sobota, 2 czerwca 2012

Szósty

     Ten rozdział dedykowany jest pewnej osobie. Ten człowiek doskonale wie, że słowa te skierowane są do Niego. 
      Wiem dobrze, że to czytasz. Niemożliwym by było, gdybyś nic czytał. Tak myślę...A wiesz, że jest coraz gorzej? Myślałam, że jak ktoś odchodzi i wiadome jest, że nie wróci, to z czasem jest lżej. Gówno prawda.  Nie jest lepiej. Tęsknota wcale się nie zaciera. Ból wcale nie zelżał. Jest coraz gorzej i to tylko kwestia czasu. Raczej  już wiesz, co jest kwestią czasu. Trudno nam, to pewnie też wiesz. To widać gołym okiem. I nawet słychać. Czasami się zastanawiam, co się takiego stało. Łapię się na tym, że absolutnie nie wiem. Takie banalne zdarzenie, a ja się czuję jak małe dziecko na lotnisku. Dziwne. Nikt chyba nie wie, co to się porobiło...Powiedziałbyś, co się stało?  Powinieneś wiedzieć najlepiej. Bo ja sama dobrze nie wiem, co się wydarzyło. Fakt faktem, minęło już trochę czasu. Twierdziliśmy, że się podniesiemy. Wszyscy tak twierdziliśmy. " Podniesiemy się! Damy radę. Przecież musimy. Innego wyjścia nie ma, nieprawdaż?"  Upadamy. A Ty na to patrz. Bo to przez Ciebie. Przykro mi tylko. A że tęsknie to doskonale wiesz.Ten rozdział jest dla Ciebie. Z nikłą nadzieją, że może Ci się spodoba...





         Chciałam kochać. Właśnie wtedy, kiedy leżałam nieprzytomna na łóżku, czując Jego ciepły oddech na szyi, chciałam kochać. Łzy spływały strumieniami po  policzkach. Pragnęłam, żeby noc spłoszył dzień. Tak się jednak nie stało. Jak kamień, pełna zwątpień i nadziei, leżałam. A może  jak kłoda? Ze słodkim oddechem na szyi. I wszędzie ta czerń nocy, nasycająca mnie jeszcze mocniej zdradziecką smętnością. Marzłam i drżałam z zima, przykryta kołdrą i przytulona do czyjegoś ciała. Przecież leżał tuż za mną, przylegając brzuchem do moich pleców. Był kilka centymetrów ode mnie, zaledwie z maleńką szczeliną między moim karkiem a Jego wargami. Spał jak zabity, zmęczony, wycieńczony, uśpiony wypitym z Liamem winem. Czułam jeszcze woń alkoholu, którą wydychał blisko mojego ucha. Nie przeszkadzała mi nawet ociupinkę.
Dusiłam się i markotniałam z minuty na minutę, kiedy On spędzał czas z zespołem. Więdłam w pokoju hotelowym, odchodząc od zmysłów i tracąc wszystkie najdelikatniejsze uczucia. Strach zżerał mnie po kawałeczku, zaczynając od serca. Czego mogłam się bać? Że wróci do hotelu, gdy będę już spać? Tego, że nie powie mi dobranoc? Nie mogłam się chyba bać ciemności, która panowała w pokoju, bo musiałam zasłonić zasłony, by odciąć od siebie paparazzi. Bałam się tej pretensji, którą wyczuwałam. Serce kurczyło mi się na samą myśl, że Harry będzie miał mi za złe te wszystkie fotografie na okładkach. Już czułam ten chłód na plecach, wyobrażając sobie, jak rzuca mi na kolana kilka czasopism. Drżałam, zamykając oczy i zastanawiając się, dlaczego nie umiem cofnąć czasu. Widocznie tak być musi, prawda?
Jeszcze te kilka godzin temu, kładłam się na łóżko, opatulona kocem. Zza włosów nie widziałam nawet tej ciemności. Układałam ramiona na poduszkach pachnących jaśminem i Harrym. Łudziłam się tak pięknie, że może zdołam zasnąć i dręczące myśli skończą mnie nękać. Tak bardzo chciałam zamknąć oczy i choć na sekundę odizolować się od szarej rzeczywistości, która chyba zaczyna przeradzać się w głęboką czerń. Leżałam tak, te kilka godzin, samotnie, wbita w materac. Ale sen wcale nie przychodził. Kiedy za oknem, tak jak w pomieszczeniu, zapanowała ciemność, urozmaicana drobnymi gwiazdkami, usłyszałam klucze chroboczące w zamku. Nie drgnęłam na chociażby milimetr. Naciągnęłam jedynie na ramiona koc, który uporczywie przytrzymywałam przy skórze. Leżąc plecami do drzwi, doskonale czułam, jak w progu staje zielonooki. Zatrzasnąwszy za sobą drzwi przystanął na moment, jak się wtedy domyślałam. Kroki ucichły, znów zaczęłam odpływać w nieświadomość, uśpiona zapachem poduszki i widokiem ciemnych przestrzeni. Potem znów usłyszałam szmer, delikatne kroki. Ściągnął z siebie bluzę, odłożył kluczyki na stolik, obok położył telefon. I wszystko to widziałam oczami wyobraźni, słysząc jedynie odgłosy. Zwodzona zapachem poduszki, dalej leżałam w ciemnościach, bojąc się chociażby złapać więcej powietrza w usta. Czy jeżeli będzie myślał, że skąpałam się we śnie, nie da mi posmakować swojego smutnego spojrzenia? Nie mogłam przeboleć tego, że wkrótce będę musiała się z Nim skonfrontować. Wtedy konałam. Konałam, gdy podszedł do łóżka i ugiął pod swoim ciałem materac. Posiedział kilka chwil i znów wstał. Zniknąwszy za drzwiami łazienki, rzucił lekką poświatę światła na podłogę w centrum pokoju. Zacisnęłam mocniej powieki. Sama nie wiem, kiedy przysnęłam niespokojnym snem. Wybudziłam się, gdy skrzypnęły drzwi. Przełknęłam ślinę, zdrętwiałe ciało i ochłodzone domagało się czyjegoś dotyku. Nie byłam w zasięgu dłoni, tak?
Kolejny raz wstrzymałam oddech. Tym razem wtedy, gdy dziewiętnastolatek siadał na łóżku. Poczułam zapach żelu pod prysznic. Gdzieś po przestrzeni tego pomieszczenia rozpływały się resztki pary, którą wyprodukował, biorąc gorący prysznic. Udawałam martwą, gdy kładł głowę na poduszkę i głośno wzdychał myśląc, ze śpię i nie dociera to do moich uszu.
Musiałam bardzo postarać się, by nie zdradzić, że doskonale wiem, co robi. Kiedy nachyliwszy się nade mną sprawdzał, jak spokojnie śpię, zacisnęłam usta. Wyplątał moje dłonie spod koca, który ściskałam. Zrzucił narzutę na podłogę, lekko zgniatając mnie swoim nagim ramieniem i upuszczając pojedyncze kropelki wody, skapujące z mokrych włosów na moje policzki. Udawałam martwą nadal. Okrył mnie miękką, świeżą kołdrą, aż po samą szyję. Opatulona zapachem jaśminu i z kropelkami wody na policzkach, dryfowałam w realności. Potem prawie zdradziłam się, że nie śpię, gdy pocałował mnie w policzek, pokazując, że pił alkohol. Gdy ratowałam się, po tym, jak prawie jawnie westchnęłam, skrzypnęły sprężyny materaca. Oderwał ciepłe usta od mojej skóry i powrócił na swoją połowę łóżka. Wycedziłam powietrze spomiędzy warg, ledwo żyjąca. Moje serce jeszcze wtedy pracowało? Czy to było to ostatnie echo odbijania się o żebra? Sama nie wiem, czy jeszcze żyłam, czy już stygłam…
I leżałam tak, w bezruchu jeszcze kilka chwil. Może minut, może godzin. Nie wiem, jak długo wciśnięta w materac przysłuchiwałam się Jego spokojnemu oddechowi. Leżał lekko na poduszce, a wszystkiego Jego niesforne loki tak pięknie rozłożyły się wokół policzków. Widziałam to wszystko dzięki temu, że zdołałam przyzwyczaić oczy do ciemności. Spał już jak zabity, gdy nieświadomie przekręcił się bliżej mnie. Asekuracyjnie odwróciłam się do Niego plecami, wciskając nos w poduszkę. Nie przewidziałam, że przylgnie do moich pleców ciałem, nieumyślnie układając dłoń przy moim brzuchu. Serce zamarło mi w piersi, gdy przejechał nosem  po moim karku i wypuścił powietrze, powodując pojawienie się gęsiej skórki. Majaczyłam, zastanawiając się, czy jest tak zaczarowany głębokim snem, czy nie śpi. Byłam w stanie nawet przestać oddychać, by dowiedzieć się, czy pogrążony jest we śnie. I w tej słodkiej niewiedzy trwałam jeszcze długo. Z każdym kolejny oddechem, który składał na mojej szyi, pękałam coraz mocniej. I wreszcie wszelkie zapory poszły na zmarnowanie. Poruszył się nieznacznie, przyciskając ciepłą dłoń do mojego brzucha, a ja zamknęłam oczy, spod których pociekły łzy. Bezradności? Smutku? Szczęścia? Dlaczego one pociekły? Dlaczego spłynęły po mojej szczęce, wsiąkając cichutko w biel kołdry?
Chłonąc alkoholowy, ciepły oddech Harry’ego, który opatulał mój kark, zastanawiałam się, co tu robię i co wyprawiam. Suszyłam łzy na policzkach, wpatrując się taflę czerni, w dzień będącą ścianą. Było mi zimno i źle. Jedynie ciepło, jakie odczuwałam, to to emanujące od ciała zielonookiego, przywierającego ciasno do moich sztywnych pleców. Zamknęłam oczy i obiecałam sobie mocno, że spróbuję zmrużyć oko. Poczułam Jego ciche westchnienie i to, jak porusza nogami. A potem wymęczona wszystkim tym, co maltretowało mnie w tym łóżku, odleciałam. Nie wiem, gdzie, nie wiem, jak. Myślami fruwałam gdzieś daleko stąd. A ciałem wciąż uwięziona pod ramieniem Harry’ego, ocieplana oddechem z nutką alkoholu. Jeszcze żyłam. A może śniłam? Właściwie, czy mi się nie przyśniło własne życie? Czy to nie jest spowity marzeniami sen? Moje kangury też są snem, tak? I mój Harry razem z nimi…?

          Cienkie nitki snu spowite na moich oczach przetarły się, gdy czyjaś dłoń zaciśnięta na biodrze zaczęła mi ciążyć. Słabiutkie promienie słońca wpadające do  oczu przestraszyły mnie, dlatego od razu opuściłam powieki. Wsłuchiwałam się uważnie we wszystkie odgłosy istnienia świata otaczającego mnie. Pierwszy odgłos mojego świata – oddech na plecach i cichy szmer kołdry. Wtedy zdałam sobie sprawę, że leżę w ramionach mojego świata? Ciepłe uczucie rozlewające się po podbrzuszu jak wrzątek o mało nie zdradziło, że już nie pływam skąpana w snach. Wyprostowałam długie, kościste palce na poduszce i wpatrywałam się w swoje paznokcie, próbując opanować te wszystkie oszalałe motyle w brzuchu. Wsłuchiwałam się w szum krwi, wyjątkowo spokojny oddech spływający po moim karku, ciche tykanie zegara umieszczonego gdzieś w tym pomieszczeniu.
Moje serce, do tej pory miarowo pompujące krew, zamarło nagle pod żebrami, gdy poczułam płynącą po pościeli dłoń. Palce bruneta, jeszcze przed chwilą dotykające mojego brzucha, prześlizgnęły się pod kołdrą, po chwili przylegając do moich odkrytych pleców. Wstrzymałam oddech, mrużąc oczy i wyczekując. Wyczekiwałam czegoś, tak? Domyślam się skromnie, że wyczekiwałam tych dreszczy, które prześmignęły wzdłuż mojego kręgosłupa, gdy koniuszkiem palca przejechał po moim karku. Świadomość, że nie jest pogrążony we śnie uderzyła we mnie ze zwrotną prędkością, sprawiając prawie, że się zakrztusiłam oddychanym marzeniem. Zwiędła jak roślina bez wody, leżałam gładko na łóżku i znosiłam cierpliwie, jak kreśli wyimaginowane wzory na moim karku, szyi, plecach. Kiedy bez zastanowienia przejechał palcami po szczęce i policzku, zjechałam dłonią  z poduszki na prześcieradło i zamykając oczy, przekręciłam się na plecy. Uchylając powieki, odwróciłam szyję niewygodnie, uwydatniając obojczyki, by zerknąć na Jego twarz. Opierał się na ramieniu wbitym w poduszkę, podpierając policzek dłonią. Uchylił usta, chcąc coś powiedzieć. Skupiłam wzrok na odbitym na Jego policzku wzorku od przyciskania głowy do poduszki. Nic nie wyszeptał. Nie wypowiedział. Nie zaśpiewał. Czekał?
Tak więc wyczekał, prawda? Tego telefonu, który przerwał nam chwilę wpatrywania się w swoje twarze z oddanym zainteresowaniem. Pochłaniałam zaspanym wzrokiem kącik Jego ust, gdy na stoliczku z Jego strony wibracje szarpnęły telefonem. Sekundę potem wznosił oczy ku sufitowi, a po pokoju rozniósł się znienawidzony dźwięk nadchodzącego połączenia. Głośny dźwięk zranił moje uszy, gdy czułam, jak głowa bruneta zapada się w poduszkę. Westchnął głośno, tak, że słyszałam to nawet przy ryczącym telefonie. Zakrył policzki, usta i oczy swoimi dłońmi, nie sięgając po przedmiot upominający się na stoliczku. Utkwiłam nieobecny wzrok gdzieś za ramą łóżka. Nie wiem, co to było. Ściana? Fotel? Wielki telewizor wiszący na ścianie? Jego bluza przewieszona przez krzesło? Nicość, prawda? A telefon zamilkł wpół dźwięku. Cisza trwała niezmącona, a potem urozmaicił ją szum kołdry. Podniósł ramiona, kołdra zjechała, odsłaniając Jego nagie plecy. Pokręcił głową, wprawiając loczki w drganie. Nim zdążyłam uważniej wpatrzyć się w Jego ciało, zostawiał mnie samą, bym mogła zziębnąć. Zabrał ze sobą ciepło. Zapach jaśminu i  wywietrzałych, męskich perfum posypał się za Nim. Zmył to  z siebie pod prysznicem, a ja stygłam. I pragnęłam na nowo nauczyć się oddychać.


          Czy gdybym zapytała Go, dlaczego popełniamy samobójstwo miłości, zatrzymałby się nagle i odpowiedział mi? Przestałby  biegać po naszym pokoju, jak szaleniec, naciągając na ramiona niebieski T-shirt? Zatrzymałby się w pół kroku, spojrzał na mnie i zastanowiłby się chociaż, co mi odpowiedzieć?
Bo przecież nie mógł zaprzeczyć temu, że popełniamy to samobójstwo z miłości, prawda? Kolejny dzień, który tak szybko przemija, i częstuje mnie dziwnymi spojrzeniami Jego oczu. Kolejne godziny, tak pięknie przewijające się na zegarze, kiedy przebywam w tym hotelowym pokoju i napawam się zapachem naszych ciał. Chciałam nawet uciec. Wpaść w kilkuminutowy letarg, wyrwać się  z niego, ostatni raz na Niego zerknąć i zniknąć. Nie patrzeć, jak w jedną minutę posyła mi normalny, piękny wzrok. A w drugą zamienia go w krystalicznie opustoszałe z uczuć spojrzenie. Myślał, że się nie boję? Przecież tak strasznie trzęsłam się w nocy, kiedy wyobrażałam sobie Jego żal do mnie, spowodowany tym strasznym szałem. Nie byłam w  stanie zmrużyć oka pierwszej nocy, gdy dowiedziałam się, że wszelakie tabloidy upodobały sobie nasze twarze na okładki. A On? Milczał tak pięknie. Jakby nie wiedział, że gdzieś tam na dole, na ulicy Sydney, jest kiosk. A w kiosku pełno gazet. A na tych gazetach nasze twarze. Koszmar wyśniony, prawda? I nadal pachnący marzeniem i jaśminem. Pomimo snu spędzonego z powiek, nadal dawkował mi to marzenie, przechodząc obok, ocierając się o mnie, dotykając palcami mojego ramienia. I dusiłam się, gdy był zbyt blisko, a zapach perfum zaciskał się w moim gardle. Strach zmieszany z pożądaniem to mieszanka wybuchowa. Może i jestem niemądra. Ale po prostu nie mogę tego zrobić. Nie mogę tak zwyczajnie wstać, ubrać się i wyjść. Nie mogę, prawda? Przecież nie zobaczyłam nawet kangurów. Ani nie spiłam cząsteczek miłości z Jego spierzchniętych ust.
- Dlaczego przede mną uciekasz? – Odbiło się od białych ścian, prześmignęło przez tkaninę firany, upadło na łóżko. Pytanie ścinające mnie z nóg, gdy stałam przy szafie, wyjmując z jej wnętrza swój puszysty, brązowy sweter z dużymi guzikami. Lekceważąc telefon, który dzwonił  mu w dłoniach, schował go do kieszeni i nie spuszczając ze mnie wzroku, zbliżał się. Samobójstwo naszej miłości? Wbijał się w moją głowę niczym gilotyna, z każdym krokiem coraz bliżej mnie. Wkrótce schował telefon do tylnej kieszeni czarnych dżinsów. Milczałam, czując, jak włochaty sweter wylatuje mi spomiędzy palców. Dusiłam się w Jego obecności, zaciskając paznokcie na włóknach ubrania. Jeszcze jedna sekunda, a porwę sweter, nawet nie mrugając okiem. Przystanął. Był naprawdę okrutny, tak bezwzględnie wpatrując się w moje oczy. Zlękłam się? Spłoszyłam? Miękłam w kolanach i sercu, ale twardo stałam przy lustrze, odbierając Jego spojrzenie. Dlaczego do cholery, jestem taka rozdarta? Co ja robię? Zerkałam w Jego głębokie oczy, wdając się w walkę, tak, jakby to spojrzenie nic nie znaczyło. Ale iskry w tych zielonych zwierciadłach tak pięknie świdrowały moje serce. Jeszcze stoję? Czy już upadam  z łoskotem na podłogę, gniotąc sweter…? I głośna prośba umysłu „Oddychaj!”. Żeby nie cichła… Myślę, ze poczuł się zignorowany. Bo odezwał się ponownie. Cicho. Delikatnie.
- Dlaczego ty się mnie boisz?
Co się stanie, kiedy klepsydra miłości przesypie cały piach? Wtedy otworzymy szeroko oczy i zdamy sobie sprawę, że to właśnie to samobójstwo naszej miłości?  A ja nadal będę ściskać ten sweter w lodowatych palcach? I nie zdążę zobaczyć moich kangurów? Schować zapach jaśminu do słoika? I wtedy wszystko stało się zimne. Sweter w dłoniach, drewniana podłoga, Jego oczy pociemniały.
- Ja się nie boję, Harry. – wysapałam szybko, kiwając głową dla potwierdzenia swoich słabych słów. Bo nie bałam się, tak? Przecież tylko nie mogliśmy złapać czasu, by usiąść i porozmawiać…
- Nie boisz się? – Zmarszczył usta, zerkając raz po raz na mnie. Potem spuścił oczy na podłogę i swoje czarne skarpetki. – Dlatego śpisz, kiedy wracam z prób, z koncertów, z każdego wyjścia? A kiedy odpoczywam przed kolejnymi występami, zamykasz się w łazience, wychodząc wieczorem, kiedy jedyna rzecz, jaką chce zrobić, to zamknąć oczy i spać. Nie boisz, się, tak?
- Nie. Nie boję się. – wyszeptałam, spuszczając oczy. Narzuciłam na ramiona miękki sweter. Zapięłam jeden guzik i zastygłam w bezruchu. Powie mi, dlaczego popełnił samobójstwo naszej miłości? Zamknęłam szafę, zagryzając wargę. Zabolało, gdy krucha, sucha warga pękła. Przecież to On mówił – „ Jeśli chcesz coś powiedzieć, zrób to!”. I nauczył mnie tego, doskonale pamiętam. Tylko dlaczego milczałam, gdy zamknęłam już szafę całkowicie. A potem oderwałam palce od powierzchni lustra i owijając się szczelniej swetrem, obserwując panele, przeszłam obok Jego ramion. Wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą stałam niewzruszona. Czułam się na granicy załamania. Ale dzielnie przeszłam przez pomieszczenie. I ze szmerem poduszek, zasiadłam w fotelu, który tylko cichutko skrzypnął. Dlaczego nas skrzywdziłeś? Przecież przyjechałam tu tylko po to, by zobaczyć, co zrobiłabym, gdyby dał mi szansę. Pretekstem było to, że chciałam mu pomóc, gdy wychrypiał w słuchawce, że potrzebuje pomocy.
- Boisz się, Am. Że mam ci za złe te wszystkie okładki z naszymi zdjęciami, prawda? – wypowiedział, stojąc do mnie plecami, tak jak stał, zanim usiadłam w oparciu fotela. Co spłynęło mi po sercu? Ulga, że się domyślił? Czy wdzięczność za to, ze stoi do mnie tyłem i nie maltretuje mnie spojrzeniem? Dotknął mojej duszy. Opuszkiem serca. – To nie jest twoja wina, wiesz?
I odwrócił się tak powoli, że mogłam obserwować zmianę Jego oczu. Z tych pociemniałych, zielonych, wyrażających jedynie chłód. Na piękne, błyszczące, ciepłe, tak odpychające strach. Dłoń zjechała mi z oparcia fotela, gdy zbliżył się ku mnie. Oddech zatrzymał się w połowie gardła, gdy położył ciepłą, dużą dłoń na moim kolanie, kucając przed fotelem. Już chyba umarłam. Tak?
- Nie twoją winą jest, że jestem znaną osobą i każdy paparazzi łazi za mną, jak hiena. Nie masz prawa obawiać się tego, że będę miał ci za złe ten cały szum nami w gazetach. To się nie liczy, okay?
Skinęłam głową, chłonąc skórą ciepło Jego dłoni. Wdychałam perfumy, które przywiódł wraz ze sobą, zbliżając się i kucając przed moim nogami. A gdy zerkał i topił się w moich oczach, analizowałam nieprzytomnie zieleń oczu Harry’ego. Bo to był kolor zielony, nie?
Rozchylił ramiona i czekał, aż się schylę i w  Niego wtulę. I wcale się nie uśmiechał. Usta miał zamknięte, ściągnięte w wąską linię. Zwabiał mnie swoim wzrokiem. Innym od tych, które łaknęłam przez wcześniejsze dni. Był zbyt zabiegany, by patrzeć głębiej w moje oczy i atakować mnie czułością. A teraz oblewał mi plecy wrzątkiem uczucia, patrząc wymownie i głęboko, szczerze w oczy. Nachyliłam się, rozchylając lekko nogi i przyciskając policzek do Jego szyi, objęłam Go. I wszystko przestało mnie boleć. Nic mnie już nie deptało. Żadne wyrzuty sumienia, żadne pretensje do samej siebie, żadne wątpliwości nie ściskały mnie za gardło. Objęta ramionami chodzącego marzenia, pragnęłam nie wydostawać się z tych objęć nigdy w życiu. Złożywszy dłonie na moich plecach, łaskotał mnie lokami w policzek, ciasno przylegając klatką piersiową do mojej osoby. Ukojona zapachem, uśpiona dotykiem, ukołysana oddechem nie wiedziałam, co dzieje się wkoło mnie. Miałam świadomość, że jeżeli teraz wypuści mnie z ramion, polegnę płasko i bezwładnie na zimną, śliską podłogę, tylko cicho jęcząc. Nie byłam w stanie prawidłowo oddychać. Przyduszało mnie wszystko, a najbardziej zapach Jego skóry. I wtedy poszybowałam do góry. Oplatając dłońmi moje ciało, chwycił mnie mocniej i podniósł się. Niedługo dyndałam, zastanawiając się, co robi. Mając mnie w ramionach, usiadł wygodnie tam, gdzie wcześniej spoczywało moje ciało. Usadowił się wygodnie w fotelu, zgniatając plecami poduszkę, usadzając mnie na swoich kolanach. Oplątawszy dłonie na moim brzuchu, wpatrywał się w lustro na szafie stojącej na przeciwległej ścianie. Ścisnęło mi się w żołądku uczucie szczęścia. Za dużo wdychania marzeń.
- Zabieram cię jutro rano na próbę, wiesz? Wczoraj Niall przed koncertem spytał mnie, dlaczego nie wychodzisz z pokoju, nie ma cię na próbach i koncertach. Powiedział, że odkąd tu jesteś, od pięciu dni, nawet cię nie widział. A Liam domaga się twojego przytulenia. Nie możesz im tego zrobić, wiesz? – mruknęło przy moim uchu, rozchylając wargi i częstując mnie zapachem kawy. Kącik moich ust drgnął, jakbym chciała coś wyszeptać. Milczałam, jak martwa. Odnalazłam palcami skrawek swojego włochatego swetra. Nie minęła minuta, a wpatrując się we własne dłonie, miętosiłam kawałek materiału, rozpływając się pod gorącym dotykiem ulokowanym na moim biodrze. Zrobiło mi się słabo. Jednak sama nie wiem, czy od tego, że od dwóch dni nic nie przełknęłam. Czy od brody, która spoczęła na moim ramieniu i zaczęła ugniatać mi kość. Sflaczało mi serce z miłości… Rozmiękło.
- Rzeczywiście, trochę w tym pokoju utknęłam. Powinnam pojawić się na chociaż jednym koncercie, zanim wrócę do Londynu.
Podniósł brodę, wyprostowując się. Zesztywniał cały, jakbym powiedziała coś wielce niestosownego. Zaczęłam analizować słowa, które wypowiedziałam. Odbijały się echem w mojej głowie, ale nie rozumiałam, dlaczego tak zareagował. Może powiedziałam zupełnie co innego? Mam rozdwojenie jaźni?
- Kiedy masz zamiar wrócić do Londynu? – Postawił pytanie momentalnie, kiedy zagryzałam wargę i poważnie zastanawiałam się  nad wszystkimi słowami wypełzającymi spomiędzy moich ust.
- Niedługo. Nie mogę siedzieć tu w nieskończoność. W Londynie czeka na mnie praca i obowiązki. Londyn na mnie czeka, Harry. – wymruczałam, zakładając włosy za uszy. Przytaknął mi, jak mały chłopczyk, a jeden lok spadł mu na czoło, co zauważyłam w lustrzanym odbiciu. Para przed nami, ukryta w tafli lustra, pachniała marzeniem? 

23 komentarze:

  1. Dzisiaj nadrobię!

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje opowiadania są naprawdę niesamowite. Ogromnie się cieszę, że Harry i Am w końcu soba porozmawiali. z niecierpliwością czekam na cd. Pozdrowionka:**
    Areska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie opowiadania, a jedno opowiadanie. ; ) + Dziękuję za miłe słowa.

      Usuń
  3. ucisk gdzieś w okolicach serca i dziwne ciepło w brzuchu towarzyszyło mi kiedy czytałam...szczególnie końcówkę. <3 moje ahy i ohy już Ci się pewnie znudziły więc zwyczajnie : JESTEŚ NIESAMOWITA!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znudziły mi się! Takie miłe słowa można czytać i czytać - tylko motywują do dalszego pisania. ; )

      Usuń
  4. Brakuje mi już słów, jak bardzo mi się podoba to wszystko. Każde słowo spod twoich palców jest magiczne...

    Kredka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magiczne - bez przesady. Ale bardzo mnie cieszy, że Ci przypadło do gustu ; )

      Usuń
  5. sobbing cuz yolo
    No i co ja mam powiedzieć? Przepiękne, każde kolejne zdanie przyprawiało mnie o nowy napływ emocji. Nie jestem w stanie wyjaśnić, jak ty to robisz, że potrafię to przeżywać tak intensywnie. Ja, lekko socjopatyczna psychopatka ;) Ok, myślę że najlepiej będzie, jeśli będę po prostu siedzieć w swoim pokoju i po cichu oddawać ci cześć. Tak tylko mówię. Żebyś wiedziała. Kocham cię.

    Jashia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko, skoro mnie kochasz...To i ja kocham Ciebie! Hahaha ; )

      Usuń
  6. Nie wiem co mam powiedzieć. Cieszę się, że wreszcie wszystko idzie w dobrym kierunku :) Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  7. Brak słów! Jesteś całkowicie cudowna! Masz wielki talent!!! Jest wspaniałe!

    OdpowiedzUsuń
  8. Znowu to zrobilas. Cieszysz sie? Bo znowu mna zmanipulowalas i wcale a wcale mi sie to nie podoba. Nie rob tego wiecej, dobrze? Bo nie mam ochoty kolejny raz tlumaczyc wszystkim dlaczego placze.
    W moim ciele gromadzi sie ogromny sentyment do tej historii. Nie wiem dlaczego. A Ty wiesz? Jesli tak, to prosze powiedz mi. Po przeczytaniu kazdego rozdzialu musze sie uspokajac przez kolejne 30 minut. To normalne?
    Boje sie sama swojej reakcji na twoje slowa w tym opowiadaniu. Chyba cos jest ze mna nie tak, sprobuje to ustalic, ale obiecaj cos okay? Mimo iz, denerwuje mnie to jak bardzo wplywasz na moje zachowanie i emecje - nigdy, przenigdy nie koncz pisac dobrze? Obiecaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozczulasz mnie każdym swoim komentarzem. Obiecuję Ci z całego serca - nie przestanę pisać! :)

      Usuń
  9. Gdzieś tam w otchłani wspomnień, zapomniałam swoich marzeń. Powróciły, kuszone magią twoich słów. Każde z nich pachniało inaczej. Każde pragnęło, by rwać płatki ich róż z pożądaniem. Uwolnij marzenia, wołało. I nieudolne słowa zapomnienia.
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  10. Masz przepiękny, wspaniały wręcz styl pisania. Zakochałam się w tym jak potrafisz w tak cudowny sposób ujmować najprostsze czynności nadając im wręcz poetycki wymiar. Szczerze mówiąc, "szczena mi opadła" gdy weszłam na ten blog przypadkiem z przekonaniem, że "to znowu kolejne opowiadanie o One Direction"(których specjalną fanką nie jestem), a po przeczytaniu kilku zdań ta cała historia mnie wręcz pochłonęła i nawet mogłam przeboleć to 1D, bo po prostu magnetyzujesz! Na pewno wstąpię jeszcze nie raz. Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezu, bardzo Ci dziękuję! Wiele to dla mnie znaczy, że nie interesując się 1D, przeczytałaś cos mojego. Niezwykle się zdziwiłam ; )

      Usuń
    2. Uwierz mi, że ja też się zdziwiłam! I dzięki Tobie chyba nabrałam do nich neutralnego stosunku.
      ps. swoją drogą, jeszcze w życiu nie przeczytałam tak szybko 6 rozdziałów opowiadania! C:

      Usuń
    3. Robisz na mnie wrażenie, naprawdę! Niesamowicie dodałaś mi teraz ochoty na pisanie. Dziękuję! ; )

      Usuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. Trafiłam na Twoje opowiadanie i przeczytałam całe. Pięknie tworzysz przeróżne opisy, bardzo szczegółowo, widać, że są dopracowane. Czasem chyba tylko nie wiesz, czy postawić przecinek, czy już kropkę :) Zwracając jednak uwagę na całokształt jest to malutki błąd ;) Cieszę się, że Am i Harry wreszcie ze sobą porozmawiali, na końcu cudownie opisałaś tę bliskość między nimi. Bardzo bym się ucieszyła, gdybyś pisała troszkę więcej dialogów między bohaterami, jak np. w tym rozdziale. Jest świetny :)
    Pozdrawiam, Ania. <3

    OdpowiedzUsuń