wtorek, 24 lipca 2012

Trzynasty

     Kiedy zaczynałam pisać to opowiadanie, wzorowałam się na swoich doświadczeniach " miłosnych". Pisałam, czując to uczucie na swój własny sposób. A przede wszystkim - tak  się wyżywałam. Bo coś mi w tym uczuciu z pewną osobą nie wyszło, bo nie było tak, jak miało być, bo zauroczenie okazało się pomyłką zarówno z mojej strony, jak i tej drugiej. Pisząc "Zapach Marzenia" wyrzucałam z siebie resztki tej miłości. Uwalniałam się od ładnego uczucia, które było dla mnie toksyczne. Bo kto lubi kochać bez wzajemności? Kiedyś Zayn powiedział coś w ten deseń - " Kochać kogoś, kto nie kocha Ciebie, to jak czekanie na  peronie na samolot..." Tak więc ja nie chciałam czekać na ten pieprzony samolot. Pisanie przynosiło ulgę - zjadało moją frustrację, moje wkurzenie, moją bezsilność. Moje wszystko to, co złe. A na dodatek przynosiło coś, co spodobało się innym - podobno fajne opowiadanie. Uwalniałam się, uwalniałam, odżywałam, stawałam się coraz szczęśliwsza. Teraz z ręką na sercu mogę powiedzieć, ze jestem szczęśliwie wolna od uczucia, które mnie zżerało od środka, jak pasożyt. Ten etap Wam się nie spodoba, bo to oznacza, że nie mam ochoty na pisanie. Naprawdę - uciekło mi to wewnętrzne coś, co kazało siadać i pisać o Amirze i Harry'm. Już Wam o tym pisałam kilka rozdziałów wstecz. Byłabym zdruzgotana, gdybym nie miała zapasowych rozdziałów. Ale mam zapas, czyli jesteśmy uratowani. A poza tym, pewnie mi ta frustracja miłością wróci - więc będę pisała dalej, nie zniknę. Trochę mi szkoda Harry'ego - utożsamiam Go z kimś, kogo kochałam całym sercem. To źle, bo ta osoba wyjątkowo pozytywną postacią nie była. Harry ma jednak szczęście, że Go uwielbiam, dlatego w opowiadaniu dałam mu ogromne serce, pełno czułości, miłości i wszystkiego to, co najlepsze. Jeszcze tego nie zauważyliście, bo to początkowa faza Harry'ego, ale gwarantuję Wam, że spotkacie się z dobrocią Stylesa. Kończę to pieprzenie, kończę... 


     Jakbym Wam miała dziękować z osobna, to by mi czasu chyba nie starczyło. Poważnie mówię - jak czytam Wasze komentarze to się autentycznie rozpływam. Ostatnio usiadłam z Mamą i czytałyśmy we dwie, te wszystkie Wasze miłe słowa odnośnie opowiadania, opinie na temat bohaterów i tego, co oni tam wyprawiają. Ja leżałam zdechła z " dumy i niedowierzania" na stole, a Mamuśka czytała. To strasznie miłe. I nadal ( Chyba nigdy nie przywyknę....) nie przywykłam do tego, że tak fajnie odbieracie opowiadanie. To cholernie motywujące. Każdej osobie jestem niemiłosiernie wdzięczna za opinię. Kasiula, Pattie Paynephone, cudowna Prudie, niezastąpiona Jashia, Kramelek, Karolina, fenomenalna Kredka,Ania i Elipse ( Która swoim komentarzem sprawiła, że tu piszę tak szybko, bo miałam tak rychło rozdziału nie dodawać...) - wszystkim Wam jestem wdzięczna. Zaczęłam Was traktować jak "rodzinę"! ; ) 


Muzyka


      Rzuciwszy na jasną, drewnianą podłogę dwie bluzki, zmarszczyłam czoło i ruszyłam szybkim krokiem w stronę drzwi wejściowych. Wyszłam z sypialni, ocierając się o beżową kanapę, przemknęłam prędko przez kuchnię, aż do korytarzyka. Drapiąc się po głowie, szarpałam klamką, by sprawdzić, po co znów zjawia się u mnie Jacob. Bo że to on właśnie stoi za moimi drzwiami miałam jak w banku. Otworzyłam szerzej drzwi. Tak jak się tego spodziewałam, za mahoniowym skrzydłem stał mój wierny przyjaciel. Nakrywał głowę jedną z londyńskich gazet, próbując ochronić swoje włosy przed deszczem. Doskonale wiedziałam, jak bardzo boi się tego, że pod wpływem deszczowych kropel jego kosmyki zaczną się wykręcać w przeróżne strony. Skinęłam mu na powitanie, chowając się w głąb mieszkania i zapraszającym gestem machając. Wyczuł bluesa raz dwa. Badawczy wzrok przykuł do mojej twarzy. Poczułam się niezwykle osaczona. Zatrzasnął za sobą drzwi i już miał pytać, co się stało. Nie udało mu się to. Pobiegłam prędko do sypialni. To właśnie w jej zakamarkach pakowałam prędko swoje ubrania. Pakowałam całą siebie. Tylko serca nie musiałam pakować. Przecież było z Nim. Tam, w tym całym Toronto. Było z Harry’m…
Doskoczyłam zgrabnie do dwóch bluzek, które wcześniej upuściłam na posadzkę. Składałam je skrupulatnie w kostkę, gdy Jacob stanął w progu. Zgromił mnie wzrokiem swoich orlich, szarych oczu. Spuściłam oczy na trzymaną na kolanach bordową bluzkę. Zaraz zacznie się burza. Potężna… Skuliłam się, przygotowana na zabójczy atak.
- Mam wielką, ogromną nadzieje, że ty robisz tylko remanent w szafie, Amira…
A prawda jest jaka? Że robię wielki remanent w swoim życiu. Na jedną sekundę zaatakują mnie miliony emocji. Co noc budzę się z nowym, przerażającym koszmarem. I kolejny raz będę musiała udusić w sobie strach, wsiadając do potężnej, metalowej rury zwanej samolotem. Ale tego chcę i właśnie z tego powodu pakuję ubrania... Zagryzłam wargę. Chłopak stał w jednym miejscu nieugięcie. A to oznaczać mogło jedno. Domyślił się właśnie w tej chwili. I przeżywa wewnętrzny huragan. Jak zaraz rąbnie… To nie będzie co zbierać z moich szczątków ciała. Może jedynie marnie wyglądające zwłoki. Myślę, że pewien członek zespołu One Direction  nie będzie usatysfakcjonowany… Takimi małymi skrawkami ciała…
- Am, znów to robisz! Znów jesteś na każde jego polecenie! Na każdy rozkaz!
Krzyknął tak głośno, że musiałam  podskoczyć. Zwyczajnie musiałam poderwać przerażone ciało. Bluzka wymsknęła mi się z palców. Właśnie takiego Jacoba cholernie się bałam. Nigdy nie umiał opanować krzyku. Jeżeli chodzi o Harry’ego oczywiście. W takich chwilach, jak ta, która trwa, budziło się w nim diabelstwo piekielne. A we mnie rodziła się chęć rzucenia bluzkami o podłogę. Nie lubiłam takiego szatyna. Chciałam się zerwać i wybiec na jedną z ulic Londynu. Tak bardzo chciałam, żeby na mnie nie krzyczał. Przecież wie, że podniesionym głosem wiele nie zdziała. Zasadzi we mnie tylko sadzonkę strachu. A ma dobrą świadomość, ze wyplewić taki chwast jest niesamowicie ciężko!
Spuściłam oczy na jasne panele. Skarcona przez jego mocny wzrok, nie wychylałam się żadnym słowem za ciszę. Czekałam, aż ujarzmi swoje nerwy. I przestanie na mnie wrzeszczeć z taką mocą.
- Jacob, ja muszę…
- Musisz? – Zadrwił ze mnie, podchodząc bliżej. Jego ironiczny wzrok i kpiący ton głosu bardzo mi się nie podobały. Wiedział to, ale nic z tym  nie robił. Tak strasznie chciałam go przytulić. Wiedziałam, że wtedy zmięknie i przestanie się awanturować. Problem utkwiony był w tym, ze bałam się chociażby drgnąć. – Ty wiesz, co ty wyprawiasz?
- Kocham? – Podniosłam oczy. Zdziwił się, odrzucając głowę. I parsknął śmiechem.
- Kochasz, tak? Jak na moje oko, to jesteś wykorzystywana. Omamił cię nieźle.
Zdrętwiała mi cała twarz. Zdrętwiałam cała, zastanawiając się bardzo, jak mój własny przyjaciel może mówić mi tak przykre słowa prosto w twarz. To, że serwował mi takie „słodkości” nie było w stanie zmienić moich uczuć do niego.  To, że nienawidził Harry'ego również nie zmieniało moich uczuć. Nadal kochałam go jak brata. Tylko nagle stał się potencjalnym odbiorcą policzka wymierzonego przeze mnie. Podniosłam się ciężko z kucek i stanęłam przed nim. Spojrzawszy głęboko w oczy, westchnęłam. Nie, nie uderzę go. Ja nie potrafię bić…Nie umiem podnieść dłoni na tych których kocham. Może dlatego, że ci, których kocham ja, podnosili dłoń na mnie…? Nie mogłabym go uderzyć…
- Powiedz mi, proszę, Jake, dlaczego go tak nienawidzisz?
Usiadł na moim łóżku. Przygniótł porozwalaną bieliznę i kosmetyki. Nie patrzył mi w oczy. I dobrze. Nie lubię, gdy patrzy, jak płaczę. A płakałam już wystarczająco mocno. Choć bezgłośnie. Nie odpowiadał na zadane przeze mnie pytanie. Sprawiał wrażenie zastanawiającego się nad odpowiedzią. Może nie nienawidził Harry’ego? Może to nie chodziło o to? To w takim razie, o co? Co Styles mu zrobił?
- Co on ci takiego zrobił, że krytykujesz każde moje zbliżenie do niego? Dlaczego tak reagujesz na wszystko, co z związane z Harry’m? – zapytałam cicho, wycierając łzy. Nie zauważył, że płakałam. Podniósł oczy dopiero wtedy, gdy mokre policzki zostały wytarte przez miękki rękaw mojego swetra. Nie zorientował się. Chociaż mógł rozpoznać, że jestem w kompletnej rozsypce, gdy łamał mi się głos. – No powiedz mi! Bo nie wiem! – krzyknęłam – Dlaczego tak bardzo nienawidzisz kogoś, kogo ja kocham nad życie! Dlaczego nie możesz patrzeć na człowieka, za którego ja oddałabym życie. Powiedz mi, proszę.
- Niszczy cię. Nie widzisz tego? Jesteś coraz bardziej roztrzęsiona. Coraz mocniej się nim przejmujesz. A swoje życie masz głęboko nie tam, gdzie powinnaś mieć, Am. Staczasz się. I ja mam na to pozwalać? Interesujesz się głupim, rozkapryszonym piosenkarzem, zamiast zająć się własnym życiem!
- Jesteś tak głupi, czy tylko mnie nabierasz, Jacob? To poważne pytanie! Ty nie widzisz tego, że właśnie kiedy mnie izolujesz od Harry’ego, cierpię mocniej? Zamiast pozwolić mi się nim interesować, robisz wszystko, bym się do niego zraziła. Nakręcasz tym tylko źle działającą maszynę. Robisz wszystko na odwrót! Nie pomagasz mi. Robisz wszystko, by było gorzej, niż jest!
Milczał. Ja też umilkłam. Schyliłam się i zaczęłam po cichu pakować resztę swoich rzeczy. Nie wiem, czy dotarło. Dotarło? Powolnym ruchem dłoni spakowałam kosmetyczkę. Było mi strasznie przykro. Nie chciałam być niemiła dla Jacoba. Wiem, że on również nieumyślnie zapodał mi tak dławiące słowa. Nie chciał mnie ranić.  Kochając kogoś mówisz mu raniące słowa tylko pod wpływem nerwów…Chciał mi pokazać swój punkt widzenia.  Nie potrafił na spokojnie.  Miał ten swój punkt widzenia…Którego ja nie rozumiałam. Nie wie tylko, że ja mam inny i nie dam przekonać się do tego, co uważa on sam.Przecież to wręcz niewykonalne. Ten przepełniony żalem głos zmęczonego Harry’ego. Kto po usłyszeniu tych smętnych kilku słów nie paliłby się do wsiadania do samolotu? Gdybym mogła, wystrzeliłabym do Toronto już w tej chwili, gdy szeptał mi do słuchawki. Życie zawsze lubiło kpiarsko ze mnie igrać. Zawsze, gdy chciałam zrobić cokolwiek dobrze, karnie waliło mi się wszystko na głowę. Taka złota zasada Amiry. Nieszczęsna zasada…
Ukradkiem zerkałam na szatyna. Siedział wpatrzony w jedną z moich bluzek.  Zaciskał wargi, pobielałe usta sprawiały wrażenie podatnych na pęknięcie. Na łóżku leżały dłonie, które zacisnął w pięści. Nie odzywał się. Zastanawiałam się nawet, czy on w ogóle oddycha. Zastygł  w bezruchu jak posąg z marmuru. Mrugał jedynie chwilę przeczesując powietrze rzęsami. Wydawał się być w innym świecie. W zupełnie innym niż ten, w którym ja siedziałam na zimnej podłodze i pakowałam się. Nie chciałam wyjeżdżać pokłócona z nim. Odłożyłam spodnie na bok. Podszedłszy do przyjaciela, złapałam go za ramię. Spojrzał w górę, na moją twarz. Mój proszący wzrok sprawił, że wywrócił oczami. I bez słowa wyciągnął długie ręce. Przytulona mogłam w spokoju odetchnąć. Nie oszukał mnie, gdy kiedyś, kiedy byliśmy młodsi, powiedział mi, że złość na mnie jest jak pierwszy śnieg. Szybko topnieje. A mnie stopniało serce.


      Wpatrywałam się w bielusieńkie obłoczki. Tak subtelnie przesuwały się po błękitnym tle wprawiając mnie w otępienie. Dawno nie widziałam tak zapierającego dech w piersi widoku. Niewiele miałam okazji, by obserwować z bliska tak ulotne, pięknie obłoki. Białe chmury płynące tuż przy moim okienku niezwykle mnie uspokajały.
Wreszcie siedziałam w samolocie. Wreszcie oderwałam się od ziemi, gotowa na kolejną podróż wysoko, wysoko nad ziemią. Tym razem bardzo spieszyłam się, by zasiąść na tym miejscu. Niewyobrażalne uczucie ulgi rozpłynęło się na moich barkach, gdy wreszcie zapięłam pas bezpieczeństwa. I nie bałam się lotu. Jak jeszcze kilka miesięcy temu, lecąc do Sydney, trzęsłam się przeokropnie, tak teraz byłam oazą spokoju. Lęk zakorzeniał się we mnie z innego powodu. Już  nie musiałam się bać wysokości. Fakt, że wzbijam się okropnie wysoko w niebo nie był dla mnie powodem do drgawek strachu. Najgorszym prowodyrem do lęku był głos Harry’ego, który został mi w pamięci. Ten głos, który dobudzał mnie z transu po koszmarze. Ten sam, który przeraził mnie tonem słów. Zamglonym wzrokiem wpatrywałam się w niebo. Tak piekielnie bałam się widoku chłopaka, który zobaczę, gdy tylko dotknę stopami ziemi. Zamarzałam na krystaliczny lód. Mój świat nagle zatrzymywał się w miejscu. Tylko On potrafi swoim życiem wywracać mój żywot do góry nogami. Nigdy nie przypuszczałabym, że gdy  kiedyś usłyszę Jego smutny głos, będę w stanie rzucić wszystko i zerwać się z miejsca. Byleby tylko wylądować na pieprzonym lotnisku w Toronto…I złapać Go za dłoń. To wszystko tylko po to, by mieć cały świat w dłoniach. Jest całym moim światem, który muszę ratować… Wszystkie najistotniejsze rzeczy, niecierpiące zwłoki, stawały się wyblakłe w ważności. Nic nie mogło sprawić, że puściłabym Jego głos w dal, ignorując. Czas stawał w miejscu, gdy za rogiem pojawiała się panika.
Zatrzymywałam się w miejscu naćpana strachem, gdy wyobrażałam sobie klepsydrę przesypująca leniwie piasek. Nie miałam najmniejszego pojęcia, skąd w mojej wyobraźni obraz klepsydry. Przesypywała swój piasek bardzo powoli. Byłam w stanie słyszeć dźwięk każdego upadającego ziarnka. Ten dźwięk śnił mi się po nocach. Otworzyłam oczy, zdrętwiała. Loty samolotem źle na mnie wpływają. Źle wpływa na mnie brak marzeń. Brak mojego marzenia…  Powinnam oddychać. A nie oddycham już przecież całe dwa miesiące. Całe dwa miesiące nie dotykałam sobą Jego ciała. Caluchne dwa miesiące żyłam w jakiejś cudownej próżni. Nie mogę doczekać się momentu, kiedy zemdleję, gdy dostarczy mi mojego upragnionego marzenia. Będę czuła szum w głowie, gdy wreszcie złapię oddech, poczuję Jego perfumy... Będę mogła wdychać Go bez oporu. I będę mogła mdleć, ile mi się żywnie podoba. Odpłynę. Tak pięknie odfrunę w Jego ramiona, chaotycznie łapiąc hausty Jego zapachu. I znów będzie pachniało marzeniem. Jestem tego pewna. 



piątek, 13 lipca 2012

Dwunasty


   Dla mojego jedynego...Wspaniałego...Ukochanego... Niewyobrażalnie kochanego...Harry'ego...Co prawda tego w ciele szesnastolatki o imieniu Kasia, ale to jest coś! Kasieńko, jesteś takim promykiem słońca, że nie da się tego opisać. I ja, jako Twój prywatny Louis Tomlinson, oświadczam wszystkim, iż nadal to ja bardziej kocham Ciebie, niż Ty mnie. Na marne są kłótnie, więc sobie daruj, każdy prawdę zna. Prawdę mówiącą, że moja miłośc do Ciebie jest ogromna, jak...Eee...Wielki Kanion, czy coś. Notabene, ten rozdział jest dla Ciebie, bo doskonale wiem, jak bardzo go chciałaś i... Spodoba Ci się. Simple but effective, prawda, Hazz? 


         Stał przede mną. Na wyciągnięcie mojej chudej dłoni. Ubrany w moją ulubioną liderową marynarkę z rękawami  podciągniętymi do łokci.  Uśmiechał się tak szczerze i pięknie, jak zawsze, gdy coś sprawiało mu przyjemność. Jak zawsze, gdy radość zadamawiała się w Jego oczach. Mogłam zapamiętywać te urocze dołeczki w polikach. Odetchnęłam z ulgą, upajając się widokiem rozpromienionych oczu. Przestępował z jednej nogi na drugą, obracając w palcach czarny mikrofon. Nie było nic więcej poza Jego osobą na czarnej scenie. Nic więcej nie byłam w stanie dostrzec. Byliśmy sami. Jedynym towarzystwem była cisza. I ciemność. Bałam się? Dlaczego trzęsły mi się ramiona? Dlaczego byłam przerażona? Byłam przerażona… Uśmiech powoli znikał z twarzy bruneta.  Patrzyłam na Niego uważnie, wsłuchując się we własne bicie serca. Przyspieszało, tajemniczo waląc o żebra. Zielone oczy przygasały. Mój lęk nasilał się każdą chwilą, coraz bardziej paraliżując dłonie i nogi. Co tu się dzieje? Iskierki, których pragnęłam, zaczęły uciekać z Jego zielonkawych oczu. Uśmiech wygasł całkowicie.  Powoli podniósł mikrofon do ust. Spojrzał na niego z żalem. Nie rozumiałam tej rozpaczy. Harry był przygnębiony. Zmrużyłam oczy, przyglądając mu się ciekawsko. Zastanawiał się nad czymś intensywnie, wlepiając smutne oczy w czarny przedmiot. Spojrzał na mnie i otworzył usta. Mówił, ale milczał.  Poruszając szybko wargami nie  wydawał z siebie nawet najcichszego słowa. Odsunął mikrofon od warg, patrząc na przedmiot z wielkim zdziwieniem w oczach. Moje zdumienie rosło. Podeszłam bliżej, ale nie na tyle, by słyszeć, co mówi chłopak. Może nie mówił nic? Ból wykrzywiał Jego twarz.  Panika w oczach rosła z każda minutą. Odrzucił mikrofon za siebie, przechylając boleśnie ciało i złapał się za gardło. Patrząc mi w oczy, otwierał powoli usta. Wrzasnął z całych sił, aż podskoczyłam, zaciskając powieki.
- Mówiłem ci, że nie dam rady! Mówiłem ci!
Jego przeraźliwy wrzask odbijał się w moich uszach nawet wtedy, gdy…Zerwałam się spocona jak mysz kościelna, z kanapy. Krople potu spływały mi z pleców, szyi, dekoltu. Zacisnęłam paznokcie na miękkim oparciu kanapy, rozglądając się naokoło. Salon skąpany w przerażająco egipskich ciemnościach. Czerń zakrywała dosłownie wszystko, łącznie z moimi nogami niewygodnie poplątanymi z kocem i poduszkami. Skrawek czarnego koca spływał z kanapy na jasne panele. Których rzecz jasna nawet nie widziałam. Sapałam, jakbym przed chwilą przebiegła po całej długości Tamizy. Złapałam się rozgrzaną dłonią za czoło, odrzucając wilgotne włosy z twarzy.  Złapać haust powietrza w takich warunkach było nie lada wyzwaniem. Każdy maleńki oddech drapał mnie w gardło, aż zanosząc się kaszlem, opadłam na gorące poduszki, na których to zasnęłam. Nie miałam pojęcia, która mogła być godzina. Granatowa ściana za oknem posypana brokatem napawała mnie rozpaczą. W ekranie telewizora odbijał się obraz dużego, pełnego księżyca. Wzdrygnęłam się, uspokajając się z lepiącą do pleców bluzką. Powoli robiło mi się nieprzyjemnie zimno. Ochłonęłam dopiero po kilku minutach łapczywego łapania oddechu. Popadłam w panikę. Bardzo powoli otulała moje ramiona. Zadrżałam cała, zamykając oczy na sekundę. Nieświadomie zobaczyłam pod nimi Harry’ego. Zmartwiałam momentalnie. To był taki czas, gdy strach wiązał ręce… Zamgliło mi się spojrzenie skierowane w stronę okna.
Poderwałam się z kanapy jak oparzona. Łapiąc trzęsącą dłonią ust, spojrzałam z szałem przerażenia w oczach w stronę stoliczka. Na jego blacie kręcił się telefon. Raził mnie w oczy swoim blaskiem. Łzy niespodziewanie napłynęły mi do oczu. Nie byłam w stanie sięgnąć dłonią i sprawdzić, kto wydzwania do mnie o tej porze. Zesztywniałam cała, gdy dobrnęłam oczami do wyświetlacza, na którym dostrzegłam zdjęcie Harry’ego. Napis „ Harry dzwoni” wstrzyknął mi w ciało znieczulenie. Sflaczałam ze strachu.  Koszmar nocny sprawił, że byłam wyjątkowo zmęczona. Strach spotęgował się, gdy o później porze wieczornej widzę nadchodzące połączenie od chłopaka, o którego boję się z całą mocą...Nachyliłam się szybko nad blatem, zgarniając aparat dzwoniący z jego powierzchni. Ledwo go przytrzymałam w śliskich dłoniach. Po odebraniu, próbowałam utrzymać normalny oddech. Czekałam na słowa płynące  w słuchawce. Milczał. Jedynie oddech dawał mi potwierdzenie, że jest po drugiej stronie.
- Błagam, przyjedź…
Zadrżałam jak na skinienie palcem. Zamknęłam oczy, zamierając. Odchyliłam się i opadłam ze świstem powietrza, na kanapę. Rozmiękły mi wszystkie części ciała, gdy tylko do ucha dobiegł suchy głos Harry’ego. Szeptał do słuchawki zatrważająco tęskniące słowa. Niepokojąco rozpaczliwe… Strach zaczaił się za moją kanapą. I skoczył tak szybko na mnie, od tyłu, że zabrakło mi siły na oddech.
- Harry… - wysapałam ledwo, z ręką na czole. Nie wiedziałam gdzie jestem, co robię, co szemrają do mnie tęskno usta bruneta. – Co się dzieje? – Milczał tak przerażająco. W środku mojego ciała obudziły się potwory. Szponami wdzierały się w serce. I tak okropnie mnie nękały, zasiewając ziarenka strachu. Wprawił mnie w otępienie. Nie byłam w stanie wstać z kanapy. Utknęłam, sparaliżowana i zdrętwiała. Podświadomie serce podchodziło mi do gardła. Zaraz wypluje je na podłogę z przerażającym jękiem bólu. Byłam bliska wrzasku. – Hazz, co się stało, kochanie?
Westchnął. Tak autentycznie, jakby był obok. Poczułam aż podmuch wiatru na szyi. Przerażona zamknęłam oczy, wykrzywiając twarz w bólu. Byłam zbyt mocno zszokowana, by zacząć teraz płakać. Pomimo swojej płaczliwości, trwałam teraz cierpliwie, wpatrując się w jeden punkt. W światło księżyca odbijające się  od podłogi.
- Nie daję już rady. Już po prostu nie mogę. Błagam.
Nie musiał mnie błagać. Gdybym tylko nie była nieżywa ze strachu, już poderwałabym się do laptopa, by rezerwować bilety. Tylko  nie mogłam wstać. Nie mogłam poruszyć nawet wargami. Jego słowa zaaplikowały mi w serce panikę. Rozpływała się po ciele z krwią w żyłach. Przepadałam.
- Spokojnie, powiedz mi wszystko powoli i spokojnie.
- Po prostu do mnie przyjedź. Wybacz mi to, że dzwonię do ciebie o tej porze. I przyjedź do mnie jak najszybciej. – wychrypiał.
- Toronto, tak? – wysapałam, pamiętając jeszcze dzisiejsze poranne słowa spikera. Informował wszystkich fanów One Direction, że wylądowali w Toronto i za kilka godzin odbędzie się ich pierwszy koncert. Parzyłam wtedy herbatę i zastanawiałam się, kiedy w końcu ta tęsknota zabije mnie do końca.
- Tak, Toronto. Wyślę ci wiadomością adres hotelu.
 - Połóż się spać. Przestań myśleć. Nie wiem, co się stało, Harry. Po prostu to olej teraz. Postaram się być jak najszybciej. – odparłam szybko, aczkolwiek cicho. Mieszkałam sama. Nie miałam kogo obudzić. Dlaczego szeptałam? Bałam się podnieść na Niego głos. Bałam się wszystkiego, co robiłam i mówiłam. Zagłuszał mnie wrzask paniki.
- Tęsknie za tobą.
-  Wiem, Harry.  Nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, jak ja tęsknie…
- Zostawiłaś coś u mnie, wiesz?  
- Co takiego, Harry?
- Swoje miejsce.

Cześć, małpy. 
Zlitowałam się. Dodałam. Jestem taka zła i okropna. I tak Was nie cierpię, że dodałam ten rozdział. A ponieważ wiele osób na moim Twitterze nie czyta opowiadania, byłam zmuszona założyć oddzielne konto Twittera, takie tylko dla czytelników tego opowiadania. Dlatego każdego czytelnika posiadajacego Twitter'a  odsyłam i proponuję follownięcie - @ZapachMarzenia 

Buziaki i uściski. Robię sobie dłuższą przerwę, nie narzekać. Jak ktoś się kreatywnym okaże i strzeli ładnego komenta, to się zlituję i przerwę odwołam. ^^

sobota, 7 lipca 2012

Jedenasty


      Byłeś dla mnie takim słonikiem z teledysku Coldplay  "Paradise" ... Coś Ci się w swoim życiu nie podobało. Czegoś Ci brakowało... Nie wiem, co Ci nie pasowało, czego Ci brakowało. Może gdybym wiedziała, cokolwiek bym zmieniła? Pomogłabym? Chociaż ja nie potrafię pomagać, a raczej tak sobie wmawiam, starałabym się. Przecież to wiesz. To Twoje życie...  Coś było nie tak, a Ty nie mogłeś się z tym pogodzić. Chciałeś za wszelką cenę mieć to, czego Ci brakowało. Tak jak słonik, który z całego serca chciał wrócić do przyjaciół, by z nimi być. I chociaż swoim wyborem zraniłeś wiele ludzi, ja rozumiem Twoje czyny. W pełni rozumiem, dlaczego zrobiłeś to, co zrobiłeś. Chciałeś zawalczyć o coś, co było dla Ciebie ważne. Chciałeś wreszcie mieć to, czego tak cholernie pragnąłeś. Postawiłeś wreszcie na pierwszym miejscu siebie. Twoją zachciankę. Miałeś w nosie to, co sądzą inni.  Wreszcie liczyło się to, czego pragniesz Ty, a nie Twoi bliscy.  I może nie wszystko skończyło się dobrze... Właściwie nic nie skończyło się dobrze.  Nie wszyscy są zadowoleni. Nie jest tak, jak być powinno. Mimo tego... Liczę tylko na to, że Ty jesteś szczęśliwy.  Bo o to chodziło. Żebyś Ty był radosny, kochany.  Masz być nietknięty raniącym słowem. Tam, gdzie teraz jesteś.A nie wiem, gdzie to jest. Cokolwiek robisz.  Cokolwiek myślisz. Czy nas widzisz. Czy nas nie widzisz. Zawalczyłeś o to. Mam marzenie, że to dostałeś...Myślę, że to dostałeś. Ale czy tak jest - nie wiem. Myślę też, że pewnie za nami tęsknisz, tak jak my za Tobą. Ktoś mądry powiedział mi dziś, że kiedyś Cię jeszcze zobaczę. Wtedy się tak cudownie uspokoiłam, odetchnęłam. Zagryzłam kawałek swojej męczącej tęsknoty.  Ten rozdział jest dla Ciebie. Byłoby dla nas fajnie, gdybyś chociaż jakoś mógł go przeczytać... 

       
       Rzuciłam się na fotel, niczym we wzburzone  fale morza.  Taki miękko obity, wygodny i przytulny mebel nie jest w stanie zrobić mi krzywdy. A wielka szkoda, doprawdy. Bez szans na to, że się  w nim utopię. W morzu mogłabym się utopić raz ciach. W fotelu trochę trudno...   Westchnęłam szatańsko smutno, przez co zgromił mnie wzrok Jacoba.  Utkwiony sztywnym ciałem  w drugim fotelu, stojącym nieopodal mojego, udawał chyba, że myśli. Siedział  i splatał palce. Właściwie, splatał je i rozplatał, zastanawiając się nad czymś bardzo intensywnie. Wszystkie zmarszczki na  czole idealnie ukazywały jego zaangażowanie w wymyślenie czegoś. Nad czym tak hardo główkował, nie miałam najmniejszego pojęcia.
Od kilku dni przychodził do mnie codziennie. Tak jak zazwyczaj, nie pukał do drzwi, nie dzwonił dzwonkiem. Wkraczał pewnie w progi mojego domu, bezwstydnie jeszcze rzucając butami pod szafkę. Jak do swojego własnego mieszkania. A przychodził codziennie, nie było nawet mowy, żeby któregoś pięknego, londyńskiego dnia nie wszedł do mojego pokoju.  Tylko dlatego, że ja postawiłam bunt i nie wychodzę z domu. Nie wydawał się tym faktem wybitnie zdziwiony. Myślę, że miał tego świadomość. Przeczuwał, że wkrótce zbuntuję się jak mała dziewczynka. Zupełnie tak, jak robiłam to, gdy byłam mniejsza, nie miałam zęba i kręciły mi się włosy. Miałam wtedy siedem lat i nie wiedziałam, że to, co świeci nade mną to słońce, a smutek występował na moją buzię tylko wtedy, gdy padał deszcz.  Teraz miałam inne powody do smutku. I wiedziałam, że ta gwiazda to Słońce. Jacob doskonale przewidział, że strzelę na wszystko i wszystkich obrazę majestatu. Za dobrze mnie chyba znał. Nie łudził się tanio, że jakoś przetrwam to wszystko i uciszę swój wewnętrzny, przygnębiony głos. On tylko czekał, aż zacznie się faza nietykalnej Amiry. Własnie się zaczęła i spustoszała Londyn. Właściwie, calutką Anglię. 
Najpierw miałam  syndrom wielkiego przygnębienia. Smutek wypływał mi uszami i nosem. O oczach wspominać nawet nie warto. Ta faza trwała pierwszy tydzień po powrocie z Sydney. Wróciłam do domu i zastrzegałam się, że nic już mnie nie zrani.  Pamiętam nawet, jak siedziałam w jadalni, wpatrując się tępym wzrokiem we własne palce ułożone na blacie stoliczka. I czekałam, aż Harry mnie dotknie. Tylko jak chłopak mógł mnie dotknąć, będąc na innym kontynencie? Niemożliwe, naturalnie. Ja się łudziłam. I wyglądałam przy tym, jak chora psychicznie młoda dziewczyna. Odcięłam się od wszystkiego, co było potencjalnym przyszłym sprawcą mojego wycia z bólu. Nie wystawiałam głowy za okno, bojąc się namolnych paparazzi, którzy zdążyli już zorientować się, gdzie przed ich czujnym okiem chowa się "potencjalna" kochanka tudzież dziewczyna Styles'a. Naprawdę, jak można tak ingerować w czyjeś prywatne życie? Może nawet wystawiłabym nogę na zewnątrz, zmuszona do podlania ukochanego drzewka bonsai na tarasie. Ale tego nie zrobiłam, bo bałam się obiektywu super drogiej lustrzanki utkwionej w ogrodzeniu...W każdym razie, tak jak już mówiłam - starałam się stać nietykalna w kwestii raniących czynników. Odbijałam je od siebie tak, jak promieniom słonecznym  robią  to okulary przeciwsłoneczne.   Telefon chowałam pod poduszkę, bojąc się, że którejś pięknej godziny znajdę tam jakiś znak od Harry’ego.  Tego bym nie zniosła. Musiałam najpierw oswoić się z tym, że nie ma Go obok.  Potrzebowałam poczuć zapach poduszki - tej mojej poduszki, która nie pachnie Jego szyją. Konieczne było oswojenie się z tym, że nie będzie siedział zamyślony w fotelu, gdy wejdę do salonu. Potężnie bolesnym obowiązkiem było dla mnie uświadomienie sobie, że nie będę mogła dotknąć Jego miękkich włosów. Musiałam to wszystko zrozumieć - izolując się od  Niego na krótki moment. Bałam się, że zadzwoni. Na razie tego nie chciałam. Potem mógł na nowo rozszarpywać moją tęsknotę. Mógł dzwonić, pisać, stać za drzwiami.  Pozwoliłabym mu na to.
Kolejnym syndromem było cierpienie jawne. Tęsknota  zjadała mi mózg, przy tym przyprawiając mnie o wrzaski z  bólu. I co ja miałam zrobić, gdy tak bardzo bolała świadomość, że Styles’a nie ma obok? Szukałam Go wszędzie. Dosłownie w każdym zakamarku mojego mieszkania. Łudziłam się, że spacerując przez salon napotkam Go wylegującego się na kanapie.  Chorobliwie dotykałam opuszkami palców poduszki, łudzą się, że może materiał jest ciepły, bo sekundę temu tu siedział... Wręcz z błaganiem w oczach gnałam do kuchni parzyć herbatę, prosząc i litościwie błagając, by może akurat teraz był w pobliżu lodówki... Szukałam Go w łazience. Na tarasie. Za wielką wiśnią rosnącą w ogrodzie. Szukałam i zapominałam, że przecież jest na innym kontynencie... Strach i drżenie na samą myśl, że może być z Nim źle potęgowały tylko moje niepozytywne objawy tęsknoty. I sięgałam drżącą dłonią po ciemne, pięknie zdobione butle z winem.  Drogie wino lepiej smakuje, prawda? Bardziej wżera się we wnętrze ust. Bardziej zwala z nóg.  Tak jest, dlatego... Wlewałam alkohol do gardła litrami. Hektolitrami. Wtedy tęsknota przygasała. Zabijałam ją promilami. Topiła się w czerwonawych falach.  Gorzki smak alkoholu działał na nią dewastująco, a ja się cieszyłam. Gorzko, ale się śmiałam. Harry wymownie milczał na tapecie telefonu. Jacob wywracał oczami, zagryzał wargi i wyrywał mi z krzykiem każdy kolejny kieliszek wina. Jeden nawet zniknął z zastawy. Stłuczony na kafelkach w kuchni zaraz po tym, gdy Jacoba tknęła panika. Wyrwał mi wtedy kieliszek, a że sam nie wiedział, co naokoło się dzieje, naczynie poszybowało. I z hukiem odbijającym się w naszych uszach, potłukło tragicznie o podłogę. Milczałam. Bo nauczyłam się milczeć. Dziwne, prawda? 
Następny objaw mojego cierpienia był bardziej wybuchowy. I znacznie gorszy od poprzednich. Już nie urozmaicałam sobie dni przesiadywaniem na parapecie. Ten parapet był inny niż ten, na którym godzinami przesiadywałam w Sydney. Ta szyba była mniej czysta. Ten parapet był zbyt twardy. Ta firanka nie pachniała Harry'm nawet minimalnie. I to wszystko tak bardzo doprowadzało mnie do szału. Już nie było mi przykro. Już nie cierpiałam w ciszy. Pamiętałam, jak zachwycaliśmy się w hotelowym pokoju, a to wpływało na mnie bardzo detronizująco. I cały mój spokojny smutek gdzieś się spalił. Może w moich oczach gdzieś jeszcze był. Świecił szczątkami. Na codzienności były raczej wrzaski w poduszkę. Rozpaczliwe.
Zachowywałam się jak chora. Może byłam chora? Można być chorym z tęsknoty? Można umierać z tęsknoty. Dlatego jestem pewna, że choroba możliwa jest także.
Wgryzłam się w skórę przy kciuku, odgryzłam kawałek uszkodzonego naskórka i spojrzałam tępo na Jacoba. Siedział niewzruszony, wciąż nad czymś wyjątkowo rozmyślając. Dawno nie widziałam go tak pochłoniętego przez myśli. Mogłabym snuć przypuszczenia, że próbuje wymyślić sposób na zbawienie świata. Wiadomo, taki młody Jacob to niezwykle porywczy chłopaczyna. Już nie raz miał ochotę własnoręcznie uszyć tuzin sweterków dla dzieci z Somalii. Dlaczego niby teraz jego troska o świat nie kotłuje mu się w myślach. Nad czym tak główkuje? 
Spojrzał na mnie ukradkiem, swoim zamglonym, szarym spojrzeniem. Biorąc w dłonie kubek herbaty, którą zrobił mi z wielką łaską, gdy zastrzegłam, że nie podniosę się z fotela, zastanawiałam się milcząco, co mu chodzi po tej łepetynie.
- Wiesz, co? Mam dość.
Odezwał się  wreszcie. Tak chłodnym tonem, że zastanawiałam się nad tym, czy nie zamarzły mi końcówki włosów. I czy serce nadal mam bijące, a nie skostniałe. Wydaje mi się jednak, że serce naćpane tęsknotą już dawno przestało prawidłowo pompować krew. Nie mam nad czym rozpaczać. Już chyba wystarczająco się na rozpaczałam?
Nie miałam siły otwierać ust. Każdy ruch wargami wywoływał u mnie falę bólu. Może przez to, że zagryzając wargi z bezradności, strasznie je sobie poraniłam? I teraz jedynie zamknięte nie przyprawiają mnie o syki z nieprzyjemnego uczucia. Dlatego pokierowałam w stronę Jacoba pytające spojrzenie swoich zmęczonych, szarych tęczówek. Prychnął pod nosem niedosłyszalnie. Tak się jednak składa, że doskonale jestem wyczulona na jego reakcje. Nawet po minimalnym ruchu warg byłam w stanie rozpoznać, kiedy jest zirytowany. Moje upadki i wzloty zawsze doprowadzały go do kipienia irytacją. I myślę, że to nie przez sam fakt, że upadam i znów wstaję. Ta irytacja wypływała z innego źródełka. Tu chodziło o to, że patrzył na moje perypetie i niekiedy niewiele mógł zrobić. Nie zawsze przecież stał obok i nie zawsze mógł złapać mnie za dłoń. Nie każdy upadek wiązał się z pomocą niesioną przez niego. I to go bardzo denerwowało.
Milczałam, czekając cierpliwie, aż dokończy swoja  myśl. Zastygł w bezruchu i wpatrywał się w ścianę pełną zdjęć, które zresztą sam dla mnie zrobił. Powiodłam za nim oczyma, zatrzymując wzrok na zdjęciu wodospadu. To właśnie w nim utopiłam kiedyś jeden z aparatów Jacoba.  Ów  Jacob chodził nabuzowany przez ponad pół tygodnia. Nie odzywał się. Milczał, jak kamień. Wyjątkowo uparty kamień, muszę przyznać z całą mocą. Dopiero po kilku dniach wydarł się na mnie na cały głos. Tak, że aż mi naszły łzy do oczu. Wiedziałam, że miał prawo ryczeć na mnie przerażająco głośno - należało mi się.  Przepraszał mnie za ten wybuch dwa dni. Trzeciego ja wyznałam, że bardzo mi przykro z powodu utopienia jego aparatu. Czwartego on w odwecie spalił moje ulubione spodnie. Niby przypadkiem, ale oboje wiedzieliśmy doskonale, że zapałki tak same z siebie na spodnie nie upadają... Piątego przepraszaliśmy się przy Tamizie upaprani w bitą śmietanę z rurek. Spuściłam oczy ze zdjęcia i uśmiechnęłam się do dywanu. Jacob odchrząknął. Zaraz zacznie wylewać wszystkie swoje żale w przestrzeń tego pokoju.
- Mam dość twojej tęsknoty, Amira. Jak długo będzie w tobie tkwiła?
Tym razem to ja prychnęłam. Bardzo głośno i bardzo wyraźnie.  Tak, żeby czasem ten odgłos nie uciekł gdzieś przez okno. Tak, by Jake doskonale mógł to usłyszeć. Czasami dziecinność tego dwudziestotrzylatka doprowadza mnie do szału. Jakim cudem może myśleć, że sama jestem w stanie pozbyć się tęsknoty? Czy on myśli realnie? Czy teraz on zacznie wypominać mi, że zbyt długo tęsknie, tak jak kiedyś robił to Liam? Westchnęłam.
- Jake, a czy ty myślisz, że ja jestem sama w stanie wykopać tę tęsknotę za drzwi? Przecież ja nie mogę się jej pozbyć pstryknięciem palca. Kiedy wyjechałam do Sydney, tęskniłeś za mną? – spytałam, przyciskając kubek do warg. Zasyczałam, czując, jak suche wargi na nowo pękają. Szatyn skinął głową potwierdzająco i wciągnął nogi na fotel. Nie spuszczał ze mnie czujnego wzroku. Odstawiłam kubek na drewniany blacik. Z obrzydzeniem zerknęłam na wszystkie czasopisma, które Jacob przyniósł mi dziś rano. Z oburzeniem pytał mnie, dlaczego nie kupiłam ani jednej gazety, na której okładce byłam. Był wielce usatysfakcjonowany, że zdołał kupić mi wszystkie na pamiątkę. Wywróciłam oczami. Wujek Jacob zawsze pamięta o Amirze. I zawsze wie, jak sprawić, by z nerwów zagryzała wargi i dziubała paznokciami włosy.
- I co? I pomyślałeś sobie takie wspaniałomyślne „ Tęsknota jest zła, muszę przestać tęsknić za Amirą”? I myślisz, że zadziałałoby, gdybyś tak pomyślał?
Zasępił się potwornie i spuścił oczy. Dziecko z jego oczu nagle gdzieś zniknęło. Zawsze lubił wierzyć w gruszki na wierzbie. Ja byłam od tego, by te gruszki zrywać. W kilka sekund zrozumiał wszystko, co miałam na myśli. Pokiwał głową, którą spuścił.
Doceniałam to, że się o mnie martwi. Robił wszystko, co w jego mocy, by pozbyć się mojej depresyjnej, wyniszczającej tęsknoty. Wydawał pieniądze na moją ukochaną czekoladę i jaśminową herbatę. Myślał, że jeżeli będzie wciskał ją we mnie na siłę, to cokolwiek to zmieni. Brunetowi zdawało się chyba, że te wszystkie łakocie wypędzą z mojej głowy Harry'ego Styles'a. A tu figa z makiem... Czekolada i herbata. Ile można?  Poza tym, że w końcu wyprowadził mnie z równowagi, wiele się nie zmieniło. Niezwykle to było dla mnie ważne. Kochałam go za tę troskę. Nie cierpiałam jednak, gdy nie rozumiał moich myśli. Oczekiwałam, że odpuści, widząc, że nie można wyzbyć się mojej toksycznej tęsknoty. Ona we mnie rosła i coraz bardziej zakradała się do umysłu. Tęsknota zaczęła płynąć w mojej krwi. Musiałby przetoczyć mi całą krew, by pozbyć się depresji. Nie miał wyboru. Musiał pogodzić się z moim smutkiem. Tak jak ja musiałam nauczyć się oddychać zwykłem powietrzem. Tak samo, jak musiałam się nauczyć być pogubioną. Musiałam nauczyć się budzić bez Harry’ego przy boku.
- Wykańczasz się na moich oczach. I oczekujesz, że będę siedział z założonymi rękami…
Nie prawda! Prawda? Wcale nie oczekiwałam, że będzie trwał z założonymi rękami. Nawet gdybym tego oczekiwała, łudziłabym się zbytnio. Każdy przecież ma świadomość, jaki Jacob jest uparty. Gorzej niż ta koza w zoo, którą kiedyś zażarcie pokazywał mi Niall, bo chytrze wyrwała mu pół batona. Troska Jacoba była tak samo normalna, jak żarłoctwo Horana. Pragnęłam tylko, aby mój przyjaciel zaprzyjaźnił się z moją tęsknotą. I by pogodził się z tym, że dopóki nie stanę w ramionach Styles’a, i do chwili, gdy nie usłyszę, że z Nim wszystko dobrze, będzie musiał patrzeć na pustkę w moich oczach.
- Wypuściłam szczęście, Jake… - wysapałam nagle, wyrwana z letargu. Pokiwałam głową, jakby ten gest miał potwierdzić moje słowa. Zgięłam szyję i schowałam nos w swoim swetrze. Zaschło mi w gardle i schyliłam się po herbatę. I tak już ostygłą. Wszystko naokoło mnie stygnie. Ja stygnę. Moje serce stygnie. Nawet jaśminowa herbata…
- Jak to wypuściłaś szczęście? – Chłopak zmarszczył brwi, zjadając mnie wzrokiem. Wzruszyłam ramionami, zastanawiając się w myślach, co mu odpowiedzieć. Lekki aromat  herbaty nie pasował mi. Tęskniłam za tą herbatą, którą przynosił mi Harry. Ona była przesiąknięta miłością i czułością. A ta smakowała zwykle. Tak tragicznie pospolicie. Była dla mnie niezdrowa.
- Nie zdołałam go złapać, bo było za ciężkie… - odparłam dziecinnie, maczając spierzchnięte usta w tej zwykłej herbacie. Skrzywiłam się. Nie smakowała. Dlaczego moja, niegdyś, ukochana herbata, nie smakuje mi? Choruję jeszcze poważniej, prawda?
- A jak wyglądało? – Dziecinny nastrój udzielił się Jacobowi. Uśmiechnęłabym się pod nosem, ale to boli. A bólu mam już po kokardę. Westchnęłam niezliczony raz tego wieczoru. Odpowiedź była prosta, jak struganie ołówka.
- Miało metr osiemdziesiąt trzy, duże, zielone oczy i masę ciemnych loków na głowie… 




 Cześć, kochani! 
Zrobiłam sobie małą/dużą, zależy jak dla kogo, przerwę. Przyznaję się bez bicia i krzyków, że kompletnie nie miałam ochoty poprawiać błędów - dlatego tak bardzo odwlekałam dodawanie rozdziału. Już sama nie wiem, ile razy obiecywałam Isabel, że wreszcie wstawię coś swojego. Zawsze kończyło się tak samo - figą z makiem. Ale wreszcie mamy rozdział i jestem niecierpliwa co do tego, co o tym dziadostwie sądzicie. ; ) 


Jednocześnie, mam do Was małą prośbę. Ponieważ na pamiątkę postanowiłam zrobić sobie album...Ze zdjęciami Harry'ego i Amiry... Mam do Was gorącą prośbę - jeżeli natraficie w Internecie zdjęcie brunetki i chłopaka podobnego do Hazzy - zapisywać mi to i podsyłać natychmiast albo na GG albo poprzez komentarz! Dodatkowo możecie napisać tytuły piosenek, których słuchacie, czytając opowiadanie. Będzie mi niezwykle miło ; ) 


A tak na zachętę dodam, że mam GG i na tym GG bardzo chętnie zawieram nowe znajomości. Także jeżeli ktoś chce porozmawiać, uprzedzam, że nie gryzę i chętnie pogawędzę. ; ) 


Do napisania, wredoty!