wtorek, 25 grudnia 2012

Dwudziesty siódmy


Tęskniłam. Za Wami...Jesteście takim innym rodzaje powietrza, który też jest niezbędny by oddychać i żyć. Jesteście niesamowicie cenni. A ja ostatnio tak o Was zapominałam - skupiając się na tym, co absolutnie nie pragnęło mojej uwagi... Wybaczcie. 

Mamy święta. Mam ogromną nadzieję, że te Wasze są takie piękne, magiczne, ciepłe i zwyczajnie przyjemne. Mało męczące... Chciałbym, byście się teraz dużo uśmiechali. Bo święta od tego są. Nie od tego, by rozrywać łapczywie opakowanie prezentów i wchłaniać nieprzerwanie pierniki... Święta są od tego, by być i karmić ludzi uśmiechem. Szczerością pływającą w tęczówkach. Liczę, że u Was tej płynnej szczerości w spojrzeniu  nie zbrakło. Skoro oczekuję szczerości, to i ja taka będę. Moje święta nie były wesołe i radosne. Niestety. Były wyjątkowo płaczliwe i szare. Jedynie te bombki, które powiesiłam na choince, wkłuwają się kolorem w moje oczy. Mimo wszystko, uśmiecham się. Nie wiem, skąd biorę na to siły, ale naprawdę sie uśmiecham. Bo mam do kogo... 

Harry wybył do Holmes Chapel. Gdy się o tym dowiedziałam, zrobiło mi się dziwnie błogo. Tak przyjemnie. Mam wrażenie, że to najlepsze miejsce, w jakim może teraz być, ten szaleniec. Głęboko wierzę, że tam, przy Anne, Gemmie, Rob'ie i reszcie rodziny, odpocznie i przypomni mu się, kim jest, co robi, co czuje, czego chce... Wróci do samego siebie - do takiego Harry'ego, jakim jest naprawdę. Tam nie musi uśmiechać się wtedy, gdy nie chce. Tam może paradować nawet w bordowych spodniach w kratę, od piżamy, z połowa tyłka na wierzchu. Bez lęku. Tam Harry jest Harry'm. I dlatego tak strasznie się uśmiechnęłam do samej siebie gdy dowiedziałam się, że tam Go zawiało... 

Jak Wasze prezenty? I brzuszki? I wszystko inne? Jak się miewa moja Prudie? Zwolniłaś, promyczku, chociaż w te święta? Powiedz, że odetchnęłaś i czujesz, jak ładują się Twoje baterie... A Sen Chuuu? Niedługo przekażę Ci pamiętnik, żebyś mogła ręcznie się wpisać. Obiecuję, już niedługo dostaniesz go w dłonie... I...Alevue - jeszcze Twoja paczka do mnie nie doszła. Czekałam z nosem przy szybie, w Wigilię, z nadzieją, że chociaż do południa zdoła przyjść. Muszę jeszcze odrobinę poczekać... I Wunderbarnie! Wybacz mi, że list jeszcze nie lezy w Twoich dłoniach. Jest napisany i leży na biurku. Teraz potrzebuję tylko siły, by spakować go w kopertę i zaadresować do Ciebie. Juz niedługo... 


Iiiii....Zapraszam Was na stronę facebookową. - > Zapachu Marzenia



      Zerknąwszy niepewnie w stronę drzwi, zmarszczyłam czoło. Odrzuciłam ciepły kocyk, upuszczając go niechcący na zimne, drewniane panele. Szeroki fotel obity brązowym, miękkim materiałem, w którym zasypiałam zmęczona chorobą, przytrzymywał moje ramiona przed upadkiem na podłogę. Bordowa książka z Londynu od Tomlinsona, którą wreszcie odważyłam się chwycić w dłonie, bezwładnie wypadła mi z sinych palców. Duże, ciepłe skarpety, które wciągnął mi na stopy Harry  przed swoim wyjściem, zsunęły się z lodowatych nóg. Na moją wyjątkowo zaspaną twarz wtargnęło zmęczenie i zdezorientowanie. Wykradnięta z ramion Morfeusza, gwałtownie wyrwana ze snu, nie wiedziałam, jaki odgłos przerwał lekką mgiełkę snu. Czy to gałązka za oknem,  czy to wracający ze studia nagraniowego Harry. Nie. To nie mógł być Harry. Kiedy bez słowa zakładał mi swoje skarpetki na stopy, zabierał również z szafki klucze od hotelowego apartamentu. Potem, gdy miałam zostać sama, szepnął, żebym spała spokojnie. Obiecał, że gdy wróci, będzie zachowywał się cichutko i sam wejdzie do środka. Nie będzie pukał ani się szamotał. Przykrył mnie kocem szczelniej i uśmiechnął się na widok książki Louisa. I wyszedł, troskliwie się za mną oglądając. Gdyby to był Harry – nie zbudziłabym się. Harry wszedłby tu całkowicie niepostrzeżenie. Starałby się oddychać tak dyskretnie, ze mógłby się nawet udusić, byleby tylko mnie nie zbudzić. To nie był Harry. Oderwana od własnych myśli usłyszałam pukanie do drzwi. Zmarszczyłam brwi. Przecież Harry obiecywał. I mówił, że ma klucze. Zachrypniętym głosem zezwoliłam tajemniczej osobie wejść do środka. Poprawiłam długie kosmyki włosów spływające na moje plecy w kompletnym nieładzie. Przetarłszy dłoniami policzki, ziewnęłam. Kilka minut po wybudzeniu z nieprzyjemnego snu nie mogłam jeszcze stwierdzić, czy mam gorączkę. Czułam jedynie pulsujący ból w skroniach. Odłożyłam louisową książkę na stoliczek, uprzednio wkładając między jej pogniecione stronice kolorową zakładkę. Louis mnie zamorduje. Niepostrzeżenie zasypiając pogniotłam niechcący kartki książki. Drzwi cichutko skrzypnęły, a w progu nagle pojawił się Niall Horan. Uśmiechnęłam się szczerze, a oczy zmęczone chorobą, zaświeciły się radośnie. Automatycznie poprawiłam rozciągniętą koszulkę, podciągając nogi wygodniej. Mój kochany, uroczy Horan. Odwzajemnił  uśmiech, zatrzaskując za sobą najciszej jak potrafił, mahoniowe drzwi. Wypuścił z chudych objęć dłoni metalową klamkę, przenosząc na mnie swój radosny wzrok. Widok rozpromienionego, uśmiechniętego od ucha do ucha Nialla poprawił mi humor. Zapomniałam o bolącej głowie, o gorączce, która prawdopodobnie mnie zaraz złapie. Zapomniałam nawet o pogniecionych stronach dramatu, który przytachał mi Tomlinson. Tęskniłam za Niallem tak bardzo, jak za Jacobem. Z taka różnicą, że Nialla miałam na miejscu i w każdej chwili mogłam do niego podreptać i wtulić się. To jeszcze bardziej działało na nerwy. Blondyn uśmiechał się nieprzerwanie, stojąc na środku dywanu. Wreszcie ruszył tanecznym krokiem w stronę łóżka, stojącego całkiem blisko fotela, na którym wylegiwałam się ja. Wręcz w  podskokach usadowił się na łóżku, przenosząc na mnie roziskrzone błękitne spojrzenie. Podciągnął stopę z białą trampką, układając ją na drewnianym oparciu łóżka. Posmutniał. Uśmiechałam się do niego wciąż z taką samą iskierką w oczach. Cieszył mnie jego widok. Nawet teraz, gdy wygiął usta w smutnym grymasie.
- Horan, zabrakło ci jedzenia, że mnie nawiedzasz? -  rzuciłam z rozbawieniem, poprawiając koc na nogach i posyłając mu ciepłe spojrzenie. Materiał, którym opatulił mnie Harry przed swoim wyjściem dawał mi dużo ciepła. Zanim nie zjechał bezwładnie na podłogę, pozwalając moim nogom zostać zaatakowanym chłodem.
- Nie, akurat jedzenia mam pod dostatkiem. Przyszedłem, bo chciałbym... Ja muszę ci coś powiedzieć. – Zmroziło mnie. Automatycznie mnie zmroziło. I to wcale nie jest kwestia gorączki, która pewnie ponownie mnie atakuje, bo Harry zapomniał kupić mi więcej medykamentów na zbicie jej.  Zmroził mnie przeraźliwy strach, gdy Horan podniósł twarz, spoglądając na mnie. Mówił zdecydowanie, ale dało się wyczuć nutę zawahania. Właśnie ta nutka zdradziła mi, że powinnam się bać. Szarość jego policzków i martwe oczy sprawiły, że serce na moment wypadło ze swojego rytmu. To nie jest moje Horanowe dziecko w ciele dwudziestolatka. Smutny, przygnębiony Horan to nie Horan. Niall w depresji to tak jak Harry bez loków. Albo jak Louis bez swoich dramatów w twardej okładce  i bez pasków na koszulce. Nialler bez uśmiechu na ustach to tak, jakby Liam stracił opiekuńczość względem całej populacji ludzkiej. Smutny Niall to po prostu nie jest Niall!… Zdrętwiała obserwowałam jego niewyraźne rysy twarzy. Był tak okropnie pochmurny, że odechciało mi się na niego patrzeć. Nie było sielankowo…
- Nie strasz mnie. Znam tę minę, coś się stało...- Zaczęłam się kręcić po całym fotelu, nerwowo miętosząc w sinych paluchach skrawki koca. Spoglądałam w stronę blondyna troskliwie i ciepło, starając się skryć w szarych tęczówkach swój strach. On doskonale wiedział, że swoimi słowami przyśpieszył przepływ krwi w moich żyłach. Zdawał sobie sprawę, że na takie wieści od razu reaguję paniką wewnętrzną skrytą głęboko w środku. Mimo wszystko, siedział cichutko na skraju łóżka, bawiąc się sznurówką od białego trampka. Jakby ta sznurówka miała mu pomóc wycedzić jakikolwiek słowo skierowane do mnie. Bał się. Jeszcze nie wiedziałam, dlaczego tak trudno przechodziły mu słowa przez gardło, ale czułam, że lada chwila i ja będę miała trudności z mówieniem…
- Że coś się stało to raczej za dużo powiedziane. Po prostu chcę się przyznać, że przyczyniłem się do czegoś, o czym i tak wiesz. I nie będziesz zadowolona z tego, co usłyszysz...
- Boże drogi, Nialler... Ukradłeś Harry’emu batony? – Nie wyszło mi. Zdecydowanie moja nieudaczna próba rozbawienia Nialla nie wypaliła. Nędzny sposób na rozładowanie napiętej atmosfery okazał się wyjątkowo niewygodny… Po jasnej, zawsze promieniującej radością twarzy chłopaka nie przemknął nawet ślad uśmiechu. Właśnie to uświadomiło mi, że sprawa jest poważna. I zrobiłam się jeszcze bardziej sztywna, siedząc jak kołek, w tym nagle coraz twardszym fotelu…Blondyn pokiwał smutno opuszczoną głową na znak przeczenia. Zagryzł czerwone wargi, aż zaczęłam się zastanawiać, czy nie sączy się z nich krew.
- Am…- Wziąwszy głęboki oddech, zerknął na mnie ukradkiem. Potem znów spuścił wzrok, jakby się bał moich oczu. Wiedział doskonale, ze nawet gdyby zrobił coś niewiarygodnie złego, nie byłabym na niego wściekła. Na niebieskookiego nikt nie umiał gniewać się dłużej niż kilka minut. A już zwłaszcza ja – dziewczyna, która zna go od małego dziecka. I jak, ta, która kiedyś bawiła się we fryzjera, obcinając mu włosy przy samym czubku głowy… Ta sama, która wyjadała mu najbardziej czerwone truskawki z urodzinowego tortu. Ta, która pierwsza słyszała jak nieudacznie pobrzękuje na gitarze. I dokładnie ta sama osoba, która stwierdziła, ze Horan ma talent wokalny…Miałaby być na niego zła? Nie mogłabym.  To dlaczego na litość, spuścił te płochliwe oczy? Zabił kogoś?  O ironio…Pobił Stylesa? Zjadł wszystkie marchewki Tomlinsonowi?  Powiedział w żarcie Zaynowi, że stłukł lusterko w łazience, a on odebrał to na poważnie? Zamrugałam oczami…  - Pamiętasz, jak Harry brał narkotyki? Jak bardzo wtedy się martwiłaś? To... To przeze mnie. To moja wina, rozumiesz?
Z szoku, który nagle mnie omiótł, otworzyłam szeroko usta. Tak bardzo nieoczekiwanie. Wargi same mi się rozchyliły. Nie byłam w stanie nad nimi zapanować.  Spojrzałam na niego zszokowana, poprawiając nerwowo włosy. Odrzuciłam je na jedno ramię, zaciskając wargi w wąska linię. Budziły się we mnie dziwne uczucia. Zakorzeniał się we mnie dziwnego rodzaju strach – panika przed tym, co jeszcze usłyszę z pobielałych ust Horana. Zesztywniał nagle, jeszcze bardziej niż przedtem. Zdenerwowany unikał moich oczu, a ja tak bardzo chciałam w nie zajrzeć. Dostrzec to, czego nie mogę domyślić się ze słów. Chował swoje ciepłe, niebieskie, błyszczące oczy, izolował się ode mnie. Jak mały chłopczyk, który nabroił i nie chce spojrzeć zawiedzonej matce w twarz. Westchnęłam, a w tym westchnieniu można było usłyszeć, jak bardzo się trzęsę. Zaczynałam się naprawdę bać.
- Niall, co ty wygadujesz. Nic nie rozumiem – Pokiwałam głową z niedowierzaniem. Przecież nie wierzyłam mu w żadne słowo! Akurat nie teraz…  A to dziwne, prawda? Nie znam bardziej prawdomównej osoby od Nialla Horana. No, dobra, Liam jest wyjątkowo szczery, a kiedy kłamie, drga mu jedna brew. Łatwo wtedy wyłapać, gdy schodzi na sfery historii kolorowanych jego wyobraźnią… Ale Horan? W życiu mnie nie oszukał. Mówił prawdę nawet wtedy, gdy groziło to moją furią i wybuchem płaczu, a przecież blondyn tak nienawidzi, jak z moich oczu kapią łzy. Tym razem zapewne też nie kłamie. Dlatego tak bardzo chciałam, by te słowa wycedzane przez jego pobielale usta, były kłamstwami. Szczerymi, prawdziwymi kłamstwami. Wydaje mi się jednak, że mówi całkowitą prawdę. Ze zdenerwowania zadrgały mu usta. Spuściłam zlęknione oczy na podłogę. – Przestań gadać głupoty…- wycedziłam natychmiastowo, rozciągając fałdki materiały utworzone przez koc. Zaniepokojona jego słowami sama zgubiłam wzrok gdzieś na podłodze. Tym razem to ja się bałam zerknąć mu w oczy. Mógłby dostrzec, jak bardzo się zawiodłam. Zawiodłam się tym, że nie kłamie. Absurd…
- Niestety teraz nie gadam głupot. Pomimo tego, że  czasami zdarza mi się pleść to, co mi ślina na język przyniesie i popełniać ogromne błędy...
- Nadal nic nie rozumiem. Przejadłeś się, bredzisz.
Zignorował moje gadanie o przejedzeniu się. Wzrok przeniósł gdzieś w bok, na okno i tańczącą lekko firankę. Nie spuszczając z niego czujnego wzroku, sięgnęłam na stolik po jedną z chusteczek. Opiekuńczo krzątający się Harry jeszcze przed wyjściem zostawił mi cały koszyk chustek. Szkoda, że niecałe dwadzieścia minut po tym, wszystkie zużyte poniewierały się na fotelu i moich kolanach. Niall odchrząknął, spojrzałam na niego ciekawsko, przykładając szorstką chusteczkę do obdartego nosa. Zmarszczyłam czoło, opróżniając nos. Ból głowy dał o sobie znać, a chłopak siedzący niedaleko mnie, zawahał się. Wyprostował się i oparł dłonie o uda.
- Miałem znajomego dilera... Nie wiem, co mnie podkusiło, ale powiedziałem o tym chłopakom. Zayn, Liam, Lou- oni wszyscy zaczęli się wręcz tarzać ze śmiechu. Bo że niby ja, Niall, miałbym mieć do czynienia z jakimś dilerem? Żart roku, prawda? Taaa, oni rechotali w najlepsze, ale nie Harry. On siedział chwilę w zamyśleniu, a później najnormalniej w świecie poprosił, żebym mu coś załatwił. Coś lekkiego, tak żeby tylko spróbować, odstresować się trochę...
Zastygłam w bezruchu momentalnie. Chusteczka, którą delikatnie trzymałam między palcami, wysunęła się i spadając z koca, wylądowała cichutko na błyszczącej podłodze. Zabolało. Gardlo ściskało mi się z każdą minutą coraz boleśniej. Widok Niall’a, szemrającego te słowa niepewnie, ze spuszczoną głową dokładał więcej bólu. Przeraźliwe zimno opatuliło moje zastygłe ramiona. Zapadłam w letarg, tępo wpatrując się w chusteczkę leżącą u moich nóg. Panikowałam, prawda? Moje serce przyspieszało swój rytm, gdy wyobrażałam sobie w myślach, co jeszcze opowie mi zdołowany chłopak siedzący na moim łóżku. Na razie milczał jak zaklęty, dając mi chyba czas na przetrawienie słów. Te wyrazy nie były do przetrawienia. Przykro mi – zaległy w mojej podświadomości. Nie pozbędę się ich, Niall, mów dalej… Milczałam, wyczekując.
- Chłopacy znów zaczęli się śmiać, tym razem z Hazzy.  Ja zresztą też. Wręcz popatrzyłem na niego, jak na idiotę. Ale on zauważył, że nie wziąłem tego na poważnie i powiedział, że mówi serio. Wtedy Liam powiedział, że chyba ostatni koncert tak przeciążył Harry’eo, że aż bzdury mu zaczęły po głowie latać. Zwrócił się do nas, że wychodzimy z pokoju, a Harry ma sobie wybić to z głowy. Wstaliśmy. Opuszczając pokój odwróciłem się w stronę siedzącego Hazzy. Spojrzał mi prosto w oczy i poruszył ustami. Dało się wyczytać " ja nie żartuję, albo to załatwisz, albo sam to zrobię". Nie wiem, dlaczego go posłuchałem... Wieczorem zadzwoniłem do tamtego gościa. Koło dwudziestej drugiej miał mi przywieźć kilka gramów jakiegoś świństwa. Zapłaciłem, odebrałem. Długo zastanawiałem się czy  dać  to Harry’mu. Jednak to zrobiłem...
Zamknęłam oczy. Nie mogłam pozwolić na to, by Nialler dostrzegł, jak moje szare oczy powiększają się od nachodzących łez. Schyliłam się i zacisnąwszy na nasadzie  nosa palce, wpatrywałam się zszokowana w podłogę. Gdyby chłopak zobaczył, jak bardzo zakorzenił we mnie strach i ból, ja zakorzeniłabym w nim poczucie winy. Niall zawsze bardzo wszystko do siebie bierze. Nie mogłam sprawić, że obwiniałby się za lęk w moich oczach. Tak się też składa, że nie umiałam się tego strachu pozbyć. Jak miałam się nie bać? Bałam się wszystkiego. A najbardziej tego, co zostało niewypowiedziane przez niebieskookiego. Przełknęłam ślinę i zacisnęłam nerwowo zęby.
- Niall, to nie twoja wina, mimo wszystko. – wyjąkałam ledwo, starając się mówić wyraźnie. Ściśnięte gardło nie pomagało mi absolutnie. Wyrwało mi się drżące, zachrypnięte jęknięcie. Byłam bliska płaczu, oczy świeciły mi się niemiłosiernie, a pod powiekami czułam ciepło. Dzięki Bogu, chłopak na mnie nie patrzył. Nie dostrzegał mojego zbolałego wyrazu twarzy. Nie obserwował, jak maniakalnie dręczę palcami materiał koca. Tak jak ja kilka minut temu, otępiała chowałam wzrok w podłodze, tak teraz on uciekał tam spojrzeniem. Obserwowałam go ukradkiem. Nie wydawało się, by wszystko to co, mi opowiedział, przyniosło mu ulgę. Miałam wrażenie, że zadręczał się tym jeszcze bardziej. Jakby żałował, że wyłowił na moją twarz przygnębienie. Fakt, że teraz już nic przede mną nie ukrywa, że ja o wszystkim wiem, nie dała mu ani trochę spokoju. Spiął się jeszcze bardziej, a ja już zupełnie nie wiedziałam, co mam począć. Przecież nie dość, że byłam przerażona tym, co w opowieściach wyprawiał Harry, martwiło mnie zachowanie Horana. Zamknięty w sobie, skulony siedział na moim  łóżku, jak skazaniec. Jak małe dziecko – zlęknione, przestraszone, ogłuszone przez świat. Bał się oczu i słów. Żałował z całych sił – dobrze o tym wiedziałam. A ja? A ja zapadałam się pod ziemię. Również nękały mnie wyrzuty sumienia? Gdzie ja wtedy byłam? Gdzie podziewałam się, gdy po głowie Harry’ego przechadzały się złe myśli? Gdzie była moja ręką, gdy powinnam była złapać Nialla za jego nadgarstek, by nie robił głupoty? I gdzie ja jestem teraz, gdy skulony przyjaciel siedzi na łóżku, stłamszony przez ból… Nie zdołałam podnieść skruszonego wzroku, gdy sine usta chłopaka otworzyły się ponownie. Otwierając szeroko wargi, westchnął. I zaczął mówić.
- To jest moja wina. Całą późniejszą noc spać nie mogłem. Myślałem, że zwariuję, gdy wszedłem do jego pokoju, a on siedział kompletnie odizolowany od świata, z obłędem w oczach…- Przerwał na moment, zerkając niepewnie w moje zbolałe oczy. Wiedziałam, że ma ochotę się popłakać. Zacisnął wargi w wąską linię, powstrzymywał trzęsącą się szczękę. Był jak małe dziecko. A ja jak zły człowiek – nawet nie podeszłam, nie objęłam, nie pocieszyłam. Tkwiłam w fotelu, jak sparaliżowana. Ogłuszona na wszystko co dookoła mnie. Tylko uważnie analizowałam jego ciche słowa. - Później chciał ode mnie więcej. Już nie chciałem go słuchać. Okropnie żałowałem tego, co zrobiłem. Reszta się nie domyśliła. Nie wiem, jakim cudem... Raz cały dzień latałem jak oparzony i szukałem telefonu. To Harry go miał, wiesz? Ukradł go, bo chciał numer do dilera... Chciał więcej. Próbowałem gadać z nim, przekonywać, że to nie jest dobry pomysł. Moje słowa spływały po nim, jak woda po kaczce. Odbąknął, że to jego życie i że wie, co robi. I że mam zapomnieć o całej sprawie... Później ty znalazłaś u niego narkotyki.  Ta cała afera…Przepraszam cię, Am. Tak bardzo cię przepraszam... Gdybym wiedział, że będzie tak, a nie inaczej... Wybacz, powinienem ci powiedzieć wcześniej.
Zamrugałam prędko powiekami, marszcząc brwi. Nie wiedziałam już zupełnie. Jak mam na imię, ile mam lat, gdzie jestem i co robię. Zabolało jeszcze bardziej, niż przedtem. Serce kłuło niemiłosiernie, z każdą sekundą wbijając wyjątkowo ostrze szpileczki coraz głębiej. Mój oddech stał się wyjątkowo płytki. Już nie było mi gorąco ze zdenerwowania. Teraz stygłam. Wszystkie moje emocje topniały. Byłam zdruzgotana tym, co się wydarzyło, wiedząc, że już nie da się nic zrobić. Pozamiatane, prawda? Harry uciekł w  narkotyki. To jest przeszłość – prawda? Przeszłość… Prawda…? I stygłam, a słowa przyjaciela kołatały się niemiłosiernie głośno po głowie. Zagłuszały wszelkie myśli. Kuliłam się w sobie. Markotniałam. Gubiłam się. A potem nagle wstałam, zrzucając miękki koc na podłogę. Nie zawracałam sobie zmęczonej głowy tym, by podnosić go trzęsącymi dłońmi i odkładać na fotel. Zostawiłam go sponiewieranego i dosiadłam się do Niall’a. Łóżko cichutko skrzypnęło, uginając się pod moim niewielkim ciężarem. Blondyn nawet nie zareagował. Tak, jakbym nadal tkwiła w tym fotelu naprzeciw niego, a nie obok. Podniósł smutne oczy. Objęłam go gwałtownie, zaciskając dłonie w jego pasie. Wtuliłam się, jak mała dziewczynka. Przyśpieszył mu oddech, a potem wypuścił powietrze ze świstem, przymykając powieki. Opuścił głowę, przykładając policzek do mojego gorącego czoła. Wypuściwszy sznurek od bluzy z palców, położył dłoń na mojej.
- Niall, przestań. Proszę mnie nie przepraszać, ok? – Umilkłam na moment, obserwując uważnie jasny dywan leżący na błyszczącej podłodze. Zastanawiałam się, jakich użyć słów, by załagodzić sytuację. Co mam mu powiedzieć, kiedy sama nie wiem, co się takiego wydarzyło? Jak uciszyć jego wyrzuty sumienia, kiedy sama się w nich topię?  Jak nas wszystkich uratować…-  Harry ma w połowie rację, wiesz? To jego życie i on wie, co robi. To nie jest twoja wina. Harry zrobił wielką głupotę. Błąd życiowy. Ale jest dorosły, czyli odpowiada sam za siebie, prawda? Fakt faktem - zrobiłeś gafę, dając mu ten narkotyk pierwszy raz...Aczkolwiek to, że wpadł w to głębiej, było tylko i wyłącznie jego winą, Niall...
- Ale gdybym go wtedy nie posłuchał...
- Ale posłuchałeś. I co? Już czasu nie cofniesz, zgadza się? Przecież to jest życie, Niall. Chcesz czy nie chcesz, musisz popełnić czasami błąd. Błędy są nieodzowną częścią życia. Popełniasz je po to, by potem nie zrobić głupoty po raz drugi.  Co się stało, to się nie odstanie...
- Przepraszam.
- Przestań, Niall. Nie masz mnie za co przepraszać. Gdybyśmy mieli zwalić winę na kogokolwiek za to, co się stało, każdy miałby w tym jakiś udział, wiesz? – spytałam, siadając wygodniej i puszczając dłoń chłopaka. Z nerwów nasze splątane palce spociły się wcale nie lekko. Wytarł palce o dżinsy, kiwając niemrawo głową. Przyznawał mi rację, ale doskonale wiedziałam, że nawet nie przeanalizował moich słów. - W końcu ja tez mogę powiedzieć, że to moja wina. Bo go nie upilnowałam. Bo z nim nie porozmawiałam. Nie pomogłam mu... A powinnam.
- A skąd miałaś o tym wiedzieć? Na podstawie obserwacji ciężko było to zauważyć. Przecież to nie ty mu załatwiłaś te narkotyki... To była i wciąż jest moja wina. Nic tego nie zmieni...  – Westchnęliśmy w tym samym czasie. Zmęczyła nas ta rozmowa. Pokiwałam głową żwawo, zerkając mu błagalnie do oczu. Wyczytał, że błagam o to, byśmy skończyli to roztrząsać. Nie chciałam zadawać mu więcej bólu.  Smutne oczy Horana wyrażały tak wielki ból, że ledwo na niego zerkałam. Nerwowo miętosił w palcach szary sznureczek od bluzy, który niedawno wypuścił, a teraz znowu złapał. Kiedy westchnęłam, poruszył brwiami. Spuścił lękliwe spojrzenie na swoje szare spodnie.            Wahałam się – nie chciałam go zranić. Żadnym słowem. Wiedziałam, że każde złe wycedzane słowo bardzo rozrywało jego serce. Niesamowicie boleśnie. Niall swój strach skrywał pod uroczym uśmiechem. Jakby to było coś wstydliwego. Nie chciał pokazywać lęku. Nie dzielił się z nikim żalem, który oplatał jego serce. Aby pozbyć się bólu, musiał pokazać go innym. Niall tego nie uznawał za sposób na pozbycie się problemu. Krył uczucia. Bardzo dobrze. Westchnęłam… - Jak się czujesz? W końcu jesteś chora...- Wyrwał mnie z letargu, zadając to jakże nietypowe pytanie. Zmienił temat – dzięki mojemu błagalnemu spojrzeniu.
- Cwaniak jesteś. Fajnie zmieniasz temat. Niby niepostrzeżenie. – Zaśmiałam się sztywno i smutno, chcąc rozładować troszkę napięcie. Na darmo – atmosfera gęsta, można by pociachać nożem. – Dzięki, że mi przypomniałeś. Miałam znaleźć chustki...Harry miał kupić, bo mi z nosa cieknie, a papier...
Jak na moje słowa, zaczał nerwowo przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu chusteczek do nosa. W kieszeniach bluzy nie krył żadnych chustek. W tylnej kieszonce spodni również nic nie znalazł. Zerknął na mnie dziecinnie, marszcząc nos.
- Chustek nie posiadam. Mogę zaoferować ci rękaw…
Zaśmialiśmy się cicho. To nie był radosny śmiech. To był wymuszony gest. Żadne z nas nie śmiało się prawdziwie i szczerze. Szybko przestaliśmy… Nastała nietypowa, dręcząca cisza. Zawsze lubiliśmy milczeć – tak niewinnie. Zawsze było miło, nigdy niezręcznie. Ta cisza była zupełnie inna. Niesamowicie męcząca.
- Oj Niall, wiem, że jest ci źle. Mnie także jest źle… - wyszeptałam, przytulając się do jego ciepłego ramienia. I kiedy dotykał moich pleców w geście pocieszenia, zamknęłam oczy. I wiedziałam już, że zaraz po tym, gdy Niall opuści to pomieszczenie, umrę z żalu. Umrę z żalu, bólu, niepewności, samotności. I czekając na Harry’ego, będę czekała na skazanie. A kiedy zjawi się w progu, nie spojrzę mu w oczy… 





piątek, 7 grudnia 2012

Dwudziesty szósty


Z dedykacją dla jedynej na świecie takiej dziewczyny. Gdy męczy mnie kłopot, nie odejdzie ode mnie na krok, zanim nie powiem Jej, co się wydarzyło. Tylko Ona jest tak denerwująca i cudowna w jednym momencie. Skrajnie wyjątkowa i niesamowicie dziecinna w swojej dorosłości. Jej poczucie humoru zadziwia mnie za każdym razem, gdy łapię się za brzuch, próbując spokojnie dać upust rozbawieniu. Za każdym razem, gdy muszę spojrzeć Jej w smutne, duże oczy czuję, jak rozpada mi się serce. Na małe kawałki. Wierzy we mnie nawet wtedy, kiedy z zacięta miną próbuję otworzyć Jej diabelski termos. Wiem, że gdy tylko zacznę płakać, zerwie się z miejsca i natychmiast będzie obok mnie. Wystarczy, że wywinie wargę i zrobi irytująco śmieszną minę, a wszystkie smutki uciekają prędko z wrzaskiem, nie odwracając się za siebie... Jedyny człowiek na Ziemi, który myśląc i zastanawiając się, nie reaguje na podstawowe pytania. Nie poruszy się nawet na milimetr, choćbym uderzała Ją otwartą dłonią po policzku. Bo Ona myśli... A gdy potem po wygłoszeniu mowy uśmiecha się zabawnie ze stwierdzeniem, że mnie słucha, nigdy nie dowierzam. Aż nie powtórzy słowo w słowo tego, co mówiłam, gdy myślałam, że nie słucha. Słucha. Jak nikt inny...Tylko Ona jest w stanie wpaść na pomysł kupienia mi różowego kubka na herbatę, ozdobionego pseudo nitkami. Ze stwierdzeniem, że " Twoja herbata zawsze musi być ciepła". Tylko Ona jest na tyle marnotrawna, by niszczyć setki kartek, aby wydrukować Zapach Marzenia i przewiązać Go czerwoną kokardą. Swoje wydawnictwo, wydające mój Zapach Marzenia nazywa "Stokłosikami" - ale tej tajemnicy nie zdradzę. Możecie jednak być pewnie, że jeśli Zapach Marzenia stanie się książką, to tylko dzięki wydawnictwu o nazwie "Stokłosiki". 
Myślę, że jest jedyna w swoim rodzaju i nigdzie takie drugiej nie odnajdę, choćbym szukała i szukała. Wiem, a raczej przypuszczam, że czytając to, bardzo się wzrusza. Być może pociekną Jej teraz łzy... A być może zacznie się szeroko uśmiechać. Sama już nie wiem. Może zareagować różnie. Wiem jednak, że powinna wiedzieć, jak bardzo jestem Jej za wszystko wdzięczna. Za wszystko - a jest tego tak wiele, że nie dam rady tego wymienić. Dlatego podziękuję za to, że po prostu istnieje. 
Klaudia, pamiętaj. Po coś się spotkałyśmy w tym życiu. Ja myślę, że własnie po to, by sobie pomagać i zwyczajnie być. Mam nadzieję, że spodoba Ci się ten rozdział, słońce...

Klaudia - Zostanę księdzem. 
Kasia - I pójdziemy na pielgrzymkę.
Klaudia - Jasne.
Kasia - To i dziecko mi ochrzcisz, co?

Myślę, że to była najbardziej idiotyczna rozmowa, jaką kiedykolwiek przeprowadziłyśmy. Ale śmiałyśmy się jak zwykle, dlatego sądzę, że ta rozmowa również jest wyjątkowa. ;)
                              
                                                                            ~~
Czarna rozpacz mnie wzięła. Gdy patrzę na Harry'ego, dostaję drgawek. Wypływają mi z ust wybroczyny jakiegoś pieprzonego żalu i pretensji.  Mam ochotę Go uderzyć. Całe szczęście, że nie mam do tego możliwości, bo chyba naprawdę sprzedałabym Mu policzek. Przez tą czarną rozpacz i zdezorientowanie. A potem bym żałowała, że  moja dłoń spotkała się z Jego policzkiem. Ja nie wiem, co On robi. Wiem jednak, że On chyba też nie wie... Rozstroiłam się przez Niego. W przeciągu dokładnie pięciu dni. Dostałam dziś od mamy przepiękny wisiorek z napisem " Marry me Harry".  Uznała, że potem będę miała cudowną pamiątkę. Uśmiechnęłam się, a potem wrzuciłam go brutalnie do pudełka, gdzie trzymam ręcznie pisane, pierwsze wersje rozdziałów Zapachu Marzenia. Z wściekłym i smutnym  ( Możliwy jest taki uśmiech, wierzcie mi. Jeśli nie wierzycie, mogę Wam go przedstawić...)uśmiechem patrzyłam na to, a potem zamknęłam pudło i mruknęłam do siebie " To jest żałosne". To naprawdę jest żałosne. Ja. I wszystko inne. A patrząc na to, co się dzieje, zauważam, że Zapach Marzenia robi się z minuty na minutę coraz bardziej żałosny. Ale zanim stanie się żałosny do końca, zapraszam na dwudziesty szósty rozdział... Jeden z moich ulubionych, odkąd jestem chora... 
                                                                               

- Harry?
Mój cichy szept i dłoń gładząca Go po nagim ramieniu sprawiły, że poruszył się. Wyprostował nogi skryte pod cienką taflą kołdry. Opuszki moich palców ulokowane na Jego nagim ramieniu poruszyły się, gdy zechciałam wybudzić Go bardziej. Spał jak zabity. Nie, źle. Nie jak zabity. Spał tak słodko, chowając twarz w poduszce. Nie mógł być zabity… Gdy znów cichutko wypowiedziałam Jego imię, mruknął niemrawo w poduchę i znów poruszył stopami. Odwrócił się w moją stronę, przygniatając mi rękę i zakrywając oczy kołdrą, która niespodziewanie spadła mi na głowę. Jęknęłam.
- Co się dzieje? – wymruczał, chrobotliwym, charczącym, niezwykle cichym szeptem. Swoim udem przygniótł nieznacznie moją nogę. Przymknęłam zmęczone oczy, a na mojej szarej twarzy namalował się grymas. Zaspany Harry próbował dostrzec moją twarz w ciemnościach. Poprawił rozsypaną w nieładzie pościel ciepłą od naszych ciał, po czym odchrząknął. Ból rozchodzący się po moim ciele, drgawki i okropne zimno. Wszystko to atakowało bardzo mocno w jednej chwili. Gasłam, znosząc te katusze na wgniecionej poduszce.
- Harry, strasznie źle się czuję. Mam dreszcze, jest mi okropnie zimno, a głowa…
Odchrząknął raz jeszcze, jakby coś drapało Go męcząco w gardło. Usłyszałam cichy szelest kołdry, a potem przymknęłam subtelnie powiekę, gdy dotknął rozłożoną dłonią mojego czoła. Mruknął coś pod nosem i zadarł rękę, którą dostrzegłam przez cieniutkie smugi księżyca przedostające się do nas spomiędzy fali zwisających zasłon. Podciągnęłam kołdrę pod szyję, czując drżenie pleców. Nasz skromny, aczkolwiek luksusowy, hotelowy pokój zalał się spokojnymi jasnościami. Harry włączył kremową, malutką lampkę stojącą na stoliczku nocnym po Jego stronie. Zmrużonymi, zaspanymi oczami spojrzał na mnie wnikliwie po tym, jak przekręcił się w moją stronę. Podrapał się po szyi, ziewając przeciągle i otwierając szeroko usta. Skierował swoją ciepłą, kochaną dłoń ponownie w kierunku mojego czoła. Westchnęłam, obserwując, jak wyraz twarzy chłopaka się zmienia.
- Ami, ty chyba  masz gorączkę. – zmarszczył czoło, co zauważyłam, gdy podniósł lekko ramiona, by zbliżyć się do mnie. Loczki odrzucił do góry. Obserwowałam w ciszy, troszkę zdezorientowana, jak nachyla się nade mną i przylega ustami do mojej głowy. Czule muskając spękanymi wargami bolącej głowy upewniał się, czy na pewno mam podwyższoną temperaturę ciała. Gdy oderwał się od  skóry, zerknął na mnie przelotnie. Był zmartwiony. Odgarnął delikatnym ruchem kosmyki z mojego czoła. Kładąc dłoń na moim ramieniu spowodował, że położyłam się na  poduszce. Zakrył mnie pod szyję skrawkiem pachnącej, ciepłej od Jego ciała kołdry. Przymknęłam oczy, jednocześnie obserwując chłopaka bardzo uważnie.
- Masz gorączkę. Leż tutaj, a ja zaraz wrócę. – wymruczał, wystawiając nogi spod miłej dla naszej skóry kołdry. Wydostając się z łóżka wpuścił do mnie trochę zimna, które zwinnie wślizgnęło się do mnie, ukrytej pod poszewką. Harry złapał się za głowę, zgarniając loki na czubek czoła. Podciągnął zwinnie granatowe bokserki, troszeczkę wyżej, na biodra. Błyszczącymi od gorączki oczyskami obserwowałam Jego duże dłonie zaciskające się subtelnie na poszewce okalającej moje piersi. Podciągnął materiał pachnący Jego skórą pod sam czubek mojego nosa. Opuszkiem szorstkiego palca przejechał po moim wrażliwym na dotyk policzku, strącając jeden z kosmyków włosów. Od zimnego dotyku chłopaka kolejny raz poddałam się władczemu drżeniu ramion. Podszedłszy do komody, szybkim ruchem wyjął z jej czeluści szarą, sportową bluzę. Wciągnął ją raz dwa na szyję, przyklepując niechcący swoje bujne, ciemne loki. Otworzyłam usta, nie mając możliwości swobodnego oddychania przez nos.
- Harry, gdzie idziesz? – wyspałam. Zignorował mnie, obdarzając szybkim, przelotnym spojrzeniem. Wyrównał dwa sznureczki od kaptura i rozejrzał się po ciemnościach pokoju. Malutka, drobna lampeczka stojąca na stoliku Harry’ego, nie oświetlała w pełni pomieszczenia. Fotel ustawiony nieopodal masywnego biurka był ledwo widoczny. Drzwi od łazienki, ukryte sprytnie za wielką donicą z bujnym, rozłożystym kwiatem tonęły w odcieniach szarości i czerni. Przeniosłam piekące oczy w stronę chłopaka. Opiekuńczo zerkający Harry zbliżał się do ciemnych drzwi. Przymknęłam ciężkie powieki tylko na sekundę! By pozbyć się nieprzyjemnego uczucia piasku pod nimi. Wtedy właśnie mój Harry, wielce zmartwiony piosenkarz, który powinien regenerować siły, wymsknął się z hotelowego pokoju. I w samych bokserkach i szarej, sportowej bluzie mknął teraz prawdopodobnie po korytarzu. Zasiał kompletną ciszę. Bez Niego było niedobrze. Zdecydowanie źle. Lubiłam słuchać Jego cichutkiego oddechu ślizgającego się po naszych poduszkach. Uwielbiałam wręcz  Jego lodowate stopy, które czasami dotykały niechcący moich, cieplejszych. Wtedy Harold, wielce zlękniony, przekręcał się w moją stronę. I mruczał, że mam takie ciepłe stópki. Uśmiechałam się do Niego lekko i zasypialiśmy od nowa. Ponad wszystko ceniłam sobie również Jego nieokiełznane ruchy rąk, gdy pogrążony we śnie nie panował nad kończynami. Traci wtedy kontrolę zupełnie! Już nie raz oberwałam po twarzy Jego dużą dłonią, bo zachciało mu się odnaleźć lepszą pozycję do wygodnego snu. Jeżeli choć raz nie zamachnie się ramieniem na moje ciało, oczywiście niechcący i podczas snu, Harry nie jest sobą.
A teraz, kiedy zamknął za sobą cichutko drzwi, zabrakło mi Jego cichutkiego oddechu. I odgłosu odchrząkiwania, gdy chce się pozbyć chrypy. Zmęczona dręczącą gorączką czekałam, aż wróci do pokoju. Gorączka mogła mnie trzymać. Zależało mi jedynie na Jego kochanych, ciepłych ramionach, w których mogłabym się szczelnie schować. Zapach Jego skóry skutecznie by mnie ukoił. Szczypiące oczy nie byłyby tak obolałe. Ale On wyszedł, nie mówiąc nawet, gdzie  ucieka w środku nocy. Zostawiając mnie drżącą i spoconą w łóżku. W takim cichym rozmyśleniu tkwiłam sztywno na prześcieradle, coraz bardziej oddalona od rzeczywistości. Nużył mnie męczący sen, zbliżający się powolnymi kroczkami. Każdy kroczek stawiany był niewyobrażalnie wolno. Męczyłam się przez to bardziej, co krótką chwile wybudzając ze snu na jawie. Powolutku odpływałam, a powietrze wydychane z moich ust wprawiało lekki kosmyk włosów w ruch. Czekałam na Niego…
I wreszcie się doczekałam. Drzwi skrzypnęły, wybudzając mnie tym dźwiękiem z lekkiego snu na jawie, tak kruchego. Poruszyłam nogami splątanymi z kołdra i prześcieradłem, otwierając szeroko oczy. Lekka lampka dająca niewiele światła nagle raziła mnie w oczy bardzo boleśnie. Poprawiłam kołdrę, wysuwając na jej powierzchnię dłoń. Brunet stał w progu, przytrzymując stopą drzwi. Z korytarza zionęło ciemnościami. W oddali gdzieś tliło się światełko z kinkietu, tak delikatne, że ledwo można było dostrzec jego poświatę. Harry w ustach miał listek tabletek i termometr. Ledwo przytrzymywał to sinymi wargami. W dłoniach zaś dzierżył dwa kubki z parującą w środku cieczą. Pod pachą schował termofor. Nie spoglądając na mnie nawet kątem oka, zatrzasnął drzwi, a ja podniosłam się w gorę, zgniatając pogniecioną poduszkę. Zbliżający się Hazza szurał stopami o dywanik. Nim zdążyłam zauważyć, postawił dwa kubeczki na blacie stolika nocnego. Spod pachy uwolnił termofor i rzucił go na moje nogi. Odrzucając ruchem głowy włosy, przystanął przy łóżku. Wyciągnąwszy z ust termometr sprawił, że łóżko ugięło się pod Jego ciężarem, gdy usiadł blisko mnie.
- Podciągaj kołderkę, maleńka. – bąknął cicho, zsuwając ze mnie fałdy kołdry, które były jedynym ratunkiem przed zimnem.
- Hazza, podwoiłeś mi się w oczach.
- Albo to mój urok osobisty, albo złapała cię wysoka gorączka. – mruknął intrygująco, nurkując palcami trzymającymi termometr pod Jego własną białą koszulę, w którą byłam ubrana. Drgnęłam podrażniona przez Jego palce ocierające się o mój brzuch. Znałam Go taki szmat czasu, a Jego dotyk wciąż działał na mnie tak samo. Jak prąd. Kopał, paraliżował, zabijał. Zwijałam się z drgawek. I to wcale nie przez gorączkę!
- Nie schlebiaj sobie, facet. – jęknęłam przeciągle, podnosząc się bardziej na plecy. Przytrzymałam termometr pod pachą. Styles zerkał na mnie troskliwie, a ja miękłam jeszcze bardziej od Jego ciepłych, dużych, zielonych oczu.
- Rozchorowałaś się po naszej nocnej eskapadzie w miasto…
- Owszem, bo komuś się zachciało nocnych wędrówek po Toronto – mruknęłam rozbawiona, nie mogąc doczekać się, gdy termometr wreszcie sprawdzi, jak bardzo jestem rozpalona. Harry’emu zaśmiały się oczy.
- Panna stłamszona gorączką niech nie udaje, że jej ten mój romantyzm nie tyka…
Zaśmialiśmy się cicho. W tym samym czasie zapiszczał mój termometr, domagając się uwagi. Harry ewidentnie rozespany zanurkował paluchami pod koszulę, ponownie drażniąc mój brzuch. Wyciągnąwszy termometr spod mojej pachy, poprawił się wygodnie na łóżku i zmienił wyraz twarzy. Okiem znawcy łupnął na przedmiot trzymany w palcach. Zacmokał ustami z uznaniem, po czym uniósł brwi.
- Chyba za bardzo się na mnie napaliłaś – rzucił rozbawiony – Masz trzydzieści osiem i pół, panno Rose. – dodał poważniej, martwiejąc. W odpowiedzi na Jego słowa kichnęłam donośnie, prawie uderzając z impetem w ramę łóżka. Spotkałam się z rozbawionym wzrokiem chłopaka. Odłożył termometr na stoliczek, po czym chwycił listek tabletek. Wycisnąwszy jedną pigułkę na dłoń, chwycił żółtawy kubek z gorącą herbatą. Schyliwszy się nade mną bardziej, na otwartej dłoni podał mi proszek. Chwyciwszy go w dwa palce, skrzywiłam się, następnie połknęłam go jak najszybciej. Harry przystawił mi do ust ciepłą krawędź kubka. Wzdrygnęłam się, czując, jak zaraz kichnę. Dłonią odsunęłam Jego rękę i odkręciłam się w lewa stronę. Zdziwiony patrzył, co robię. Już miał pytać, co się dzieje i dlaczego nie moczę warg w herbacie, kiedy wstrząsnęło mną potężnie i kichnęłam. Włosy opadły mi na czoło. Poprosiłam cichutko o chusteczkę i zabrałam mu wielki kubek herbaty. Spojrzawszy na taflę gorącej cieczy, nie miałam nawet ochoty jej pić. Wzdrygnęłam się od ciepła kubka i niepewnie upiłam łyk malinowego napoju. Harry patrzył na mój brzuch i ewidentnie zastanawiał się, skąd ma wytrzasnąć chustki. Jestem pewna, że właśnie o tym tak uporczywie rozmyślał. Chusteczek nie znalazł. Za to podciągnął swoją bluzę, odsłaniając brzuch, i zrzucił ją. Drapiąc się swobodnie po gołym brzuchu wskoczył pod kołdrę, ocierając się o moje nogi. Herbata niebezpiecznie zakołysała się przy krawędziach naczynia.
- Śmigamy spać, chorowitko. – Wyjąwszy mi z dłoni pusty już kubek, odstawił go cicho na stolik. Lampka znów brzdęknęła, tym razem gasnąc.  Zakasłałam cicho, już w ciemnościach, przygniatana lekko przez Jego łokieć. Westchnęłam ciężko i wtuliłam się w Jego ciepłą klatkę piersiową, mrucząc coś o tym, że Go zarażę. Burknęłam też, że nie dał mi chustek i może tego gorzko pożałować. Ziewał, całując mnie w rozpalone czoło. 





piątek, 30 listopada 2012

Dwudziesty piąty


Z dedykacją...

Dla mojego przyjaciela. Jeśli to czyta, to wie, że to do Niego. Nie napiszę imienia. Jest zbędne... Całkowicie. 
Chciałabym, byś wiedział, że nadal jestem tą samą Kasią. I zawsze nią pozostanę, choćbym miała inne włosy, inne ubrania, inny głos lub uda... Zawsze będę jedyną Kasienią, której  nie zastąpi nic. I pamiętaj, że w tym opowiadaniu jest coś, co należy do Ciebie. Dlatego nie zapominaj o najważniejszych rzeczach...A te najważniejsze w życiu rzeczy są w tym opowiadaniu opisane. Musisz pamiętać o nich. Bo są bardzo istotne... I wiem, że kiedyś zostanie Ci po mnie tylko to opowiadanie. Dlatego czytaj je bardzo uważnie, za każdym razem... Nie mam prawa i nie chcę stawiać Cię przed wyborami, przed którymi nikt stawać nie powinien. Nie wiem czemu, ale wierzę głęboko, że zaakceptujesz moją decyzję, jaka by nie była. Podejmując ją będę kierowała się głównie Twoim dobrem. Tego możesz być pewien.
Jesteś dobrym człowiekiem. Przykro mi, że los tak bardzo Cię doświadcza. Dziękuję Ci za walkę o mnie po tym wszystkim. Za okazywanie miłości. Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy... *



Dziękuję za słowa - "Gdyby jakaś część Ciebie nie potrzebowała właśnie Jego, nie zakochałabyś się w Nim, Kasiu. " Uratowały moją nadzieję...


      Wyplułam brudną, brązową wodę. Zaczynając się potężnie krztusić, zacisnęłam paznokcie na kępce poniszczonej trawy. Ziemia zapadała się pod moimi usmolonymi piachem udami. Próbowałam przytrzymać się wielkiego kamienia, gdy znów poczułam zasysającą mnie glinę. Ziemia pochłaniała moje osłabłe nogi. Fala brudnej wody napływająca ze wszystkich stron uderzyła mnie mocno. Odrzuciło mnie do tyłu, a kawałki trawy zostały w kurczowo zaciśniętej dłoni. Zakrztuszona rwałam rękami kępy roślinności. Przez glinę w gardle nie mogłam wydobyć z siebie nawet wrzasku. Szarpnęłam ciałem ze wszystkich sił, otwierając boleśnie oczy. Poderwałam rękę do góry i… Uderzyłam Harry’ego prosto w twarz. Obudziłam ciało ze snu.  Miałam koszmar...? Miałam...Leżałam na skotłowanej kołdrze, rozgrzanej poduszce. Zachłysnęłam się powietrzem i zaczęłam sapać. W ciemnościach nocy dostrzegłam jak Harry trzyma się za nos. Uderzyłam Go całkiem mocno. Potarł policzki i podniósł się do pozycji siedzącej. Odłożył kołdrę na bok.
- Am? – wychrypiał gdzieś, jednak nie wiem już, gdzie. Żeby ukryć łzy, odwróciłam się i schowałam głowę w poduszkę. Wstydziłam się słabości ponad wszystko. Zawsze kryłam przed Nim łzy. Tym razem również nie mógł zauważyć, jak bardzo jestem słaba. Ścisnęłam ramionami poduszkę, zaciskając powieki i usta. Położył ciepłą dłoń na moim biodrze. Załkałam cicho w  poduszkę, wypuszczając na nią odrobinę słonej kropelki. Nachylił się nade mną, odgarniając palcem włosy, którymi przykryłam się, chowając przed Jego oczami. Słyszałam Jego oddech przy swoim uchu. Potem na moment się wyprostował, a pokój zalało światło lampki, którą zapalił. Było mi zimno i źle. Tak bardzo, że nawet Jego kochane ciało leżące pod tą samą kołdrą nie dawało mi ulgi. Nawet ten ruch dłoni, którą pogłaskał mnie po plecach, widząc, jak się unoszą w szlochu. Nim zdołałam uspokoić przyśpieszony oddech, wcisnął swoje dłonie pod moje ciało, po czym przyciągnął mnie do siebie. Z nagrzanego materaca przeniosłam się na miejsce, które było chłodne. Wzdrygnęłam się, czując pod szyją skórę Jego nóg. Ułożył mnie na swoich kolanach, na siłę odsłaniając mokre policzki z włosów. Wykrzywiłam usta w grymasie i odepchnęłam Jego dłonie, cicho wzdychając. Próby uspokojenia oddechu nic nie dawały. Harry zmarkotniał, odpuszczając. Czekał, aż się uspokoję i delikatnie głaskał mnie po ramieniu. Zapomniał o tym, że niechcący zdzieliłam Go całkiem mocno po twarzy. Gwałtownie wybudzona z koszmaru nie panowałam nad roztrzęsionymi rękami. Słysząc, jak budzę się z krzykiem, poderwał ciało do góry i nie mógł przecież przewidzieć, że oberwie mu się cios w twarz. A teraz pomimo tego czerwonego nosa, który jest czerwony przez moje palce, troskliwie nade mną wisi. Westchnęłam ostatni raz, tak bardzo głęboko, aż coś zakłuło mnie w sercu. Słysząc to, schylił się, a pojedyncze loczki spadły mu na czoło. Przymrużyłam powieki, czując jak odgarnia wszystkie posklejane kosmyki z moich policzków.
I wziął mnie tak mocno pociągnął. Az zabrakło mi tchu w  piersi. Podniesiona do pionu, przygarnięta w Jego ramiona, wsłuchiwałam się jak zaczyna coś mówić. Mówił tak powoli, bardzo cicho, tylko dla mnie. Tylko do mojego ucha. Lekki wiaterek wydobywający się z Jego ust blisko mojego ucha, drażnił tak bardzo, że zadrżałam. Czując, jak zaczynam trząść mu się na kolanach, objął mnie całym sobą, wręcz w siebie wciskając. Prosił, żebym nie płakała. A prosił tak, że automatycznie zachciało mi się płakać jeszcze mocniej. Zrobił kolejny ruch, odrzucając moje włosy na jedną stronę. Byłam zmuszona opowiedzieć  mu swój sen. Przecież tak ślicznie mnie o to poprosił. Usadowił się wygodniej na tej poduszce, którą tak zgnietliśmy. Stwierdził, że może jednak powinnam opowiedzieć mu koszmar. Pozwolił mi nawet płakać, choć dodał jeszcze, że bardzo tego nie lubi. Naciągnął mi na nogi kołdrę, która zdążyła już zrobić się zimna. Odetchnęłam.
- Niall…Tak przerażająco chudy. Szedł ze mną przez leśną ścieżkę i płakał. Mówił coś, ale zupełnie nie słyszałam, co. A potem zmyła nas z tej ścieżki fala brudnej wody. Ogromna ta fala była, jak z morza, albo oceanu. I zaczęłam się topić…. A Nialll tak boleśnie odbił się od drzewa… On był tak bezbronny!
Przerwał mi. Przerwał mi tak delikatnie, przymykając usta kciukiem. Złączyłam wargi, a On słysząc, że już nic nawet nie szepczę, przejechał szorstkimi palcami po moim policzku. Zsunął koniuszki palców na szczękę, powolnym ruchem przylegając policzkiem do mojej rozpalonej twarzy.
- Am, nie zadręczaj się tak – wymamrotał zachrypniętym, rzężącym głosem bardzo bliziutko mojego ucha. Zadrżałam, próbując jednak powstrzymać dygotanie rozbudzonego ciała.  – Zmęczył cię ten sen. Powinnaś teraz spać, mała.
Mruknęłam bardzo cicho. Tak tylko i wyłącznie dla Jego ucha. Nie chciałam spać. Może nie mogłam spać? Po tym, co spotkało mnie we śnie, nie widziałam możliwości zamknięcia oczu. Bałam się przymknąć powieki chociażby na sekundę, pomimo tego, że Harry był ode mnie kilka milimetrów i trzymał mnie szczelnie zamkniętą w ramionach. A przecież taki uścisk zawsze gwarantował mi ogromne bezpieczeństwo. Nie dawało to jednak efektów – zwyczajnie trzęsłam się ze strachu na samą myśl, że mogłabym teraz dostrzec ciemność pod powiekami. Oddech automatycznie przyśpieszał, gdy tylko pomyślałam, że powinnam zamknąć oczy.
Kiedy wypuściłam z ust niemrawy głos mówiący imię Nialla, Harry zdrętwiał. Nie wiedziałam, dlaczego tak dziwnie zareagował. Czy to takie dziwne, że przyśnił mi się Jego przyjaciel z zespołu? Na dźwięk imienia kogoś bliskiego zastyga się w bezruchu? Wydało mi się to dość dziwne. Potem zdawało mi się, że niechcący mogłam przyszczypnąć mu skórę. I, że może dlatego tak nagle cierpnął. Chwilę potem tak wyjątkowo mnie zbył. Przykrywką była prośba, bym spała.
- Harry, ja nie zasnę. Nie mogę. Boję się spać. Czuję, że to przyśni mi się znów.  – Przytulił moją głowę, odsłaniając palcami kosmyki  z czoła, całując je. Przymknęłam oczy, wyprostowując zdrętwiałe nogi. Zjechał spękanymi ustami  na mój nos. Schyliłam się lekko do przodu, izolując Jego twarz od moich ust. Przeczuwałam, że w geście uspokojenia mnie, zaraz zawędruje do moich ust. Zawsze, gdy bardzo chciał mnie wesprzeć, a nie dało się zrobić tego słowem, robił to czynem. Ogarniał mnie swoimi ramionami, jak małą, bezbronną dziewczynkę. I całował gdzie popadnie – w  czoło, policzki, nos, szyję – choć najbardziej uwielbiał schylać boleśnie szyję i lądować na moich ustach.
Oderwał się ode mnie, a ja poczułam, jak tęsknie za ciepłem Jego skóry, bliskim chwilę temu mojej. Ponownie mnie ucałował, tym razem w nos. Jęknęłam, znów nieoczekiwanie przymykając powieki. Zlękłam się ciemności.
- Chociaż się połóżmy. Poleżymy i znuży nas sen.
Pozwoliłam mu zsunąć mnie ze swoich kolan. Przycisnęłam kołdrę do swojego ciała, gdy szeroka, biała koszulka oplatająca swoim materiałem moje ciało nie dawała mi wystarczającego ciepła. Oderwana od nagrzanego organizmu Harry’ego byłam spragniona czułego ciepełka. W ciemnościach nocy, które zalewały subtelnie cały nasz apartament, nie było wiele widać. Blask rzucany przez duży, jasny księżyc nie mógł przedostać się do nas, do środka pokoju. Odizolowany był grubą, jasną zasłoną, którą wspólnie z Harrym zaciągnęliśmy. W tych mrokach próbowałam dostrzec Jego sylwetkę. Siedział przecież tak blisko mnie, ocierając się o moje uda stopą. Poprawiał poduszkę, albo prześcieradło. Krzątał się między spiętrzonymi fałdami  kołdry. Położył plecy na miękkich poduszkach. Chwileczkę potem złapał mnie za dłonie, którymi ściskałam skrawki kołdry. Jak w egipskich ciemnościach zdołał dostrzec moją sylwetkę – naprawdę nie wiem. Odetchnęłam głęboko, poczuwszy ciepło Jego rąk na swoich nadgarstkach. Pociągnięta do przodu delikatnie, przytrzymałam się swoich kolan, a potem się schyliłam. Ułożył moją głowę na swoim mostku. Przyłożyłam policzek do nagrzanej, miękkiej koszulki. Pachniała letnim powietrzem, jeszcze niedawno zdjęta z balkonowej barierki. Bo wrócił  wtedy z próby… Tego popołudnia był trochę zmęczony. W dłoniach trzymał dużą butelkę wody, a pod pachą miał wepchnięta szarą bluzę. Zamknąwszy stopą drzwi, odkręcił koreczek od wody mineralnej, zaczął pić. Nieoczekiwanie zachłysnął się wodą, a ona, wyciekając z butelki, zmoczyła mu białą koszulkę. Śmiałam się z Niego,  że jest sierotą saską. A On zdjął koszulkę jednym ruchem, eksponując swoją umięśnioną klatkę. Stwierdził lekko, że są takie kwiatki. I że mu się podobają. Stanęliśmy potem na balkonie,  wieszając bluzkę na metalowych barierkach. Poprawiłam Go, mówiąc, że nie ma takich kwiatków. Z uśmiechem dodałam, że chyba chodziło mu o sasanki. Skinął głową ostentacyjnie. A potem odrzucając swoje włosy powiedział coś, co bardzo nas oboje rozbawiło. W pierwsze chwili jedynie staliśmy i patrzyliśmy się na siebie w skupieniu, analizując Jego słowa. Chwilę potem zwijaliśmy się w salwach śmiechu. Gruchnęliśmy chichotem w tym samym czasie. Na drugi dzień Liam przyniósł mi gazetę, na okładce której odnalazłam zaspanym wzrokiem zdjęcie moje i Harry’ego – zgiętych w pół na balkonie w niemocy ze śmiechu.
   Teraz leżałam na Jego lekko unoszącej się klatce piersiowej. Pływałam, kładąc dłoń na Jego brzuchu. Poprawił kołdrę splątaną między naszymi sztywnymi nogami.  Zdołaliśmy wywabić zapach proszku do prania z hotelowych pralni. Niedawno zmieniona pościel znów przesiąkła nami. A ta koszulka…Pachniała słońcem. Tak intensywnie. I wiatrem. Sama nie wiem,  kiedy ten pachnący materiał uśpił mnie aromatem słońca. Razem z Jego czułą dłonią błądzącą po plecach. Drażnił mnie jeszcze chwilę, całując we włosy. Starał się mnie uspokoić. Znał mnie dobrze. Wiedział, że chociaż nie oddycham już szybko, to nadal jestem od środka zaniepokojona. Taktykę miał obraną dobrą. Po prostu był, prawda? Nie musiał wcale całować mnie tak czule we wlosy. Ani w czoło, ani w nos. Wystarczy, że był gdzieś blisko mnie. Słyszałam Jego oddech, czułam ramionami, jak Jego serce bije. Taktyka idealna. Koszulka pachniała wiatrem i słońcem. Marzeniem również. Zresztą, jak zwykle… Bezpiecznie opleciona ramionami, odfrunęłam daleko, daleko, mając na lekkich kosmykach  włosów Jego wargi.


Uśmiecha się. Tak pięknie. I gdybym miała podać definicję Jego uśmiechu, łatwiej byłoby mi powyrywać sobie wszystkie włosy. Ten uśmiech widniał na Jego twarzy tylko wtedy, gdy był dla mnie. Jaśniał. Dołeczki w policzkach były wtedy tak wyjątkowo duże. Zielone oczyska czarowały mnie swoim blaskiem. Błyszczały, po prostu błyszczały. W  czarnych szkiełkach – źrenicach – mogłam się przeglądać. Ten widok był rozczulający. W tych oczach znajdowałam ratunek. Ratowały mnie Jego zielone zwierciadła pełne iskier.
Kiedy tak pewnego poranka, leżąc mu na ramieniu, które z pewnością miał zdrętwiałe; obserwowałam w ciszy Jego dołeczki, policzki, roziskrzone oczy, pomyślałam o czymś bardzo ważnym. Kąciki ust delikatnie drgały mi, unosząc się ku górze, a ja wiedziałam już, że to właśnie w uśmiechu Harry’ego najpierw się zakochałam. Bardzo często prezentował mi swoje drgające mięśnie twarzy.  Kiedy jeszcze Go nie znałam, a jedynie widywałam, robiło mi się cieplej, gdy tylko mnie mijał. Zawsze tak samo rozbrajająco się uśmiechał. Bez powodu, nie? Bo nawet nie rozmawialiśmy. Nie dawałam mu powodów do uśmiechu. A On szedł, spoglądał na mnie spod byka, uśmiechał się i prostował szyję. Mijał mnie, odwracał się, uśmiechał… I za każdym razem na kogoś wpadał. I wtedy ja się śmiałam. Śmialiśmy się oboje… To właśnie ten promienny półuśmiech widniał na Jego twarzy, gdy nieudolnie próbował zaprosić mnie na pierwszą randkę. Pamiętam jakby to było wczoraj, albo kilka godzin temu. Miał białe trampki i szare spodnie. Marynarkę czarną, poplamioną watą cukrową, bo jeszcze kilka minut temu trzymał na rękach malutką Lux, wpychająca sobie rączkami watę do buzi. Oderwał mnie od czytania harmonogramu moich zajęć. Wtedy Liam – którego także jeszcze nie znałam – zabrał Lux. Harry stoczył ze sobą walkę, zagryzając usta i odsłaniając czoło z loczków. Spoglądałam na Niego łagodnie, nie chciałam Go spłoszyć. Spuścił wzrok na drobinki słodkiej waty uczepionej marynarki. I podniósł oczy, tak piekielnie błyszczące, że momentalnie upuściłam harmonogram na kolana i utonęłam w Jego oczach. Wtedy się uśmiechnął. Właśnie w ten idealny sposób – tak umiał tylko dla mnie. Oczywiście, że odpadłam. Odpadłam, siedziałam na tej ławce jak kompletna idiotka. Myślę, że nawet oddech miałam tak tragicznie szybki, że dyszałam. O dziwo, Harry się tym nie zraził. Patrzył mi głęboko w oczy, pomimo zaciskania palców. Nawet na moment nie przestał unosić kącików ust! Czarował, naprawdę czarował. A przede wszystkim sprawił, że jednak się z Nim umówiłam… Udało mu się. I jak się okazuje, udało mu się nie raz. Dzięki tym wszystkim promiennym uśmiechom umówiłam się z Nim jeszcze nie raz… 









sobota, 17 listopada 2012

Dwudziesty czwarty


Witam Was, pierdoły moje. Wiecie, ostatnio miałam bardzo przykry sen. Naprawdę bardzo przykry. I w normalnym wypadku, zadzwoniłabym do osoby, która mi się przyśniła, by spytać, czy wszystko w porządku. Niestety nie mam numeru do Harry'ego Stylesa. Podejrzewam, że gdybym takowy miała, Harry byłby zmuszony odebrać połączenie i wysłuchiwać mojego przyśpieszonego oddechu, gdy opowiadałabym Mu, co okropnego spotkało mnie we śnie. Dawno nie miałam takiego koszmaru... Wyobraźcie sobie, że przyśniło mi się pędzące auto Stylesa. Range Rover, czarny, błyszczący. Niesamowicie rozpędzony po niemieckiej autostradzie. W pewnym momencie, Harry, prowadzący auto, traci nad nim panowanie. Obserwuję, jak auto przechyla się i sunie po asfalcie bokiem. Przekręca się na dach, a Harry wypada na ulicę. Range Rover przekręca się kolejny raz na dach, przygniatając tym samym ciało Harry'ego. Dalej nie ma nic. A po chwili widzę Go, leżącego w szpitalu. Widzę swoje policzki odbijające się od szyby, przy której stoję, a za którą widzę łóżko. Łóżko, na którym lezy On, całkowicie nieprzytomny. Miliony bandaży, plastrów, kabelki przy sinej skórze, kroplówka, cykanie zegara, zadrapania na szyi i policzkach. Czuję, jak ktoś kładzie mi dłoń na plecach. Potem dowiaduję się, że Harry ma uszkodzony rdzeń mózgu. Jego ciało żyje, ale mózg już nie i nigdy nie będzie. Przy życiu przytrzymuje go maszyna. Moim zadaniem jest podjęcie decyzji - czy Harry może zostać odłączony od maszyny... Gdy obudziłam się, w pamięci mając obraz Jego ciała w sali szpitalnej, zastanawiałam się, biorąc prysznic, czy powinnam płakać, czy cieszyć się, że był to tylko zwykły koszmar... Płakać nie płakałam. Jednak obraz Jego zadrapanej, poobijanej twarzy towarzyszył mi przez cały dzień, gdy na ulicy widziałam Range Rovera, nie pozwalał mi się tez cieszyć. Tego jednego dnia żałowałam, że nie mogę do Niego zadzwonić, by spytać, czy wszystko jest okay... 
Kochani, co u Was? Piszecie mi piękne komentarze, ale w ogóle nie opowiadacie, co u Was słychać. Wiem jedynie, że Prudie zmaga się z przygotowaniami do egzaminu, Cookies jest zabiegana, a pozostałe delikwentki milczą! Brak mi Was niewyobrażalnie. A co gorsza - brak mi Amiry i Harry'ego... 
Dedykacja? Dedykacja jest. Dla Julii. Bo jest niesamowicie cierpliwa dla mnie. Zaczęłyśmy pisać coś razem. To coś ma już jedenaście rozdziałów. Dziewucha użera się ze mną i z moim brakiem czasu niezawodnie. Na Boga, to jest jakiś anioł...



Obudził mnie. Trzeba przyznać, że ładnie mnie obudził. Bo tak mi rękę wsadził. Pod kołdrę, głęboko, odsłaniając koszulkę i przyciskając palce do brzucha. I zimno mi się zrobiło, od tych Jego palców. Poczułam ciepły oddech na policzkach. Nie miałam wyjścia. Musiałam otworzyć oczy, jeszcze chwilę temu lekko zamknięte, kiedy pływałam we śnie. I tak mnie obudził, miło, z czułością, przyklejony dłonią do mojego płaskiego brzucha. A ciemności było tyle, że nawet nie mogłam spojrzeć w Jego jasne, zielone oczy. Podciągnęłam dłoń do twarzy, zginając nogę i podciągając kolana pod brzuch. Przesunął swoją dłoń na gołe udo i po omacku dotarł palcami do twarzy. Odsłonił włosy z moich policzków, chociaż pewnie nawet ich nie mógł dostrzec. Dopiero po kilku minutach usłyszałam deszcz uderzający o szybę. Pokój nagle oblał się jasnym światłem. Na jedną, krótką sekundę, kiedy przez granatowe niebo przecisnęła się szpiczasta błyskawica. Burza? Zadygotałam, wyplątując dłonie spod kołdry. Zagrzmiało tak głośno, że zadrżałam, podkurczając bardziej nogi. Nagle zakręciło mi się w głowie, a krew przyśpieszyła. Gwałtowna pobudka zaczęła być bolesna dla mojego umysłu. Jasny przebłysk rozświetlający ścianę i obraz naprzeciwko łóżka na kilka sekund sprawił, że zamknęłam oczy i zmarszczyłam czoło boleśnie. I wtedy wycharczałam mu takie niemrawe „ Harry…” przy policzku, miętosząc kołdrę, jak mała dziewczynka i krzywiąc usta w grymasie. Nie widział tego, tak samo, jak ja nie widziałam Jego twarzy. Za oknem szalało. Szalał deszcz uderzający drobnymi kropelkami o szkło, tak drastycznie wybudzając mnie z przyjemnej agonii snu. Dobudzałam zmysły, zastanawiając się, czy ta dłoń Harry’ego na moim udzie się przesuwa. Poduszka pachniała deszczem? Jakim cudem…
- Am, wstawaj…
Ja mam wstać? Dlaczego ja mam wstać…Jest przecież tak ciemno. Jest środek nocy, ale Harry tego nie wie. I każe mi wstawać z tego miękkiego łóżka, usłanego kołdrą przesiąkniętą zapachem naszych ciał. Właśnie kazał mi poderwać ciało z tego śliskiego prześcieradła. Zawsze lubił marzyć. Ale jakim cudem ubzdurał sobie, że ja, ledwo dobudzona, na granicy snów, nieprzytomna, wystawię nogę spod kołdry…
- Harry, czy ciebie do końca…- mruknęłam, przejeżdżając dłonią po policzkach. Nie usłyszał, jak ziewam, gdy zasłoniłam sobie usta, przyciskając twarz do Jego koszulki nad szyją. Pogłaskał mnie po głowie, a za oknem znów błysnął blask rzucany przez przebiegłą błyskawicę. Rzuciła trochę jasności na pofałdowaną kołdrę, przykrywającą nasze ciała. – Jest środek nocy. I burza. I wiesz, sam sobie wstawaj. – wychrypiałam, wyprostowując jedną nogę. Ta poduszka naprawdę pachnie deszczem…A On się uśmiechnął. Wiem, ze się uśmiechnął, bo tak charakterystycznie westchnął, a mięśnie szyi zadrgały. Gładził mnie po włosach, kiedy nie umiałam powstrzymać ziewania w Jego lekką, białą koszulkę. Jeżeli On myśli, że ja się stąd ruszę, ma niezłe ambicje.
- Wstawaj, wstawaj…
Mruknęłam mu jeszcze raz, że nie. Odszepnął, że tak. Zagryzłam wargę i stwierdziłam, że przecież Harry chyba zwariował. I już miałam odwracać się w lewą stronę, wyciągać nogi i wygodnie opatulać się kołdrą. Planowałam ignorowanie i uspokajanie serca, które kilka minut temu zebrało się do galopu, gdy gwałtownie zostałam obudzona, nieprzygotowana na głośne grzmoty burzy. Adrenalina w nocy podnosi się szybciej. Zwłaszcza, gdy ktoś w taki nietypowy sposób dobudza zmysły. Zimnymi palcami… I tak bym leżała, wdychając zapach deszczu, poniewierający się na poduszce, z nieznanych mi powodów. Ziewałabym ukradkowo przy szyi Harry’ego, który cicho prosząc mnie, przeczesywał palcami potargane kosmyki moich włosów. Nie raczył powiedzieć, dlaczego mam wstawać. Tylko tak mnie gładził. Głupi był, bo szeptał, że mam wstawać, a tymi swoimi szorstkimi palcami jeżdżącymi po mojej szyi i policzkach jeszcze mocniej mnie usypiał. W końcu znów usłyszeliśmy uderzenie pioruna, gdzieś w oddali, w tym całym Toronto. Przypomniało mu się chyba, że chciał, by wystawiła ciało spod kołdry. Jęknął mi do ucha, a potem wyszeptał prośbę. Wstać mam?
- Ale po co ja mam wstawać, burza, noc, deszcz jest…I oddaj mi kołdrę, bo… - mruczałam tak nieprzytomnie, delikatnie trzymając skrawek białej kołdry. Ten sam, który w palcach miął Harry, próbując odkryć moje zastygłe ciało. Niedobudzona, zdenerwowałam się na Niego, a raczej na te Jego dziwne próby zabrania mi kołdry. Wyciągnęłam rękę i złapałam Go za szyję. Odepchnęłam mu brodę, albo ramiona, sama nie wiem. W końcu chowałam nos w poduszce i usilnie starałam się spać dalej. Westchnął tak głośno, że nawet materiał poduszki tego nie przygłuszył. Grzmoty za oknem, deszcz chlustający zawzięcie w szybę i parapet, szum kołdry, którą miętosiłam nogami – nic Go nie zagłuszyło.
- Nie chcę iść sam na spacer w deszczu. No, wstawaj.
Mój jedyny Boże. Zesłałeś mi na świat takie chodzące, pachnące, kochające cudo z lokami na głowie. Kocha mnie. Ja Jego. Ma takie kochane oczy. I nos, który zawsze marszczy, gdy łapię Go za stopę. Albo za uszy. Nie lubi dżemu truskawkowego. I zawsze zapomina zapiąć guziki przy rękawach w koszuli. Ale z pomysłem spaceru w środku burzy, w dodatku w środku nocy, jeszcze nigdy nie zastrzelił mojej świadomości. Tymczasem właśnie to stworzenie, maltretujące moje ciało swoimi palcami, jawnie wdychało mój zapach, z nosem przy szyi. I błagało. Żebym wstała, wyszła z hotelu, na deszcz, na burzę, na spacer. Mój Boże, mój kochany Boże…

To oczywiste, że wstałam. Że wstałam, ziewnęłam kolejny raz, złapałam Go za dłoń i zdecydowałam się wyjść na deszcz. Bo Harry chciał koniecznie o drugiej nad ranem iść na spacer. Swoje zszokowanie i zmęczenie schowałam do kieszeni spodni, które kazał mi założyć, zaraz po tym, gdy zerwał ze mnie piżamę. A burza się uspokajała, grzmoty cichły, oddech był coraz bardziej słyszalny. Miał takie ciepłe paluchy, kiedy zapinał mi spodnie. Szemrał coś, że jest noc. Nie zdążyłam zauważyć, naprawdę…Twierdził, że pada deszcz, a to dobrze. Przeciągając mi przez zdrętwiałą szyję swoją bluzę mówił, że to doskonały moment na nasz spacer.  Zachłysnęłam się zapachem proszku do prania, emanującego z kaptura tej granatowej albo czarnej bluzy. Przelewałam się przez ręce chłopaka. A On szeptał i zasuwał suwak. Nocą paparazzi za Nim nie węszą. A deszcz chlustający o chodniki Toronto skutecznie odstrasza ludzi od zwiedzania miasta. Tak delikatnie zapinał mi ten cały suwak, żeby nie podciąć brody zamkiem. Umierałam mu w palcach. Przelewałam się przez dłonie. Chęć ułożenia głowy w poduszce dominowała. Pomógł mi się do końca ubrać. W blasku lampki, którą zapalił, by lepiej mnie widzieć, dostrzegłam Jego lekki uśmiech.
Z hotelu wychodziliśmy starając się nie zrobić hałasu. Trochę nam to nie wychodziło, biorąc pod uwagę to, że byłam mocno zaspana. Z tego tytułu podwinęła mi się noga, zahaczają o dywan na korytarzu. Gdyby w porę nie złapał mnie mocniej za dłoń, upadłabym wyjątkowo boleśnie. Chwycona pewniej za palce, pozwoliłam przyciągnąć się bliżej Jego ciepłego ciała. Na granatową bluzę narzucił skórzaną kurtkę, kaptur wyciągając na zewnątrz.  Starałam się stawiać pewniejsze kroki, jednak nogi miałam wyjątkowo „zwaciałe”. Całe ciało mruczało do Niego – dotknij mnie. Pomimo tego, że przecież dotykał mnie wyjątkowo idealnie. Nie ściskał mi palców, jak czasami robi, gdy boi się ataku fanów. Wtedy szepczę ciche prośby do Boga, żeby nie połamał mi palców. Ma przecież tyle siły, że odrobina więcej wysiłku, a moje kości będą pogruchotane. Teraz subtelnie chował moje kościste palce w swojej dłoni. Objęłam Go w pasie, nurkując nosem w pachnącej Jego skórą bluzie. Od aromatu Jego ciała pachnącego tak specyficznie zakręciło mi się w głowie. Znów nie mogłam oddychać. Zresztą, jak zwykle. Gdy tylko pozwalał mi upajać się tym zapachem, miał okazję patrzeć, jak szaleją mi oczy, gdy umieram z przyjemności. Ścisnęłam Go mocniej i  spod półprzymkniętych powiek obserwowałam kinkiet mrugający na ścianie. W korytarzu było szarawo. Śliskie drzwi od apartamentów błyszczały w świetle lekkiej żarówki. Środek nocy w hotelu takim jak ten był wyjątkowo cichy. Przez szerokie okno osadzone między  dwoma małymi filarami wpadał intensywny zapach deszczu. Chłód lgnący do ramion  nie był mi straszny. Od oddechu Harry’ego  kołyszącego się przy moim czole było mi wystarczająco ciepło. Zamknęłam na moment szczypiące oczy, a kiedy je otworzyłam, czekaliśmy na windę. Harry spuszczał głowę, wpatrując się w swoje buty. Zmysły szalały, kiedy całkiem od niechcenia smyrgał mnie kciukiem po dłoni. Zacisnęłam wargi, wycedzając powietrze z wnętrza ust. Doprowadzał mnie tym do szału – niezależnie od tego, czy bawił się moją skóra specjalnie, czy dla zabicia czasu. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo czuła jestem na takie gesty. I najwyraźniej podobało mu się, jak pod każdym dotykiem drżę. Znaliśmy się długo. A ja wciąż reagowałam tak samo – jak głupia, naiwna nastolatka – rumieniłam się na potęgę. Winda trzasnęła. Weszliśmy do środka, obserwując siebie w lustrze. Cierpliwie czekałam, aż przyciśnie kciukiem czerwony, podświetlany guzik. Winda ruszyła niepozornie w dół. Harry spuścił głowę odnajdując mój mętny wzrok. Zaspane oczy rejestrowały Jego troskliwy wzrok spod sprężystych włosów. Kochałam Jego oczy. Dokładnie tak mocno, jak zawsze spierzchnięte, malinowe usta. Szorstkie, duże paluchy u dłoni. Kościste biodra, które nieświadomie wbija mi w ciało, kiedy w nocy przylega do mnie całym sobą. Kochałam te oczy tak mocno, że nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie, że da się bardziej… Te zielone, duże zwierciadła – zawsze inne. Raz wyjątkowo jasne i przepełnione radością. Innym razem wygasłe, martwe, poszarzałe. Zielona toń z wyjątkowymi, ciemniejszymi plamkami przy źrenicach. Uwielbiałam gasnąć i drętwieć, wpatrując się w Jego mądre oczy. Tylko teraz byłam zbyt zaspana, by oddawać się takiemu samobójstwu.  Dlatego niedosłyszalnie mruknęłam, objęłam Go w pasie i przylgnęłam policzkiem do emanującej ciepłem klatki piersiowej chłopaka. Chyba nie był zdziwiony moim gestem. Rzadko przecież przytulałam  Go w taki sposób. Dobrowolnie. Z własnej potrzeby. Zawsze wstydziłam  się swoich czułości. Jednocześnie przecież bałam się odtrącenia. Czasami tak robił, prawda? A ja wtedy byłam taka pusta i martwa od środka.
   Tym razem, jak od jakiegoś czasu, nie odtrącił mnie z nieznanych powodów,  ani nie podarował minimalnej dawki obojętności. Przygarnął moją głowę pod swoją brodę i zatopił nos w puszystych włosach. Wymruczałam coś niezrozumiałego, zupełnie nieświadomie. Słyszałam, jak zaciąga się moim zapachem. Winda skrzypnęłam cichutko, gdy oparł się o jedno z luster. Myślę, że tak przypadkowo, gdy zbyt mocno do Niego przylgnęłam. Uczepiona, jak mała małpka, schowana między Jego ramionami, nie starałam się dobudzać. Byłam jeszcze taka sztywna. Podniósł dłoń do mojej szyi, a winda znów zatrzeszczała. Drzwi stanęły otworem, a w oddali lekko oświetlona recepcja. Oderwałam się od chłopaka i chwycona za dłoń podreptałam z Harrym. Poprowadzona w stronę szklanych drzwi obserwowałam krople deszczu podświetlone przez uliczną latarnię widoczną za szybą. Minęliśmy recepcję i wątłą blondynkę siedzącą na skórzanych fotelu. Zielona lampka ustawiona na marmurowym blacie oświetlała jej zmęczoną twarz. Zerknęła na nas przelotnie i wróciła do obserwowania rzucającego lekka poświatę ekranu komputera. Pchnęliśmy z  Harrym drzwi, wdychając jednocześnie zapach deszczu. Mżyło lekko, a w smudze światła latarni padającego na mokry, brudny chodnik  widoczne były  maleńkie kropelki spadające w dół. Ścisnęłam Jego palce.
Już mieliśmy schodzić po schodkach, gdy zatrzymał mnie. Chwycił palcami kaptur i zaciągnął jego materiał na moją głowę. Opętała mnie woń Jego perfum, które znalazły swoje miejsce między niteczkami bluzy. Chłód deszczyku okalał mi twarz. Uciekliśmy schodami w dół, łapiąc się ponownie za dłonie. Zachwiałam się u stóp schodów, a potem dałam się poprowadzić jedną z ulic Toronto.
     Bardzo mi się ten spacer podobał. Podobały mi się ciemne, mokre uliczki miasta. Jego ciepłe ciało blisko mojego zziębłego. Zapach mokrej ziemi, liści, deszczu. Jego perfumy. Podobał mi się brak ludzi na ulicach. Te granatowe pięknie ciemne niebo. Jego kciuk bawiący się moim palcem wskazującym. I strasznie mi się podobało, gdy przystanął nagle, przy jakimś muzeum i ułożył dłoń na moich biodrach. Deszcz wtedy tak mocniej padał. Wiem, bo z lekka moczył mi policzki, gdy zadarłam głowę. Zachciało mi się zobaczyć, dlaczego zatrzymał się na środku chodnika, niedaleko kałuży. W jej tafli odbijał się księżyc, a mi spływała kropla deszczu po brodzie. Wtedy Harry się uśmiechnął półgębkiem. Tak cwaniacko, jak robi wtedy, kiedy prosi się o przeczesywanie włosów. Bo….wbrew pozorom, Harry bardzo lubi, gdy ktoś bawi się Jego słynnymi loczkami. No, może z wyjątkami. Kiedy ja maltretuję Jego włosy, piszczy na moich kolanach z przyjemności. Inaczej reaguje, kiedy ciemne kosmyki dostaną się w palce Louisa… Wracając do tego Jego uśmiechu. Półgębkiem, bo półgębkiem. Ale oczy mu się świeciły tak mocno, że w pierwszej chwili posądziłam Go o płacz. Mrugnęłam wraz z kropelką spadającą na mój policzek. A On mruknął tak bardzo poważnie – „ Obawiam się, że jesteś kobietą mojego życia.” A ja spuściłam głowę i zaczęłam się tak cicho, ale bardzo śmiać. Rozbawiony obserwował, jak zdrowo śmieję się ze słów, które wycedził spomiędzy ust. Śmialismy się. Tak cicho, ale mocno, prawie do rozpuku. Poderwałam głowę do góry i trzęsąc się, obserwowałam Jego bieluchne zęby i dołeczki w policzkach. Pokiwał głową, wprawiając włosy w taneczne drganie.
- Dobrze ci ten spacer zrobi. Glowa cię boli. Dotlenisz się i przestaniesz mówić takie farmazony.
No i wydawał się moim szeptem urażony. Obok nas przejechał czarny, terenowy samochód. Odwróciliśmy się dla niepoznaki. Potem się schylił… Zawahał się przed tym, by dotknąć moich warg swoimi. Patrzył uważnie na moje usta. Uśmiechnął się tak ciepło – zupełnie jak do swoich fanek. Kiedyś też się tak do mnie uśmiechał. Na samym początku, gdy musiał traktować mnie jak fankę… Poderwałam dloń do Jego policzka. Był z lekka szorstki. Nachylił się jeszcze niżej i poczułam jak  naciska suchymi ustami te moje, bardzo wtedy nieprzygotowane na lekki dotyk. Wsunęłam dłonie pod skórzaną kurtkę Styles’a. Wraz z pogłębieniem pocałunku, nasze usta stawały się wilgotniejsze. Odessać się od Niego było wyzwaniem. Kiedy udało mi się jednak przerwać całusa,  schowałam zawstydzone policzki w materiał Jego bluzy. Potem powiedział, że musimy wracać do hotelu, bo się przeziębię. A ja wtedy pomyślałam, że  gdybym się rozchorowała, byłabym szczęśliwa. Ucałowałam Jego chłodny policzek. Kazał mi zapamiętać jak wygląda Toronto nocą. Zapamiętałam jedynie Jego szept i odgłos kroków kroczących po kałuży. Pachniało deszczem. I oczywiście, że marzeniem też pachniało…