czwartek, 10 maja 2012

Pierwszy


„Kiedyś będziesz miała w sercu tą niezwykłą rzecz zwaną miłością. I poczujesz jej głębię, radość, rozkosz i ekstazę. Odkryjesz również, że Twój świat się zmienił…” – 13 marca 2009, Londyn

     Zerknąwszy na siorbiącego kawę przyjaciela, zaśmiałam się cicho, układając w kostkę pachnącą, błękitną koszulę.  Pachniała moim ulubionym proszkiem do prania wprawiając w ogromną melancholię. I sama już nie wiem, dlaczego tak bardzo miękłam. Bo miękłam, nie?  Szatyn obejmował palcami duży, biały kubek, zanurzając wargi w ciemnym napoju, który tak uwielbiał pić. Niezależnie od tego, jaka jest pora dnia, czy nocy, kawa musi być. Bez kawy ten chłopak nie miałby prawa żyć. On chyba nie umiałby wtedy nawet oddychać. Czasami mam wrażenie, że kofeina to wszystko, co jest mu potrzebne do funkcjonowania. Wkładając krótkie, ciemno-dżinsowe spodenki do walizki, obserwowałam jak marszczy brwi, czoło, zagryza wargę, a potem nagle sięga ręką w stronę stoliczka. Złapał gwałtownie łyżkę i nasypał nią dużą porcję cukru. Uśmiechnął się z satysfakcją, wymachując jak małe dziecko, metalowym sztućcem i zagryzając od wewnątrz policzek. Spuściłam nogi z wysokiego łóżka, rozkładając ręce. Tak bardzo nie wiedziałam, co powinnam zabrać tam, do krainy kangurów. Tak bardzo nie wiedziałam, czy powinnam tam lecieć…Powinnam do Niego pojechać...?
- Ty masz zamiar być na każde jego zawołanie, Am? – Dobrnęło do mnie pytanie szatyna. Ustawił kubek na kolanie, zjeżdżając plecami na oparcie i  układając się najwygodniej na moich poduszkach. Przejechał po moim ciele  szpiegowskim, wdzierającym się wzrokiem. Ilekroć robiłam coś nieprzemyślanego, atakował   szarym, wnikliwym wzrokiem. Jednak pomimo tego, że Jacob zawsze widzi to, kiedy robię jakąś głupotę, daje mi tę głupotę zrobić. Ze stoickim spokojem obserwuje, jak upadam na tyłek. Twierdzi, że muszę nauczyć się popełniać błędy. Muszę umieć upadać.  I, że może kiedyś nauczę się te błędy popełniać. Ten szarooki wariat nigdy nie przestanie marzyć, jestem tego pewna. Dobrze przecież wie, że ja nie umiem uczyć się na błędach. I  nigdy nie będę w stanie się tego nauczyć. Dobrze jest mieć takiego Jacoba, który wbija się w Ciebie szarym okiem, który wie, że popełniasz błąd i pozwala Ci na to. Jednocześnie, gdybym miała zatracić się w tych rozterkach życiowych, zawsze by mnie złapał. Jestem tego pewna. Ja to wiem.
Zerknęłam na niego spod byka, zapinając biały guzik miękkiej koszulki. Pachniała proszkiem do prania i słońcem, jeszcze niedawno zdjęta z nitki wiszącej na balkonie. Zatopiłam w jej   jasnym materiale nos, obserwując Jake’a, mrużącego swoje oczyska.  Pociągnął nosem, przerzucając rozmarzony i wnikliwy wzrok gdzieś za moje plecy.  Zbierał się. Teraz zacznie mi wypominać, prawda? Kocha mnie, jak swoja młodszą siostrę, której nigdy nie miał.  Zawsze opowiadał mi, że nie lubi małych dzieci. Ale młodszą siostrę by bardzo chciał.  Ja za to kochałam go jak brata, traktując chłopaka  właśnie w taki sposób. Ale całe serce wypełnia mi się smutkiem, gdy próbuje wmówić mi, że źle postępuję, kiedy na każde skinienie pewnego bruneta o zielonych oczach , jestem. Jacob nie rozumie, że ja chcę być.  A może on, starszy i bardziej doświadczony wie, że nie powinnam być? Nie powinnam być? Nonsens...
- Co masz na myśli? – Przecięłam ciszę urozmaicaną szumem liści drzewa rosnącego za sypialnianym oknem, swoim dziecinnym pytaniem. Biała, delikatna firanka zatańczyła przy parapecie, odsłaniając na chwilę kremową doniczkę z kaktusem. Jacob wymownie milczał, bawiąc się brązowym frędzelkiem od poduszki.  Zawsze to robi. Traktuje mnie ciszą, która akurat w naszym przypadku zawsze jest niezręczna. Oczekuje, że domyślę się o co mu chodzi.  Ma nadzieję, że czytam z jego oczu. Nie czytam...I bawił się tym frędzelkiem. Jeżeli go zaraz nie oderwie, pogrążę się w zdziwieniu.  Nie zareagował na moje słowa  nawet minimalnie. Nie westchnął, jak  to lubi robić. Nie zamknął oczu, które miał otwarte od dobrej minuty a podejrzewałam, że go piec. Nawet nie drgnął. Tylko cały czas patrzył się na brzeg kubka z kawą, który opierał o udo. Albo zaraz dosypie sobie więcej cukru w geście protestu. Albo odstawi kawę na stoliczek, trzaskając szkłem, by pokazać mi, jak bardzo ma  za złe, że nie umiem się domyślić...
- Amira, przecież wiesz, co ja mam na myśli.
Tylko tyle zdołał wycedzić przez prawie zaciśnięte, suche wargi.  Ściskał je tak bardzo, że pobielały.  A potem podniósł rękę z czarną bransoletką, trzymającą kubeczek i upił trzy łyki kawy. Odstawił naczynko na szklany blat obok kanapy. Wodziłam za nim nic nierozumiejącym wzrokiem, kiedy wstawał ciężko z poduszek. Podciągnął ciemne dżinsy, które spadały mu z bioder i odkrywały szare bokserki. Zbliżył się do mnie, czochrając moje i tak już rozwalone we wszystkie strony, kruczoczarne włosy.
- On może dzwonić do ciebie o trzeciej nad ranem z krańca świata. Może rozkazać ci do niego iść. I co? I pójdziesz. – mruknął cicho, bo przecież stał obok i doskonale słyszałam, co sobie mamrotał.  Zawsze tak samo mamrocze. Jakby z cichą nadzieją, że może jednak nie usłysze, co tam szemra...Odrzucił moje włosy z czoła i wzruszył ramionami z przesadną obojętnością. Nie rozumiałam, co chce mi tym uświadomić. Zimno przebiegło mi po plecach, gdy podmuch letniego wiatru wdarł się niespodziewanie przez uchylone okno. Jacob znów zaaplikował mi do głowy kolejną porcję prawdy. Która nie była zachwycająca…
- Przeszkadza ci to poświęcenie? – Zadarłam głowę w górę, patrząc na jego twarz. Wzrok kierował za moje plecy. Obserwował bez ciekawości ogród, który krył się za muślinową firaną. Kolejny raz tego dnia nie zareagował na mój głos. Zginałam szyję, patrząc na usta chłopka, które zadrgały,  a ból karku mnie rozproszył. Czarny kosmyk zjechał powolnie na oczy, więc mruknęłam bezradnie.
- To się robi toksyczne, ty masz tego świadomość? – Spuścił oczy na mnie tak szybko, że nie byłam w stanie tego przewidzieć. Uciekłam wzrokiem wstydliwie, gdy poczułam się jak mała dziewczynka, ukarana przez rodzica. – Czy jego obchodzi, że masz kłopoty? Spytał cię ostatnio, co u ciebie słychać? – poruszył się nieznacznie, przechodząc na drugą stronę pokoju. Wiatr kolejny raz dobił do moich pleców. Wzdrygnęłam się, miętosząc niemrawo sweterek w palcach. – Wydzwania tylko wtedy, gdy jest zmęczony po koncercie. Odbierasz telefon i musisz wysłuchiwać za co znowu dostał opierdol od  Paula, tak? Tak właśnie jest. Jego nie obchodzi to, że ty masz swoje życie, że tak jak każdy człowiek posiadasz kłopoty. Dla niego ważna jest jego kariera…
Zamilkł, gdy spojrzałam na niego błagalnie. Znalazł w moich oczach prośbę. I uciszył się prędko, zaciskając ręce w pięści. Ja wiedziałam, że Jacob mówi prawdę. A Jacob wiedział, że mam świadomość tej głupoty. Usiadł z impetem na kanapie, gdzie poprzednio ogrzewał poduszki. Z niesmakiem spojrzał na wypita do połowy kawę. Chyba nagle przestała mu smakować. Chyba nagle zrozumiałam, jak bardzo nie wiem, co robić…
- Nie odbieraj tego tak, jak dobierasz, Amira. Ja nie chcę ci wytykać błędów. Bo to nie na tym polega. Ja mam dość patrzenia, jak hodujesz swoją nadzieję. I znudził mi się twój sztuczny uśmiech. Czas to skończyć. Przecież wiesz…
Przecież nie wiem. Przecież nie wiem, że czas to skończyć. A co, jeżeli ja nie chcę tego kończyć? A przecież nie chcę… Zjechałam oczami na swoje wytarte dżinsy. Czarny sweterek poniewierający się, który od kilku dobrych minut miętosiłam palcami, gotowa spakować go, nadal był maltretowany przez moje dłonie. Zastygła w bezruchu nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Zapomniałam nagle, jak składa się ubrania do walizki. Zapomniałam, że muszę myśleć, a nie dryfować w nicości tego pokoju. Skarcona sumieniem i głosem Jacoba wpadłam w letarg. I spodobało mi się.
- Ale mi to nie przeszkadza, rozumiesz? – odezwałam się cicho, gdy wreszcie wróciła mi świadomość, wraz z kolejnym świstem letniego wiaterku. Ułożyłam czarny materiał w walizce, obserwując przymykające się powieki Jacoba. Dużą dłoń położył sobie na czole, wygodnie zagłębiając głowę w czekoladowej poduszce. Słuchał mnie uważnie, a wskazywały na to uniesione brwi. Zakręcił swoje brązowe włosy na palcu i zamachał jedną noga, opartą o kolano drugiej. – Przecież człowiek jest po to, by być dla drugiej osoby, tak? Sam mnie tego uczyłeś! – wyrecytowałam szybko i na wdechu, podnosząc się z łózka. Materac brzdęknął sprężynkami, które  wyniszczyły dzikie harce mojego przyjaciela po tymże właśnie łózku.
- W porządku. Zawsze jesteś. Jesteś dla niego zawsze, nawet w środku nocy. A kiedy on jest dla ciebie?
Zawsze jest. A może Go  nie ma? Opuściłam spracowane dłonie, od ostatnich wypadów do ogródka, zastanawiając się nad tym, co powiedział zaspany Jacob. Słońce zaszło, zabierając przebłyski z podłogi. Na chwilę zrobiło się chłodniej na ciele i sercu. A w sercu najintensywniej…
Ostatni mój płaczliwy telefon do Niego, w zeszłym miesiącu. To właśnie wtedy, gdy obudziłam się z zastraszającego serce koszmaru. Odebrał natychmiast. I tak samo, natychmiast się rozłączył, informując mnie, że zaraz wychodzi na scenę. Potraktował moje uszy przyśpieszonym oddechem, w oddali prezentując wrzask swojego przyjaciela, zawsze głodnego blondyna. Zmuszona byłam odstawić telefon od ucha i pozwolić łzom spływać po szyi. Nie miałam mu za złe. Nigdy. Ja tylko zamykałam oczy. I ścierałam sinymi palcami krople łez. 
Drugi telefon, tak spontaniczny. Londyńska burza wyłowiła na niebo wielką tęczę. A ja przecież chciałam się tylko pochwalić, prawda? Zapomniałam tylko, że On odsypia. Zniechęcony do mojego głosu wymamrotał mi wtedy, że miał występ. Zdruzgotana Jego niemrawymi odpowiedziami zrozumiałam, że regeneruje siły. Z bladym uśmiechem rozłączyłam się.
Ale przecież był, prawda? Był? Był dla mnie? Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby. Przełknęłam ślinę i ruszyłam w stronę białej komody, gotowa wyciągnąć z jej czeluści bieliznę.
Wyjąwszy z białej szuflady wszystko to, co było mi potrzebne, wróciłam na łóżko. Milcząc i wsłuchując się w szum liści, układałam ubrania. Nie podniosłam oczu na zbliżającego się Jacoba. Niezrażona wsunęłam białą bluzeczkę, czując na ramieniu dłoń szatyna.
- Ja zwyczajnie chcę, żebyś ty była szczęśliwa.
- Ale ja jestem szczęśliwa.
- A jesteś tego pewna?
- Jeśli chcesz zobaczyć tęczę, musisz znosić deszcz.

      Podniosłam oczy, czując czyjąś wielką dłoń na swoich plecach. Odwróciłam głowę w lewą stronę, mocniej zaciskając palce na paszporcie i dokumentach. Serce obijało  się boleśnie o żebra. Dałabym sobie powyrywać wszystkie włosy z głowy, że słychać jego donośne bicie. Pomimo tego, że stoję na płycie lotniska, a wkoło mnie jest milion ludzi. Gwar ich rozmów zagłuszał wszystkie myśli, które szalały w głębi głowy. Przycisnęłam dłonie z dokumentami do piersi, niemrawo otwierając oczy. Czarna koszulka Jacoba na wysokości moich oczu uspokoiła mnie nieznacznie. Zachwiałam się niepotrzebnie, gdy ktoś z impetem przecisnął się obok nas. Przytrzymana za łokieć przez przyjaciela, ustałam w miejscu. Dlaczego ja nie umiem uspokoić oddechu? Niezwykle trudno jest swobodnie oddychać przy tylu osobach zebranych w jednym miejscu. I niezwykle trudno jest oddychać z ciężkimi myślami. Tymi, które tak intensywnie wprawiają mnie w osłupienie. Zbielałe kostki na dłoniach były wystarczającym dowodem na to, że nie panuję nad tym, co robię. Jeszcze dosłownie jeden mały moment, a wszystkie moje dokumenty pogniotę nieświadomie. Ktoś za moimi plecami kichnął, a niska blondynka z zieloną walizką krzyknęła energiczne „ Na zdrowie!”. Nie wiedziałam, co się dzieje. Jestem w jakiejś narkozie? Naćpałam się, tak? 
- Dasz sobie radę, Am? – mruknęło coś przy moich uchu. Złapałam haust powietrza, wyprostowując się jak struna. Opuściłam dłoń z papierami wzdłuż ciała. Jacob nachylający się ku mnie zmarszczył brwi. Poprawiwszy niedbale szary sweterek, który w biegu narzucałam na ramiona, wyskakując z ciemnego, dużego, terenowego samochodu Jaka’e, skinęłam głową potwierdzająco. Mój blady uśmiech nie był w stanie przemówić przyjacielowi do myśli. Szatyn znów zagłębił się spojrzeniem w moje, jakby usilnie próbował wywabić ze mnie prawdę. A czy ja kłamałam, że nie dam sobie rady? Poza tym, tam jest Harry. A Harrym jestem bezpieczna...
- Dam sobie radę. Jestem dużą dziewczynką. I zobaczę moje kangury. I jego. Będzie dobrze. – odsapałam dziarsko, uśmiechając się szerzej i pokazując chłopakowi rząd równych zębów. Uniósł brwi, niezbyt przekonany. Poddałam się, wypuszczając powietrze. Mógłby się chociaż nauczyć udawać wiarę w moje kłamstwa…
- To dlaczego jesteś taka blada? I ledwo stoisz? – zaatakował pytaniami, gdy poprawiałam luźno związane włosy kremową gumką. Nie usłyszał mojego westchnienia, jestem tego pewna. Przy tylu rozmowach otaczających nas nie był w stanie usłyszeć pomruku niezadowolenia. Ale to kołaczące serce słyszy z pewnością.
- Jake, przecież wiesz, jak ja panicznie boję się samolotów… - wychrypiałam, zaglądając mu strachliwie do oczu. Pokiwał głową, wyprostowując się. Chciał sprawdzić, czy moja walizka stoi obok. Kluczyki od auta wyleciały z tylnej kieszeni jego spodni. Kucnąwszy, złapał je w dwa palce i znów stał ramię w ramię ze mną, bacznie mi się przyglądając.
- To dlaczego lecisz? Skoro się boisz, trzeba było…
- Przestań już, dobra? – Klepnęłam go po brzuchu swoimi dokumentami. Umilkł w pół słowa i pokiwał głową ze zrozumieniem, wywracając szarymi oczyskami.  Z satysfakcją milczałam i wlepiałam oczy w płytę lotniska, cicho zastanawiając się, kiedy ten koszmar się skończy. Koszmar składający się z tylu ludzi wokół mnie. Czy wrażenie, że zaraz zemdleję, mogłoby się gdzieś ulotnić? Bardzo by mi to ułatwiło sytuację. Odetchnęłam głęboko. Obserwowanie swoich materiałowych, miękkich balerinek nagle okazało się idealnym sposobem na ukojenie nerwów.
- Zawsze byłaś skora do poświęceń. Ale ty, taka panikara, gotowa wsadzić tyłek do samolotu? Nie mogę przestać się dziwić… - Znów usłyszałam obok swojego ucha.
- „ Kłopoty są częścią  życia i jeśli nie dzielisz ich z kimś, nie dajesz  osobie, którą kochasz, szansy, by kochała cię wystarczająco…” Harry ma kłopoty. A poza tym, ja po prostu chcę zobaczyć kangury, Jacob. – odparłam poważnie.
  
                                                                                                 ~~

Ta dam. Witam serdecznie wieczorową, czwartkową porą! Ale jestem słowna, co? Sobota, sobota, w sobotę rozdział. A rozdział w czwartek. Mówiłam, że jestem zmienna. Poza tym - tak jakby, jestem również niezwykle uległa...
Byłabym naprawdę złą Kasią, gdybym nie zadedykowała tego rozdziału mojemu przyjacielowi - Maćkowi. Maciejka, ten rozdział jest o Tobie, i Ty już doskonale wiesz, dlaczego. W końcu Jacob powstał na podstawie Ciebie, że tak powiem. Wykreowałam tego dziada, opisując Twój charakter. Ma Twój wygląd, Twoje szare oczy, Twoje brązowe włosy. I Twoje teksty. Chciałabym Ci podziękować, z tegoż miejsca właśnie, tzw. fotela twórczego, za to, ze jesteś. Bo wiesz, nie wiem, czy wiesz, ale gdyby Ciebie nie było, byłoby...źle? Jesteś takim dużym promyczkiem słońca, z numerem buta jak Louis, z wagą jak Harry i wzrostem jak Harry. Pomagasz mi obecnością. I dzięki Tobie Amira ma wspaniałego przyjaciela. Zagubiłam się w tym, co teraz piszę, ale Ty wiesz, co ja mam na myśli. Dziękuję - że jesteś. Błagam - zostań. Proszę - nie bądź zażenowany i się nie śmiej... Loffki, loffki, poff poff, ożo amole, stanocze, osom i takie tam, Maciejko...; )
To jest faza opowiadania tzw. wkręcanie się w to, co będzie dalej. Nie jest zachęcająco, co? Nudny dialog między główną bohaterką a jej przyjacielem. Flaki z olejem z domieszką czekolady. Wytrzymajcie to, błagam Was...Potem pojawi się Styles i będziecie mogli wzdychać. Ewentualnie. 
Kiedy wrzucę kolejny rozdział - nie pytajcie, bo przecież ze mną to różnie bywa. Się zobaczy. Pozdrawiam serdeczniasto Kitoweckę za Jej ostatnie umilanie mi dnia. I za te kochane słowa, jakie mi zaprezentowałaś w oknie komunikatora. Jesteś niesamowicie pozytywną osóbką i w tym miejscu chciałabym wyrazić swoje zbulwersowanie tym, że nie pojawił się u Ciebie nowy rozdział. Prosisz się o baty.... 
Całusy! : ) 

10 komentarzy:

  1. Oh, na litość boską! Me gusta <3333333 Loffpoff!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bije od tego perfekcja na kilometr. Już po pierwszym zdaniu śmiało mogę stwierdzić, że jestem bezwarunkowo zakochana w tej historii. Historii miłości...

    OdpowiedzUsuń
  3. Zakochałam się w każdej literce, która tutaj jest. Czuję się, jakbym tam była! Genialne.

    Kredka

    OdpowiedzUsuń
  4. Zawarłaś wszystkie emocje i uczucia, które miotały główną bohaterką. Niesamowite! Chcę więcej... Czekam na kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowicie piszesz. Masz ogromny talent i cieszę się, że się z nami nim dzielisz. :)Z niecierpliwością czekam na kolejną część, która (mam nadzieję) pojawi się niebawem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Piszesz wspaniale. To jest o wiele ciekawsze niż to sobie możesz wyobrażać. Czekam na kolejną część. Chyba umrę jeśli się nie dowiem co było dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow !
    Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć. Zakochałam się od pierwszego zdania <3

    OdpowiedzUsuń
  8. jedno z najwspanialszych opowiadan jakie keidykowlwiek czytalam. Zazdroszcze talentu i maniakalnie bede to czytac!

    OdpowiedzUsuń
  9. nie obrazisz się za częste komentarze pod rozdziałami? kocham pisać komentarze, taki mój rytuał.
    nie mogę się doczekać, aż Am spotka się z Harry'm. strasznie intryguje mnie ten człowiek. z jednej strony na pierwszy rzut oka kolokwialnie mówiąc.. po prostu ma ją w dupie, ale z drugiej strony - Ona go kocha, On rzekomo ją również, a miłości się przecież wiele wybacza. och, lecę dalej. majstersztyk!

    @CassieMint

    OdpowiedzUsuń