Słońce, bardzo dziękuję Ci, że samą swoją obecnością wywołujesz u mnie napady weny twórczej. Sprawiasz, że nie tylko mam powody do pisania tego opowiadania, ale dajesz mi również argument na to, żebym się nie poddawała we wszystkim, co robię. Każde Twoje piski i wrzaski odnośnie tego, co tu publikuję, uświadamiają mi, ze warto to pisać. Chociażby, żeby przyjaciółka była radosna. Dziękuję za te jedenaście...( Cholera jasna, jedenaście, czy trzynaście...Już teraz sama nie wiem... ) lat przyjaźni. Dziękuję, że przy mnie jesteś. Za te wszystkie ogromne ilości ciasta pizzowego, za malinowe herbaty w Lawendzie, za spacery nad torami, za spacery w lesie. Za śmieszne słowa. Za wszystko, co mnie spotkało, dzięki Tobie. Dla Ciebie jest ten rozdział, bo pamiętam, jak bardzo się cieszyłaś, gdy Ci go przesłałam.
Siadając wygodnie w
miękkim fotelu i obserwując kątem oka widoki za oknem samolotu, wciąż słyszałam słowa
Jacoba. Te poważne, proszące, żebym na siebie uważała. Chciał, bym z każdym
najmniejszym kłopotem dzwoniła właśnie do
niego. Miałam nie zwracać uwagi na zmianę czasu. Rozkazał mi dzwonić za
każdym razem, gdy poczuję taką potrzebę. Równie istotną sprawą były dla niego
zdjęcia. Kiwałam głową, jak mała dziewczynka, ściskając go z całych sił w pasie,
a on trajkotał mi do ucha, żebym uchwyciła każdy najciekawszy moment, jaki
spotka mnie w Australii. Kiedy wreszcie wygarnął mi wszystko to, co było tak
niezbędne w posiadaniu mojej głowy, odetchnął głęboko. Ucałował mnie w czoło i
był gotowy puścić mnie w stronę samolotu. Posłałam mu swój najszczerszy,
pozytywny uśmiech. Odwzajemnił go i postanowiłam zniknąć mu z pola widzenia. I
tyle mnie widział, mój przewrażliwiony, zwariowany Jacob, ciągle gubiący klucze
od auta. Wsiadając do samolotu miałam cichą nadzieję, że nie zgubi ich tym
razem i szczęśliwie, bez większych kłopotów, wróci do swojego mieszkania.
Z przerażeniem wypisanym
na twarzy zapinałam pas. Głupia wyobraźnia sprawiła, że poczułam gdzieś wkoło
siebie Jego zapach. Ten, za którym tak tęskniłam. I za którym leciałam do Australii, pokonując swój paniczny strach. Zapach Harry'ego chyba naprawdę była warta tych wszystkich dreszczy z przerażenia. Utkwiłam oczy w tym, co za szybą i starałam się
przezwyciężyć okropne uczucie w uszach, gdy wzbijałam się razem z masą żelastwa
w niebo. Dlaczego to On, wyjątkowo, nie mógł przylecieć do mnie? Czy nie mógłby raz, zostawić wszystko to co
związane z Jego zespołem, i spontanicznie kupić bilet do Londynu? Uchroniłby
mnie wtedy przed tym strachem, który w obecnej chwili zakorzenił się w sercu. Zaciskanie palców na oparciu fotela w
żadnym wypadku nie pomaga. Jedynie męczy i sprawia ból. Liczę, że Jego widok
zrekompensuje mi te wszystkie siły, które tracę, próbując się uspokoić. Wszyscy wiedzą, że gdybym wypiła hektolitry melisy na uspokojenie, nic do nie da. Samoloty wprawiają mnie w otępienie. Jakim cudem oddycham jeszcze i spokojnie patrzę przed siebie - naprawdę nie wiem. W środku cała dygotałam. Wierzę
bardzo, że pewne zielone oczy będą w stanie zasiać mi w głowie spokój, gdy tylko będę w ich zasięgu. Jeśli
tak się nie stanie, znienawidzę kangury.
Boże mój drogi. Gdzie ja
jestem? I co ja tu robię? Jeszcze kilka godzin temu, siedząc w fotelu z
telefonem w dłoniach byłam pewna, że pragnę tu być. Ten Jego zachrypnięty głos
dawał mi gwarancję, że gdy stanę przed Nim i utonę w zielonych toniach wzroku,
poczuję sens życia. Ten, który tak często ode mnie ucieka. Tylko te zielone
tęczówki, malinowe usta, sprężyste loczki sprawiały, że sens do mnie powracał. Wręcz w podskokach. Dlaczego więc teraz, gdy po piętnastu minutach wydostawania
się z terminalu, stoję na środku chodnika, taka zmrożona strachem? Dlatego, że
nie czekał na mnie w ciemnych okularach, ukrywając się pod kapturem bluzy, by
nikt Go nie rozpoznał? A może stał,
tylko tak bardzo zamaskowany, że nawet ja Go nie dostrzegłam? Serce rozdzierało
mi się na miliony części, gdy z całych sił zaciskałam dłoń na rącze walizki,
pragnąc dostrzec Jego wesołe loczki wystające zza kaptura. Torba przewieszona
przez ramię ciążyła mi z każdą minutą bardziej. Oczy, tak do cna przepełnione
nadzieją szukały Go w każdym zakamarku
lotniska. Stałam do ostatniej chwili. Do tej zatrważającej, okropnej chwili,
gdy lotnisko do końca opustoszało. I nie było już żadnej osoby, która mogłaby
być Nim. Nie było Go.
I dlatego właśnie stałam,
otępiała i perfidnie przestraszona, na środku chodnika. Tuż za moimi plecami
samotnie stojąca walizka, którą puściłam, bezradnie wpatrując się w swoje buty.
Otworzyłam usta, rozglądając się jeszcze, myśląc, że może wybiegnie gdzieś zza
rogu, uśmiechając się i zapewniając, że to tylko takie opóźnienie. I że już
jest. Niestety nie wybiegł zza rogu. A moje włosy rozwiał podmuch wiatru, gdy
obok chodnika prześmignęła duża ciężarówka, z podmuchem ciepłego powietrza. Asekuracyjnie cofnęłam się o jeden
krok, wpadając plecami na rączkę walizki. Zacisnęłam usta w wąską linię,
odgarniając czarne włosy z czoła. Wyciągnąwszy telefon z kieszeni dżinsów,
wybrałam numer do bruneta. Ściągając z ramion sweterek, gdy zaczął mi
przeszkadzać z powodu ostrego, intensywnego słońca, zmarszczyłam brwi. Odrzucił
połączenie zanim usłyszałam drugi sygnał. Zagubienie musiało wtargnąć na moją
twarz machinalnie. Nie dałam tego po sobie poznać, spuszczając głowę w dół, a
spadające kosmyki pięknie zasłoniły moje oczy. Nie zdążyłam do końca uświadomić
sobie, w jak bardzo fatalnej sytuacji jestem, gdy na wyświetlaczu pojawiła się
wiadomość. Z ulgą zauważyłam, że nadesłał ją nie kto inny, jak właściciel moich
ukochanych zielonych tęczówek. Zmieszanie załopotało mi w sercu, gdy
przeczytałam adres hotelu w treści krótkiego sms’a. Zakłuło. Gdzieś w środku.
Precyzyjnie nie stwierdzę, gdzie. Ale chyba tam po lewo, w piersi…
Stanąwszy przed
błyszczącymi, mahoniowymi drzwiami, zatrzęsła mi się niespodziewanie broda. Ramiączko
od czarnej, skórzanej torby bezwładnie zjechało aż do łokcia. Nie przejmowałam się tym, tylko
tępo obserwowałam zloty numerek ulokowany na powierzchni drewnianych drzwi. Obolałe
stopy, tak tragicznie uciskane przez podobno komfortowe i idealne buty na czas
lotu, teraz nieprzyjemnie obcierały mi skórę. Zmęczona długim lotem, wyczerpana
emocjami i niemiłosiernie stęskniona. Stałam z opuszczonymi rękami, bojąc się
zapukać i zwabić Go bliżej, by stanął i wreszcie mnie przytulił. Nie wiem nawet
sama, czy nie miałam odwagi Go zobaczyć. Czy siły podnieść dłoń i zapukać. Gdy
wreszcie oprzytomniałam, zdając sobie sprawę, że On jest gdzieś tam, za ścianą,
zmusiłam się zapukać.
Nie wiem, ile siły
musiałam włożyć w to, aby serce nie wyskoczyło mi gwałtownie ustami, gdy otworzył
drzwi. Wiem tylko, że gdy przejechał po mnie zielonym spojrzeniem, tak
wnikliwym i tak paraliżującym, spuściłam oczy. Wstydziłam się Go? Stałam tak, na zielonej
wykładzinie wyłożonej wzdłuż długiego korytarza, tuż przed Nim. Obserwował mnie w ciszy, trzymając złotą klamkę. Nie zdążył się
nawet uśmiechnąć. Uniósł jedynie brwi i podrapał się po szyi, co tak
niesamowicie mnie zraniło. Był zdziwiony, tak bardzo, że aż poszerzyły mu się oczy. A ja się wystraszyłam. I w nie nie zajrzałam...
- Już jesteś? Tak szybko? – wycedził, odsuwając
się i otwierając szerzej drzwi do swojego apartamentu. Zastygłam w bezruchu. Ręką trzymająca telefon nagle zaczęła się pocić. Złapałam urządzenie mocniej, by nie wyślizgnęło się i nie poszybowało na podłogę. –
Nie zabawię z tobą długo, mamy z chłopakami próbę. Ja właśnie wychodziłem. Zostaniesz
tu, dobrze? Nie wiem, prześpij się, czy coś… - wybąkał na wdechu. Bez nikłego spojrzenia
wprowadził moją walizkę do środka, stawiając ją obok dużej szafy z lustrem. Nie
drgnęłam. Stałam w poprzednim miejscu, tępo obserwując Jego białą koszulkę opinającą plecy. Czułam jedynie jak każda, najmniejsza cząsteczka mojego serca zalewa
się żalem. Tonęłam w zatrważająco nieprzyjemnym uczuciu, które atakowało mnie z niewyobrażalnie dławiącą siłą. Nie umiałam postawić kolejnego kroku. Wpatrywałam się w złota
klamkę, na której ułożył swoją dłoń, znów podchodząc do mnie. Wyczekiwał?
- Amira?
Przywrócił mnie na ziemię. Zamknęłam usta, które wcześniej
bezwładnie mi się otworzyły. Schowałam oczy pod grzywką, czując, jak zaraz
zaczną płakać. I powiem mu, że mi sie oczy spociły, nie? Drgnął, łykając mnie spojrzeniem. Pospiesznie wparowałam do apartamentu. Nie wiem, jak to zrobiłam. Że się nie potknęłam...Byłam zbyt sztywna, by przejść przez prób, gdzie niedaleko stał On. Z przerażeniem, które od
kilku minut próbowałam zamaskować, zdałam sobie sprawę, jak całe pomieszczenie
pachnie właśnie Nim. Jego perfumy unosiły się wszędzie, jakby niecałą minute w tanecznych pląsach rozpylał je naokoło. Nie tylko wywróciło
mi to zawartość żołądka. Wolę nie mówić o tym, jak bardzo powstrzymywałam się,
by nie upaść na ziemię z omdlenia. Stałam do Niego tyłem. Paraliżowało mnie, gdy chciałam się odwrócić.
- Naprawdę, wybacz mi. Ja
lecę. Jestem na telefonie. Odpocznij sobie.
Nim zdążyłam odwrócić się
do Niego twarzą, drzwi trzasnęły, a postać bruneta o wyjątkowych lokach
rozpłynęła się po drugiej stronie. Złapałam się dłońmi za wargi, próbując
powstrzymać szloch. Dławiło tak wyjątkowo mocno. Głos ugrzązł mi w gardle. Z taką różnicą, że łzy jednak
miały dobrą drogę. I postanowiły spływać strugami po policzkach, szyi, by
wsiąknąć w zieloną wykładzinę. Zabolało ponownie. Tak unikatowo. Tak wyjątkowo.
Rozejrzałam się po
apartamencie, ledwo przytomna, ledwo oddychająca, całkowicie zdezorientowana i
nieprzystosowana do życia. Moja szara, zmęczona twarz odbiła się od potężnego
lustra stojącego niedaleko mnie, tuż pod kremową ścianą. Pocierając dłońmi
ramiona, zerknęłam w stronę ogromnych okien zasłoniętych białymi, długimi,
lekko spływającymi zasłonami. Kawałek okna został odsłonięty, ukazując odrobinę
marmurowego parapetu i brązowej poduszki leżącej na nim. Kiedy przeniosłam
wzrok lekko w lewo, napotkałam na swojej drodze duże, dwuosobowe łoże.
Przeogromna, drewniana rama z najróżniejszymi, fikuśnymi żłobieniami. Skromne,
brązowe i białe poduchy zapraszały, by sprawdzić ich miękkość. Dusząc w sobie
smutek, zbliżyłam się do wysokiego łoża. Każdy skrawek dywanu, poduszki,
zasłony, firany. Najmniejszy kawałeczek miękkiego materiału wyłożonego na
fotelu. Czarna bluza przewieszona niedbale przez ramę łóżka. Każdy ten
przedmiot przesiąknięty Nim doszczętnie. Nieprzytomna, nieświadomie wdychająca
Jego perfumy, usiadłam na materacu, przytrzymując się niepewnie poduszki, by
bezwładnie nie zjechać na podłogę.
Miałam chwilę, żeby
uświadomić sobie, jak bardzo żałuję. Rozpadałam się na małe kawałeczki. I nie myślałam
już kategoriami, jakimi myślałam,
siedząc w samolocie. Czy tym razem On mi pomoże pozbierać się z tych
porozwalanych, maleńkich kawałków? Czy tak jak kilka minut temu, spojrzy na
mnie obojętnym wzrokiem, tak strasznie pośpiesznym. Wycedzi kilka nic
nieznaczących słów, które zamiast zabrzmieć normalnie, rzucą się z pazurami na
moje serce. I czy właśnie po to pokonałam swój paniczny strach do latania w
przestworzach? Czy właśnie po to, trzęsłam się tragicznie w ramionach
przyjaciela, na kilka minut przed wejściem do samolotu? Po to, by sprawdzić,
jak Jego oczy tracą zieleń, gdy nie patrzy na mnie z czułością, tak? Leciałam
po to, by minąć się z Nim w drzwiach i potajemnie ratować resztki umysłu
zapachem, który po sobie zostawił. Zacisnęłam paznokcie na białej narzucie,
odchylając głowę i wpatrując się w sufit. Nawet sufit w tym pomieszczeniu był
idealny. Każdy fragment pokoju współgrał ze sobą. Każda satynowa, błyszcząca
zasłona spływająca kaskadami w dół, na ciemną podłogę idealnie pasowała do
drewnianej oprawy fotela. Tylko ja tu nie pasowałam. I czułam, że kangury
mnie nie polubią…
Niesamowite. Tu nie są potrzebne słowa, ale jednak coś z siebie wydusiłam. Czytając to, coś mnie ukuło w sercu. Jak on mógł ją tak potraktować? Nie mogę się teraz z tego wszystkiego otrząsnąć, te wszystkie emocje, które tutaj są, momentalnie zawładnęły mną całkowicie i nie wiem kiedy mi to minie.
OdpowiedzUsuńKredka
Jezu, dziękuję Ci bardzo za miłe słowa. To naprawdę dla mnie ważne, że tak Ci się podoba ; )
UsuńWiesz, że uwielbiam jak piszesz, ale muszę Ci jeszcze zdradzić, że opowiadania z wątkami miłosnymi trawię tylko i wyłącznie, gdy Ty je piszesz! Do zobaczenia, Christie Agnes Hide ;)
OdpowiedzUsuńA Ty małpiszonie. Schlebiać się zachciało, wredoto nieludzka!
UsuńAno, zachciało się, zachciało. CO DOBRE TO CHWALĘ, Rosie. I nie zaprzeczaj!:D
UsuńDobra, dobra, ale mi tu nie spamuj, kochana Christie, bo oberwiesz. xd
Usuńnawet nie mam co Ci komentować, bo wszystko co chodzi mi po głowie wypisuję Ci czynnie w komunikatorze.. a to wszystko przez te Twoje ładniejsze słowa.
OdpowiedzUsuńMaleńka, nic mi pisać nie musisz! Telepatycnzie się domyślę. Albo...napaćkasz mi to na GG ; )
UsuńBrak mi słów bo czymże są słowa przy takim natłoku emocji.... Bardzo ujmujący rozdział, ale nie tylko rozdział, cały blog. Kocham to opowiadanie. Jestem zaszczycona i oczarowana mogąc je czytać.
OdpowiedzUsuńPiękne i wzruszające opowiadanie. Cieszę się, że mogę czytać tak wspaniałe historie...Brak słów. :)
OdpowiedzUsuńLenka
Boże, Ciociu, Boże, Boże. Naprawdę opisujesz wszystko tak niesamowicie, że brak mi słów. Czekam na jakąś książkę, będę pierwszą która będzie wyczekiwała pod Empikiem czy jakąkolwiek inną księgarnią, zgarnę od Ciebie pisaną dedykację, będę się chwalić, że tak, znam tą Kasię. Matko Boska, Kobieto...Czarujesz słowami. Tworzysz magię. Nowy świat. Sprawiasz, że przenoszę się wraz z bohaterami w miejsce akcji. Mam łzy w oczach czytając to jak Harry Ją potraktował. Wymyślam w swojej główce zakończenie tej historii którym i tak mnie zaskoczysz, bo wiem, że Twoja wyobraźnia jest nieograniczona. Kocham! Xx Daria.
OdpowiedzUsuńMaleństwo mojeeee <3 Ciocia Ciebie tez kocha! <3
UsuńTo jest niesamowite. Nie moge wyjsc z podziwu. Jestem zachwycona i przy Tobie czuje sie kompeltnym beztalenciem. uwielbiam to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńpuk, puk, to znów ja. znów męczę swoją twórczością w formie komentarza, huh. w każdym razie - doczekałam się. doczekałam się ich spotkania. gorzej z tym, że zachciało mi się płakać wraz z Amirą. jak On może ją tak traktować? nie do końca jeszcze chyba rozumiem ich zażyłość, ich miłość, bo osobiście, choć moje oczy faktycznie są dziś ledwo żywe, to powinnam zauważyć owe uczucie sercem, a póki co widzę tylko przepełnioną goryczą Am. wolałabym wraz z Nią polubić kangury. powalasz mnie każdym następnym rozdziałem.
OdpowiedzUsuń@CassieMint