Dla Kituni! Właściwie dla Ciebie powinny być wszystkie rozdziały. Serdecznie dziękuję Ci za Twoje urocze wyczekiwanie każdej notki. Z tą swoją radością jesteś przesłodka! Ponadto - niezwykle cieszę się z pisania tych naszych listów. Już nie mogę się doczekać Twojej odpowiedzi! Tylko najpierw muszę wysłać swój...Hm. Chciałabym Ci także podziękować za Twoje opowiadanie. Jest fenomenalne wręcz. Pobudzasz we mnie takie emocje, ze gdy tylko kończę lekturę, jestem wypompowana z uczuć. Bo wszystkie zużywam na przezywanie perypetii Twoich bohaterów! Brak mi słów - tak po prostu, banalnie. Dziękuję! Uwielbiam! Kocham! ; )
Specjalne "internetowe" uściski przesyłam także MssAnett. Jezu słodki, dziewczyno! Jeszcze nikt tak BARDZO nie wyczekiwał na cokolwiek pisanego przeze mnie. Co tylko widze Twoje twitty - uśmiecham się szerzej, niż właściwie mogę... Ja sie zastanawiam, jakim prawem Ty jeszcze nie dostałaś ode mnie dedykacji, tak nagminnie interesując się moją twórczością daleką od dobrego poziomu... Wyściskałabym Cię za te kochane słowa, ale nie mam jak. I właśnie dalej nie wiem, co napisać, dlatego życzę Ci miłego czytania rozdziału. ; )
Mogłabym jeszcze podziękować wszystkim osobom, które odważyły się skomentować ostatni rozdział. Te dziewięć komentarzy - to malutka liczba, prawda? A tak strasznie poprawia mi humor! Ogromne całusy dla Was za to, że znajdujecie kilka minutek na to, by przekazać mi, co Wam się podoba, a co nie. Bardzo to doceniam i jestem wdzięczna. Przy każdej wiadomości poszerzam swój uśmiech. ;) Tymczasem...Zapraszam do świata Ami i Harooooolda!
Specjalne "internetowe" uściski przesyłam także MssAnett. Jezu słodki, dziewczyno! Jeszcze nikt tak BARDZO nie wyczekiwał na cokolwiek pisanego przeze mnie. Co tylko widze Twoje twitty - uśmiecham się szerzej, niż właściwie mogę... Ja sie zastanawiam, jakim prawem Ty jeszcze nie dostałaś ode mnie dedykacji, tak nagminnie interesując się moją twórczością daleką od dobrego poziomu... Wyściskałabym Cię za te kochane słowa, ale nie mam jak. I właśnie dalej nie wiem, co napisać, dlatego życzę Ci miłego czytania rozdziału. ; )
Mogłabym jeszcze podziękować wszystkim osobom, które odważyły się skomentować ostatni rozdział. Te dziewięć komentarzy - to malutka liczba, prawda? A tak strasznie poprawia mi humor! Ogromne całusy dla Was za to, że znajdujecie kilka minutek na to, by przekazać mi, co Wam się podoba, a co nie. Bardzo to doceniam i jestem wdzięczna. Przy każdej wiadomości poszerzam swój uśmiech. ;) Tymczasem...Zapraszam do świata Ami i Harooooolda!
Oparłam się dłońmi o
marmurową powierzchnię. Przemknęłam spojrzeniem po dachu budynku stojącego po drugiej stronie ulicy, za nieskazitelnie czystą szybą. Siadając na parapecie, który tak polubiłam, słyszałam,
jak cicho dziękuje za dostarczenie nam
herbaty. Jego głos rozmył się szybko. Nogą zatrzasnął za sobą mahoniowe drzwi i szurając gołymi stopami o
maleńki dywanik, następnie człapiąc po drewnianych panelach, zbliżył się ku
szybie przy której się usadawiałam. Nie spoglądał na mnie nawet ukradkowym spojrzeniem. Oczy kierował w dół, na błyszczącą, drewnianą podłogę. Szedł w moim kierunku z dwoma kubkami herbaty, które przyniosła mu
pokojówka. Przerzucił ciemne loki na bok, zagryzając czerwoną, suchą wargę. Wciągnęłam
nogi zakryte obcisłymi, czarnymi spodniami na parapet, przyciągając je pod brodę. Framuga okna skrzypnęła, gdy odrobina parnego powietrza wraz z wiatrem wtargnęła do nas przez szczelinkę. Harry wyciągnął
dłoń z kubkiem w moją stronę, a ja wdzięcznie i blado uśmiechnęłam się,
przejmując gorące naczynie. Postawiłam kubek na kolanie i obserwowałam, jak tańcząca
para unosi się ponad moją głowę. Pięknie wijące się opary uciekały w górę. Skupiony wzrok przeniosłam na bruneta, który
wpakował się na parapet, naprzeciw mnie. Podciągnął bliżej siebie nogi, uważając, by nie wylać gorącego napoju. Nachylił się nosem nad
kubkiem i wciągnął zapach owocowej herbaty tej, którą tak uwielbiał. Jednocześnie spojrzeliśmy na
siebie, znad parujących napoi. Gęsta para przeszkodziła mi w podziwianiu Jego radosnych, aczkolwiek lekko zmęczonych oczu.
- Przyjechałam tu, bo
chciałeś…
- Porozmawiać twarzą w
twarz. Tak, bo tylko to mi pomaga. – Przerwał mi nagle, opierając łokieć o
kolano. Zdezorientowałam się, powoli marszcząc czoło. Spojrzałam w Jego kierunku, bardzo dyskretnie, żeby tylko nie zorientował się, jak bardzo mnie zdziwił. Podparł czoło o dłoń, odgarniając swoje loki na bok. Jeden niesforny loczek ponownie zjechał mu do oczu. Blada twarz
chłopaka była efektem wyczerpującego koncertu, który skończył się w środku
nocy. Wyciśnięty z resztek sił, siedział zmaltretowany nieopodal mnie. Podkrążone oczy informowały mnie, że pomimo tych kilku godzin, które
przespał przy mnie, niewiele sił pomogło mu to zregenerować. Ogrzewał
policzki parą wylatującą z kubeczka, wpatrując się melancholijnie w taflę napoju. Przekręciłam szyje w lewo, w stronę szyby
i czekałam cierpliwie na dalsze, ciche słowa z ust Styles’ a. Zamilkł jednak,
jak zaczarowany i powiódł spojrzeniem tam, gdzie ja. Na zatłoczone ulice
Sydney. Zanurzyliśmy się w ciszy razem.
- Nie rozumiem, co to, że
siedzę przed tobą, zmienia. Mogliśmy porozmawiać przez telefon. Wtedy również
starałbym się ci pomóc. – mruknęłam, wypuszczając powietrze ustami. Od cieplutkiej cieczy zrobiło mi się odrobinę gorąco. Aromat
owocowej herbaty unosił się między mną, a postacią Harry’ ego siedzącego wygodnie
obok mnie. Szara koszulka zakrywała Jego umięśniony brzuch, a luźne, czarne
spodnie dresowe łaskotały lekko moją stopę, ułożoną obok nóg chłopaka. Milczał, jak zaklęty, jakby usilnie próbował zwiększyć moje niedoczekanie. Wiedział, że bardzo intryguje mnie tor tej rozmowy. Wpatrywał się w swój kubek, jakby herbata była naprawdę fascynująca. Zanurzyłam
wargi w czerwonym napoju, parząc wrażliwą skórę ust. Zmrużyłam oczy, pocierając wargi, aż pobielały. Harry podniósł oczy.
- Samą rozmową telefoniczną
nie jesteś w stanie mi pomóc. Pomagasz mi obecnością.
Zadygotałam na sam dźwięk
tych słów. Nie wiem, co było tak poruszającego w barwie tego tonu. Mogłam silić
się na to, że usłyszałam w Jego słowach tęsknotę. Powiedział to tak cichutko, że gdyby odgłosy uliczne były odrobinę głośniejsze, nie usłyszałabym nic, co Harry wymamrotał. I dlaczego, na litość, pomyślałam sobie, że to, co wypełzło z Jego ust, było przepełnione tęsknotą? Czy ja czasem nie robię sobie niepotrzebnych złudzeń? Tęsknota? Wolę jednak nie mieć takich
omam, mogłabym się tak niemiło zdziwić. Przecież zawsze tak idealnie mnie
zaskakiwał. Harry był znany z nieoczekiwanych gestów i nieprzewidywalnych słów. Był jak tornado. Nigdy nie potrafiłam określić kierunku, którym podążał...
- Nie mogę być cały czas.
I przede wszystkim, nawet nie wiem, jakie masz kłopoty. Co cię dręczy. Co się
dzieje, i dlaczego sobie nie radzisz, Harry. – Kolejny raz poparzyłam język,
tym razem umyślnie. Sparzyłam usta, zaciskając szarawe, szczypiące oczy. Przylgnęłam skronią do
zimnej powierzchni okna. Zmroziło mi myśli, a właśnie tego potrzebowałam.
Chwili udręki, gdy jedynym problemem jest brak sił, by odstawić skórę od
chłodu. Poruszył się nieznacznie, ocierając kolanem o moje. Drgnęłam, przytrzymując swoją herbatę, by nie wylała się na nasze nogi. Harry przymknął powieki,
upijając łyk herbaty i westchnął. Oparł tył głowy o ścianę, dając mi dogodne warunki do obserwowania Jego szarej, zmęczonej twarzy. Firanka
zatańczyła, popchana przez napływ ciepłego powietrza z zewnątrz. Gwar ulicy wtargnęł szybko przez uchylone okno, przy którym siedzieliśmy i wdychaliśmy zapach
perfum, owoców, słońca i herbaty.
- Ja sam nie wiem, co mi
się dzieje, Am. Ja jestem chyba zmęczony. Tak zwyczajnie zmęczony tym ganianiem
po całym świecie. Mam dość skakania po scenie z mikrofonem w łapie. Mam dość
ciągłych prób. Potrzebuję spokoju. I… - zamilkł na chwilkę, jeżdżąc paznokciem
po fakturze jasnego, zdobionego fikuśnymi wzorkami kubka. Uniósł brew, jakby nagle zaczął zastanawiać się, co mruczy. Zerknęłam na Niego ukradkiem, spod
kurtyny swoich ciemnych włosów, nieoczekiwanie zjeżdżających na nos. Harry walczył. Nie wiedział, czy mówić dalej. Włosy ponownie spadły mi na czoło. Odrzuciłam
je prędko na bok, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Brwi mu zadrgały. – A ten spokój czuję, gdy
jesteś obok. Wiem, że wszystko, czego potrzebuję, jest obok. Nad wszystkim panuję...– wychrypiał na wdechu, złapał haust powietrza i rozluźnił się,
kładąc rękę na brzuchu. Odetchnął, zjeżdżając lekko z zimnej ściany. Naprężyłam nogę, bojąc się, że jeśli zjedzie jeszcze niżej, zwali nas z hukiem na podłogę. Dzielnie trwaliśmy na parapecie w dalszym ciągu, wsłuchując się uważnie w dźwięk zatrzaskiwanych samochodowych drzwi dobiegający gdzieś z dołu. Profil Harry'ego odbijał się szybie,
tworząc na niej kolorowe maziajki.
Kto powie mi, gdzie
uciekła obojętność? Teraz zadręcza inną dziewczynę, która żyje gdzieś na tym
świecie, tak? Nie byłam przygotowana na takie słowa z ust chłopaka
zjeżdżającego ze ściany, tego zmęczonego, o szarej twarzy i posiniałych ustach Harry'ego.
Dlaczego tak perfidnie kłamie mi prosto w twarz? Przecież te kilka dni temu,
gdy słaniałam się po Jego pokoju hotelowym, traktował mnie z najwyższej klasy
oschłością. Strach było spojrzeć w zielonkawe oczy, żeby tylko nie dostrzec
tych czarnych, smutnych pokładów przedmiotowości. Dlaczego teraz, tak nagle, ładuje
mi dużą dawkę kłamstw? Mówi tak czułe rzeczy, zupełnie kłócące się z tym, co dawkował mi jeszcze niedawno...Przecież mnie tym zniszczy… Bo to są kłamstwa, prawda? Kłamstwa niszczą wszystko!
- Jesteś po prostu znużony
tym ciągłym tłokiem. Przydałyby ci się wakacje, co? – zmieniłam tor rozmowy,
lekko speszona poprzednimi słowami wycedzanymi przez bruneta. Spojrzał na mnie
podejrzliwie, przenikliwymi, zielonymi oczyskami. Połapał się, że zmroził mi
serce tym „ Czuję spokój, gdy jesteś obok”. Po Jego sinych ustach przebiegł cień uśmiechu. Spuściłam oczy, znerwicowana potajemnie. Sam sprawił, że
ignorancja z Jego strony wprawia mnie w przerażenie, prawda? Dlaczego teraz
nagle dziwi Go fakt, że reaguję spiętymi mięśniami, gdy zapodaje mi słowa
znaczące tak wiele? Przecież te słowa prawie zwaliły moje ciało z parapetu. Czy
On naprawdę nie widzi, jak łatwo mnie zakrztusić powietrzem?
- W moim przypadku, o
wakacjach mogę sobie jedynie pomarzyć. – westchnął ciężko i wyprostował się.
Przycisnęłam kubek, jeszcze lekko ciepły, do piersi. Spuścił nogi z parapetu i
zamachał stopami, jak mały chłopczyk. Potrząsnął głową, wprawiając błyszczące loki w ruch. Ułożyły się ładnie, odsłaniając skrawki Jego policzków. Znów zapachniało marzeniem. Tak ulotnym, że zachciałam je
złapać, by już nigdy ode mnie nie odfrunęło. Schyliłam się, odstawiając
kubeczek na podłogę. Powróciwszy do poprzedniej pozycji, zagryzłam wargę i
sięgnęłam dłonią w stronę pleców bruneta. Nie podniósł oczu. Poklepałam Go leciutko i zbliżyłam
się, by oprzeć głowę o Jego ramię. Bez najmniejszej reakcji wpatrywał się w
swoje zwisające, bose stopy. A wiecie czym pachniało? Marzeniem, prawda?
Spojrzałam zdezorientowana
na podłogę i nastawiłam ucha. Włożywszy zakładkę między dwie stronice książki,
którą znalazłam na stoliczku nocnym Harry'ego, wyprostowałam się jak struna i
nasłuchiwałam. Do moich uszu dopływały dziwne, dość niezidentyfikowane dźwięki,
absolutnie bardzo zastanawiające. Styles nie mógł wydawać tych dźwięków. Odkąd
godzinę temu wyszedł na próbę, trzaskając drzwiami, zaszyłam się w fotelu i
próbowałam się uspokoić. Jeszcze wczoraj tak pięknie opierałam się czołem o
Jego ramię, spokojna i melancholijnie uśpiona czułością, prawda? Wtedy pachniało
słońcem, jaśminem, a po pokoju latały cząsteczki szczęścia. Kładłam się spać,
tuż obok Niego, na ustach mając niemą prośbę, by kolejny dzień również
przyniósł te ciepło w powietrzu i gestach. Gdzieś w zakamarkach podświadomości,
gdy układałam głowę na poduszce, obawiałam się, że rano mogę spotkać tego
oschłego Harry’ego. Błagałam litościwie, bym nie musiała zmagać się kolejny raz
z Jego zimnym, pustym, przeszywającym i rozrywającym spojrzeniem. Tak bardzo
chciałam, żeby pachniało marzeniem i szczęściem. Zbyt mocno spodobał mi się taki
kochany Harry. I zbyt mocno nie chciałam na nowo stawać twarzą w twarz z
bezwzględnym, zimnym piosenkarzem. Nie wiem, jak to się nazywa. Jacob mówi, że
to kobieca intuicja. Nie mam pojęcia, czy to ta intuicja, czy zwyczajnie wywołałam
wilka z lasu… Fakt faktem, gdy dziś rano przetarłam oczy, lekko niepewna
odwracając się w stronę bruneta, poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę wiadro
wody z Arktyki. Odepchnął mnie swoim niemiłym spojrzeniem. Obłożył moje serce
okładem z lodu, powoli sprawiając, że zastygałam myślami i ciałem. Otwierałam
już nawet usta, by ładnie się z nim przywitać. Zamarzłam jednak z otwartą
buzią, patrząc jak odpychającym wzrokiem kończy nasze powitanie. Przewrócił się
na plecy, zakomunikował mi szeptem, że wychodzi na próbę. A potem zostałam sama
w wielkim łóżku, pobita słowami, gestami i wzrokiem. Zatrzasnął się za
mahoniowymi drzwiami od łazienki, częstując moje uszy delikatnym szumem wody,
gdy brał poranny prysznic. Zacisnęłam palce na prześcieradle, marszcząc je i
ledwo powstrzymując się, by go nie porwać na strzępy z bezsilności. Spojrzałam
ze zwątpieniem na sufit i czułam, jak oczy zaczynają mnie piec. Poderwałam
dłonie do twarzy, zakrywając policzki, po których zaczęły płynąć łzy. Kilka z
nich połknęłam, oddychając niemiarowo i szybko, jakby ktoś rzucił mnie na łóżko
po wyczerpującym biegu. Przekręciłam się na bok, lądując twarzą, wciąż ściskaną
przez dłonie, na poduszce, gdzie jeszcze kilka minut temu, może jedną, może
dwie, leżały Jego ramiona. Zaniosłam się donośniejszym szlochem, czując zapach
perfum chłopaka, przedzierający się do mojego nosa, gdy wzdrygałam się przez
fale łez. Zaciskając zeby, naciągnęłam na głowę kołdrę. Szlochałam w
ciemnościach, szczelnie odizolowana od tego, co jest poza czeluściami kołdry. Starałam
się uspokoić oddech i przestać płakać. Wystraszona tym, że zaraz może wyjść z
łazienki i odkryć, jak moczę mu poduszkę słonymi kroplami, zacisnęłam usta i
oczy. Szlochałam jeszcze lekko, gdy drzwi od łazienki skrzypnęły. Słyszałam
bose kroki po panelach i odgłos zapinania rozporka od spodni. Nie
wystawiłam nawet nosa spod kołdry. Wciąż kurczowo zaciskałam palce na prześcieradle, zagrożonym przerwaniem wszystkich
nitek pod działaniem moich paznokci. Ukrywałam się, udając, że śpię. Nie
drgnęłam nawet wtedy, gdy jedna z łez zjechała mi po szyi i sprawiła, że
zadrżałam. Trwałam i znosiłam gehennę, dławiąc się cicho spływającymi
kropelkami. Kiedy szepnął gdzieś koło łóżka, że wychodzi na próbę, nie wie,
kiedy wróci, a potem drzwi trzasnęły,
wiedziałam, że zostałam sama. I to był moment, kiedy odrzuciłam kołdrę z
impetem, łapiąc łapczywie powietrze. Na chwilę zastygłam w bezruchu, obserwując
białą ścianę przed sobą. Potem znów zaniosłam się szlochem. I spytałam się w myślach
– „ Dlaczego nas ranisz?” Ale On, zbiegający pewnie po schodach hotelu, nie
odpowiedział mi.
Dlatego właśnie twierdze,
że tych dźwięków nie może wydawać Harry, którego nie ma tu już dobrą godzinę. I
szczerze, bardzo mi z tego powodu
przyjemnie. Szare, smętne myśli napawają mnie, gdy tylko pomyślę sobie, że
zaraz stanie w progu. Zacierał we mnie resztki nadziei. Tak strasznie bałam się
spojrzeć mu w twarz. To okropne uczucie, łaknąć Jego spojrzenia, pragnąc,
widoku twarzy. Jednocześnie drżeć na samą myśl, że zastanę to okropne oblicze,
to zimne, zatrważająco przykre. Czy On nie zostanie sam, calkiem sam, gdy nadal
będzie tak robił? Zostawię Go samego, tak jak kiedyś On mnie, prawda? Przecież
nie wytrzymam tego długo. Będę musiała nauczyć się oddychać zwykłym powietrzem?
Oddychanie marzeniem było lepsze, to wiadome.
Z letargu wyrwał mnie ten
napawający strachem odgłos. Westchnęłam niefajnie, marszcząc brwi i jeszcze
bardziej skupiając się na dźwiękach. Intrygowały mnie te dziwne szmery od
samego początku. Z każdą chwilą jednak sprawiały, że spinałam się mocniej. Wreszcie odłożyłam książkę Harry’ego na
okrągły stoliczek postawiony obok szerokiego, wygodnego fotela, na którym to
siedziałam w kuckach. Poprawiłam rozwalający się koczek z kosmykami włosów
wystającymi we wszystkie strony spod gumki, przechadzając się niepewnie po
środku apartamentu. I oczywiście bardzo intensywnie wytężając słuch. Dryndało
cały czas, nieustannie, w dalszym ciągu napawając ciekawością. Wreszcie, kiedy
podeszłam niepewnie do brzegu łóżka, zdałam sobie sprawę, co to tak piszczy i
intryguje. A był to mój telefon zachomikowany w skórzanej, brązowej torbie,
która skryła się pod sportową, granatową bluzą Harry’ego. Uderzyłam się lekko
dłonią po czole i pognałam prędko przez środek pokoju w stronę szafy.
Szarpnęłam materiałem pachnącym Styles’em, wepchnęłam go pod pachę, a potem z
szałem w oczach zaczęłam odsuwać zamek torby. Gdy wreszcie wyciągnęłam czarny,
dotykowy telefon z zakamarków kieszeni, dostrzegając, kto się do mnie dobija,
uśmiechnęłam się szeroko, ukazując zęby. Odebrałam
bez zastanowienia.
- Mycha? – zabrzmiało pod
drugiej stronie, a ja wręcz zaczęłam pęcznieć z radości. Uśmiechałam się
szeroko do lustra, przed którym stałam, przyciskając do piersi bluzę Harry’ego,
zdmuchując włosy z czoła.
- Jacob, tak mi ciebie
brakuje! – wydyszałam prędko, kiwając głową, choć tego zapewne nie mógł
dostrzec. Westchnęło mi to cudne stworzenie w słuchawce, aż lekko zachichotałam
pod nosem. Zamilkł na chwilę, a po kilku
szmerach usłyszałam jak przycisza radio w kuchni. W kuchni, bo u niego zawsze w
kuchni gra radio.
- Mycha, mi ciebie tez
bardzo brakuje! – odezwał się wreszcie, a ja odłożyłam granatową bluzę do
szafy. Nie przestawałam uśmiechać się do samej siebie. Tak dobrze było usłyszeć
jego pozytywny głos po drugiej stronie. Świadomość, że jest gdzieś tam, w tym
dalekim, ukochanym Londynie sprawiała, że na moment robiło mi się smutno.
Tęsknota w naszym przypadku i w takich okolicznościach była pewna. Był mi
potrzebny do życia tak, jak powietrze, słońce i woda. Był mi potrzebny i nikt
nie śmiał tego podważać. – Siedzisz w tej Australii już dobre cztery dni, a
nawet nie raczyłaś wybrać mojego numeru. Powinnaś się wstydzić, małpo. A
widziałaś chociaż kangury? – Słyszałam po głosie, że się uśmiecha. Uśmiechałam
się i ja. Pomimo bólu szczęki, nie mogłam przestać.
- Nie widziałam kangurów,
Jake. Ja nie widziałam nic, poza swoim pokojem hotelowym. Smutna prawda,
prawda? – mruknęłam żwawo, przechadzając się w stronę okna. Westchnął
mimowolnie, a ja przysiadłam na skrawku tego cudnego parapetu. To chyba jedyne
miejsce, gdzie mogę siedzieć godzinami. I nie przeszkadza mi to w ogóle. Te
australijskie ulice są wyjątkowo interesujące. Otworzyłam okno i oberwałam po policzkach
gorącym, parnym powietrzem. Słońce przyjemnie opatuliło moje nadgarstki, gdy
przytrzymywałam się ramy okiennej i spoglądałam na ulice.
- Tak się składa, moja
mała, że nie muszę dzwonić do ciebie, żeby wiedzieć, co u ciebie się dzieje,
tam, w tej Australii.
Zaciekawiłam się,
przymrużając oczy i spoglądając wysoko, wysoko w górę. Słoneczne promyczki
tańczyły zgrabnie po mojej skórze. Słońce straciło swoje uroki, gdy zbyt mocno
zaciekawiłam się tajemniczymi słowami Jacoba. Milczał, cwaniak, sprawiając tym
samym, że coś niepokojącego zagotowało się w mojej podświadomości. Perfidnie
wykorzystuje to, że mam jego głos jedynie w słuchawce. I nie mam możliwości
przywalić mu przedmiotem, który akurat mam pod ręką, by zaczął paplaninę.
- No, wiem na przykład, że
fajnie siedzi ci się ze Styles’em na parapecie…
Zmarszczyłam brwi. I usta.
Zasępiłam się potężnie, zjeżdżając jedną nogą na podłogę i przytrzymując się
przed zjazdem na posadzkę.
- O czym ty mówisz? –
Postawiłam pytanie, wielce zaciekawiona. Zmęczona rażącym słońcem, zjechałam
spojrzeniem w stronę głębi pokoju. Mahoniowy stoliczek, gdzie poniewierała się
książka Harry’ego, niedawno obracana w moich palach. Fikuśne cienie rzucane
przez smugi światła na panelach. Uchylone drzwi od łazienki, które zostawił tak
Harry, wychodząc w pośpiechu na próbę, gdy łkałam w Jego poduszkę.
- Nie wiem, czy masz
świadomość, ale zdjęcia twoje i Harry’ego, siedzących na parapecie w hotelowym
pokoju, widnieją teraz na prawie każdej okładce. Każde czasopismo pisze o tym,
jak Styles pomieszkuje sobie z tajemniczą brunetką w hotelu. Rankiem nawet
słyszałem w radiu głos faceta, który rozwodził się na temat tego, co ty tam u
niego robisz…
Dalej już nie słuchałam. Więcej
słów, przez które cierpię. Zastanawiam się, co jeszcze usłyszę. I co będzie w
stanie sprzedać mi uderzenie w policzek z taką siłą. Wolę sobie nie wyobrażać,
naprawdę, jakie zielone oczy spojrzą na mnie zadręczająco, gdy ich właściciel
wróci do tego pokoju. Głębiej wracałam po więcej, pragnąc i prosząc, bym
oswoiła się z tym, co zostanie mi podarowane. I miałam tu na myśli
przyzwyczajenie się do tego, że gdy tylko Harry stanie w progu, zegnie mnie
swoim wzrokiem pełnym pretensji. Mogę wracać pod kołdrę, by płakać?
- Słodki Jezu, paparazzi
jest… - jęknęłam, wykrzywiając twarz w bólu i podrywając ramiona. Odwróciłam
się i z niesmakiem spojrzałam na okno, z trzaskiem je zamykając. Zasłoniłam
zasłony energicznym ruchem. Zacisnęłam oczy i upadłam bezwładnie na fotel,
podciągając nogi pod brodę. Jacob milczał. I wiem, że bardzo wymownie.
- Wracaj tu, mycha. Na co
ty tam, co? Dobrze ci radzę, wracaj…
- Jacob, jak ja mam
wrócić… Powiedz mi, jak ja mam wrócić, skoro potrzebuję Go z całych sił. –
wystękałam, opierając czoło o kolana. – Pomimo tego, jak mnie traktuje, jak
chodzi ciągle przygaszony i zły, jak tłamsi mnie swoimi obojętnymi oczami,
potrzebuję Go. Totalnie jestem od niego uzależniona. I bardzo się o Niego boję, bo nigdy w życiu się tak nie zachowywał! – Ostatnie słowa
wypowiadałam, plując łzami, które zaczęły spływać mi po cichu po policzku, aż
do warg. Rękawem czarnej bluzki przetarłam usta i policzki, pociągając nosem.
- Omamił cię, a teraz cię
jeszcze wykorzystuje. – Zabrzmiało w ustach szatyna, aż mocniej ścisnęłam
słuchawkę. Zignorowałam to, co odważył się wypowiedzieć. Ciemności zalewające
pomieszczenie ze względu na to, że odcięłam dopływ słońca płachtami z zasłon,
sprawiały, że zrobiło mi się zimno i nieprzyjemnie.
- Jeszcze nie wracam,
Jake. Nie dzwoń do mnie. Nie jestem dobrym rozmówcą. Trzymaj się i pozdrów
Londyn ode mnie.
- Zrób zdjęcie kangurom,
mycha. I nie płacz tak dużo.
Zraniłam go z wielką
pewnością, gdy tak gwałtownie zakończyłam połączenie. Nie miałam siły patrzeć
na skąpane półciemnością pomieszczenie. Zamknęłam prędko oczy, wzdychając
przeciągle i wypuszczając nogi z własnych objęć. Spuściłam dłonie po bokach
fotela i nie wiedziałam, co dalej. Mam oddychać, prawda? Żeby podtrzymać pracę
serca. Żebym mogła żyć. Tylko nasuwa się podstawowe pytanie, czy ja mam w ogóle
ochotę żyć. Wszystko mi było jedno, czy wsysam pomiędzy spierzchnięte wargi
powietrze, czy odcinam mu drogę. Mogłabym zacząć dusić się z braku tlenu, ale
na pewno nie otworzyłabym nawet oczu. Nie miałam na to siły. Wszystkie
wyparowały gdzieś daleko, daleko, kiedy zdałam sobie sprawę, że znów wyłowię na
twarz Harry’ego ponure oblicze. Co ja zrobię, gdy zaraz wparuje do tego
zalanego ciemnościami pokoju? Jak będę mogła spojrzeć w zielone tęczówki,
niemal stuprocentowo pewna, że znów dostrzegę w nich przygaszone iskry. A one
nie miały prawa przygasać! Nigdy. Strach znów opatulił szczelnie moje ramiona.
Poddawałam się machinalnie. Siąknęłam
smutek i gorycz. Niedługo ta mieszanka zacznie ze mnie wyciekać. I nawet
kangury mi nie pomogą. Nie pomoże mi fioletowe niebo Sydney. Iskry w tęczówkach
Stylesa. Nie pomoże mi jaśmin zasypiający na poduszkach. Nie pomoże mi nic.