prawo widzieć. Rozprostował
palce na moim brzuchu. Opatulona przez ciepłe, kochane ramiona byłam
niewzruszona. Przytulał moje plecy i pozwalał łaknąć ciepło. Objęcia
powodowały, że człowiek czuje się bezpieczny, prawda? Ja się bezpiecznie nie
czułam w nawet najmniejszym stopniu. Jego koścista broda spoczywała na moim
ramieniu, na szyi czułam ciepły oddech. Czułam delikatny zapach jabłek, jak
zawsze. Ten snujący się aromat jabłek z szamponu sprawiał, że miałam jedynego w
swoim rodzaju Harry’ego. Tylko włosy mojego Harry’ego pachniały jabłkami. A
teraz mój Harry czule obejmuje moje plecy, gładzi szyję oddechem, bawi się
skrawkiem cienkiej koszulki opinającej mój brzuch. Wie, domyśla się, wyczuwa –
coś jest ze mną nie tak. Niepokoi się bardzo, próbuje wybadać, co sprawia, że
jestem cała sztywna. I nie domyśli się sam, jeżeli ja mu nic nie wyszeptam. Ale
ja mu nic nie powiem, prawda? Nie przyznam mu się teraz, prosto w oczy, że cała
drżę ze strachu na samą myśl, że kiedyś brał narkotyki. Nie powiem mu, że
dzisiejsza rozmowa z Niall’em sprawiła, że moje obawy i panika odrodziły się.
Powstały od nowa – silne i zadręczające. Nie pisnę mu o tym nawet słówkiem,
prawda…?
- Co widzisz, Harry? –
mruknęłam, zastanawiając się nad tym, co wyszemrał minutę temu. Tę minutę,
która mijała tak wolno. Oddychało mi się ciężko. Byłam zmęczona chorobą,
myślami, gorącym dotykiem Jego ust. Pocałował mnie w policzek. Po co, nie wiem.
Tak nagle, gdy spytałam Go, co widzi.
- Widzę, że coś cię
dręczy. Coś się stało? Powiedz mi, bo się martwię. Jesteś jakaś taka spięta.
Wypuściłam powietrze ze
spierzchniętych ust, nie przejmując się tym, że trzęsącym oddechem pokażę mu
bardziej, że nie mam się dobrze. W tej krótkiej chwili, gdy przylegał brzuchem
do moich pleców i wdychał mój zapach, do
głowy powróciły złe słowa Niall’a. Zamknęłam oczy i zobaczyłam przygaszone,
przesączone smutkiem i niewyobrażalnie omiecione bólem tęczówki Horana. Dreszcze
przebiegające wzdłuż moich pleców nie umknęły uwadze Harry’ego. Jego dłonie
masujące mój brzuch nagle zatrzymały się powyżej pępka. Zamarł dokładnie wtedy,
gdy spomiędzy moich bladych warg wypełzł nierówny oddech ukazujący zdenerwowanie.
A może strach? Bo to był przecież strach. Okropne przerażenie, troska i
paniczny strach o Harry’ego Stylesa. Nienawiść do narkotyków, które sprawiły,
że teraz stałam obok Niego, ocierałam się o Jego ciało i miałam w głowie myśl,
że mogę Go stracić. Że stracę Go, jeżeli tylko nie wyrwę Jego słabej,
emocjonalnej psychiki z sideł narkotyków. Przed oczami miałam Jego twarz – tę,
której nienawidziłam oglądać – przerażoną, bezradną i kompletnie dziecięcą. I
niech mi ktoś powie – kto się tego spodziewał? Kto spodziewał się, że zawsze
uśmiechnięty Harry Styles, skaczący po scenie jak upity siedemnastolatek po
powrocie z koncertu zaszywa się w swoim pokoju i cierpi? Czy ktokolwiek
pomyślałby chociaż, że On może wrócić do hotelu, stanąć za drzwiami, oprzeć się
o nie i rozpłakać? Tak po prostu. Zwyczajnie. Bo cos mu nie wyszło. Bo jest Mu
źle. Bo Harry’emu Styles’owi jest bardzo źle… Nikt by nie przypuszczał, co? Że taki
energiczny, radosny kędzierzawy przystojniak pragnie od kogoś pomocy. I
absolutnie nikt nie mógł wiedzieć, że jeśli tej pomocy nie odzyska, ucieknie w
prochy. Ja też nie wiedziałam. Nie wiedziałam, że powinnam Go przytulić. Nie
miałam pojęcia, że powinnam wsiąść w samolot z Londynu i na terminalu objąć Go
z całych sił i wyszeptać, że jestem. Nie
wiedziałam, że muszę to zrobić, choć przecież cicho mówił, jak bardzo
sobie nie radzi. Patrzyłam Mu ciepło w oczy i zapewniałam, że da sobie radę. Jak
mogę teraz spojrzeć sobie w oczy, gdy wiem, że nie dał rady. Okazał się za
słaby i poddał się. Mój Harry się poddał. Dlaczego Go nie objęłam? Dlaczego nie
powiedziałam, że jestem…? A teraz stałam. On mnie obejmował ciasno,
zorientowany w całej sytuacji – wiedzący, że coś mocno mnie stłamsiło. Oplatał
ramionami moje ciało, pozwalał chłonąć niewyobrażalnie kochane ciało. A ja
zaczynałam się trząść, gdy wyobraziłam sobie…Że znowu Go zostawię i nie pomogę.
Oczami wyobraźni widziałam, jak ponownie sięga po narkotyki. Zimno zakradło się
obok, omsknęło się o moje ramionami. Serce nagle przyśpieszyło rytm. Strach
bawił się końcówkami moich włosów. Harry wyczekiwał… Bałam się kolejny raz. Tym
razem zbyt mocno. Nie pomogę mu? Nie uratuję Go? Zapadałam się we własnych
wyobrażeniach. Jak miałam wyciągnąć Go z kryzysu, kiedy sama spadałam na dno?
Sama potrzebowałam wsparcia. Przytulenia. Wyszeptania, że nie jestem sama…
- Amira…? – wyszeptał…
Po policzkach pociekły mi
łzy. Po cichu spłynęły wielkimi grochami do ust, a kiedy wdarły się do środka,
złapałam wielki haust powietrza. Niewyobrażalnie łkając, zaczęłam się krztusić
i miotać. Nie czekałam, aż zaniepokojony Harry odwróci mnie w swoją stronę,
połykając moją twarz swoim przerażonym, zlęknionym zielonym spojrzeniem.
Chwyciłam Jego dłonie w swoje i odwróciłam się, zaciskając usta. Złagodniał mu
wzrok, spojrzał na moje zapłakane policzki z niedowierzaniem.
- Harry, przytul mnie po
prostu, bo teraz ja nie dam rady… Ja bez ciebie nie dam rady. – wyłkałam,
połykając ogromne, słone krople ściekające bez oporu po moich policzkach.
Turlały się spokojnie po skórze, spływając aż po szczęce, szyi, by wsiąknąć w
białą podkoszulkę. Chłopak kiwał głowa z niedowierzaniem. Nie wiedział, dlaczego
nagle wybuchłam płaczem, trzęsąc się w amoku. Chwile zerkał na moje zaszklone
oczy, a potem skierował do policzków swoje palce. Obserwując mnie dobrodusznym
spojrzeniem, szorstkim kciukiem wycierał łezki. A ja ściskałam Go za ramiona
paznokciami, próbując powstrzymać drgawki. I wreszcie wziął mnie w ramiona. Przymknęłam
oczy i szlochając, złapałam go za kark. Utulił mnie, przyciskając do swojego
brzucha, aż prawie zabrakło mi powietrza. Cichutkie bicie Jego serca rozwalało
mnie jeszcze bardziej. Wtedy chwycił mnie pewniej w ramiona, a ja wsunęłam
palce między Jego loki. Gładząc dłonią moje ramię, przyciskał policzek do
mojego. Wydaje mi się, że zaczynał śpiewać jakąś kołysankę. A może piosenkę
Jego własnego zespołu…? Teraz powinnam zastanawiać się, czy On w ogóle śpiewa.
Przecież Jego cichy głos brzmiał jak anielski śpiew. Dosłownie. A ja przecież
miałam wysoką gorączkę. Szlochałam mu w ramionach, ocierając policzek o Jego,
ten z takim delikatnie wyczuwalnym zarostem. Potem powiedział mi, żebym nie
płakała. Cichutko, prosto do ucha, aż poczułam delikatny powiew powietrza
wdmuchanego przez Jego usta. I miałam Go nie posłuchać? Wstrzymałam oddech.
Chciałam przestać płakać. Chciałam odgonić widok narkotyków spod moich powiek.
Chciałam cieszyć się zapachem Harry’ego, który ugniatał mi ciało swoimi
ramionami, próbując mnie uspokoić. Chciałam z całych sił wierzyć, że Harry nigdy
nie tknie narkotyków. Że okaże się na tyle silny…Że się nie podda. Byłam już
nieprzytomna, kiedy odwracał moją głowę w swoją stronę. Zdesperowana czułam,
jak całuje mnie w czoło. Rozpłakałam się jeszcze bardziej i uderzyłam Go w
klatkę piersiową. Wiem, wiem, że był zszokowany. Nieprzygotowany na to, że z
taką furią uderzę w Jego klatkę piersiową pięścią. Bylam bezradna. Bałam się o
Niego. Chciałam mieć Go przy sobie zawsze – takiego, jak teraz. A narkotyki
mogły mi to wszystko odebrać. Uderzyłam Go ponownie, krztusząc się słonymi
wytworami strachu spływającymi po szczęce. Ale kiedy pocałował mnie subtelnie i
delikatnie w usta, tak jakby pytał, czy
może mnie pocałować pewniej, głębiej… Tak, jakby całował mnie pierwszy raz i
starał się zrobić to jak najpiękniej. Ledwo dotykał wargami moich ust. Ocierał
się o nie, wzbudzając we mnie ogromny niedosyt. Tak, jakby nigdy wcześniej nie
całował. Zjechałam mu w ramiona, rozluźniając spięte ciało. Przytrzymał mnie i
spokojnie pogłębił pocałunek, namiętnie mnie uspokajając. Wtedy chyba wiedział, że tego potrzebowałam. Że potrzebowałam Jego. Że już dam radę…