wtorek, 15 maja 2012

Drugi

Z dedykacją dla mojej jedynej i ukochanej Christiny Hide. 
Słońce, bardzo dziękuję Ci, że samą swoją obecnością wywołujesz u mnie napady weny twórczej. Sprawiasz, że nie tylko mam powody do pisania tego opowiadania, ale dajesz mi również argument na to, żebym się nie poddawała we wszystkim, co robię. Każde Twoje piski i wrzaski odnośnie tego, co tu publikuję, uświadamiają mi, ze warto to pisać. Chociażby, żeby przyjaciółka była radosna. Dziękuję za te jedenaście...( Cholera jasna, jedenaście, czy trzynaście...Już teraz sama nie wiem... ) lat przyjaźni. Dziękuję, że przy mnie jesteś. Za te wszystkie ogromne ilości ciasta pizzowego, za malinowe herbaty w Lawendzie, za spacery nad torami, za spacery w lesie. Za  śmieszne słowa. Za wszystko, co mnie spotkało, dzięki Tobie. Dla Ciebie jest ten rozdział, bo pamiętam, jak bardzo się cieszyłaś, gdy Ci go przesłałam.



         Siadając wygodnie w miękkim fotelu i obserwując  kątem oka widoki za oknem samolotu, wciąż słyszałam słowa Jacoba. Te poważne, proszące, żebym na siebie uważała. Chciał, bym z każdym najmniejszym kłopotem dzwoniła właśnie do  niego. Miałam nie zwracać uwagi na zmianę czasu. Rozkazał mi dzwonić za każdym razem, gdy poczuję taką potrzebę. Równie istotną sprawą były dla niego zdjęcia. Kiwałam głową, jak mała dziewczynka, ściskając go z całych sił w pasie, a on trajkotał mi do ucha, żebym uchwyciła każdy najciekawszy moment, jaki spotka mnie w Australii. Kiedy wreszcie wygarnął mi wszystko to, co było tak niezbędne w posiadaniu mojej głowy, odetchnął głęboko. Ucałował mnie w czoło i był gotowy puścić mnie w stronę samolotu. Posłałam mu swój najszczerszy, pozytywny uśmiech. Odwzajemnił go i postanowiłam zniknąć mu z pola widzenia. I tyle mnie widział, mój przewrażliwiony, zwariowany Jacob, ciągle gubiący klucze od auta. Wsiadając do samolotu miałam cichą nadzieję, że nie zgubi ich tym razem i szczęśliwie, bez większych kłopotów, wróci do swojego mieszkania.
     Z przerażeniem wypisanym na twarzy zapinałam pas. Głupia wyobraźnia sprawiła, że poczułam gdzieś wkoło siebie Jego zapach. Ten, za którym tak tęskniłam.   I za którym leciałam do Australii, pokonując swój paniczny strach. Zapach Harry'ego chyba naprawdę była warta tych wszystkich dreszczy z przerażenia. Utkwiłam oczy w tym, co za szybą i starałam się przezwyciężyć okropne uczucie w uszach, gdy wzbijałam się razem z masą żelastwa w niebo. Dlaczego to On, wyjątkowo, nie mógł przylecieć do mnie?  Czy nie mógłby raz, zostawić wszystko to co związane z Jego zespołem, i spontanicznie kupić bilet do Londynu? Uchroniłby mnie wtedy przed tym strachem, który w obecnej chwili zakorzenił się w  sercu. Zaciskanie palców na oparciu fotela w żadnym wypadku nie pomaga. Jedynie męczy i sprawia ból. Liczę, że Jego widok zrekompensuje mi te wszystkie siły, które tracę, próbując się uspokoić.  Wszyscy wiedzą, że gdybym wypiła hektolitry melisy na uspokojenie, nic do nie da. Samoloty wprawiają mnie w otępienie. Jakim cudem oddycham jeszcze i spokojnie patrzę przed siebie - naprawdę nie wiem. W środku cała dygotałam. Wierzę bardzo, że pewne zielone oczy będą w stanie zasiać mi w głowie spokój, gdy tylko będę w ich zasięgu. Jeśli tak się nie stanie, znienawidzę kangury.

       Boże mój drogi. Gdzie ja jestem? I co ja tu robię? Jeszcze kilka godzin temu, siedząc w fotelu z telefonem w dłoniach byłam pewna, że pragnę tu być. Ten Jego zachrypnięty głos dawał mi gwarancję, że gdy stanę przed Nim i utonę w zielonych toniach wzroku, poczuję sens życia. Ten, który tak często ode mnie ucieka. Tylko te zielone tęczówki, malinowe usta, sprężyste loczki sprawiały, że sens do mnie powracał. Wręcz w podskokach. Dlaczego więc teraz, gdy po piętnastu minutach wydostawania się z terminalu, stoję na środku chodnika, taka zmrożona strachem? Dlatego, że nie czekał na mnie w ciemnych okularach, ukrywając się pod kapturem bluzy, by nikt  Go nie rozpoznał? A może stał, tylko tak bardzo zamaskowany, że nawet ja Go nie dostrzegłam? Serce rozdzierało mi się na miliony części, gdy z całych sił zaciskałam dłoń na rącze walizki, pragnąc dostrzec Jego wesołe loczki wystające zza kaptura. Torba przewieszona przez ramię ciążyła mi z każdą minutą bardziej. Oczy, tak do cna przepełnione nadzieją szukały Go  w każdym zakamarku lotniska. Stałam do ostatniej chwili. Do tej zatrważającej, okropnej chwili, gdy lotnisko do końca opustoszało. I nie było już żadnej osoby, która mogłaby być Nim. Nie było Go.
     I dlatego właśnie stałam, otępiała i perfidnie przestraszona, na środku chodnika. Tuż za moimi plecami samotnie stojąca walizka, którą puściłam, bezradnie wpatrując się w swoje buty. Otworzyłam usta, rozglądając się jeszcze, myśląc, że może wybiegnie gdzieś zza rogu, uśmiechając się i zapewniając, że to tylko takie opóźnienie. I że już jest. Niestety nie wybiegł zza rogu. A moje włosy rozwiał podmuch wiatru, gdy obok chodnika prześmignęła duża ciężarówka, z podmuchem ciepłego powietrza. Asekuracyjnie cofnęłam się o jeden krok, wpadając plecami na rączkę walizki. Zacisnęłam usta w wąską linię, odgarniając czarne włosy z czoła. Wyciągnąwszy telefon z kieszeni dżinsów, wybrałam numer do bruneta. Ściągając z ramion sweterek, gdy zaczął mi przeszkadzać z powodu ostrego, intensywnego słońca, zmarszczyłam brwi. Odrzucił połączenie zanim usłyszałam drugi sygnał. Zagubienie musiało wtargnąć na moją twarz machinalnie. Nie dałam tego po sobie poznać, spuszczając głowę w dół, a spadające kosmyki pięknie zasłoniły moje oczy. Nie zdążyłam do końca uświadomić sobie, w jak bardzo fatalnej sytuacji jestem, gdy na wyświetlaczu pojawiła się wiadomość. Z ulgą zauważyłam, że nadesłał ją nie kto inny, jak właściciel moich ukochanych zielonych tęczówek. Zmieszanie załopotało mi w sercu, gdy przeczytałam adres hotelu w treści krótkiego sms’a. Zakłuło. Gdzieś w środku. Precyzyjnie nie stwierdzę, gdzie. Ale chyba tam po lewo, w piersi…

     Stanąwszy przed błyszczącymi, mahoniowymi drzwiami, zatrzęsła mi się niespodziewanie broda. Ramiączko od czarnej, skórzanej torby bezwładnie zjechało  aż do łokcia. Nie przejmowałam się tym, tylko tępo obserwowałam zloty numerek ulokowany na powierzchni drewnianych drzwi. Obolałe stopy, tak tragicznie uciskane przez podobno komfortowe i idealne buty na czas lotu, teraz nieprzyjemnie obcierały mi skórę. Zmęczona długim lotem, wyczerpana emocjami i niemiłosiernie stęskniona. Stałam z opuszczonymi rękami, bojąc się zapukać i zwabić Go bliżej, by stanął i wreszcie mnie przytulił. Nie wiem nawet sama, czy nie miałam odwagi Go zobaczyć. Czy siły podnieść dłoń i zapukać. Gdy wreszcie oprzytomniałam, zdając sobie sprawę, że On jest gdzieś tam, za ścianą, zmusiłam się zapukać.
Nie wiem, ile siły musiałam włożyć w to, aby serce nie wyskoczyło mi gwałtownie ustami, gdy otworzył drzwi. Wiem tylko, że gdy przejechał po mnie zielonym spojrzeniem, tak wnikliwym i tak paraliżującym, spuściłam oczy. Wstydziłam się Go? Stałam tak, na zielonej wykładzinie wyłożonej wzdłuż długiego korytarza, tuż przed Nim. Obserwował mnie w ciszy, trzymając złotą klamkę. Nie zdążył się nawet uśmiechnąć.  Uniósł jedynie brwi i podrapał się po szyi, co tak niesamowicie mnie zraniło. Był zdziwiony, tak bardzo, że aż poszerzyły mu się oczy. A ja się wystraszyłam. I w nie nie zajrzałam...
 - Już jesteś? Tak szybko? – wycedził, odsuwając się i otwierając szerzej drzwi do swojego apartamentu. Zastygłam w bezruchu. Ręką trzymająca telefon nagle zaczęła się pocić. Złapałam urządzenie mocniej, by nie wyślizgnęło się i nie poszybowało na podłogę. – Nie zabawię z tobą długo, mamy z chłopakami próbę. Ja właśnie wychodziłem. Zostaniesz tu, dobrze? Nie wiem, prześpij się, czy coś… - wybąkał na wdechu. Bez nikłego spojrzenia wprowadził moją walizkę do środka, stawiając ją obok dużej szafy z lustrem. Nie drgnęłam. Stałam w poprzednim miejscu, tępo obserwując Jego białą koszulkę opinającą plecy. Czułam jedynie jak każda, najmniejsza cząsteczka mojego serca zalewa się żalem. Tonęłam w zatrważająco nieprzyjemnym uczuciu, które atakowało mnie z niewyobrażalnie dławiącą siłą. Nie umiałam postawić kolejnego kroku. Wpatrywałam się w złota klamkę, na której ułożył swoją dłoń, znów podchodząc do mnie. Wyczekiwał? 
- Amira?
Przywrócił mnie  na ziemię. Zamknęłam usta, które wcześniej bezwładnie mi się otworzyły. Schowałam oczy pod grzywką, czując, jak zaraz zaczną płakać. I powiem mu, że mi sie oczy spociły, nie? Drgnął, łykając mnie spojrzeniem. Pospiesznie wparowałam do apartamentu.  Nie wiem, jak to zrobiłam. Że się nie potknęłam...Byłam zbyt sztywna, by przejść przez prób, gdzie niedaleko stał On. Z przerażeniem, które od kilku minut próbowałam zamaskować, zdałam sobie sprawę, jak całe pomieszczenie pachnie właśnie  Nim. Jego perfumy unosiły się wszędzie, jakby niecałą minute w tanecznych pląsach rozpylał je naokoło.  Nie tylko wywróciło mi to zawartość żołądka. Wolę nie mówić o tym, jak bardzo powstrzymywałam się, by nie upaść na ziemię z omdlenia. Stałam do Niego tyłem. Paraliżowało mnie, gdy chciałam się odwrócić. 
- Naprawdę, wybacz mi. Ja lecę. Jestem na telefonie. Odpocznij sobie.
Nim zdążyłam odwrócić się do Niego twarzą, drzwi trzasnęły, a postać bruneta o wyjątkowych lokach rozpłynęła się po drugiej stronie. Złapałam się dłońmi za wargi, próbując powstrzymać szloch. Dławiło tak wyjątkowo mocno.  Głos ugrzązł mi w gardle. Z taką różnicą, że łzy jednak miały dobrą drogę. I postanowiły spływać strugami po policzkach, szyi, by wsiąknąć w zieloną wykładzinę. Zabolało ponownie. Tak unikatowo. Tak wyjątkowo. 
Rozejrzałam się po apartamencie, ledwo przytomna, ledwo oddychająca, całkowicie zdezorientowana i nieprzystosowana do życia. Moja szara, zmęczona twarz odbiła się od potężnego lustra stojącego niedaleko mnie, tuż pod kremową ścianą. Pocierając dłońmi ramiona, zerknęłam w stronę ogromnych okien zasłoniętych białymi, długimi, lekko spływającymi zasłonami. Kawałek okna został odsłonięty, ukazując odrobinę marmurowego parapetu i brązowej poduszki leżącej na nim. Kiedy przeniosłam wzrok lekko w lewo, napotkałam na swojej drodze duże, dwuosobowe łoże. Przeogromna, drewniana rama z najróżniejszymi, fikuśnymi żłobieniami. Skromne, brązowe i białe poduchy zapraszały, by sprawdzić ich miękkość. Dusząc w sobie smutek, zbliżyłam się do wysokiego łoża. Każdy skrawek dywanu, poduszki, zasłony, firany. Najmniejszy kawałeczek miękkiego materiału wyłożonego na fotelu. Czarna bluza przewieszona niedbale przez ramę łóżka. Każdy ten przedmiot przesiąknięty Nim doszczętnie. Nieprzytomna, nieświadomie wdychająca Jego perfumy, usiadłam na materacu, przytrzymując się niepewnie poduszki, by bezwładnie nie zjechać na podłogę.
    Miałam chwilę, żeby uświadomić sobie, jak bardzo żałuję. Rozpadałam się na małe kawałeczki. I nie myślałam już kategoriami, jakimi  myślałam, siedząc w samolocie. Czy tym razem On mi pomoże pozbierać się z tych porozwalanych, maleńkich kawałków? Czy tak jak kilka minut temu, spojrzy na mnie obojętnym wzrokiem, tak strasznie pośpiesznym. Wycedzi kilka nic nieznaczących słów, które zamiast zabrzmieć normalnie, rzucą się z pazurami na moje serce. I czy właśnie po to pokonałam swój paniczny strach do latania w przestworzach? Czy właśnie po to, trzęsłam się tragicznie w ramionach przyjaciela, na kilka minut przed wejściem do samolotu? Po to, by sprawdzić, jak Jego oczy tracą zieleń, gdy nie patrzy na mnie z czułością, tak? Leciałam po to, by minąć się z Nim w drzwiach i potajemnie ratować resztki umysłu zapachem, który po sobie zostawił. Zacisnęłam paznokcie na białej narzucie, odchylając głowę i wpatrując się w sufit. Nawet sufit w tym pomieszczeniu był idealny. Każdy fragment pokoju współgrał ze sobą. Każda satynowa, błyszcząca zasłona spływająca kaskadami w dół, na ciemną podłogę idealnie pasowała do drewnianej oprawy fotela. Tylko ja tu nie pasowałam. I czułam, że kangury mnie  nie polubią…

14 komentarzy:

  1. Niesamowite. Tu nie są potrzebne słowa, ale jednak coś z siebie wydusiłam. Czytając to, coś mnie ukuło w sercu. Jak on mógł ją tak potraktować? Nie mogę się teraz z tego wszystkiego otrząsnąć, te wszystkie emocje, które tutaj są, momentalnie zawładnęły mną całkowicie i nie wiem kiedy mi to minie.
    Kredka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezu, dziękuję Ci bardzo za miłe słowa. To naprawdę dla mnie ważne, że tak Ci się podoba ; )

      Usuń
  2. Wiesz, że uwielbiam jak piszesz, ale muszę Ci jeszcze zdradzić, że opowiadania z wątkami miłosnymi trawię tylko i wyłącznie, gdy Ty je piszesz! Do zobaczenia, Christie Agnes Hide ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Ty małpiszonie. Schlebiać się zachciało, wredoto nieludzka!

      Usuń
    2. Ano, zachciało się, zachciało. CO DOBRE TO CHWALĘ, Rosie. I nie zaprzeczaj!:D

      Usuń
    3. Dobra, dobra, ale mi tu nie spamuj, kochana Christie, bo oberwiesz. xd

      Usuń
  3. nawet nie mam co Ci komentować, bo wszystko co chodzi mi po głowie wypisuję Ci czynnie w komunikatorze.. a to wszystko przez te Twoje ładniejsze słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maleńka, nic mi pisać nie musisz! Telepatycnzie się domyślę. Albo...napaćkasz mi to na GG ; )

      Usuń
  4. Brak mi słów bo czymże są słowa przy takim natłoku emocji.... Bardzo ujmujący rozdział, ale nie tylko rozdział, cały blog. Kocham to opowiadanie. Jestem zaszczycona i oczarowana mogąc je czytać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne i wzruszające opowiadanie. Cieszę się, że mogę czytać tak wspaniałe historie...Brak słów. :)
    Lenka

    OdpowiedzUsuń
  6. Boże, Ciociu, Boże, Boże. Naprawdę opisujesz wszystko tak niesamowicie, że brak mi słów. Czekam na jakąś książkę, będę pierwszą która będzie wyczekiwała pod Empikiem czy jakąkolwiek inną księgarnią, zgarnę od Ciebie pisaną dedykację, będę się chwalić, że tak, znam tą Kasię. Matko Boska, Kobieto...Czarujesz słowami. Tworzysz magię. Nowy świat. Sprawiasz, że przenoszę się wraz z bohaterami w miejsce akcji. Mam łzy w oczach czytając to jak Harry Ją potraktował. Wymyślam w swojej główce zakończenie tej historii którym i tak mnie zaskoczysz, bo wiem, że Twoja wyobraźnia jest nieograniczona. Kocham! Xx Daria.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maleństwo mojeeee <3 Ciocia Ciebie tez kocha! <3

      Usuń
  7. To jest niesamowite. Nie moge wyjsc z podziwu. Jestem zachwycona i przy Tobie czuje sie kompeltnym beztalenciem. uwielbiam to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  8. puk, puk, to znów ja. znów męczę swoją twórczością w formie komentarza, huh. w każdym razie - doczekałam się. doczekałam się ich spotkania. gorzej z tym, że zachciało mi się płakać wraz z Amirą. jak On może ją tak traktować? nie do końca jeszcze chyba rozumiem ich zażyłość, ich miłość, bo osobiście, choć moje oczy faktycznie są dziś ledwo żywe, to powinnam zauważyć owe uczucie sercem, a póki co widzę tylko przepełnioną goryczą Am. wolałabym wraz z Nią polubić kangury. powalasz mnie każdym następnym rozdziałem.

    @CassieMint

    OdpowiedzUsuń