„Kiedyś będziesz miała w
sercu tą niezwykłą rzecz zwaną miłością. I poczujesz jej głębię, radość,
rozkosz i ekstazę. Odkryjesz również, że Twój świat się zmienił…” – 13 marca
2009, Londyn
Zerknąwszy na siorbiącego
kawę przyjaciela, zaśmiałam się cicho, układając w kostkę pachnącą, błękitną
koszulę. Pachniała moim ulubionym
proszkiem do prania wprawiając w ogromną melancholię. I sama już nie wiem,
dlaczego tak bardzo miękłam. Bo miękłam, nie? Szatyn obejmował palcami duży, biały kubek,
zanurzając wargi w ciemnym napoju, który tak uwielbiał pić. Niezależnie od
tego, jaka jest pora dnia, czy nocy, kawa musi być. Bez kawy ten chłopak nie
miałby prawa żyć. On chyba nie umiałby wtedy nawet oddychać. Czasami mam
wrażenie, że kofeina to wszystko, co jest mu potrzebne do funkcjonowania.
Wkładając krótkie, ciemno-dżinsowe spodenki do walizki, obserwowałam jak
marszczy brwi, czoło, zagryza wargę, a potem nagle sięga ręką w stronę
stoliczka. Złapał gwałtownie łyżkę i nasypał nią dużą porcję cukru. Uśmiechnął
się z satysfakcją, wymachując jak małe dziecko, metalowym sztućcem i zagryzając
od wewnątrz policzek. Spuściłam nogi z wysokiego łóżka, rozkładając ręce. Tak
bardzo nie wiedziałam, co powinnam zabrać tam, do krainy kangurów. Tak bardzo
nie wiedziałam, czy powinnam tam lecieć…Powinnam do Niego pojechać...?
- Ty masz zamiar być na
każde jego zawołanie, Am? – Dobrnęło do mnie pytanie szatyna. Ustawił kubek na
kolanie, zjeżdżając plecami na oparcie i układając się najwygodniej na moich
poduszkach. Przejechał po moim ciele szpiegowskim, wdzierającym się wzrokiem.
Ilekroć robiłam coś nieprzemyślanego, atakował szarym, wnikliwym wzrokiem. Jednak pomimo
tego, że Jacob zawsze widzi to, kiedy robię jakąś głupotę, daje mi tę głupotę
zrobić. Ze stoickim spokojem obserwuje, jak upadam na tyłek. Twierdzi, że muszę
nauczyć się popełniać błędy. Muszę umieć upadać. I, że może kiedyś nauczę się te błędy
popełniać. Ten szarooki wariat nigdy nie przestanie marzyć, jestem tego pewna. Dobrze
przecież wie, że ja nie umiem uczyć się na błędach. I nigdy nie będę w stanie się tego nauczyć. Dobrze
jest mieć takiego Jacoba, który wbija się w Ciebie szarym okiem, który wie, że
popełniasz błąd i pozwala Ci na to. Jednocześnie, gdybym miała zatracić się w
tych rozterkach życiowych, zawsze by mnie złapał. Jestem tego pewna. Ja to
wiem.
Zerknęłam na niego spod
byka, zapinając biały guzik miękkiej koszulki. Pachniała proszkiem do prania i
słońcem, jeszcze niedawno zdjęta z nitki wiszącej na balkonie. Zatopiłam w jej jasnym materiale nos, obserwując Jake’a,
mrużącego swoje oczyska. Pociągnął
nosem, przerzucając rozmarzony i wnikliwy wzrok gdzieś za moje plecy. Zbierał się. Teraz zacznie mi wypominać,
prawda? Kocha mnie, jak swoja młodszą siostrę, której nigdy nie miał. Zawsze opowiadał mi, że nie lubi małych
dzieci. Ale młodszą siostrę by bardzo chciał.
Ja za to kochałam go jak brata, traktując chłopaka właśnie w taki sposób. Ale całe serce
wypełnia mi się smutkiem, gdy próbuje wmówić mi, że źle postępuję, kiedy na każde
skinienie pewnego bruneta o zielonych oczach , jestem. Jacob nie rozumie, że ja
chcę być. A może on, starszy i bardziej
doświadczony wie, że nie powinnam być? Nie powinnam być? Nonsens...
- Co masz na myśli? – Przecięłam
ciszę urozmaicaną szumem liści drzewa rosnącego za sypialnianym oknem, swoim
dziecinnym pytaniem. Biała, delikatna firanka zatańczyła przy parapecie,
odsłaniając na chwilę kremową doniczkę z kaktusem. Jacob wymownie milczał,
bawiąc się brązowym frędzelkiem od poduszki. Zawsze to robi. Traktuje mnie ciszą, która akurat w naszym przypadku zawsze jest niezręczna. Oczekuje, że domyślę się o co mu chodzi. Ma nadzieję, że czytam z jego oczu. Nie czytam...I bawił się tym frędzelkiem. Jeżeli go zaraz nie oderwie,
pogrążę się w zdziwieniu. Nie zareagował
na moje słowa nawet minimalnie. Nie
westchnął, jak to lubi robić. Nie
zamknął oczu, które miał otwarte od dobrej minuty a podejrzewałam, że go piec.
Nawet nie drgnął. Tylko cały czas patrzył się na brzeg kubka z kawą, który
opierał o udo. Albo zaraz dosypie sobie więcej cukru w geście protestu. Albo odstawi kawę na stoliczek, trzaskając szkłem, by pokazać mi, jak bardzo ma za złe, że nie umiem się domyślić...
- Amira, przecież wiesz, co
ja mam na myśli.
Tylko tyle zdołał wycedzić
przez prawie zaciśnięte, suche wargi. Ściskał je tak bardzo, że pobielały. A potem podniósł rękę z czarną bransoletką,
trzymającą kubeczek i upił trzy łyki kawy. Odstawił naczynko na szklany blat
obok kanapy. Wodziłam za nim nic nierozumiejącym wzrokiem, kiedy wstawał ciężko
z poduszek. Podciągnął ciemne dżinsy, które spadały mu z bioder i odkrywały
szare bokserki. Zbliżył się do mnie, czochrając moje i tak już rozwalone we
wszystkie strony, kruczoczarne włosy.
- On może dzwonić do
ciebie o trzeciej nad ranem z krańca świata. Może rozkazać ci do niego iść. I
co? I pójdziesz. – mruknął cicho, bo przecież stał obok i doskonale słyszałam,
co sobie mamrotał. Zawsze tak samo mamrocze. Jakby z cichą nadzieją, że może jednak nie usłysze, co tam szemra...Odrzucił moje włosy z czoła i wzruszył ramionami z przesadną
obojętnością. Nie rozumiałam, co chce mi tym uświadomić. Zimno przebiegło mi po
plecach, gdy podmuch letniego wiatru wdarł się niespodziewanie przez uchylone
okno. Jacob znów zaaplikował mi do głowy kolejną porcję prawdy. Która nie była
zachwycająca…
- Przeszkadza ci to
poświęcenie? – Zadarłam głowę w górę, patrząc na jego twarz. Wzrok kierował za
moje plecy. Obserwował bez ciekawości ogród, który krył się za muślinową
firaną. Kolejny raz tego dnia nie zareagował na mój głos. Zginałam szyję,
patrząc na usta chłopka, które zadrgały, a ból karku mnie rozproszył. Czarny kosmyk
zjechał powolnie na oczy, więc mruknęłam bezradnie.
- To się robi toksyczne,
ty masz tego świadomość? – Spuścił oczy na mnie tak szybko, że nie byłam w
stanie tego przewidzieć. Uciekłam wzrokiem wstydliwie, gdy poczułam się jak
mała dziewczynka, ukarana przez rodzica. – Czy jego obchodzi, że masz kłopoty?
Spytał cię ostatnio, co u ciebie słychać? – poruszył się nieznacznie,
przechodząc na drugą stronę pokoju. Wiatr kolejny raz dobił do moich pleców.
Wzdrygnęłam się, miętosząc niemrawo sweterek w palcach. – Wydzwania tylko
wtedy, gdy jest zmęczony po koncercie. Odbierasz telefon i musisz wysłuchiwać
za co znowu dostał opierdol od Paula, tak? Tak właśnie jest. Jego nie obchodzi
to, że ty masz swoje życie, że tak jak każdy człowiek posiadasz kłopoty. Dla
niego ważna jest jego kariera…
Zamilkł, gdy spojrzałam na
niego błagalnie. Znalazł w moich oczach prośbę. I uciszył się prędko,
zaciskając ręce w pięści. Ja wiedziałam, że Jacob mówi prawdę. A Jacob
wiedział, że mam świadomość tej głupoty. Usiadł z impetem na kanapie, gdzie
poprzednio ogrzewał poduszki. Z niesmakiem spojrzał na wypita do połowy kawę.
Chyba nagle przestała mu smakować. Chyba nagle zrozumiałam, jak bardzo nie
wiem, co robić…
- Nie odbieraj tego tak,
jak dobierasz, Amira. Ja nie chcę ci wytykać błędów. Bo to nie na tym polega. Ja
mam dość patrzenia, jak hodujesz swoją nadzieję. I znudził mi się twój sztuczny
uśmiech. Czas to skończyć. Przecież wiesz…
Przecież nie wiem. Przecież
nie wiem, że czas to skończyć. A co, jeżeli ja nie chcę tego kończyć? A
przecież nie chcę… Zjechałam oczami na swoje wytarte dżinsy. Czarny sweterek
poniewierający się, który od kilku dobrych minut miętosiłam palcami, gotowa
spakować go, nadal był maltretowany przez moje dłonie. Zastygła w bezruchu nie
wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Zapomniałam nagle, jak składa się ubrania do
walizki. Zapomniałam, że muszę myśleć, a nie dryfować w nicości tego pokoju.
Skarcona sumieniem i głosem Jacoba wpadłam w letarg. I spodobało mi się.
- Ale mi to nie
przeszkadza, rozumiesz? – odezwałam się cicho, gdy wreszcie wróciła mi
świadomość, wraz z kolejnym świstem letniego wiaterku. Ułożyłam czarny materiał
w walizce, obserwując przymykające się powieki Jacoba. Dużą dłoń położył sobie
na czole, wygodnie zagłębiając głowę w czekoladowej poduszce. Słuchał mnie
uważnie, a wskazywały na to uniesione brwi. Zakręcił swoje brązowe włosy na
palcu i zamachał jedną noga, opartą o kolano drugiej. – Przecież człowiek jest
po to, by być dla drugiej osoby, tak? Sam mnie tego uczyłeś! – wyrecytowałam
szybko i na wdechu, podnosząc się z łózka. Materac brzdęknął sprężynkami,
które wyniszczyły dzikie harce mojego
przyjaciela po tymże właśnie łózku.
- W porządku. Zawsze
jesteś. Jesteś dla niego zawsze, nawet w środku nocy. A kiedy on jest dla
ciebie?
Zawsze jest. A może Go nie ma? Opuściłam spracowane dłonie, od
ostatnich wypadów do ogródka, zastanawiając się nad tym, co powiedział zaspany
Jacob. Słońce zaszło, zabierając przebłyski z podłogi. Na chwilę zrobiło się
chłodniej na ciele i sercu. A w sercu najintensywniej…
Ostatni mój płaczliwy
telefon do Niego, w zeszłym miesiącu. To właśnie wtedy, gdy obudziłam się z
zastraszającego serce koszmaru. Odebrał natychmiast. I tak samo, natychmiast
się rozłączył, informując mnie, że zaraz wychodzi na scenę. Potraktował moje
uszy przyśpieszonym oddechem, w oddali prezentując wrzask swojego przyjaciela,
zawsze głodnego blondyna. Zmuszona byłam odstawić telefon od ucha i pozwolić
łzom spływać po szyi. Nie miałam mu za złe. Nigdy. Ja tylko zamykałam oczy. I ścierałam sinymi palcami krople łez.
Drugi telefon, tak
spontaniczny. Londyńska burza wyłowiła na niebo wielką tęczę. A ja przecież
chciałam się tylko pochwalić, prawda? Zapomniałam tylko, że On odsypia. Zniechęcony
do mojego głosu wymamrotał mi wtedy, że miał występ. Zdruzgotana Jego
niemrawymi odpowiedziami zrozumiałam, że regeneruje siły. Z bladym uśmiechem
rozłączyłam się.
Ale przecież był, prawda? Był?
Był dla mnie? Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby. Przełknęłam ślinę i ruszyłam w
stronę białej komody, gotowa wyciągnąć z jej czeluści bieliznę.
Wyjąwszy z białej szuflady
wszystko to, co było mi potrzebne, wróciłam na łóżko. Milcząc i wsłuchując się
w szum liści, układałam ubrania. Nie podniosłam oczu na zbliżającego się
Jacoba. Niezrażona wsunęłam białą bluzeczkę, czując na ramieniu dłoń szatyna.
- Ja zwyczajnie chcę,
żebyś ty była szczęśliwa.
- Ale ja jestem
szczęśliwa.
- A jesteś tego pewna?
- Jeśli chcesz zobaczyć
tęczę, musisz znosić deszcz.
Podniosłam oczy, czując
czyjąś wielką dłoń na swoich plecach. Odwróciłam głowę w lewą stronę, mocniej
zaciskając palce na paszporcie i dokumentach. Serce obijało się boleśnie o żebra. Dałabym sobie powyrywać
wszystkie włosy z głowy, że słychać jego donośne bicie. Pomimo tego, że stoję
na płycie lotniska, a wkoło mnie jest milion ludzi. Gwar ich rozmów zagłuszał
wszystkie myśli, które szalały w głębi głowy. Przycisnęłam dłonie z dokumentami
do piersi, niemrawo otwierając oczy. Czarna koszulka Jacoba na wysokości moich
oczu uspokoiła mnie nieznacznie. Zachwiałam się niepotrzebnie, gdy ktoś z impetem
przecisnął się obok nas. Przytrzymana za łokieć przez przyjaciela, ustałam w
miejscu. Dlaczego ja nie umiem uspokoić oddechu? Niezwykle trudno jest
swobodnie oddychać przy tylu osobach zebranych w jednym miejscu. I niezwykle
trudno jest oddychać z ciężkimi myślami. Tymi, które tak intensywnie wprawiają
mnie w osłupienie. Zbielałe kostki na dłoniach były wystarczającym dowodem na
to, że nie panuję nad tym, co robię. Jeszcze dosłownie jeden mały moment, a
wszystkie moje dokumenty pogniotę nieświadomie. Ktoś za moimi plecami kichnął,
a niska blondynka z zieloną walizką krzyknęła energiczne „ Na zdrowie!”. Nie
wiedziałam, co się dzieje. Jestem w jakiejś narkozie? Naćpałam się, tak?
- Dasz sobie radę, Am? –
mruknęło coś przy moich uchu. Złapałam haust powietrza, wyprostowując się jak
struna. Opuściłam dłoń z papierami wzdłuż ciała. Jacob nachylający się ku mnie
zmarszczył brwi. Poprawiwszy niedbale szary sweterek, który w biegu narzucałam
na ramiona, wyskakując z ciemnego, dużego, terenowego samochodu Jaka’e,
skinęłam głową potwierdzająco. Mój blady uśmiech nie był w stanie przemówić
przyjacielowi do myśli. Szatyn znów zagłębił się spojrzeniem w moje, jakby
usilnie próbował wywabić ze mnie prawdę. A czy ja kłamałam, że nie dam sobie
rady? Poza tym, tam jest Harry. A Harrym jestem bezpieczna...
- Dam sobie radę. Jestem
dużą dziewczynką. I zobaczę moje kangury. I jego. Będzie dobrze. – odsapałam
dziarsko, uśmiechając się szerzej i pokazując chłopakowi rząd równych zębów.
Uniósł brwi, niezbyt przekonany. Poddałam się, wypuszczając powietrze. Mógłby
się chociaż nauczyć udawać wiarę w moje kłamstwa…
- To dlaczego jesteś taka
blada? I ledwo stoisz? – zaatakował pytaniami, gdy poprawiałam luźno związane
włosy kremową gumką. Nie usłyszał mojego westchnienia, jestem tego pewna. Przy
tylu rozmowach otaczających nas nie był w stanie usłyszeć pomruku
niezadowolenia. Ale to kołaczące serce słyszy z pewnością.
- Jake, przecież wiesz,
jak ja panicznie boję się samolotów… - wychrypiałam, zaglądając mu strachliwie
do oczu. Pokiwał głową, wyprostowując się. Chciał sprawdzić, czy moja walizka
stoi obok. Kluczyki od auta wyleciały z tylnej kieszeni jego spodni. Kucnąwszy,
złapał je w dwa palce i znów stał ramię w ramię ze mną, bacznie mi się
przyglądając.
- To dlaczego lecisz?
Skoro się boisz, trzeba było…
- Przestań już, dobra? – Klepnęłam
go po brzuchu swoimi dokumentami. Umilkł w pół słowa i pokiwał głową ze
zrozumieniem, wywracając szarymi oczyskami.
Z satysfakcją milczałam i wlepiałam oczy w płytę lotniska, cicho
zastanawiając się, kiedy ten koszmar się skończy. Koszmar składający się z tylu
ludzi wokół mnie. Czy wrażenie, że zaraz zemdleję, mogłoby się gdzieś ulotnić?
Bardzo by mi to ułatwiło sytuację. Odetchnęłam głęboko. Obserwowanie swoich
materiałowych, miękkich balerinek nagle okazało się idealnym sposobem na
ukojenie nerwów.
- Zawsze byłaś skora do
poświęceń. Ale ty, taka panikara, gotowa wsadzić tyłek do samolotu? Nie mogę
przestać się dziwić… - Znów usłyszałam obok swojego ucha.
- „ Kłopoty są
częścią życia i jeśli nie dzielisz ich z
kimś, nie dajesz osobie, którą kochasz,
szansy, by kochała cię wystarczająco…” Harry ma kłopoty. A poza tym, ja po
prostu chcę zobaczyć kangury, Jacob. – odparłam poważnie.
~~
Ta dam. Witam serdecznie wieczorową, czwartkową porą! Ale jestem słowna, co? Sobota, sobota, w sobotę rozdział. A rozdział w czwartek. Mówiłam, że jestem zmienna. Poza tym - tak jakby, jestem również niezwykle uległa...
Byłabym naprawdę złą Kasią, gdybym nie zadedykowała tego rozdziału mojemu przyjacielowi - Maćkowi. Maciejka, ten rozdział jest o Tobie, i Ty już doskonale wiesz, dlaczego. W końcu Jacob powstał na podstawie Ciebie, że tak powiem. Wykreowałam tego dziada, opisując Twój charakter. Ma Twój wygląd, Twoje szare oczy, Twoje brązowe włosy. I Twoje teksty. Chciałabym Ci podziękować, z tegoż miejsca właśnie, tzw. fotela twórczego, za to, ze jesteś. Bo wiesz, nie wiem, czy wiesz, ale gdyby Ciebie nie było, byłoby...źle? Jesteś takim dużym promyczkiem słońca, z numerem buta jak Louis, z wagą jak Harry i wzrostem jak Harry. Pomagasz mi obecnością. I dzięki Tobie Amira ma wspaniałego przyjaciela. Zagubiłam się w tym, co teraz piszę, ale Ty wiesz, co ja mam na myśli. Dziękuję - że jesteś. Błagam - zostań. Proszę - nie bądź zażenowany i się nie śmiej... Loffki, loffki, poff poff, ożo amole, stanocze, osom i takie tam, Maciejko...; )
To jest faza opowiadania tzw. wkręcanie się w to, co będzie dalej. Nie jest zachęcająco, co? Nudny dialog między główną bohaterką a jej przyjacielem. Flaki z olejem z domieszką czekolady. Wytrzymajcie to, błagam Was...Potem pojawi się Styles i będziecie mogli wzdychać. Ewentualnie.
Kiedy wrzucę kolejny rozdział - nie pytajcie, bo przecież ze mną to różnie bywa. Się zobaczy. Pozdrawiam serdeczniasto Kitoweckę za Jej ostatnie umilanie mi dnia. I za te kochane słowa, jakie mi zaprezentowałaś w oknie komunikatora. Jesteś niesamowicie pozytywną osóbką i w tym miejscu chciałabym wyrazić swoje zbulwersowanie tym, że nie pojawił się u Ciebie nowy rozdział. Prosisz się o baty....
Całusy! : )
Oh, na litość boską! Me gusta <3333333 Loffpoff!
OdpowiedzUsuńBije od tego perfekcja na kilometr. Już po pierwszym zdaniu śmiało mogę stwierdzić, że jestem bezwarunkowo zakochana w tej historii. Historii miłości...
OdpowiedzUsuńN hola, hola. Bez przesady! :)
UsuńZakochałam się w każdej literce, która tutaj jest. Czuję się, jakbym tam była! Genialne.
OdpowiedzUsuńKredka
Zawarłaś wszystkie emocje i uczucia, które miotały główną bohaterką. Niesamowite! Chcę więcej... Czekam na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńNiesamowicie piszesz. Masz ogromny talent i cieszę się, że się z nami nim dzielisz. :)Z niecierpliwością czekam na kolejną część, która (mam nadzieję) pojawi się niebawem.
OdpowiedzUsuńPiszesz wspaniale. To jest o wiele ciekawsze niż to sobie możesz wyobrażać. Czekam na kolejną część. Chyba umrę jeśli się nie dowiem co było dalej ;)
OdpowiedzUsuńWow !
OdpowiedzUsuńTylko tyle jestem w stanie powiedzieć. Zakochałam się od pierwszego zdania <3
jedno z najwspanialszych opowiadan jakie keidykowlwiek czytalam. Zazdroszcze talentu i maniakalnie bede to czytac!
OdpowiedzUsuńnie obrazisz się za częste komentarze pod rozdziałami? kocham pisać komentarze, taki mój rytuał.
OdpowiedzUsuńnie mogę się doczekać, aż Am spotka się z Harry'm. strasznie intryguje mnie ten człowiek. z jednej strony na pierwszy rzut oka kolokwialnie mówiąc.. po prostu ma ją w dupie, ale z drugiej strony - Ona go kocha, On rzekomo ją również, a miłości się przecież wiele wybacza. och, lecę dalej. majstersztyk!
@CassieMint