Jakbym Wam miała dziękować z osobna, to by mi czasu chyba nie starczyło. Poważnie mówię - jak czytam Wasze komentarze to się autentycznie rozpływam. Ostatnio usiadłam z Mamą i czytałyśmy we dwie, te wszystkie Wasze miłe słowa odnośnie opowiadania, opinie na temat bohaterów i tego, co oni tam wyprawiają. Ja leżałam zdechła z " dumy i niedowierzania" na stole, a Mamuśka czytała. To strasznie miłe. I nadal ( Chyba nigdy nie przywyknę....) nie przywykłam do tego, że tak fajnie odbieracie opowiadanie. To cholernie motywujące. Każdej osobie jestem niemiłosiernie wdzięczna za opinię. Kasiula, Pattie Paynephone, cudowna Prudie, niezastąpiona Jashia, Kramelek, Karolina, fenomenalna Kredka,Ania i Elipse ( Która swoim komentarzem sprawiła, że tu piszę tak szybko, bo miałam tak rychło rozdziału nie dodawać...) - wszystkim Wam jestem wdzięczna. Zaczęłam Was traktować jak "rodzinę"! ; )
Muzyka
Rzuciwszy na jasną,
drewnianą podłogę dwie bluzki, zmarszczyłam czoło i ruszyłam szybkim krokiem w
stronę drzwi wejściowych. Wyszłam z sypialni, ocierając się o beżową kanapę, przemknęłam prędko przez kuchnię, aż do korytarzyka. Drapiąc się po głowie, szarpałam klamką, by
sprawdzić, po co znów zjawia się u mnie Jacob. Bo że to on właśnie stoi za
moimi drzwiami miałam jak w banku. Otworzyłam szerzej drzwi. Tak jak się tego
spodziewałam, za mahoniowym skrzydłem stał mój wierny przyjaciel. Nakrywał
głowę jedną z londyńskich gazet, próbując ochronić swoje włosy przed deszczem.
Doskonale wiedziałam, jak bardzo boi się tego, że pod wpływem deszczowych
kropel jego kosmyki zaczną się wykręcać w przeróżne strony. Skinęłam mu na powitanie,
chowając się w głąb mieszkania i zapraszającym gestem machając. Wyczuł bluesa
raz dwa. Badawczy wzrok przykuł do mojej twarzy. Poczułam się niezwykle
osaczona. Zatrzasnął za sobą drzwi i już miał pytać, co się stało. Nie udało mu
się to. Pobiegłam prędko do sypialni. To właśnie w jej zakamarkach pakowałam
prędko swoje ubrania. Pakowałam całą siebie. Tylko serca nie musiałam pakować.
Przecież było z Nim. Tam, w tym całym Toronto. Było z Harry’m…
Doskoczyłam zgrabnie do
dwóch bluzek, które wcześniej upuściłam na posadzkę. Składałam je skrupulatnie
w kostkę, gdy Jacob stanął w progu. Zgromił mnie wzrokiem swoich orlich,
szarych oczu. Spuściłam oczy na trzymaną na kolanach bordową bluzkę. Zaraz
zacznie się burza. Potężna… Skuliłam się, przygotowana na zabójczy
atak.
- Mam wielką, ogromną
nadzieje, że ty robisz tylko remanent w szafie, Amira…
A prawda jest jaka? Że
robię wielki remanent w swoim życiu. Na jedną sekundę zaatakują mnie miliony
emocji. Co noc budzę się z nowym, przerażającym koszmarem. I kolejny raz będę
musiała udusić w sobie strach, wsiadając do potężnej, metalowej rury zwanej
samolotem. Ale tego chcę i właśnie z tego powodu pakuję ubrania... Zagryzłam wargę. Chłopak stał w jednym miejscu nieugięcie. A to
oznaczać mogło jedno. Domyślił się właśnie w tej chwili. I przeżywa wewnętrzny
huragan. Jak zaraz rąbnie… To nie będzie co zbierać z moich szczątków ciała.
Może jedynie marnie wyglądające zwłoki. Myślę, że pewien członek zespołu One
Direction nie będzie usatysfakcjonowany…
Takimi małymi skrawkami ciała…
- Am, znów to robisz! Znów
jesteś na każde jego polecenie! Na każdy rozkaz!
Krzyknął tak głośno, że musiałam podskoczyć. Zwyczajnie musiałam poderwać
przerażone ciało. Bluzka wymsknęła mi się z palców. Właśnie takiego Jacoba
cholernie się bałam. Nigdy nie umiał opanować krzyku. Jeżeli chodzi o Harry’ego
oczywiście. W takich chwilach, jak ta, która trwa, budziło się w nim diabelstwo
piekielne. A we mnie rodziła się chęć rzucenia bluzkami o podłogę. Nie lubiłam
takiego szatyna. Chciałam się zerwać i wybiec na jedną z ulic Londynu. Tak
bardzo chciałam, żeby na mnie nie krzyczał. Przecież wie, że podniesionym głosem
wiele nie zdziała. Zasadzi we mnie tylko sadzonkę strachu. A ma dobrą
świadomość, ze wyplewić taki chwast jest niesamowicie ciężko!
Spuściłam oczy na jasne
panele. Skarcona przez jego mocny wzrok, nie wychylałam się żadnym słowem za
ciszę. Czekałam, aż ujarzmi swoje nerwy. I przestanie na mnie wrzeszczeć z taką
mocą.
- Jacob, ja muszę…
- Musisz? – Zadrwił ze
mnie, podchodząc bliżej. Jego ironiczny wzrok i kpiący ton głosu bardzo mi się
nie podobały. Wiedział to, ale nic z tym
nie robił. Tak strasznie chciałam go przytulić. Wiedziałam, że wtedy
zmięknie i przestanie się awanturować. Problem utkwiony był w tym, ze bałam się
chociażby drgnąć. – Ty wiesz, co ty wyprawiasz?
- Kocham? – Podniosłam
oczy. Zdziwił się, odrzucając głowę. I parsknął śmiechem.
- Kochasz, tak? Jak na
moje oko, to jesteś wykorzystywana. Omamił cię nieźle.
Zdrętwiała mi cała twarz.
Zdrętwiałam cała, zastanawiając się bardzo, jak mój własny przyjaciel może
mówić mi tak przykre słowa prosto w twarz. To, że serwował mi takie „słodkości”
nie było w stanie zmienić moich uczuć do niego. To, że nienawidził Harry'ego również nie zmieniało moich uczuć. Nadal kochałam go jak brata.
Tylko nagle stał się potencjalnym odbiorcą policzka wymierzonego przeze mnie. Podniosłam
się ciężko z kucek i stanęłam przed nim. Spojrzawszy głęboko w oczy, westchnęłam.
Nie, nie uderzę go. Ja nie potrafię bić…Nie umiem podnieść dłoni na tych
których kocham. Może dlatego, że ci, których kocham ja, podnosili dłoń na
mnie…? Nie mogłabym go uderzyć…
- Powiedz mi, proszę,
Jake, dlaczego go tak nienawidzisz?
Usiadł na moim łóżku.
Przygniótł porozwalaną bieliznę i kosmetyki. Nie patrzył mi w oczy. I dobrze.
Nie lubię, gdy patrzy, jak płaczę. A płakałam już wystarczająco mocno. Choć
bezgłośnie. Nie odpowiadał na zadane przeze mnie pytanie. Sprawiał wrażenie
zastanawiającego się nad odpowiedzią. Może nie nienawidził Harry’ego? Może to
nie chodziło o to? To w takim razie, o co? Co Styles mu zrobił?
- Co on ci takiego zrobił,
że krytykujesz każde moje zbliżenie do niego? Dlaczego tak reagujesz na
wszystko, co z związane z Harry’m? – zapytałam cicho, wycierając łzy. Nie
zauważył, że płakałam. Podniósł oczy dopiero wtedy, gdy mokre policzki zostały
wytarte przez miękki rękaw mojego swetra. Nie zorientował się. Chociaż mógł
rozpoznać, że jestem w kompletnej rozsypce, gdy łamał mi się głos. – No powiedz
mi! Bo nie wiem! – krzyknęłam – Dlaczego tak bardzo nienawidzisz kogoś, kogo ja
kocham nad życie! Dlaczego nie możesz patrzeć na człowieka, za którego ja
oddałabym życie. Powiedz mi, proszę.
- Niszczy cię. Nie widzisz
tego? Jesteś coraz bardziej roztrzęsiona. Coraz mocniej się nim przejmujesz. A swoje
życie masz głęboko nie tam, gdzie powinnaś mieć, Am. Staczasz się. I ja mam na
to pozwalać? Interesujesz się głupim, rozkapryszonym piosenkarzem, zamiast
zająć się własnym życiem!
- Jesteś tak głupi, czy
tylko mnie nabierasz, Jacob? To poważne pytanie! Ty nie widzisz tego, że
właśnie kiedy mnie izolujesz od Harry’ego, cierpię mocniej? Zamiast pozwolić mi
się nim interesować, robisz wszystko, bym się do niego zraziła. Nakręcasz tym
tylko źle działającą maszynę. Robisz wszystko na odwrót! Nie pomagasz mi.
Robisz wszystko, by było gorzej, niż jest!
Milczał. Ja też umilkłam. Schyliłam
się i zaczęłam po cichu pakować resztę swoich rzeczy. Nie wiem, czy dotarło.
Dotarło? Powolnym ruchem dłoni spakowałam kosmetyczkę. Było mi strasznie
przykro. Nie chciałam być niemiła dla Jacoba. Wiem, że on również nieumyślnie
zapodał mi tak dławiące słowa. Nie chciał mnie ranić. Kochając kogoś mówisz mu raniące słowa tylko
pod wpływem nerwów…Chciał mi pokazać swój punkt widzenia. Nie potrafił na spokojnie. Miał ten swój punkt widzenia…Którego ja nie
rozumiałam. Nie wie tylko, że ja mam inny i nie dam przekonać się do tego, co uważa on sam.Przecież to wręcz niewykonalne. Ten przepełniony żalem głos zmęczonego
Harry’ego. Kto po usłyszeniu tych smętnych kilku słów nie paliłby się do
wsiadania do samolotu? Gdybym mogła, wystrzeliłabym do Toronto już w tej
chwili, gdy szeptał mi do słuchawki. Życie zawsze lubiło kpiarsko ze mnie
igrać. Zawsze, gdy chciałam zrobić cokolwiek dobrze, karnie waliło mi się
wszystko na głowę. Taka złota zasada Amiry. Nieszczęsna zasada…
Ukradkiem zerkałam na
szatyna. Siedział wpatrzony w jedną z moich bluzek. Zaciskał wargi, pobielałe usta sprawiały
wrażenie podatnych na pęknięcie. Na łóżku leżały dłonie, które zacisnął w
pięści. Nie odzywał się. Zastanawiałam się nawet, czy on w ogóle
oddycha. Zastygł w bezruchu jak posąg z marmuru. Mrugał jedynie chwilę przeczesując
powietrze rzęsami. Wydawał się być w innym świecie. W zupełnie innym niż ten, w
którym ja siedziałam na zimnej podłodze i pakowałam się. Nie chciałam wyjeżdżać
pokłócona z nim. Odłożyłam spodnie na bok. Podszedłszy do przyjaciela, złapałam
go za ramię. Spojrzał w górę, na moją twarz. Mój proszący wzrok sprawił, że
wywrócił oczami. I bez słowa wyciągnął długie ręce. Przytulona mogłam w spokoju
odetchnąć. Nie oszukał mnie, gdy kiedyś, kiedy byliśmy młodsi, powiedział mi,
że złość na mnie jest jak pierwszy śnieg. Szybko topnieje. A mnie stopniało
serce.
Wpatrywałam się w bielusieńkie obłoczki. Tak subtelnie przesuwały się po
błękitnym tle wprawiając mnie w otępienie. Dawno nie widziałam tak zapierającego
dech w piersi widoku. Niewiele miałam okazji, by obserwować z bliska tak
ulotne, pięknie obłoki. Białe chmury płynące tuż przy moim okienku niezwykle
mnie uspokajały.
Wreszcie siedziałam w
samolocie. Wreszcie oderwałam się od ziemi, gotowa na kolejną podróż wysoko, wysoko nad ziemią. Tym razem bardzo spieszyłam się, by zasiąść na tym miejscu. Niewyobrażalne
uczucie ulgi rozpłynęło się na moich barkach, gdy wreszcie zapięłam pas
bezpieczeństwa. I nie bałam się lotu. Jak jeszcze kilka miesięcy temu, lecąc do
Sydney, trzęsłam się przeokropnie, tak teraz byłam oazą spokoju. Lęk
zakorzeniał się we mnie z innego powodu. Już
nie musiałam się bać wysokości. Fakt, że wzbijam się okropnie wysoko w
niebo nie był dla mnie powodem do drgawek strachu. Najgorszym prowodyrem do lęku był głos Harry’ego, który został mi w pamięci. Ten głos, który dobudzał
mnie z transu po koszmarze. Ten sam, który przeraził mnie tonem słów. Zamglonym
wzrokiem wpatrywałam się w niebo. Tak piekielnie bałam się widoku chłopaka,
który zobaczę, gdy tylko dotknę stopami ziemi. Zamarzałam na krystaliczny lód. Mój
świat nagle zatrzymywał się w miejscu. Tylko On potrafi swoim życiem wywracać
mój żywot do góry nogami. Nigdy nie przypuszczałabym, że gdy kiedyś usłyszę Jego smutny głos, będę w
stanie rzucić wszystko i zerwać się z miejsca. Byleby tylko wylądować na
pieprzonym lotnisku w Toronto…I złapać Go za dłoń. To wszystko tylko po to, by
mieć cały świat w dłoniach. Jest całym moim światem, który muszę ratować…
Wszystkie najistotniejsze rzeczy, niecierpiące zwłoki, stawały się wyblakłe w
ważności. Nic nie mogło sprawić, że puściłabym Jego głos w dal, ignorując. Czas
stawał w miejscu, gdy za rogiem pojawiała się panika.
Zatrzymywałam się w
miejscu naćpana strachem, gdy wyobrażałam sobie klepsydrę przesypująca leniwie
piasek. Nie miałam najmniejszego pojęcia, skąd w mojej wyobraźni obraz
klepsydry. Przesypywała swój piasek bardzo powoli. Byłam w stanie słyszeć
dźwięk każdego upadającego ziarnka. Ten dźwięk śnił mi się po nocach. Otworzyłam
oczy, zdrętwiała. Loty samolotem źle na mnie wpływają. Źle wpływa na mnie brak
marzeń. Brak mojego marzenia… Powinnam
oddychać. A nie oddycham już przecież całe dwa miesiące. Całe dwa miesiące nie
dotykałam sobą Jego ciała. Caluchne dwa miesiące żyłam w jakiejś cudownej
próżni. Nie mogę doczekać się momentu, kiedy zemdleję, gdy dostarczy mi mojego
upragnionego marzenia. Będę czuła szum w głowie, gdy wreszcie złapię oddech, poczuję Jego perfumy... Będę mogła wdychać Go bez oporu. I będę mogła mdleć, ile
mi się żywnie podoba. Odpłynę. Tak pięknie odfrunę w Jego ramiona, chaotycznie
łapiąc hausty Jego zapachu. I znów będzie pachniało marzeniem. Jestem tego pewna.