Z dedykacją...
Dla mojego przyjaciela. Jeśli to czyta, to wie, że to do Niego. Nie napiszę imienia. Jest zbędne... Całkowicie.
Chciałabym, byś wiedział, że nadal jestem tą samą Kasią. I zawsze nią pozostanę, choćbym miała inne włosy, inne ubrania, inny głos lub uda... Zawsze będę jedyną Kasienią, której nie zastąpi nic. I pamiętaj, że w tym opowiadaniu jest coś, co należy do Ciebie. Dlatego nie zapominaj o najważniejszych rzeczach...A te najważniejsze w życiu rzeczy są w tym opowiadaniu opisane. Musisz pamiętać o nich. Bo są bardzo istotne... I wiem, że kiedyś zostanie Ci po mnie tylko to opowiadanie. Dlatego czytaj je bardzo uważnie, za każdym razem... Nie mam prawa i nie chcę stawiać Cię przed wyborami, przed którymi nikt stawać nie powinien. Nie wiem czemu, ale wierzę głęboko, że zaakceptujesz moją decyzję, jaka by nie była. Podejmując ją będę kierowała się głównie Twoim dobrem. Tego możesz być pewien.
Jesteś dobrym człowiekiem. Przykro mi, że los tak bardzo Cię doświadcza. Dziękuję Ci za walkę o mnie po tym wszystkim. Za okazywanie miłości. Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy... *
Dziękuję za słowa - "Gdyby jakaś część Ciebie nie potrzebowała właśnie Jego, nie zakochałabyś się w Nim, Kasiu. " Uratowały moją nadzieję...
Wyplułam
brudną, brązową wodę. Zaczynając się potężnie krztusić, zacisnęłam paznokcie na
kępce poniszczonej trawy. Ziemia zapadała się pod moimi usmolonymi piachem
udami. Próbowałam przytrzymać się wielkiego kamienia, gdy znów poczułam
zasysającą mnie glinę. Ziemia pochłaniała moje osłabłe nogi. Fala brudnej wody
napływająca ze wszystkich stron uderzyła mnie mocno. Odrzuciło mnie do tyłu, a
kawałki trawy zostały w kurczowo zaciśniętej dłoni. Zakrztuszona rwałam rękami
kępy roślinności. Przez glinę w gardle nie mogłam wydobyć z siebie nawet wrzasku. Szarpnęłam
ciałem ze wszystkich sił, otwierając boleśnie oczy. Poderwałam rękę do góry i…
Uderzyłam Harry’ego prosto w twarz. Obudziłam ciało ze snu. Miałam koszmar...? Miałam...Leżałam na
skotłowanej kołdrze, rozgrzanej poduszce. Zachłysnęłam się powietrzem i
zaczęłam sapać. W ciemnościach nocy dostrzegłam jak Harry trzyma się za nos. Uderzyłam Go całkiem mocno. Potarł policzki i podniósł się do pozycji siedzącej. Odłożył kołdrę na bok.
- Am? –
wychrypiał gdzieś, jednak nie wiem już, gdzie. Żeby ukryć łzy, odwróciłam się i
schowałam głowę w poduszkę. Wstydziłam się słabości ponad wszystko. Zawsze
kryłam przed Nim łzy. Tym razem również nie mógł zauważyć, jak bardzo jestem
słaba. Ścisnęłam ramionami poduszkę, zaciskając powieki i usta. Położył ciepłą
dłoń na moim biodrze. Załkałam cicho w
poduszkę, wypuszczając na nią odrobinę słonej kropelki. Nachylił się
nade mną, odgarniając palcem włosy, którymi przykryłam się, chowając przed Jego
oczami. Słyszałam Jego oddech przy swoim uchu. Potem na moment się wyprostował,
a pokój zalało światło lampki, którą zapalił. Było mi zimno i źle. Tak bardzo,
że nawet Jego kochane ciało leżące pod tą samą kołdrą nie dawało mi ulgi. Nawet
ten ruch dłoni, którą pogłaskał mnie po plecach, widząc, jak się unoszą w
szlochu. Nim zdołałam uspokoić przyśpieszony oddech, wcisnął swoje dłonie pod
moje ciało, po czym przyciągnął mnie do siebie. Z nagrzanego materaca
przeniosłam się na miejsce, które było chłodne. Wzdrygnęłam się, czując pod
szyją skórę Jego nóg. Ułożył mnie na swoich kolanach, na siłę odsłaniając mokre
policzki z włosów. Wykrzywiłam usta w grymasie i odepchnęłam Jego dłonie, cicho
wzdychając. Próby uspokojenia oddechu nic nie dawały. Harry zmarkotniał,
odpuszczając. Czekał, aż się uspokoję i delikatnie głaskał mnie po ramieniu.
Zapomniał o tym, że niechcący zdzieliłam Go całkiem mocno po twarzy. Gwałtownie
wybudzona z koszmaru nie panowałam nad roztrzęsionymi rękami. Słysząc, jak
budzę się z krzykiem, poderwał ciało do góry i nie mógł przecież przewidzieć,
że oberwie mu się cios w twarz. A teraz pomimo tego czerwonego nosa, który jest
czerwony przez moje palce, troskliwie nade mną wisi. Westchnęłam ostatni raz,
tak bardzo głęboko, aż coś zakłuło mnie w sercu. Słysząc to, schylił się, a
pojedyncze loczki spadły mu na czoło. Przymrużyłam powieki, czując jak odgarnia
wszystkie posklejane kosmyki z moich policzków.
I wziął
mnie tak mocno pociągnął. Az zabrakło mi tchu w
piersi. Podniesiona do pionu, przygarnięta w Jego ramiona, wsłuchiwałam
się jak zaczyna coś mówić. Mówił tak powoli, bardzo cicho, tylko dla mnie.
Tylko do mojego ucha. Lekki wiaterek wydobywający się z Jego ust blisko mojego
ucha, drażnił tak bardzo, że zadrżałam. Czując, jak zaczynam trząść mu się na
kolanach, objął mnie całym sobą, wręcz w siebie wciskając. Prosił, żebym nie
płakała. A prosił tak, że automatycznie zachciało mi się płakać jeszcze
mocniej. Zrobił kolejny ruch, odrzucając moje włosy na jedną stronę. Byłam
zmuszona opowiedzieć mu swój sen.
Przecież tak ślicznie mnie o to poprosił. Usadowił się wygodniej na tej
poduszce, którą tak zgnietliśmy. Stwierdził, że może jednak powinnam
opowiedzieć mu koszmar. Pozwolił mi nawet płakać, choć dodał jeszcze, że bardzo
tego nie lubi. Naciągnął mi na nogi kołdrę, która zdążyła już zrobić się zimna.
Odetchnęłam.
- Niall…Tak
przerażająco chudy. Szedł ze mną przez leśną ścieżkę i płakał. Mówił coś, ale
zupełnie nie słyszałam, co. A potem zmyła nas z tej ścieżki fala brudnej wody.
Ogromna ta fala była, jak z morza, albo oceanu. I zaczęłam się topić…. A Nialll
tak boleśnie odbił się od drzewa… On był tak bezbronny!
Przerwał
mi. Przerwał mi tak delikatnie, przymykając usta kciukiem. Złączyłam wargi, a
On słysząc, że już nic nawet nie szepczę, przejechał szorstkimi palcami po moim
policzku. Zsunął koniuszki palców na szczękę, powolnym ruchem przylegając
policzkiem do mojej rozpalonej twarzy.
- Am,
nie zadręczaj się tak – wymamrotał zachrypniętym, rzężącym głosem bardzo
bliziutko mojego ucha. Zadrżałam, próbując jednak powstrzymać dygotanie
rozbudzonego ciała. – Zmęczył cię ten
sen. Powinnaś teraz spać, mała.
Mruknęłam
bardzo cicho. Tak tylko i wyłącznie dla Jego ucha. Nie chciałam spać. Może nie
mogłam spać? Po tym, co spotkało mnie we śnie, nie widziałam możliwości
zamknięcia oczu. Bałam się przymknąć powieki chociażby na sekundę, pomimo tego,
że Harry był ode mnie kilka milimetrów i trzymał mnie szczelnie zamkniętą w
ramionach. A przecież taki uścisk zawsze gwarantował mi ogromne bezpieczeństwo.
Nie dawało to jednak efektów – zwyczajnie trzęsłam się ze strachu na samą myśl,
że mogłabym teraz dostrzec ciemność pod powiekami. Oddech automatycznie
przyśpieszał, gdy tylko pomyślałam, że powinnam zamknąć oczy.
Kiedy
wypuściłam z ust niemrawy głos mówiący imię Nialla, Harry zdrętwiał. Nie
wiedziałam, dlaczego tak dziwnie zareagował. Czy to takie dziwne, że przyśnił
mi się Jego przyjaciel z zespołu? Na dźwięk imienia kogoś bliskiego zastyga się
w bezruchu? Wydało mi się to dość dziwne. Potem zdawało mi się, że niechcący
mogłam przyszczypnąć mu skórę. I, że może dlatego tak nagle cierpnął. Chwilę
potem tak wyjątkowo mnie zbył. Przykrywką była prośba, bym spała.
-
Harry, ja nie zasnę. Nie mogę. Boję się spać. Czuję, że to przyśni mi się
znów. – Przytulił moją głowę,
odsłaniając palcami kosmyki z czoła,
całując je. Przymknęłam oczy, wyprostowując zdrętwiałe nogi. Zjechał spękanymi
ustami na mój nos. Schyliłam się lekko
do przodu, izolując Jego twarz od moich ust. Przeczuwałam, że w geście
uspokojenia mnie, zaraz zawędruje do moich ust. Zawsze, gdy bardzo chciał mnie
wesprzeć, a nie dało się zrobić tego słowem, robił to czynem. Ogarniał mnie
swoimi ramionami, jak małą, bezbronną dziewczynkę. I całował gdzie popadnie –
w czoło, policzki, nos, szyję – choć
najbardziej uwielbiał schylać boleśnie szyję i lądować na moich ustach.
Oderwał
się ode mnie, a ja poczułam, jak tęsknie za ciepłem Jego skóry, bliskim chwilę
temu mojej. Ponownie mnie ucałował, tym razem w nos. Jęknęłam, znów
nieoczekiwanie przymykając powieki. Zlękłam się ciemności.
-
Chociaż się połóżmy. Poleżymy i znuży nas sen.
Pozwoliłam
mu zsunąć mnie ze swoich kolan. Przycisnęłam kołdrę do swojego ciała, gdy
szeroka, biała koszulka oplatająca swoim materiałem moje ciało nie dawała mi
wystarczającego ciepła. Oderwana od nagrzanego organizmu Harry’ego byłam
spragniona czułego ciepełka. W ciemnościach nocy, które zalewały subtelnie cały
nasz apartament, nie było wiele widać. Blask rzucany przez duży, jasny księżyc
nie mógł przedostać się do nas, do środka pokoju. Odizolowany był grubą, jasną
zasłoną, którą wspólnie z Harrym zaciągnęliśmy. W tych mrokach próbowałam
dostrzec Jego sylwetkę. Siedział przecież tak blisko mnie, ocierając się o moje
uda stopą. Poprawiał poduszkę, albo prześcieradło. Krzątał się między
spiętrzonymi fałdami kołdry. Położył
plecy na miękkich poduszkach. Chwileczkę potem złapał mnie za dłonie, którymi
ściskałam skrawki kołdry. Jak w egipskich ciemnościach zdołał dostrzec moją
sylwetkę – naprawdę nie wiem. Odetchnęłam głęboko, poczuwszy ciepło Jego rąk na
swoich nadgarstkach. Pociągnięta do przodu delikatnie, przytrzymałam się swoich
kolan, a potem się schyliłam. Ułożył moją głowę na swoim mostku. Przyłożyłam
policzek do nagrzanej, miękkiej koszulki. Pachniała letnim powietrzem, jeszcze niedawno
zdjęta z balkonowej barierki. Bo wrócił
wtedy z próby… Tego popołudnia był trochę zmęczony. W dłoniach trzymał
dużą butelkę wody, a pod pachą miał wepchnięta szarą bluzę. Zamknąwszy stopą
drzwi, odkręcił koreczek od wody mineralnej, zaczął pić. Nieoczekiwanie
zachłysnął się wodą, a ona, wyciekając z butelki, zmoczyła mu białą koszulkę. Śmiałam
się z Niego, że jest sierotą saską. A On
zdjął koszulkę jednym ruchem, eksponując swoją umięśnioną klatkę. Stwierdził
lekko, że są takie kwiatki. I że mu się podobają. Stanęliśmy potem na
balkonie, wieszając bluzkę na metalowych
barierkach. Poprawiłam Go, mówiąc, że nie ma takich kwiatków. Z uśmiechem
dodałam, że chyba chodziło mu o sasanki. Skinął głową ostentacyjnie. A potem
odrzucając swoje włosy powiedział coś, co bardzo nas oboje rozbawiło. W
pierwsze chwili jedynie staliśmy i patrzyliśmy się na siebie w skupieniu,
analizując Jego słowa. Chwilę potem zwijaliśmy się w salwach śmiechu.
Gruchnęliśmy chichotem w tym samym czasie. Na drugi dzień Liam przyniósł mi
gazetę, na okładce której odnalazłam zaspanym wzrokiem zdjęcie moje i Harry’ego
– zgiętych w pół na balkonie w niemocy ze śmiechu.
Teraz leżałam na Jego lekko unoszącej się
klatce piersiowej. Pływałam, kładąc dłoń na Jego brzuchu. Poprawił kołdrę
splątaną między naszymi sztywnymi nogami.
Zdołaliśmy wywabić zapach proszku do prania z hotelowych pralni.
Niedawno zmieniona pościel znów przesiąkła nami. A ta koszulka…Pachniała
słońcem. Tak intensywnie. I wiatrem. Sama nie wiem, kiedy ten pachnący materiał uśpił mnie
aromatem słońca. Razem z Jego czułą dłonią błądzącą po plecach. Drażnił mnie
jeszcze chwilę, całując we włosy. Starał się mnie uspokoić. Znał mnie dobrze.
Wiedział, że chociaż nie oddycham już szybko, to nadal jestem od środka
zaniepokojona. Taktykę miał obraną dobrą. Po prostu był, prawda? Nie musiał wcale
całować mnie tak czule we wlosy. Ani w czoło, ani w nos. Wystarczy, że był
gdzieś blisko mnie. Słyszałam Jego oddech, czułam ramionami, jak Jego serce
bije. Taktyka idealna. Koszulka pachniała wiatrem i słońcem. Marzeniem również.
Zresztą, jak zwykle… Bezpiecznie opleciona ramionami, odfrunęłam daleko,
daleko, mając na lekkich kosmykach
włosów Jego wargi.
Uśmiecha
się. Tak pięknie. I gdybym miała podać definicję Jego uśmiechu, łatwiej byłoby
mi powyrywać sobie wszystkie włosy. Ten uśmiech widniał na Jego twarzy tylko
wtedy, gdy był dla mnie. Jaśniał. Dołeczki w policzkach były wtedy tak
wyjątkowo duże. Zielone oczyska czarowały mnie swoim blaskiem. Błyszczały, po
prostu błyszczały. W czarnych szkiełkach
– źrenicach – mogłam się przeglądać. Ten widok był rozczulający. W tych oczach
znajdowałam ratunek. Ratowały mnie Jego zielone zwierciadła pełne iskier.
Kiedy
tak pewnego poranka, leżąc mu na ramieniu, które z pewnością miał zdrętwiałe; obserwowałam
w ciszy Jego dołeczki, policzki, roziskrzone oczy, pomyślałam o czymś bardzo
ważnym. Kąciki ust delikatnie drgały mi, unosząc się ku górze, a ja wiedziałam
już, że to właśnie w uśmiechu Harry’ego najpierw się zakochałam. Bardzo często
prezentował mi swoje drgające mięśnie twarzy. Kiedy jeszcze Go nie znałam, a jedynie
widywałam, robiło mi się cieplej, gdy tylko mnie mijał. Zawsze tak samo
rozbrajająco się uśmiechał. Bez powodu, nie? Bo nawet nie rozmawialiśmy. Nie
dawałam mu powodów do uśmiechu. A On szedł, spoglądał na mnie spod byka,
uśmiechał się i prostował szyję. Mijał mnie, odwracał się, uśmiechał… I za
każdym razem na kogoś wpadał. I wtedy ja się śmiałam. Śmialiśmy się oboje… To
właśnie ten promienny półuśmiech widniał na Jego twarzy, gdy nieudolnie
próbował zaprosić mnie na pierwszą randkę. Pamiętam jakby to było wczoraj, albo
kilka godzin temu. Miał białe trampki i szare spodnie. Marynarkę czarną,
poplamioną watą cukrową, bo jeszcze kilka minut temu trzymał na rękach malutką
Lux, wpychająca sobie rączkami watę do buzi. Oderwał mnie od czytania
harmonogramu moich zajęć. Wtedy Liam – którego także jeszcze nie znałam –
zabrał Lux. Harry stoczył ze sobą walkę, zagryzając usta i odsłaniając czoło z
loczków. Spoglądałam na Niego łagodnie, nie chciałam Go spłoszyć. Spuścił wzrok
na drobinki słodkiej waty uczepionej marynarki. I podniósł oczy, tak piekielnie
błyszczące, że momentalnie upuściłam harmonogram na kolana i utonęłam w Jego
oczach. Wtedy się uśmiechnął. Właśnie w ten idealny sposób – tak umiał tylko
dla mnie. Oczywiście, że odpadłam. Odpadłam, siedziałam na tej ławce jak
kompletna idiotka. Myślę, że nawet oddech miałam tak tragicznie szybki, że
dyszałam. O dziwo, Harry się tym nie zraził. Patrzył mi głęboko w oczy, pomimo
zaciskania palców. Nawet na moment nie przestał unosić kącików ust! Czarował,
naprawdę czarował. A przede wszystkim sprawił, że jednak się z Nim umówiłam… Udało
mu się. I jak się okazuje, udało mu się nie raz. Dzięki tym wszystkim
promiennym uśmiechom umówiłam się z Nim jeszcze nie raz…