Wiem dobrze, że to czytasz. Niemożliwym by było, gdybyś nic czytał. Tak myślę...A wiesz, że jest coraz gorzej? Myślałam, że jak ktoś odchodzi i wiadome jest, że nie wróci, to z czasem jest lżej. Gówno prawda. Nie jest lepiej. Tęsknota wcale się nie zaciera. Ból wcale nie zelżał. Jest coraz gorzej i to tylko kwestia czasu. Raczej już wiesz, co jest kwestią czasu. Trudno nam, to pewnie też wiesz. To widać gołym okiem. I nawet słychać. Czasami się zastanawiam, co się takiego stało. Łapię się na tym, że absolutnie nie wiem. Takie banalne zdarzenie, a ja się czuję jak małe dziecko na lotnisku. Dziwne. Nikt chyba nie wie, co to się porobiło...Powiedziałbyś, co się stało? Powinieneś wiedzieć najlepiej. Bo ja sama dobrze nie wiem, co się wydarzyło. Fakt faktem, minęło już trochę czasu. Twierdziliśmy, że się podniesiemy. Wszyscy tak twierdziliśmy. " Podniesiemy się! Damy radę. Przecież musimy. Innego wyjścia nie ma, nieprawdaż?" Upadamy. A Ty na to patrz. Bo to przez Ciebie. Przykro mi tylko. A że tęsknie to doskonale wiesz.Ten rozdział jest dla Ciebie. Z nikłą nadzieją, że może Ci się spodoba...
Chciałam kochać. Właśnie
wtedy, kiedy leżałam nieprzytomna na łóżku, czując Jego ciepły oddech na szyi,
chciałam kochać. Łzy spływały strumieniami po policzkach. Pragnęłam, żeby noc spłoszył dzień.
Tak się jednak nie stało. Jak kamień, pełna zwątpień i nadziei, leżałam. A może
jak kłoda? Ze słodkim oddechem na szyi. I
wszędzie ta czerń nocy, nasycająca mnie jeszcze mocniej zdradziecką smętnością.
Marzłam i drżałam z zima, przykryta kołdrą i przytulona do czyjegoś ciała. Przecież
leżał tuż za mną, przylegając brzuchem do moich pleców. Był kilka centymetrów
ode mnie, zaledwie z maleńką szczeliną między moim karkiem a Jego wargami. Spał
jak zabity, zmęczony, wycieńczony, uśpiony wypitym z Liamem winem. Czułam
jeszcze woń alkoholu, którą wydychał blisko mojego ucha. Nie przeszkadzała mi
nawet ociupinkę.
Dusiłam się i markotniałam
z minuty na minutę, kiedy On spędzał czas z zespołem. Więdłam w pokoju hotelowym,
odchodząc od zmysłów i tracąc wszystkie najdelikatniejsze uczucia. Strach
zżerał mnie po kawałeczku, zaczynając od serca. Czego mogłam się bać? Że wróci
do hotelu, gdy będę już spać? Tego, że nie powie mi dobranoc? Nie mogłam się
chyba bać ciemności, która panowała w pokoju, bo musiałam zasłonić zasłony, by
odciąć od siebie paparazzi. Bałam się tej pretensji, którą wyczuwałam. Serce
kurczyło mi się na samą myśl, że Harry będzie miał mi za złe te wszystkie
fotografie na okładkach. Już czułam ten chłód na plecach, wyobrażając sobie,
jak rzuca mi na kolana kilka czasopism. Drżałam, zamykając oczy i zastanawiając
się, dlaczego nie umiem cofnąć czasu. Widocznie tak być musi, prawda?
Jeszcze te kilka godzin
temu, kładłam się na łóżko, opatulona kocem. Zza włosów nie widziałam nawet tej
ciemności. Układałam ramiona na poduszkach pachnących jaśminem i Harrym.
Łudziłam się tak pięknie, że może zdołam zasnąć i dręczące myśli skończą mnie
nękać. Tak bardzo chciałam zamknąć oczy i choć na sekundę odizolować się od
szarej rzeczywistości, która chyba zaczyna przeradzać się w głęboką czerń. Leżałam
tak, te kilka godzin, samotnie, wbita w materac. Ale sen wcale nie przychodził.
Kiedy za oknem, tak jak w pomieszczeniu, zapanowała ciemność, urozmaicana
drobnymi gwiazdkami, usłyszałam klucze chroboczące w zamku. Nie drgnęłam na
chociażby milimetr. Naciągnęłam jedynie na ramiona koc, który uporczywie
przytrzymywałam przy skórze. Leżąc plecami do drzwi, doskonale czułam, jak w
progu staje zielonooki. Zatrzasnąwszy za sobą drzwi przystanął na moment, jak
się wtedy domyślałam. Kroki ucichły, znów zaczęłam odpływać w nieświadomość,
uśpiona zapachem poduszki i widokiem ciemnych przestrzeni. Potem znów
usłyszałam szmer, delikatne kroki. Ściągnął z siebie bluzę, odłożył kluczyki na
stolik, obok położył telefon. I wszystko to widziałam oczami wyobraźni, słysząc
jedynie odgłosy. Zwodzona zapachem poduszki, dalej leżałam w ciemnościach,
bojąc się chociażby złapać więcej powietrza w usta. Czy jeżeli będzie myślał,
że skąpałam się we śnie, nie da mi posmakować swojego smutnego spojrzenia? Nie
mogłam przeboleć tego, że wkrótce będę musiała się z Nim skonfrontować. Wtedy
konałam. Konałam, gdy podszedł do łóżka i ugiął pod swoim ciałem materac.
Posiedział kilka chwil i znów wstał. Zniknąwszy za drzwiami łazienki, rzucił
lekką poświatę światła na podłogę w centrum pokoju. Zacisnęłam mocniej powieki.
Sama nie wiem, kiedy przysnęłam niespokojnym snem. Wybudziłam się, gdy
skrzypnęły drzwi. Przełknęłam ślinę, zdrętwiałe ciało i ochłodzone domagało się
czyjegoś dotyku. Nie byłam w zasięgu dłoni, tak?
Kolejny raz wstrzymałam
oddech. Tym razem wtedy, gdy dziewiętnastolatek siadał na łóżku. Poczułam
zapach żelu pod prysznic. Gdzieś po przestrzeni tego pomieszczenia rozpływały
się resztki pary, którą wyprodukował, biorąc gorący prysznic. Udawałam martwą,
gdy kładł głowę na poduszkę i głośno wzdychał myśląc, ze śpię i nie dociera to
do moich uszu.
Musiałam bardzo postarać
się, by nie zdradzić, że doskonale wiem, co robi. Kiedy nachyliwszy się nade
mną sprawdzał, jak spokojnie śpię, zacisnęłam usta. Wyplątał moje dłonie spod
koca, który ściskałam. Zrzucił narzutę na podłogę, lekko zgniatając mnie swoim
nagim ramieniem i upuszczając pojedyncze kropelki wody, skapujące z mokrych
włosów na moje policzki. Udawałam martwą nadal. Okrył mnie miękką,
świeżą kołdrą, aż po samą szyję. Opatulona zapachem jaśminu i z kropelkami wody
na policzkach, dryfowałam w realności. Potem prawie zdradziłam się, że nie
śpię, gdy pocałował mnie w policzek, pokazując, że pił alkohol. Gdy ratowałam
się, po tym, jak prawie jawnie westchnęłam, skrzypnęły sprężyny materaca. Oderwał
ciepłe usta od mojej skóry i powrócił na swoją połowę łóżka. Wycedziłam
powietrze spomiędzy warg, ledwo żyjąca. Moje serce jeszcze wtedy pracowało? Czy
to było to ostatnie echo odbijania się o żebra? Sama nie wiem, czy jeszcze
żyłam, czy już stygłam…
I leżałam tak, w bezruchu
jeszcze kilka chwil. Może minut, może godzin. Nie wiem, jak długo wciśnięta w
materac przysłuchiwałam się Jego spokojnemu oddechowi. Leżał lekko na poduszce,
a wszystkiego Jego niesforne loki tak pięknie rozłożyły się wokół policzków. Widziałam
to wszystko dzięki temu, że zdołałam przyzwyczaić oczy do ciemności. Spał już
jak zabity, gdy nieświadomie przekręcił się bliżej mnie. Asekuracyjnie
odwróciłam się do Niego plecami, wciskając nos w poduszkę. Nie przewidziałam,
że przylgnie do moich pleców ciałem, nieumyślnie układając dłoń przy moim
brzuchu. Serce zamarło mi w piersi, gdy przejechał nosem po moim karku i wypuścił powietrze, powodując
pojawienie się gęsiej skórki. Majaczyłam, zastanawiając się, czy jest tak
zaczarowany głębokim snem, czy nie śpi. Byłam w stanie nawet przestać oddychać,
by dowiedzieć się, czy pogrążony jest we śnie. I w tej słodkiej niewiedzy
trwałam jeszcze długo. Z każdym kolejny oddechem, który składał na mojej szyi,
pękałam coraz mocniej. I wreszcie wszelkie zapory poszły na zmarnowanie. Poruszył
się nieznacznie, przyciskając ciepłą dłoń do mojego brzucha, a ja zamknęłam
oczy, spod których pociekły łzy. Bezradności? Smutku? Szczęścia? Dlaczego one
pociekły? Dlaczego spłynęły po mojej szczęce, wsiąkając cichutko w biel kołdry?
Chłonąc alkoholowy, ciepły
oddech Harry’ego, który opatulał mój kark, zastanawiałam się, co tu robię i co
wyprawiam. Suszyłam łzy na policzkach, wpatrując się taflę czerni, w dzień
będącą ścianą. Było mi zimno i źle. Jedynie ciepło, jakie odczuwałam, to to
emanujące od ciała zielonookiego, przywierającego ciasno do moich sztywnych
pleców. Zamknęłam oczy i obiecałam sobie mocno, że spróbuję zmrużyć oko.
Poczułam Jego ciche westchnienie i to, jak porusza nogami. A potem wymęczona
wszystkim tym, co maltretowało mnie w tym łóżku, odleciałam. Nie wiem, gdzie,
nie wiem, jak. Myślami fruwałam gdzieś daleko stąd. A ciałem wciąż uwięziona
pod ramieniem Harry’ego, ocieplana oddechem z nutką alkoholu. Jeszcze żyłam. A
może śniłam? Właściwie, czy mi się nie przyśniło własne życie? Czy to nie jest
spowity marzeniami sen? Moje kangury też są snem, tak? I mój Harry razem z
nimi…?
Cienkie nitki snu spowite
na moich oczach przetarły się, gdy czyjaś dłoń zaciśnięta na biodrze zaczęła mi
ciążyć. Słabiutkie promienie słońca wpadające do oczu przestraszyły mnie, dlatego od razu
opuściłam powieki. Wsłuchiwałam się uważnie we wszystkie odgłosy istnienia
świata otaczającego mnie. Pierwszy odgłos mojego świata – oddech na plecach i
cichy szmer kołdry. Wtedy zdałam sobie sprawę, że leżę w ramionach mojego
świata? Ciepłe uczucie rozlewające się po podbrzuszu jak wrzątek o mało nie
zdradziło, że już nie pływam skąpana w snach. Wyprostowałam długie, kościste
palce na poduszce i wpatrywałam się w swoje paznokcie, próbując opanować te
wszystkie oszalałe motyle w brzuchu. Wsłuchiwałam się w szum krwi, wyjątkowo
spokojny oddech spływający po moim karku, ciche tykanie zegara umieszczonego
gdzieś w tym pomieszczeniu.
Moje serce, do tej pory
miarowo pompujące krew, zamarło nagle pod żebrami, gdy poczułam płynącą po
pościeli dłoń. Palce bruneta, jeszcze przed chwilą dotykające mojego brzucha,
prześlizgnęły się pod kołdrą, po chwili przylegając do moich odkrytych pleców. Wstrzymałam
oddech, mrużąc oczy i wyczekując. Wyczekiwałam czegoś, tak? Domyślam się
skromnie, że wyczekiwałam tych dreszczy, które prześmignęły wzdłuż mojego
kręgosłupa, gdy koniuszkiem palca przejechał po moim karku. Świadomość, że nie
jest pogrążony we śnie uderzyła we mnie ze zwrotną prędkością, sprawiając
prawie, że się zakrztusiłam oddychanym marzeniem. Zwiędła jak roślina bez wody,
leżałam gładko na łóżku i znosiłam cierpliwie, jak kreśli wyimaginowane wzory na moim karku, szyi, plecach. Kiedy bez zastanowienia przejechał palcami po
szczęce i policzku, zjechałam dłonią z
poduszki na prześcieradło i zamykając oczy, przekręciłam się na plecy. Uchylając
powieki, odwróciłam szyję niewygodnie, uwydatniając obojczyki, by zerknąć na
Jego twarz. Opierał się na ramieniu wbitym w poduszkę, podpierając policzek
dłonią. Uchylił usta, chcąc coś powiedzieć. Skupiłam wzrok na odbitym na Jego
policzku wzorku od przyciskania głowy do poduszki. Nic nie wyszeptał. Nie
wypowiedział. Nie zaśpiewał. Czekał?
Tak więc wyczekał, prawda?
Tego telefonu, który przerwał nam chwilę wpatrywania się w swoje twarze z
oddanym zainteresowaniem. Pochłaniałam zaspanym wzrokiem kącik Jego ust, gdy na
stoliczku z Jego strony wibracje szarpnęły telefonem. Sekundę potem wznosił
oczy ku sufitowi, a po pokoju rozniósł się znienawidzony dźwięk nadchodzącego
połączenia. Głośny dźwięk zranił moje uszy, gdy czułam, jak głowa bruneta
zapada się w poduszkę. Westchnął głośno, tak, że słyszałam to nawet przy
ryczącym telefonie. Zakrył policzki, usta i oczy swoimi dłońmi, nie sięgając po
przedmiot upominający się na stoliczku. Utkwiłam nieobecny wzrok gdzieś za ramą
łóżka. Nie wiem, co to było. Ściana? Fotel? Wielki telewizor wiszący na
ścianie? Jego bluza przewieszona przez krzesło? Nicość, prawda? A telefon
zamilkł wpół dźwięku. Cisza trwała niezmącona, a potem urozmaicił ją szum
kołdry. Podniósł ramiona, kołdra zjechała, odsłaniając Jego nagie plecy. Pokręcił
głową, wprawiając loczki w drganie. Nim zdążyłam uważniej wpatrzyć się w Jego
ciało, zostawiał mnie samą, bym mogła zziębnąć. Zabrał ze sobą ciepło. Zapach
jaśminu i wywietrzałych, męskich perfum
posypał się za Nim. Zmył to z siebie pod
prysznicem, a ja stygłam. I pragnęłam na nowo nauczyć się oddychać.
Czy gdybym zapytała Go,
dlaczego popełniamy samobójstwo miłości, zatrzymałby się nagle i odpowiedział
mi? Przestałby biegać po naszym pokoju,
jak szaleniec, naciągając na ramiona niebieski T-shirt? Zatrzymałby się w pół
kroku, spojrzał na mnie i zastanowiłby się chociaż, co mi odpowiedzieć?
Bo przecież nie mógł
zaprzeczyć temu, że popełniamy to samobójstwo z miłości, prawda? Kolejny dzień,
który tak szybko przemija, i częstuje mnie dziwnymi spojrzeniami Jego oczu.
Kolejne godziny, tak pięknie przewijające się na zegarze, kiedy przebywam w tym
hotelowym pokoju i napawam się zapachem naszych ciał. Chciałam nawet uciec.
Wpaść w kilkuminutowy letarg, wyrwać się
z niego, ostatni raz na Niego zerknąć i zniknąć. Nie patrzeć, jak w
jedną minutę posyła mi normalny, piękny wzrok. A w drugą zamienia go w
krystalicznie opustoszałe z uczuć spojrzenie. Myślał, że się nie boję? Przecież
tak strasznie trzęsłam się w nocy, kiedy wyobrażałam sobie Jego żal do mnie,
spowodowany tym strasznym szałem. Nie byłam w
stanie zmrużyć oka pierwszej nocy, gdy dowiedziałam się, że wszelakie
tabloidy upodobały sobie nasze twarze na okładki. A On? Milczał tak pięknie. Jakby
nie wiedział, że gdzieś tam na dole, na ulicy Sydney, jest kiosk. A w kiosku
pełno gazet. A na tych gazetach nasze twarze. Koszmar wyśniony, prawda? I nadal
pachnący marzeniem i jaśminem. Pomimo snu spędzonego z powiek, nadal dawkował
mi to marzenie, przechodząc obok, ocierając się o mnie, dotykając palcami
mojego ramienia. I dusiłam się, gdy był zbyt blisko, a zapach perfum zaciskał
się w moim gardle. Strach zmieszany z pożądaniem to mieszanka wybuchowa. Może i
jestem niemądra. Ale po prostu nie mogę tego zrobić. Nie mogę tak zwyczajnie
wstać, ubrać się i wyjść. Nie mogę, prawda? Przecież nie zobaczyłam nawet
kangurów. Ani nie spiłam cząsteczek miłości z Jego spierzchniętych ust.
- Dlaczego przede mną
uciekasz? – Odbiło się od białych ścian, prześmignęło przez tkaninę firany,
upadło na łóżko. Pytanie ścinające mnie z nóg, gdy stałam przy szafie, wyjmując
z jej wnętrza swój puszysty, brązowy sweter z dużymi guzikami. Lekceważąc
telefon, który dzwonił mu w dłoniach,
schował go do kieszeni i nie spuszczając ze mnie wzroku, zbliżał się. Samobójstwo
naszej miłości? Wbijał się w moją głowę niczym gilotyna, z każdym krokiem coraz
bliżej mnie. Wkrótce schował telefon do tylnej kieszeni czarnych dżinsów. Milczałam,
czując, jak włochaty sweter wylatuje mi spomiędzy palców. Dusiłam się w Jego
obecności, zaciskając paznokcie na włóknach ubrania. Jeszcze jedna sekunda, a
porwę sweter, nawet nie mrugając okiem. Przystanął. Był naprawdę okrutny, tak
bezwzględnie wpatrując się w moje oczy. Zlękłam się? Spłoszyłam? Miękłam w
kolanach i sercu, ale twardo stałam przy lustrze, odbierając Jego spojrzenie. Dlaczego
do cholery, jestem taka rozdarta? Co ja robię? Zerkałam w Jego głębokie oczy,
wdając się w walkę, tak, jakby to spojrzenie nic nie znaczyło. Ale iskry w tych
zielonych zwierciadłach tak pięknie świdrowały moje serce. Jeszcze stoję? Czy
już upadam z łoskotem na podłogę,
gniotąc sweter…? I głośna prośba umysłu „Oddychaj!”. Żeby nie cichła… Myślę, ze
poczuł się zignorowany. Bo odezwał się ponownie. Cicho. Delikatnie.
- Dlaczego ty się mnie
boisz?
Co się stanie, kiedy
klepsydra miłości przesypie cały piach? Wtedy otworzymy szeroko oczy i zdamy
sobie sprawę, że to właśnie to samobójstwo naszej miłości? A ja nadal będę ściskać ten sweter w lodowatych
palcach? I nie zdążę zobaczyć moich kangurów? Schować zapach jaśminu do słoika?
I wtedy wszystko stało się zimne. Sweter w dłoniach, drewniana podłoga, Jego
oczy pociemniały.
- Ja się nie boję, Harry.
– wysapałam szybko, kiwając głową dla potwierdzenia swoich słabych słów. Bo nie
bałam się, tak? Przecież tylko nie mogliśmy złapać czasu, by usiąść i
porozmawiać…
- Nie boisz się? –
Zmarszczył usta, zerkając raz po raz na mnie. Potem spuścił oczy na podłogę i
swoje czarne skarpetki. – Dlatego śpisz, kiedy wracam z prób, z koncertów, z
każdego wyjścia? A kiedy odpoczywam przed kolejnymi występami, zamykasz się w
łazience, wychodząc wieczorem, kiedy jedyna rzecz, jaką chce zrobić, to zamknąć
oczy i spać. Nie boisz, się, tak?
- Nie. Nie boję się. –
wyszeptałam, spuszczając oczy. Narzuciłam na ramiona miękki sweter. Zapięłam
jeden guzik i zastygłam w bezruchu. Powie mi, dlaczego popełnił samobójstwo
naszej miłości? Zamknęłam szafę, zagryzając wargę. Zabolało, gdy krucha, sucha
warga pękła. Przecież to On mówił – „ Jeśli chcesz coś powiedzieć, zrób to!”. I
nauczył mnie tego, doskonale pamiętam. Tylko dlaczego milczałam, gdy zamknęłam
już szafę całkowicie. A potem oderwałam palce od powierzchni lustra i owijając
się szczelniej swetrem, obserwując panele, przeszłam obok Jego ramion. Wpatrywał
się w miejsce, gdzie przed chwilą stałam niewzruszona. Czułam się na granicy
załamania. Ale dzielnie przeszłam przez pomieszczenie. I ze szmerem poduszek,
zasiadłam w fotelu, który tylko cichutko skrzypnął. Dlaczego nas skrzywdziłeś? Przecież
przyjechałam tu tylko po to, by zobaczyć, co zrobiłabym, gdyby dał mi szansę.
Pretekstem było to, że chciałam mu pomóc, gdy wychrypiał w słuchawce, że
potrzebuje pomocy.
- Boisz się, Am. Że mam ci
za złe te wszystkie okładki z naszymi zdjęciami, prawda? – wypowiedział, stojąc
do mnie plecami, tak jak stał, zanim usiadłam w oparciu fotela. Co spłynęło mi
po sercu? Ulga, że się domyślił? Czy wdzięczność za to, ze stoi do mnie tyłem i
nie maltretuje mnie spojrzeniem? Dotknął mojej duszy. Opuszkiem serca. – To nie
jest twoja wina, wiesz?
I odwrócił się tak powoli,
że mogłam obserwować zmianę Jego oczu. Z tych pociemniałych, zielonych,
wyrażających jedynie chłód. Na piękne, błyszczące, ciepłe, tak odpychające
strach. Dłoń zjechała mi z oparcia fotela, gdy zbliżył się ku mnie. Oddech
zatrzymał się w połowie gardła, gdy położył ciepłą, dużą dłoń na moim kolanie,
kucając przed fotelem. Już chyba umarłam. Tak?
- Nie twoją winą jest, że
jestem znaną osobą i każdy paparazzi łazi za mną, jak hiena. Nie masz prawa
obawiać się tego, że będę miał ci za złe ten cały szum nami w gazetach. To się
nie liczy, okay?
Skinęłam głową, chłonąc
skórą ciepło Jego dłoni. Wdychałam perfumy, które przywiódł wraz ze sobą,
zbliżając się i kucając przed moim nogami. A gdy zerkał i topił się w moich
oczach, analizowałam nieprzytomnie zieleń oczu Harry’ego. Bo to był kolor
zielony, nie?
Rozchylił ramiona i
czekał, aż się schylę i w Niego wtulę. I
wcale się nie uśmiechał. Usta miał zamknięte, ściągnięte w wąską linię. Zwabiał
mnie swoim wzrokiem. Innym od tych, które łaknęłam przez wcześniejsze dni. Był
zbyt zabiegany, by patrzeć głębiej w moje oczy i atakować mnie czułością. A
teraz oblewał mi plecy wrzątkiem uczucia, patrząc wymownie i głęboko, szczerze
w oczy. Nachyliłam się, rozchylając lekko nogi i przyciskając policzek do Jego
szyi, objęłam Go. I wszystko przestało mnie boleć. Nic mnie już nie deptało.
Żadne wyrzuty sumienia, żadne pretensje do samej siebie, żadne wątpliwości nie
ściskały mnie za gardło. Objęta ramionami chodzącego marzenia, pragnęłam nie
wydostawać się z tych objęć nigdy w życiu. Złożywszy dłonie na moich plecach,
łaskotał mnie lokami w policzek, ciasno przylegając klatką piersiową do mojej
osoby. Ukojona zapachem, uśpiona dotykiem, ukołysana oddechem nie wiedziałam,
co dzieje się wkoło mnie. Miałam świadomość, że jeżeli teraz wypuści mnie z
ramion, polegnę płasko i bezwładnie na zimną, śliską podłogę, tylko cicho
jęcząc. Nie byłam w stanie prawidłowo oddychać. Przyduszało mnie wszystko, a
najbardziej zapach Jego skóry. I wtedy poszybowałam do góry. Oplatając dłońmi
moje ciało, chwycił mnie mocniej i podniósł się. Niedługo dyndałam,
zastanawiając się, co robi. Mając mnie w ramionach, usiadł wygodnie tam, gdzie
wcześniej spoczywało moje ciało. Usadowił się wygodnie w fotelu, zgniatając
plecami poduszkę, usadzając mnie na swoich kolanach. Oplątawszy dłonie na moim
brzuchu, wpatrywał się w lustro na szafie stojącej na przeciwległej ścianie. Ścisnęło
mi się w żołądku uczucie szczęścia. Za dużo wdychania marzeń.
- Zabieram cię jutro rano
na próbę, wiesz? Wczoraj Niall przed koncertem spytał mnie, dlaczego nie
wychodzisz z pokoju, nie ma cię na próbach i koncertach. Powiedział, że odkąd
tu jesteś, od pięciu dni, nawet cię nie widział. A Liam domaga się twojego
przytulenia. Nie możesz im tego zrobić, wiesz? – mruknęło przy moim uchu,
rozchylając wargi i częstując mnie zapachem kawy. Kącik moich ust drgnął,
jakbym chciała coś wyszeptać. Milczałam, jak martwa. Odnalazłam palcami skrawek
swojego włochatego swetra. Nie minęła minuta, a wpatrując się we własne dłonie,
miętosiłam kawałek materiału, rozpływając się pod gorącym dotykiem ulokowanym
na moim biodrze. Zrobiło mi się słabo. Jednak sama nie wiem, czy od tego, że od
dwóch dni nic nie przełknęłam. Czy od brody, która spoczęła na moim ramieniu i
zaczęła ugniatać mi kość. Sflaczało mi serce z miłości… Rozmiękło.
- Rzeczywiście, trochę w
tym pokoju utknęłam. Powinnam pojawić się na chociaż jednym koncercie, zanim
wrócę do Londynu.
Podniósł brodę,
wyprostowując się. Zesztywniał cały, jakbym powiedziała coś wielce
niestosownego. Zaczęłam analizować słowa, które wypowiedziałam. Odbijały się
echem w mojej głowie, ale nie rozumiałam, dlaczego tak zareagował. Może powiedziałam
zupełnie co innego? Mam rozdwojenie jaźni?
- Kiedy masz zamiar wrócić
do Londynu? – Postawił pytanie momentalnie, kiedy zagryzałam wargę i poważnie
zastanawiałam się nad wszystkimi słowami
wypełzającymi spomiędzy moich ust.
- Niedługo. Nie mogę
siedzieć tu w nieskończoność. W Londynie czeka na mnie praca i obowiązki.
Londyn na mnie czeka, Harry. – wymruczałam, zakładając włosy za uszy. Przytaknął
mi, jak mały chłopczyk, a jeden lok spadł mu na czoło, co zauważyłam w
lustrzanym odbiciu. Para przed nami, ukryta w tafli lustra, pachniała
marzeniem?
Dzisiaj nadrobię!
OdpowiedzUsuńCieszę się, maluszku :)
UsuńTwoje opowiadania są naprawdę niesamowite. Ogromnie się cieszę, że Harry i Am w końcu soba porozmawiali. z niecierpliwością czekam na cd. Pozdrowionka:**
OdpowiedzUsuńAreska
Nie opowiadania, a jedno opowiadanie. ; ) + Dziękuję za miłe słowa.
Usuńucisk gdzieś w okolicach serca i dziwne ciepło w brzuchu towarzyszyło mi kiedy czytałam...szczególnie końcówkę. <3 moje ahy i ohy już Ci się pewnie znudziły więc zwyczajnie : JESTEŚ NIESAMOWITA!
OdpowiedzUsuńNie znudziły mi się! Takie miłe słowa można czytać i czytać - tylko motywują do dalszego pisania. ; )
UsuńBrakuje mi już słów, jak bardzo mi się podoba to wszystko. Każde słowo spod twoich palców jest magiczne...
OdpowiedzUsuńKredka
Magiczne - bez przesady. Ale bardzo mnie cieszy, że Ci przypadło do gustu ; )
Usuńsobbing cuz yolo
OdpowiedzUsuńNo i co ja mam powiedzieć? Przepiękne, każde kolejne zdanie przyprawiało mnie o nowy napływ emocji. Nie jestem w stanie wyjaśnić, jak ty to robisz, że potrafię to przeżywać tak intensywnie. Ja, lekko socjopatyczna psychopatka ;) Ok, myślę że najlepiej będzie, jeśli będę po prostu siedzieć w swoim pokoju i po cichu oddawać ci cześć. Tak tylko mówię. Żebyś wiedziała. Kocham cię.
Jashia
Matko, skoro mnie kochasz...To i ja kocham Ciebie! Hahaha ; )
UsuńNie wiem co mam powiedzieć. Cieszę się, że wreszcie wszystko idzie w dobrym kierunku :) Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńZa tydzień kolejny ; )
UsuńBrak słów! Jesteś całkowicie cudowna! Masz wielki talent!!! Jest wspaniałe!
OdpowiedzUsuńZnowu to zrobilas. Cieszysz sie? Bo znowu mna zmanipulowalas i wcale a wcale mi sie to nie podoba. Nie rob tego wiecej, dobrze? Bo nie mam ochoty kolejny raz tlumaczyc wszystkim dlaczego placze.
OdpowiedzUsuńW moim ciele gromadzi sie ogromny sentyment do tej historii. Nie wiem dlaczego. A Ty wiesz? Jesli tak, to prosze powiedz mi. Po przeczytaniu kazdego rozdzialu musze sie uspokajac przez kolejne 30 minut. To normalne?
Boje sie sama swojej reakcji na twoje slowa w tym opowiadaniu. Chyba cos jest ze mna nie tak, sprobuje to ustalic, ale obiecaj cos okay? Mimo iz, denerwuje mnie to jak bardzo wplywasz na moje zachowanie i emecje - nigdy, przenigdy nie koncz pisac dobrze? Obiecaj.
Rozczulasz mnie każdym swoim komentarzem. Obiecuję Ci z całego serca - nie przestanę pisać! :)
UsuńGdzieś tam w otchłani wspomnień, zapomniałam swoich marzeń. Powróciły, kuszone magią twoich słów. Każde z nich pachniało inaczej. Każde pragnęło, by rwać płatki ich róż z pożądaniem. Uwolnij marzenia, wołało. I nieudolne słowa zapomnienia.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Dziękuję, słoneczko :)
UsuńMasz przepiękny, wspaniały wręcz styl pisania. Zakochałam się w tym jak potrafisz w tak cudowny sposób ujmować najprostsze czynności nadając im wręcz poetycki wymiar. Szczerze mówiąc, "szczena mi opadła" gdy weszłam na ten blog przypadkiem z przekonaniem, że "to znowu kolejne opowiadanie o One Direction"(których specjalną fanką nie jestem), a po przeczytaniu kilku zdań ta cała historia mnie wręcz pochłonęła i nawet mogłam przeboleć to 1D, bo po prostu magnetyzujesz! Na pewno wstąpię jeszcze nie raz. Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńJezu, bardzo Ci dziękuję! Wiele to dla mnie znaczy, że nie interesując się 1D, przeczytałaś cos mojego. Niezwykle się zdziwiłam ; )
UsuńUwierz mi, że ja też się zdziwiłam! I dzięki Tobie chyba nabrałam do nich neutralnego stosunku.
Usuńps. swoją drogą, jeszcze w życiu nie przeczytałam tak szybko 6 rozdziałów opowiadania! C:
Robisz na mnie wrażenie, naprawdę! Niesamowicie dodałaś mi teraz ochoty na pisanie. Dziękuję! ; )
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTrafiłam na Twoje opowiadanie i przeczytałam całe. Pięknie tworzysz przeróżne opisy, bardzo szczegółowo, widać, że są dopracowane. Czasem chyba tylko nie wiesz, czy postawić przecinek, czy już kropkę :) Zwracając jednak uwagę na całokształt jest to malutki błąd ;) Cieszę się, że Am i Harry wreszcie ze sobą porozmawiali, na końcu cudownie opisałaś tę bliskość między nimi. Bardzo bym się ucieszyła, gdybyś pisała troszkę więcej dialogów między bohaterami, jak np. w tym rozdziale. Jest świetny :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Ania. <3