Smutny, ale chwilami śmieszny rozdział dedykuję Ince! To dzięki tej kobiecie ten rozdział się pojawia! Liczę na masę komentarzy z podziękowaniami dla Justyny!
Każdy
skrawek mojego ciała drżał z nerwów, kiedy taksówkarz zatrzymał się pod
hotelem. Poinformował mnie cicho, że auto przywiozło nas w wyznaczone miejsce.
Dowiedziałam się od niego również, że
dałam mu za dużą sumę pieniędzy i muszę chwileczkę poczekać na resztę.
Odparłam, żeby zachował resztki tej kwoty dla siebie, a kiedy odwrócił zmęczoną
twarz w moją stronę, skinęłam potwierdzająco głową. Wzruszył tylko wątłymi
ramionami, kładąc dłonie na kierownicy i patrząc z wyczekiwaniem na moją twarz.
Schyliłam głowę i przejechałam wzrokiem po zaspanej twarzy Harry’ego. W świetle
latarni, której mdły blask wpadał przez szybę auta, widziałam w jak głębokim
śnie jest pogrążony. Bałam się, że gdy delikatnie potrząsnę Go w ramię i
wybudzę, wciąż pijany i z szałem w oczach zacznie się szarpać i buntować. Nie
wiedziałam, ile jechaliśmy z klubu, ale miałam świadomość, że przez ten krótki
kawałeczek drogi nie mógł wytrzeźwieć. Taksówkarz, któremu byłam niewiarygodnie
wdzięczna za życzliwość, patrzył na moją twarz przeszywająco. Przysporzyłam mu
wiele niewygodnych sytuacji. Był zmęczony pracą, a ja wpakowałam mu do auta
problematycznego faceta z alkoholem we krwi. Nie dość, że patrzył na mnie i na
to, jak nie radzę sobie ze zdenerwowaniem, to jeszcze obawiał się zapewne o
reakcję obudzonego kędzierzawego. Wessałam nerwowo powietrze wypełniające to
auto, próbując dotlenić minimalnie swój umysł. A potem myśląc, że przecież nie
mogę siedzieć w tym pojeździe wiecznościami, przyłożyłam zimną dłoń do ramienia
chłopaka.
-
Harry, obudź się.
Pokręcił
nosem, wtulając się policzkami w mój brzuch. Czułam, jak zaciska pięści
przyciśnięte do moich ud. Taksówkarz obserwujący nas z przedniego siedzenia
lekko odchrząknął, znużony i wyjątkowo niezadowolony, aczkolwiek cierpliwy.
Posłałam mu przepraszające spojrzenie. Pełne skruchy i…przerażenia.
-
Harry, pora wstawać. Otwórz oczy… -
Odezwałam się głośniej, potrącając delikatnie jego ciało. Na zaspaną
twarz zielonookiego wtargnął grymas. Przekręcił twarz do góry i otworzył oczy.
Dłonie skierował do twarzy, kciukami przecierając zalepione, zmęczone i pijane
oczy. Chciał coś powiedzieć, co mogłam wywnioskować po Jego bladych ustach, które
na momencik otworzył. Zamiast potraktować moje uszy swoim głosem, wycharczał
coś niezrozumiałego. – No, dawaj,
wstawaj, Hazz. Idziemy do hotelu, słyszysz? – Na moje ciche słowa odmruknął coś
niezrozumiałego, przymrużając oczy, gdy dostrzegł lekko rażące promienie
latarni. Przytrzymując mu plecy, używając siły, by pomóc mu się podnieść,
pilnowałam by nie uderzył się o dach. Taksówkarz nagle otowrzył swoje drzwi i
nieporadnie wychodząc, przyszedł mi z pomocą. Otworzył drzwi, przy których
siedziałam. Nieprzytomny Harry złapał się niepewnie framugi drzwi i za pomocą
moich drobnych dłoni, wystawił swoje długie nogi na chodnik. Siedząc jeszcze na
fotelu, objęłam Go w pasie i pomogłam się wydostać. Kiedy stał już prawie
pewnie przy aucie, opierając się o nie, by nie upaść na ziemię, wychyliłam się
z pojazdu. Natychmiastowo uchwyciłam Jego dłoń, szczelnie chowając ją w swojej.
Przytrzymawszy Jego ramiona, oderwałam bezwładne, ciężkie ciało od blachy auta.
Mężczyzna stojący obok, kierowca taksówki, zatrzasnął jak najdelikatniej drzwi
i patrząc na mnie przelotnie, wsiadł do środka.
-
Bardzo panu dziękuję! – Skierowałam wdzięcznie zerkające oczy w jego kierunku.
Posłał mi przelotne spojrzenie, kładąc zmęczone, pomarszczone dłonie na
kierownicy. Szarpnęłam ciałem Harry’ego, wciągając Go nieporadnie na chodnik.
Taksówka zafurczała włączonym silnikiem, a ja odrzuciłam włosy, które
rozplątały się z koczka, spadając kaskadami na plecy. Były lekko kręcone, skołtunione
od niechlujnego związania i wchodziły mi nieprzyjemnie do oczu, kiedy chciałam
się skupić na trzymaniu chłopaka. Chwyciwszy Go naprawdę mocno za ramię i pas,
pociągnęłam Go w stronę schodów. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, złapał mnie za
biodro, wciskając nieprzyjemnie palce w ciało, po czym samodzielnie i grzecznie
wchodził po schodach. Alkohol tanecznie błyszczący w Jego oczach i pływający we
krwi skutecznie uniemożliwiał mu normalne wejście po stopniach. Co chwilę
chwiał się na lewą stronę, strasząc mnie nieoczekiwanym upadkiem. Oczami
wyobraźni już dostrzegałam, jak nie daję rady przytrzymać go przy sobie i spada
z wysokich schodów…Automatycznie mocniej zacisnęłam na Jego skórze swoje palce
i paznokcie, przyciągając bliżej siebie. Na samym szczycie schodów, przed
szklanym, masywnym wejściem do hotelu zatoczył się niebezpiecznie na krawędzi i
gdyby nie moje nagłe szarpnięcie Jego biodrami, już dawno boleśnie staczałby
się na sam dół, by wylądować na bruku, zmasakrowany jeszcze bardziej. Jęknął i
zmiażdżył mnie swoim ciałem, mrucząc coś niezrozumiałego, przypominającego
odgłosami obcy język. Pchając Go do środka, odwracałam się raz po raz,
zestrachanym wzrokiem obserwując okolicę hotelu, by dostrzec, czy nie ma tu
żadnego nachalnego paparazzi. Harry niepewnym krokiem stąpał po śliskiej,
marmurowej powierzchni holu. Z ulgą dostrzegłam zielone światełko świecące nad
wejściem do windy. Znajdowało się kilkanaście kroków przed nami. Szklane drzwi
za naszymi plecami cichutko zasunęły się, a w oddali usłyszeć można było
kasłanie pracownika hotelu. Ominęliśmy zgrabnie skórzane kanapy, o dziwo, nie
upadając z łoskotem na błyszczącą podłogę polerowaną chyba dwadzieścia cztery
godziny na dobę. Moja ukochana winda, która była niesamowitym ratunkiem dla
zalanego w trupa Harry’ego, widniała już niedaleko nas. Kaszel jednej z
pracownic roznosił się coraz głośniejszym echem, a dziecinnie zachowujący się
pijany Styles odwrócił głowę, zainteresowany. Czekając niecierpliwie, aż winda
otworzy się, jeszcze raz oplotłam chłopaka swoim spojrzeniem. Na widok
poplamionej czerwonymi plamami koszuli robiło mi się niedobrze. Przeniosłam
spojrzenie na twarz zielonookiego. Tak jak mówił mi Liam, jeszcze przez
telefon, gdy siedziałam znerwicowana i roztrzęsiona w taksówce. Rozwalona
warga, napuchnięta od uderzenia, sącząca krew, która zasychała na skórze. I
rozcięty łuk brwiowy, również pięknie kolorujący bladą skórę nad okiem
Harry’ego. Blado sinych, różnej wielkości siniaków rozsianych po ciele chłopaka
pominąć moje oczy nie mogły. Akurat kiedy przyglądałam się Jego ubrudzonej koszuli,
winda skrzypnęła. Chwyciłam
dwudziestojednolatka za nadgarstek, wprowadzając do windy. Opierając Go
bezpiecznie o ściankę, przycisnęłam guziczek naszego piętra. Harry opótł
pomieszczenie nieobecnym wzrokiem, otwierając niespodziewanie sine usta. Nie
zaczął bełkotać, krzyczeć ani śpiewać. Ziewnął jedynie przeciągle, a głowa
nieoczekiwanie zjechała mu w dół. Zbliżyłam się i asekuracyjnie stałam, by nie
upadł na podłogę. Zafrasowana dostrzegłam, że winda dojechała na wybrane
piętro. Objęłam mojego pijaka pewnie i próbowałam wyciągnąć z pomieszczenia. Zafrasował
mnie tym, że…zasnął. Zasnął, a dotykając Go po ciele i ciągnąc zażarcie w
stronę korytarza, wybudziłam Go z pijackiego snu. Poderwał głowę, jednak nie
utrzymał jej w pionie. Zaraz znów opadła w kierunku mostka, a chłopak jęknął. Nasze
stopy, plączące się, stanęły na wykładzinie korytarza. Winda trzasnęła.
-
Zaraz zwymiotuję. – Ochrypłe słowa wydobywające się z popuchniętych warg. I mój
jęk. Brakuje mi tylko tego, żeby zwymiotował całą zawartość swojego żołądka na
tę piekielnie drogą wykładzinę. Zmarszczyłam z przerażenia czoło. Właściciel
hotelu zamorduje menagera zespołu chłopaków.
Menager zamorduje Harry’ego za ilość wychłeptanego alkogolu. Ja zamorduję
menagera, bo menager zamordował Stylesa… - Będę wymiotował… - Dorzucił Harry,
ponownie, jakby uważał, że zapomniałam o Jego poprzednich słowach.
-
Jezu…- wystękałam. – Oddychaj głęboko. – Poleciłam natychmiast, deliaktnie głaszcząc
Go po plecach. Do naszego apartamentu zbliżaliśmy się w iście ślimaczym tempie.
-
Ale ja nie chcę oddychać. Chcę wymiotować, nie oddychać… - wybąkał, machając
ręką i bezwładnie uderzając mnie w udo. Zignorowałam pijacką logikę i Jego
uparte, szalone oczy wpatrzone w mój policzek. Pociągnęłam Jego sylwetkę
gwałtowniej, zauważając po numerkach wiszących na drzwiach, że nas jest już
następny. Akcja szybka. Podpieranie Harry’ego i siłowanie się z kluczami w
zamku. Drzwi stanęły otworem. Odetchnęłam głoboko, zauważając włączoną lampę,
której nie zdołałam wyłączyć, gdy wybiegałam. Harry unosząc wysoko dłonie w
geście „ Odczep się, ja sam wejdę!”, chwiejnym krokiem wszedł slalomem do
pokoju. Zatrzymał się kilka kroków przede mną i kiedy zatrzaskiwałam cicho
drzwi, upadł płasko na wykładzinę. Trzymając jeszcze w dłoniach zimną klamkę,
uniosłam brwi i spojrzałam na Jego ciało. Rozpłaszczone elegancko na
wykładzinie. Dłonie ułożył po obu stronach głowy i mruczał coś z ustami przy
podłodze. Wreszcie poderwał głowę.
-
Tak miało być. Tak miało być! – wybąkał i znów opadł boleśnie policzkiem na podłogę. Nawet nie
jęknął. Zaśmiałam się głośno. Odetchnęłam z ulgą. Wszystkie strachy spłynęły ze
mnie w oka mgnieniu. Mogłam być spokojna o tego szalonego chłopaka
rozpłaszczonego na podłodze. Był w hotelu pod moim okiem. Nie mógł już wywinąć
żadnego numeru. Nie mógł popełnić najmniejszego błędu życiowego. Nie miał
możliwości zrobić sobie krzywdy. Ani nie
miał jak wypić więcej trunków, które sprawiają, że staje się zwyczajnym…giętkim
chłoptasiem, który nie chce oddychać, a wymiotować. Rzuciłam klucze na komodę,
która stała po mojej lewej stronie. Harry w tym czasie podpierając się
nieporadnie na rękach, podniósł się do klęczek. – A jak mówiłem, że chcę
wymiotować, to nie żartowałem… - mruknął. Zerwałam się z miejsca i zrzucając z
ramion sweter, upuściłam go na fotel. Dorwałam ramiona lokowatego i asekurując
Jego chybotliwe kroki, skierowaliśmy się do łazienki. Upadał na kolana w
naprawdę odpowiednim momencie! Sinymi dłońmi złapał sedes i dosłownie ukrył w
środku głowę. Opierając się o wannę stojącą nieopodal Niego, odgarnęłam lekko
kręcone włosy z Jego czoła. Widząc i słysząc, jak się męczy, skrzywiłam się. Pamiętam,
jak kiedyś Niall opowiadał mi o tym, jak Zayn przesadził z alkoholem.
Irlandczyk stwierdził, że odgłosy, które Malik wydawał w łazience, gdy dopadły go mdłości,
przypominały dubstep. Ten rodzaj muzyki, głównie przez Harry’ego, wcale nie był mi nieznany. Słysząc, jak warczy z
głową schowaną w sedesie, w duchu zachichotałam. Absolutnie się z Niego nie
wyśmiewałam. Współczułam mu całym sercem, ale doskonale wiedziałam, że zasłużył
sobie na to. Moja twarz wyrażała jedynie
troskę. Mogłabym powiedzieć, że należy mu się. Harry to łakomczuch. Jeśli w
zasięgu Jego dłoni znajduje się coś smacznego, musi to wchłonąć. Tak samo jest
drinkami, do których ma nieziemską słabość. On nigdy nie miał mocnej głowy do alkoholu. Poza
Louisem, nikt w tym zespole nie ma mocnej głowy do procentów. Z wytrzymałością
zaraz po Lou’im jest Zayn. Niall z drinkami radzi sobie średnio. Harry w
połączeniu ze szklanką napoju wyskokowego staje się…warzywem, które mamrocze
trzy po trzy. Liam natomiast z powodów zdrowotnych ma surowo zabronione
spożywanie tej trucizny. Harry podniósł
głowę i spojrzał na mnie nieprzytomnie. Wyjęłam z ładnie zdobionego pojemniczka
chustkę i podałam Mu ją. Wytarł usta i usiadł płasko na podłodze, odsuwając się
od ubikacji. Spojrzałam ze współczuciem na Jego ubrudzoną krwią twarz. Zsunęłam
się z krawędzi wanny i kucając przed nim, zaczęłam zdejmować utytłaną koszulę. Podniósł
ramiona, bym mogła zsunąć rękawy z Jego ciała. Odsłoniłam posiniaczone ciało i
zmartwiłam się, przypominając sobie słowa Liama, który poinformował mnie, że
Hazz oberwał kilka razy w brzuch. Nie mogłam nic teraz stwierdzić. Harry wciąż
zerkał na mnie przepitym spojrzeniem. Jeśli był świadomy, jak ma na nazwisko,
nie miał świadomości, co mu jest. Rany malujące się na twarzy należało przemyć.
Chłopak chybotał się na wszystkie możliwe strony, a ja nie wiedziałam, gdzie w
tym apartamencie może znajdować się skrzyneczka z opatrunkami i wodą utlenioną.
Odrzuciłam ubrudzoną koszulę pod ścianę, niepewnym ruchem zbliżając się do
szafki pod umywalką. Intuicja kobieca działa cuda. W wiklinowym koszyczku
znajdowały się wszystkie najpotrzebniejsze medykamenty. Wyjęłam bandaże i
plastry, odkładając je na bok. Harry wykrzywił usta na widok mojej dłoni
odgarniającej włosy z Jego czoła. Wiedział, że uzbrojona w gazik, zaraz
zaatakuję Jego skórę szczypiącym „ niefajnym” gazikiem. Jęknął pijacko, patrząc
wrogo na trzymany przez moje palce gazik. Przypuszczałam, że łazienka będzie
świadkiem Jego wrzasków w stronę wody utlenionej. Zachował się jednak jak
dzielny facet i obrażony chwiał się, wytrzymując dyskomfort. Trudnością w
oczyszczeniu z bakterii okazała się spuchnięta warga Stylesa. Mój pijany
zielonooki rozkraczony nieelegancko na środku łazienki zakomunikował mi
całkowicie poważnie, plączącym językiem, że On sobie nie życzy, by ta warga
była „czyszczona”. Uniosłam brwi do góry. „Bo szczypie” – wymamrotał i pokiwał
dla potwierdzenia głową, jak mały chłopczyk. Zachichotałam w duchu.
-
Nie jęcz, facet. Bądź silny, to tylko kilka chwil nieprzyjemnego szczypania. –
odezwałam się, prosząc Go grzecznie, żeby pozwolił sobie przetrzeć ranę.
Wykręcił twarz w stronę prysznic ai fuknął nieprzyjaźnie. Opuściłam dłonie na
własne kolana. Pokochałam przystojniaka, który w połączeniu z alkoholem robi
się całkowicie słodkim dzieciakiem. – Dawaj mi tę wargę! – jęknęłam, łapiąc Go
za rękę. Pokiwał głową i wyrwał się, uderzając mnie niechcący swoim dużym
kolanem w udo. Westchnęłam zrezygnowana.
-
Szczypie. Nie dam. – odparował i spuścił głowę na swoje kolana, bełkocząc coś
cichutko. Powtórzyłam kolejny raz, żeby podniósł głowę, bo muszę przemyć ranę.
Harry nieugięcie odmówił. Ja również okazałam się uparta. Poprosiłam kolejny
raz. Wreszcie podniósł twarz i zamglonym spojrzeniem oplótł moje policzki.
Wtedy gwałtownie złapałam Go za policzek i zadowolona z siebie, dotknęłam
nasączonym wacikiem Jego rozciętej wargi. Zaschnięta krew została zmyta, a
obrażony Harold, chwiejąc się na lewo,
posłał mi urażone spojrzenie. Użeraliśmy się ze sobą z dobre czterdzieści
minut. Same zdejmowanie spodni chłopaka trwało dokładnie kwadrans. Najpierw
stwierdził, że nie może spać nago,
ponieważ jest bardzo zimno. Potem uznał, że czuje się bardzo niewygodnie, gdy
czuje chłód na swojej pupie. Kiedy rozpięłam wreszcie rozporek zaczął opowiadać
o tym, że w kinie niedaleko Jego mieszkania w Londynie nigdy nie ma mydła. I
Liam podobno nosi swoje. Po wysłuchaniu tego monologu pozwolił mi zdjąć resztę
ubrania. Kiedy układałam Go wygodnie na poduszkach, śpiewał mi „ Tacata,
tacata, tacata, eeeey…MAKARENA!”. Gdy okrywałam ciało Harry’ego miękką i świeżą
kołdrą na ekranie mojego telefonu widniała godzina trzecia pięćdziesiąt nad
ranem. Kładąc się obok Niego, obserwując jak wtula policzek w poduszkę i
zapomina o śpiewaniu, układałam w głowie słowa. Słowa, jakie wywrzeszczę mu
jutro z okazji ochrzanu.