Kochani! Witam Was serdecznie! Kolejna, dość długa przerwa...Ale teraz tylko takie będą. Nie dam rady wstawiać rozdziałów dwa razy w miesiącu. Teraz będzie radocha, gdy rozdział pojawi się raz na miesiąc...Uwierzcie, inaczej nie dałabym rady w ogóle...
Pytam się Was teraz grzecznie, co u Was słychać. Jestem ciekawa, czy wszystko dobrze. Układa Wam się? W miarę? Nie jęczycie na życie? Nie jest tragicznie? Uśmiechacie się chociaż? Mam nadzieję...Ostatnio wokół znajomych dostrzegam takie depresje. Liczę, że u Was ich nie ma. Opowiadajcie, co u Was... Ten brak kontaktu działa na mnie źle. Trzeba to naprawić...
A teraz odsyłam do rozdziału. Mam nadzieję, że sprawię Wam radość...
Słodki Boże. Zamknęłam
oczy. Ale wcale nie w obawie, że spod powiek wyciekną mi grochowate łzy. Po
prostu nie miałam odwagi patrzeć na to pomieszczenie. Nie miałam ochoty patrzeć
na świat, który otaczał mnie z każdej strony. Odechciało mi się żyć w
jednej chwili. Złość, smutek, udręka, nienawiść, żal i pretensja. Tkwiły we
mnie, siąknęłam to wszystko jak biszkopt likier. Byłam zatruta złością. Nie
chciałam być w posiadaniu tych informacji. Teraz byłoby mi lżej, gdybym nie
czytała tych zapisek. Byłabym nieświadoma. Kiedyś Jake mówił „ Mniej wiesz,
lepiej śpisz”. Z rezygnacją pokiwałam głową – miał całkowitą rację. Zawiedzony
wzrok spuściłam na poduszkę. Nie miałam już nawet siły płakać. Po co? Czy słone kropelki ściekające po policzkach cokolwiek zmienią? Zbawią świat? Uwolnią
psychikę Harry’ego od uzależnienia? Nie mogłam zrobić nic. W tej jednej chwili.
W momencie, kiedy serce rozkruszało się przeraźliwie boleśnie na kawałki. Byłam
rozerwana. Tak po prostu – między rzeczywistością, między tym, co działo się
naprawdę, a tym, jak chciałabym, by było. Ujarzmiona niepewnością i żałując
czynów wpatrywałam się w pościel. Zamknęłam zeszyt z cichym powiewem wiatru,
odkładając go na poszewkę. Wstrzymałam oddech i zamarłam, czując dużą, ciepłą
dłoń na swoim ramieniu. Minęła chyba minuta. Długa, tragicznie długa minuta.
Potem podniosłam wzrok i przekręciłam szybko szyję. Zbolały, zawiedzony,
skruszony, mieszający wszystkie uczucia wzrok Harry’ego. Szaleńczo puste,
zielone tęczówki. Zatrzymało mi się serce. Zamarło w piersi, a potem wybuchło
pożarem bólu. Jak ja mogłam mu to zrobić, na litość… Jak mogłam sprawić, ze w
Jego oczach zamieszkał ból. Zawsze robiłam wszystko, co tylko mogłam, by tylko
odgonić od Jego postaci ból i to, co złe. Tymczasem zrobiłam to, co zraniło Go
wcale nie lekko. Prawie udławiłam się własną śliną. Nie wiedziałam, jak mam
spojrzeć mu w oczy. Co zrobić, by nie zacząć płakać. Unosiłam delikatnie głowę
w stronę Jego twarzy. Między palcami wciąż trzymałam zeszycik. Parzył mnie w
skórę…
- Harry…
Nawet nie drgnął. Jego
zbolały wzrok był gorszy od ciszy. A ta cisza…Paraliżowała, jak żadna inna. Ta
była gorsza niż te wszystkie cisze, które trwały kiedykolwiek między mną a
Harrym. Szept zdławiłam momentalnie. Co miałam powiedzieć? Jak się usprawiedliwić…Jak
bez słowa wstać i wpaść mu w ramiona, podczas gdy nie mogę nawet drgnąć.
- Harry…Już nawet nie
chodzi o to, że mnie okłamałeś. Tu chodzi o to, że Ty się zabijasz… A zabijając
siebie, zabijasz i mnie. A z tego wynika – wskazałam na zeszyt, gdzie pisał, co
do mnie czuje – Że tego byś nie chciał…
Kolejny raz nie
zareagował. Nadal trzymał cieplutką dłoń na moim ramieniu, tępo wpatrując się w
moje oczy. Drżałam już całkowicie, kiedy dostrzegłam, jak przełyka ślinę i
próbuje unormować oddech.
- Nie chcę superbohatera…
- Zaczęłam powoli, przerywając głuchą ciszę moim chrypliwym głosikiem, próbując
zapanować nad przyśpieszonym od zdenerwowania oddechem. Nie umiem panować nad
emocjami. Nie wtedy, gdy czuję Jego obecność. Nie wtedy, gdy czuję dotyk… - Nie chcę ideału, który jest silny i zawsze
sobie radzi. Nie potrzebuję kogoś, kto
zawsze będzie taki, jak tego oczekuję. Harry, chcę po prostu Ciebie, ale bym mogła Cię mieć,
muszę zmusić Cię do zrezygnowania z narkotyków. One zabierają mi Harry’ego. One
zabierają mi Ciebie, czy Ty to rozumiesz? – wychrypiałam, wypuszczając z dłoni
zeszycik. Położony na poduszce, został tam, a ja podniosłam się z łóżka. Jego
dłoń ułożona na moim ramieniu zjechała bezwładnie i obiła się o nogę. Spuścił
głowę. Nie wiem, czy zawiedzony, czy zawstydzony, czy…Zamrugał oczami, musiały
Go boleć od długiego niemrugania. Nie odpowiedział na moje słowa nawet
skinieniem głowy. Nie słyszałam, jak
oddycha. Widziałam tylko, jak Jego klatka piersiowa unosi się pod cienką
warstwą koszulki. Westchnęłam przeciągle, odwracając głowę w bok i marszcząc
czoło. Co mam robić. Co ja mam robić… Wypuściłam powietrze ze świstem i
ponownie zerknęłam na Jego twarz, bladą i skwaszoną. Był smutny – przecież to
logiczne. Odkryłam Jego tajemnicę. Krył przede mną tak ważne rzeczy. Bolały
mnie te sekrety. Bolały bardziej, niźli ból, jaki mogliby mi zadać, wbijając
nóż w brzuch. Bolało… Ale czy gdyby Harry powiedział mi o tym, że jest
uzależniony, bolało by mnie mniej? Nie sądzę tak…
- Harry, pamiętasz, jak Ci
kiedyś powiedziałam, że jesteś dla mnie jak powietrze? – wyszeptałam, biorąc Go
delikatnie za dłoń. Jego szorstkie palce były idealne, gdy zaczęłam miażdżyć je
swoim dotykiem. Przejechałam koniuszkiem palca po wierzchu dłoni Harry’ego,
wodząc po wypukłej żyle. Nabrał
powietrze przez nos, kierując spojrzenie na moją dłoń gładzącą lekko Jego
kciuk. Odważył się spojrzeć mi w oczy. Niepewnie. Z lękiem, jakie chowa w
oczach małe dziecko, które napsociło. (Akuku! Tu Kasiek. Sprawdzam, czy wszyscy czytacie całość...Taki kaprys miałam. Jeżeli doszliście do tego momentu, napiszcie mi w komentarzu, jaką pijecie herbatę! Jestem smakoszem i może znajdę jakiś nowy smak? Calusy! Ja szpieg! ; )) Jego szmaragdowe teraz, błyszczące od
zawodu i ciemne od powiększonych źrenic oczy. Zatopione w moim spojrzeniu…
Zapomniałam, co miałam dalej mówić…Ta zieleń rozpraszała. Przejechałam
delikatnie opuszkiem palca po wewnętrznej stronie Jego ręki, nie przerywając
kontaktu moich szarych tęczówek z Jego zielonymi. – Narkotyki mi Ciebie
zatruwają. Sprawiają, że powietrze, którym oddycham jest toksyczne. Nie mam czym oddychać. Duszę się…
- I niszczę nas, bo kiedy
ty się udusisz, ja bez ciebie nie dam rady… - wymamrotał prędko, a jeden z
kręconych kosmyków opadł mu na czoło. W duszy przytaknęłam na Jego niepewne
słowa.
- Widzisz? Dlatego tak się
boję…
- Potrzebna nam maska
tlenowa, Amira…
- Potrzebna nam silna
wola… - odparłam, patrząc mu ciepło w oczy. Patrzył na mnie niepewnie. Wahał
się lekko, ale nie byłam w posiadaniu informacji, które sprawiłyby, że
wiedziałabym, przez co jest tak niezdecydowany. Myślałam, że mój dotyk
spoczywający ciepłem na Jego dłoni pomaga. Moje oczy były łagodne dla Niego.
Cała byłam łagodna… Dla Niego.
- Potrzebny mi Twój…-
wyszeptał. A mnie przeszły ciarki. Od dołu pleców, aż po sam kark, gdzie włoski
stanęły dęba. Wszystkie gesty, słowa, spojrzenia Harry’ego kochałam. Moje serce
przyśpieszało, pieniąc krew, gdy tylko mogłam czegoś tak cudownego doświadczać.
Kochać człowieka to znaczy akceptować jego wady. Kochałam całego Harry’ego. Od
czubka głowy usianej gęstymi, błyszczącymi lokami, aż po sam dół Jego ciała,
gdzie w dużych butach chował swoje „słoniowate” stopy. Ale ponad wszystko nie cierpiałam,
gdy szeptał…Uwielbiałam, gdy mówił cichutko. Gdy Jego głos był przyciszony, gdy
każda nutka brzmiała tak, jakby zaraz miał umilknąć. Ale kiedy Harry
szeptał…Dostałam szału przerażenia w oczach. Szept z ust kędzierzawego kojarzył
mi się z niemocą. Harry szeptał wtedy, gdy coś Go bolało. Szeptał, gdy był w
niemocy. Szeptał wtedy, kiedy z czymś sobie nie radził, a głos grzązł mu w
gardle… - Potrzebny mi twój – powtórzył cicho, bardziej pewnie, patrząc w amoku
na moje spierzchnięte usta.
- Mnie też…
Pocałowałam Go zachłannie...