wtorek, 28 sierpnia 2012
Siedemnasty
Cześć! Strzelić Wam mały monolog? A strzelę. Tylko najpierw zadedykuję ten rozdział Mańce na przeprosiny. Że tak karygodnie Ją ostatnio ignoruję i nie mam ochoty przyjmować do wiadomości, że stała się skejtem. Bóg wie dlaczego... Mańko! Wkurzam Cię pewnie bardziej niż pewien młodociany, przystojny tancerz, ale nic na to nie poradzę! Jestem jaka jestem i chyba jeszcze długo będziesz musiała mnie taką znosić. Wiesz jednak, że bezgranicznie jestem wdzięczna za Twoją nieziemską cierpliwość. I wyrozumiałość dla mojej dziecięcej psychiki! Ten rozdział jest...Jakby nie patrzeć, o przyjacielu. Jesteś moją przyjaciółką. Doceń, kurczę to, że Cię kocham. I uśmiechnij się. I wiesz, co? Nie, nie bądź na Niego zła...
I mam do Was apel! Apel taki, że po prostu apel ekstra! Czytajcie mnie uważnie, pierdoły. Mam taki swój pamiętnik, który daję każdej ważnej mi osobie. Gdybym miała każdemu z Was wręczyć ten zeszyt, prędzej umarłabym na raka małego palca u stopy... W nocy wpadłam na pomysł, twierdząc, że bardzo chciałabym mieć pamiątkę po tak wspaniałych czytelnikach jak Wy...Ponieważ nie w sposób jest wysłać każdemu z Was zeszycik, byście mogli wpisać się ręcznie, postanowiłam poprosić Was o wpis... tutaj. Sprawa jest prosta - piszecie w komentarzu lub na mój numer GG - 26011580 - wpis do pamiętnika. Co tam napiszecie, Wasza sprawa. Możecie wysłać mi wierszyk lub nawet wywód w moim kierunku. Wszystko będzie mile widziane. Ja to wszystko sobie wydrukuję i wkleję do pamiętnika. I takim cudem będę miała po Was nieziemską pamiątkę! Każdego dobrze zapamiętam, bo liczę, że każdy z Was się postara i napisze mi coś fajnego. I że się podpiszecie, żebym mogła jakkolwiek Was...odróżniać.Liczę na Was i nie mogę się doczekać, aż mi coś napiszecie. Gdy będę już starą prukwą z niezwykle boleśnie odtwarzająca się pamięcią, będę miała konkretnie dużą frajdę czytając to wszystko... To co? Do dzieła? A teraz rozdział. Bo już na mnie krzyczycie, że nie wstawiłam wcześniej. Wy wredoty...
Jacobowa nutka do posłuchania...
Skrzywiłam się przeokropnie wbijając wzrok w wyświetlacz telefonu. Kiedy tylko wyłowiłam ze skórzanej torby czarny telefon dotykowy, byłam przygotowana na szok. Stanąwszy na zimnych kafelkach balkonu, przygotowywałam się na wstrząs. Obserwując w oddali okolice Toronto, czekałam na włączenie się aparatu. Kiedy do moich oczu dobrnął obraz pięćdziesięciu nieodebranych połączeń od Jacoba, zdębiałam. Zagryzłam wargi, spoglądając w dół, na uliczkę przed hotelem, zastanawiając się nad formułką wytłumaczeń należących się przyjacielowi. Przestępowałam z jednej nogi na drugą, obserwując młodą dziewczynę z transparentem dla One Direction, dumnie kroczącą po chodniku. Westchnęłam i uniosłam brew do góry. Zacisnęłam mocniej palce na metalowej barierce, przygotowując się do wybrania numeru przyjaciela. Już słyszałam jego nerwowy oddech zaraz po odebraniu… To nie będzie miła rozmowa, zdecydowanie nie. Letni wiaterek rozwiał mi włosy na boki, niektóre ładując do ust. Przymknęłam oczy przez natarczywe słońce, które co chwilę chowało się za obłoczki, by potem znów się do mnie uśmiechnąć. Dzienna gwiazda bawiła się z chmurami w kotka i myszkę co chwilę tworząc na balkonie cień. Teraz słońce wystawiło swoje promienie zza białej, puszystej chmury, otaczając moje ramiona lekkim ciepłem. Westchnęłam kolejny raz, nerwowo bawiąc się guzikiem swojej błękitnej koszuli. Właściwie, bawiąc się białym guzikiem błękitnej koszuli Harry’ego, którą wyciągnęłam z szafy, gdy tylko zniknął za drzwiami pod pretekstem próby. Pachniała Nim tak intensywnie, do tego stopnia, że prawie wirowałam po balkonie od zawrotów głowy. Wrażenie, że stoi gdzieś obok mnie i częstuje mnie swoim zapachem nie chciało mnie opuścić.
Miałam potężne wyrzuty sumienia. Brak kontaktu z Jacobem przygniatał mnie coraz mocniej. Zaniedbałam nie tylko swoją duszę. Pogorszyłam także zażyłość z najlepszym przyjacielem. Powiernikiem wszystkich moich największych sekretów. Naraziłam nas na ogromnie bolesne konsekwencje. Zaczesałam puszyste włosy za ucho i z pobłażliwością spojrzałam na telefon. Nie byłam gotowa usłyszeć w słuchawce zdenerwowany głos Jacoba. Bo to, że odbierze nastawiony sceptycznie, miałam zapewnione. Tak samo, jak zdziwienie na twarzy Harry’ego, gdy tylko wróci z próby i zastanie mnie ubraną w swoją wielką koszulę. I stałam tak, jak taka sierota, w przydużej, błękitnej, sztywnej koszuli i jasnych dżinsach. Trzęsłam się z zimna, bo słońce znów uciekło za kłęby chmury, atakując moją skórę cieniem. Potarłam bosą stopą o drugą i łapałam ostatnie hausty powietrza. A potem wcisnęłam palcem numer Jacoba, zagryzając wargę. O losie jedyny, czas się pożegnać. Za chwilę wyzionę ducha, zmuszona do tego przez srogi głos Jake’a. Zabije mnie mentalnie przez słuchawkę. Jestem tego pewna. I wykrwawię się na balkonie w pokoju hotelowym Harry’ego Stylesa. Wszystkie brukowce będą pisać o tajemniczej śmierci pewnej brunetki. A na dodatek, poplamię krwią ulubioną koszulę Harry’ego…
- Ty żyjesz w ogóle?! Nigdy więcej nie puszczę cię do żadnego Toronto – ryknęło w słuchawce, aż zmrużyłam oczy. Zacisnęłam spocone dłonie na metalowej barierce i przyjmowałam atak. – Co ty sobie w ogóle wyobrażasz…- Dodało to, co wcześniej ryknęło, tym razem ciszej i o wiele spokojniej. Otworzyłam jedno oko, wyprostowując nogę, którą wcześniej, przygotowując się do wrzasków, zgięłam w kolanie. Jacob sapał po drugiej stronie mojego telefonu. Jaki był poziom jego zdenerwowania, żalu wewnętrznego, potrzeby rozerwania mnie na najmniejsze strzępy, jeszcze nie wiedziałam. Mentalnie przeczuwałam, ze dopiero nastawia się na reprymendę. I jak zaraz huknie do słuchawki, to nic już mi nie pomoże. Nawet Harry, dawkujący mi moją dzienną dawkę marzenia wydychanego. I się znowu uduszę, jak to mam w zwyczaju. Subtelny spokój mieszkający w mojej głowie wyparował uchem i nosem, a teraz zaczynałam się denerwować…
- Jacob…
-Jacob? Ja ci dam Jacoba. Co ty myślisz? Że ty jesteś królowa Elżbieta? Telefon się do cholery odbiera! – wypaplał na wdechu, a chcąc mu nie przerywać zbulwersowania wewnętrznego objawiającego się ślinotokiem, słuchałam uważnie jego przyśpieszonego oddechu. Gdyby tu był, już bym nie miała włosów na głowie. No, może ostatecznie powołałby się na swoje palce i porwał na strzępki tę piękną koszulę… Jacob to najjaśniejsze słońce na tej Ziemi. Pozytywniejszego człowieka nie znajdziecie nigdzie. Czasami zastanawiam się, jakim cudem upchał gdzieś w tym swoim chudym ciele tak duże serce. Tak duże, kochane i pełne czułości serce. Jest facetem z krwi i kości, klnie jak szewc prawie co kilka sekund i uwielbia zmieniać co chwilę samochody. Dodatkowo, jak prawdziwy mężczyzna, uwielbia sikać na łonie natury. I wcale nie żartuję ani nie mówię tego, bo chcę zabrzmieć zabawnie. Naprawdę. Jest coś jeszcze...Kiedy się denerwuje calutki glob jest narażony. Na wybuchy wulkanów, powodzie, pożary i wszędobylski chaos. W ostateczności lubi potłuc moją szklankę, okazując, jak bardzo jest wyprowadzony z równowagi. A kiedy tęskni ma tendencję do wprawiania mnie w poczucie winy. Jak teraz...Właśnie tak, jak teraz.
- Ja cię naprawdę bardzo przepraszam, Jake. – Wtrąciłam skruszona nie na niby, spuszczając nawet głowę, czego zobaczyć nie mógł. Słońce znów wyminęło chmurkę i przygrzało swoim blaskiem w moją osobę. Spocona dłoń ledwo przytrzymywała telefon. Roztopię się zaraz ze skruchy.
- W tyłek sobie wsadź swoje przepraszam. Co się nadenerwowałem, to moje. – wymamrotał pod nosem. Tak, teraz faza najintensywniejszego gniewu mija. Zostanie zastąpiona tęsknotą. Rozrzewniony Jacob puści swoje zdenerwowanie luźno, pozwalając mu na ucieczkę. Puści mi moje złe zachowanie w niepamięć i zacznie wypytywać, czy Toronto rzeczywiście jest takie ruchliwe. Te fazy gniewu są urocze.
- Musiałam sobie trochę przemyśleć. Dużo się działo, Jacob. Już zaraz po wylądowaniu miałam sporo przygód. Musisz mi wybaczyć, że tak cię odstawiłam, ale tutaj miałam małe urwanie głowy…
- Co masz na myśli, Am? Stało się coś?
Zasępiłam się mocno, a wszystkie emocje odpłynęły mi z twarzy. Mówić mu, czy zmienić temat i zacząć energicznie opowiadać o urokach Toronto, których nawet jeszcze do końca nie zaznałam? Nie zaznałam, bo tkwię uwięziona w hotelu, przygnieciona stertą obaw, strzępek strachu i...nie wiadomo, czym jeszcze. Oparłam się o barierkę, przykładając jedną dłoń do czoła. Zakrywając dłonią dostęp słońca do swoich oczu, obserwowałam tępo jedną z ulic. Dziewczynka ciągnięta przez wysoką kobietę wcale mi nie pomogła. Jacobowi należały się wyjaśnienia. Miał całkowite prawo wiedzieć, co spotkało mnie w Toronto i co sprawiło, że nie dawałam mu znaku zycia. Myślę, że ból umiejscowiony w moim gardle, gdy tylko zaczynam mówić o narkotykach, jestem w stanie znieść. Gorszą rzeczą dla mnie będzie reakcja szatyna na moje niemrawe słowa. Obawiałam się trzaśnięcia słuchawką. Obawiałam się furiackich i zawistnych reakcji Jacoba.
- Am, co się dzieje? – Wyrwał mnie z amoku, rozrywając cząsteczki myśli na strzępy. Zamrugałam kilka razy i wyprostowałam się, poprawiając zmarszczki na koszuli. Pokiwałam głową dla otrzeźwienia umysłu, ale to nie dało nawet najmniejszego rezultatu. Stałam boso na nagrzanych słońcem kafelkach, wiatr rozwiewał czarne kosmyki moich włosów, zabawiając się także fragmentem koszuli. Tkwiłam w bezruchu, słysząc jak gdzieś w dole z piskiem opon hamuje samochód. Usta ściągnęłam w wąską linię. Jacob, musisz wiedzieć. Ale tak strasznie boję się twojej reakcji, człowieku! – pomyślałam.
- Znalazłam u Harry’ego narkotyki… - wysapałam ledwo dosłyszalnie, otwierając szeroko suche, popękane usta, łapiąc głębsze hausty powietrza. Wszystko naokoło pachniało latem. Toronto roznosiło zapach słońca i czerwonych kwiatów ustawionych w ogromnej donicy tuż koło moich nóg. Milczeliśmy. Milczałam ja, zadzierająca głowę w stronę chmur, korzystając z okazji, ze słońce uciekło za chmurzyska i nie razi mnie w oczy. I milczał Jacob, gdzieś w Londynie, kilkaset tysięcy kilometrów ode mnie. Słyszałam, jak oddycha po drugiej stronie. Coś szemrało mi na ucho, że jest wstrząśnięty. Zachodzące słońce przerażało tak samo, jak cisza w słuchawce.
Stanęłam na baczność, wyprostowana jak struna, słysząc zamykające się drzwi wejściowe. Natychmiastowo przyśpieszyło mi tętno. Przytrzymałam się chłodnawej już barierki, by nie zjechać bezwładnie na kafelki. Wyszeptałam otępiałemu Jacobowi, że On wrócił. Bez zastanowienia, nawet nie patrząc na telefon, rozłączyłam się. Ostatni raz zerknęłam na niebo i panoramę miasta, przygotowująca się do konfrontacji ze zmęczonym Harry'm. Odkąd jesteśmy w Toronto zawsze wraca wyczerpany. Próbami, koncertami...Właściwie wszystkim. A najbardziej chyba wymęcza Go skrucha i poczucie winy. Że swoją głupotą zrobił mi ogromną krzywdę. Tak myślę...Przymknęłam lekko powieki i odwróciłam się. Otwierając oczy, napotkałam wzrokiem Harry’ego stojącego w progu. Opierając się o srebrną ramę okna, przejechał zielonkawymi oczyskami po mnie, od góry do dołu. Ślad uśmiechu wstąpił na Jego usta, gdy dostrzegł swoją błękitną koszulę zasłaniającą moje ciało. Zabłąkany pół uśmiech skrył, przetrzepując palcami czuprynę. Opierając się nonszalancko o ścianę nie spuszczał ze mnie wzroku. Osaczona całkowicie stałam między nim, a metalową barierką chroniącą mnie przed pofrunięciem. Spuściłam wzrok na swoje bose stopy z nikłą nadzieją, że Harry wycofa się w głąb apartamentu.
- Stało się coś? – Ciche pytanie zielonookiego spowodowało, że podniosłam rozbiegany wzrok. Nic się nie działo. Tak tylko, zbyt mocno przejęłam się nie wiadomo czym. To takie normalnie, Harry… - Jesteś jakaś zdenerwowana… - wymsknęło Mu się po cichu, pod nosem, kiedy obserwował jak chowam telefon do kieszeni obcisłych dżinsów. Opuściłam pachnącą, świeżą koszulę i spuściłam dłonie. Pokiwałam przecząco głową, jak mała dziewczynka, rozsypując na plecach długie kaskady włosów. Chłopak schował dłoń do kieszeni ciemnych dżinsów. Zastanawiał się nad czymś, patrząc za moje plecy, na widok Toronto. Wyciągnąwszy dłoń z kieszeni, skierował ją w moją stronę. Chwyciłam ją i pozwoliłam pociągnąć się w głąb apartamentu. Przyciągnięta, wpasowałam się w Jego ramiona, obserwując zdziwiona jak zamyka drzwi balkonowe. Szybkim ruchem zaciągnął zasłonę, odcinając dostęp życiodajnego słońca do moich oczu. Przez delikatne fałdy białego materiału prześwitywały maleńkie promyczki, rozjaśniając lekko pomieszczenie. Zmrużyłam oczy i objęłam Go w pasie, przyciskając głowę do twardego ramienia. Spomiędzy nitek Jego koszuli wypełzał zapach perfum i proszku do prania. Delikatnie uniosłam głowę i wtuliłam się w Jego kark. Tu dotarł do mnie aromat szamponu i skóry chłopaka. Nie wiem, co robiliśmy. Potrzeba czułości? Zwykły uścisk? Opleciona Jego ramionami, trwałam w bezruchu, rozpraszana kosmykami Jego loczków dotykających mojego policzka. Splątał palce na moich plecach, przyciskając moje ciało bliżej swojego. Bezlitośnie usypiał mnie swoja idealnością. Rozpływałam się tak przepięknie, gotowa przelać się przez Jego ramiona.
- Dostałem dziś reprymendę od menagera za nasz nieoficjalny związek, wiesz? – Zaśmiał się cicho, tuż przy moich uchu. Strzepnęłam resztki melancholii z moich powiek. Westchnęłam, łaskocząc Go oddechem w szyję. Skurczył się lekko, dotykając czołem czubka mojej głowy. Nasz nieoficjalny związek zaczął tu komuś przeszkadzać…? Nasz nieoficjalny związek? Związek?...Przestałam oddychać? – Potem do dyskusji włączył się Louis, który stwierdził, że skoro się z kimś sypia w jednym łóżku, to należałoby z tym kimś być. Potem Niall dołączył do niego, twierdząc, że skoro druga osoba o ciebie dba, trzeba przy niej zawsze być. Oni to wszystko dla żartu mówili. A ja twierdzę, że jak się kogoś kocha to…
Zesztywniałam. Zatrzymał mi się oddech. Umarłam w rękach anioła. Umarłam, na dodatek moje serce jeszcze biło! Umarłam nieformalne, tak? I Boże, co to za śmierć była.
- To bez względu na wszystko, trzeba z tą osobą być. Marzenia są potrzebne. Myślę, Am, że jesteś mi bardzo potrzebna do życia. Wydaje mi się, że skoro śpię z tobą w jednym łóżku, to tak jak mówi Louis, powinienem z tobą być. I tak jak mówi Niall, ponieważ o mnie dbasz, muszę przy tobie być. Wydaje mi się jeszcze, że jestem tak zmęczony, że bredzę, ale…
- Po prostu się zamknij już, co? Bo ładnie mi mówisz i popsujesz tego smak...
I po prostu zamknął się, tak jak mu kazałam. Zamykając mi zdrętwiałe z miłości usta, swoimi suchymi, popękanymi, delikatnymi wargami. I po prostu…Ja też się zamknęłam.
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
Szesnasty
Pod poprzednim rozdziałem znalazłam komentarz od mojego pozytywnie nienormalnego, dwudziestojednoletniego przyjaciela. Właściciel charakteru Jacoba doprowadził mnie swoimi słowami do kompletnej załamki. Może to nie była tragiczna załamka, ale...Z pewnością byłam w ostrym wzruszeniu. Czytałam Jego komentarz ponad pięć razy i za każdym razem mój szok rósł. Maciej napisał - " Drogi Harry...
Ona każdej nocy płacze, bo nie może poznać Cię osobiście. Płacze, bo nie wiesz, że istnieje. Uśmiecha się, gdy Ty się uśmiechasz. Uśmiecha się, gdy ogląda Twoje zdjęcia. Uśmiecha się, gdy słucha Twoich piosenek. Uśmiecha się, gdy mówisz, że kochasz swoich fanów, ponieważ wie, że jest jednym z nich. Nie śpi czekając na nową piosenkę czy teledysk. Zapełnia swój komputer milionami Twoich zdjęć, ale to nie ma znaczenia. Ona ich nie usunie. Ona jest tą osobą, która zanudza znajomych mówiąc cały dzień o Tobie. Ona może zrobić wszystko dla pięciosekundowego uścisku. Ona pisze do Ciebie codziennie w kilku słowach jak bardzo Cię kocha. Modli się każdej nocy do Boga dla Ciebie. Jest Twoją fanką, kocha Cię bezwarunkowo. Może zrobić dla Ciebie wszystko, czego byś się nie spodziewał. Więc jeśli ją poznasz, przytul ją i powiedz, że ją kochasz, bo kochała Cię, mimo, że nie mogła Cię poznać... " Teraz nie do końca wiem, co powinnam napisać. Trudno jest określić moje odczucia. Ktoś, kto zna mnie prawie na wylot pierwszy raz napisał tak cholernie szczere słowa. Siedziałam, czytałam te słowa i w gardle rosła mi gula. Zdawałam sobie sprawę, że te słowa są prawdą. Nie wszystko się zgadza, jednak większość wpasowała się w moją sytuację idealnie. Jestem winna mojemu Jacobowi wielkie podziękowania. Za tę szczerość w kilku słowach, za charakter, za obecność. Za całokształt. Czasami chcąc komuś podziękować z całego serca, nie wiesz od czego masz zacząć. Ja również nie wiem. Ale Maciej wie, że jestem wdzięczna za wszystko. Tak jak Jacob zna Amirę na wylot, tak Maciek nie potrzebuje łopatologicznego tłumaczenia, by mnie zrozumieć. Mój własny Jacob jest niesamowity.
I wiecie, co? Joan ostatnio napisała prawdę o mnie. Opisała mnie w kilku słowach i trafiła w sedno. "Wszyscy Ci mówią, że świetnie piszesz i mają rację. Jesteś utalentowana, wrażliwa, miła dla swoich czytelników. I na twitterze klniesz jak szewc! :) I to sprawia, że jesteś wyjątkowa. Jeśli ktoś kiedyś będzie kazał Ci się zmienić, powiedz, że przyjdę do niego w nocy i zrobię mu taką zemstę Damona, że się posika!" - Joan, z tym przeklinaniem na Twitterze trafiłaś idealnie! Obśmiałam się ogromnie. ;)
Tracąc
do kogoś zaufanie zaczynamy szczegółowo analizować każde słowo tej osoby. Każde słowo Harry’ego odbijało się echem w
umyśle. Niezależnie od tego, czy wychodził po herbatę, bo trzęsłam się z zimna
pod kocem, czy wychodził na kilkugodzinną próbę. Niezależnie od tego, czy
opowiadał mi, co śmiesznego wypaplał dziś Niall, czy co przeczytał w gazecie,
którą miętosił nagminnie, wstając nieporadnie z fotela. Analizowałam każdy wyraz wycedzany przez Jego usta i obserwowałam każdy Jego ruch. Wodziłam za Nim
wzrokiem, jak mała dziewczynka za tatusiem. Każdy
ruch bruneta spotykał się z moim troskliwym, lękliwym spojrzeniem. Bałam się o Niego nieprzerwanie. Wciąż z przerażeniem wszystko obserwowałam, w wyobraźni widząc obraz narkotyków. Harry rozumiał, dlaczego jestem tak przewrażliwiona. Myślę nawet, że wcale się nie dziwił. Dyskretne przeszukiwanie Jego kieszeni nie uszło uwadze kędzierzawego. Doskonale
wiedziałam, jak bardzo Go to denerwowało. Do nerwicy doprowadzała Go moja troska i lęk przed narkotykami. Znosił jednak to wszystko dzielnie,
zagryzając wargi i zaciskając dłonie w pięści. Naważył sobie Harry piwa, Harry to piwo musi teraz wypić.
To
ufałam Mu, czy już nie? Sama nie wiem, co myślę i robię. Oczy przysłoniła
mi gęsta mgła. I nic nie jest w stanie
jej odepchnąć. Ani rozwiać. Wszystkie czyny i słowa Styles’a są pod lupą.
Pewnie czuje się teraz jak dziecko. Ciągle Go pilnuję. A gdybym mogła,
trzymałabym Go za rękę nawet na koncercie.
Odizolowałam
się od świata. Odkąd tylko przyjechałam do Toronto nie widziałam na oczy
własnego telefonu. Gdy pomyślę tylko, ile na jego wyświetlaczu świeci się
nieodebranych połączeń od Jacoba, automatycznie robi mi się słabo. Kontakt ze
światem idealnie zerwała moja opieka nad Harry'm. Nie mam siły nawet sięgnąć po
gazetę, którą codziennie mi przynosi z nadzieją, że zajmę się czymś innym, niż
leżenie na łóżku z herbatą i wpatrywanie się w Niego. Gazeta jest dla mnie
zbędna. Książka, którą przysłał mi Louis, myśląc, że bardzo się nudzę, także
nie spotkała się ni razu z moimi oczami, a tym bardziej nawet dłońmi.
Pod
przykrywką zmęczonej, obolałej przez los dziewczyny ukryłam bardzo stanowczą
kobietę. Walczyłam przecież o swoje. Walczyłam o Stylesa. Harry przekonał się o tym już następnego dnia, zaraz po powrocie z
koncertu. Niczym nie przejęta rozkazałam mu się rozebrać i iść spać. Patrzył na
mnie wtedy w wielkim skupieniu, nieporadnie rozwiązując swoją muszkę. Zdziwiony
moją pewnością siebie, znieruchomiały na środku pokoju jedynie wytrzeszczył
zielone, podkrążone oczy. Wtedy zaprzysięgłam sobie, że trzeba odnowić w Harrym
życie. Zapragnęłam przywrócić mu siły. Jeszcze nie wiedziałam, jak to
zrobię. Ale wiedziałam, że zrobię. I wierzyłam w to z całą mocą. Tak samo, jak
z całą mocą Harry nie mógł odwiązać swojej muszki. Wreszcie się poddał,
zostawił pod szyją rozmemłaną muszkę, opuścił ręce i westchnął. Zawtórowałam
mu, wyswobadzając nogi z koca. Poczłapał niepewnie w stronę fotela stojącego
obok tego, w którym siedziałam ja. Nie miał nawet siły ściągnąć z ramion
marynarki. Opadł bezwładnie na fotel, który tylko zatrzeszczał drewnianymi
nóżkami o podłogę. Spuścił głowę na ramię, a
loki zjechały mu na policzki. Wypuścił powietrze z ust ze świstem, aż
pojedyncze kosmyki pofrunęły, opadając na nos. Ręce zwiesił po obu stronach
fotela i sflaczały do granic możliwości, konał, prawie zasypiając na siedząco. Obserwowałam
to ze swojego fotela w dalszym ciągu plątając się z ciepłym kocem. Wreszcie
zaparłam się, odrzuciłam koc na podłogę i odetchnęłam, wstając. Podniósł szyję,
słysząc, jak się zbliżam. Dotykałam gołymi stopami podłogi wydając przy tym znajomy odgłos tuptania. Stanęłam nad Nim niczym kat nad ofiarą. Ostatnimi
czasy tylko tak mogłam opisywać nasze relacje. Stałam się zimna przez obawy. Priorytetem było dbanie o tego zagubionego chłopaka. Nie umiałam zapanować nad zmianą, jaka toczyła się we mnie, gdy walczyłam ze strachem. Zaraz po tym, jak przeszło mi
otępienie i lęk wraz z paniką, w moje serce zakorzenił się ostry rygor
względem Harry’ego. Pilnowałam Go bardziej niż Jego własny menager. Dla
wyładowania swoich obaw, płakałam tylko w nocy, kiedy On jak zabity, leżał obok
mnie i nie wiedział o istnieniu świata. Wymęczony próbami, koncertami, obowiązkami sławnej osoby potrzebował dużo snu. Byłam przy Nim dwadzieścia cztery godziny na dobę, monitorując swoim spojrzeniem każdy jego ruch. Tylko w ten sposób mogłam być pewna, że nie ucieka w stronę " prochów". Kiedy zasypiał w naszym łóżku, wypompowany z wszelkich sił, ja ściskałam kołdrę w pięściach i tłumiła szloch. Ból dławił mnie w serce i gardło, ale płakałam najciszej, jak tylko się nauczyłam. Odreagowywałam stres, nerwy. Wypłukiwałam z siebie toksyczny lęk o Stylesa. Wsiąkał w białą poduszkę, a ja zasypiałam z podpuchniętymi oczami, by rano wstać i znów pilnować chłopaka... Płacz w poduszkę stał się nocnym rytuałem. Wtedy odreagowywałam wszystkie swoje
boleści. Trzęsłam się z bezradności, przerażenia – wciąż we mnie mieszkały,
rodząc coraz więcej obaw przed tym, czy Harry na pewno jest „czysty”. Swoich
lęków nie pokazywałam mu w dzień. Wyrzucałam je z siebie tylko i wyłącznie w
ciemnościach. Przecież i tak wiedział doskonale, jak bardzo dygoczę cała w
środku…
Tymczasem,
tamtego dnia, gdy wrócił z koncertu, a ja tkwiłam nad nim, jak ten przysłowiowy
kat, zerkał na mnie spod swoich włosów. Wreszcie westchnął i wyprostował się,
poklepując swoje kolana okryte szarym materiałem spodni garniturowych. Zarzucił włosami na lewo, powstrzymał chęć ziewania i
uścisnąwszy moją lodowatą dłoń, pociągnął mnie na swoje nogi. Usadowiona
wygodnie na ciele chłopaka, przekręciłam się, by pomajstrować przy muszce. Przymknął
oczy, gdy zimne opuszki moich palców, próbujące rozplątać dziwne guziki,
spotkały się ze skórą Jego szyi. Oparł wygodnie głowę o fotel i czekał
cierpliwie, aż mały guziczek podda się pod naciskiem moich palców. Muszka
wreszcie odpuściła. Położyłam ją na szklanym stoliku tuż przy fotelach. Harry uśmiechnął
się wtedy tak wdzięcznie. Przyciągnął mnie bliżej, kładąc na swoją klatkę
piersiową. Bezwstydnie ułożył dłonie na moich biodrach i westchnąwszy, zastygł
w bezruchu. Potem musiałam przez pięć minut błagać Go, by otworzył oczy, wstał,
zdjął resztę ubrań i położył się do łóżka. Za nic w świecie mój cichy głos nie
mógł dotrzeć do Jego świadomości. Spał jak zabity, zaciskając ręce w moim
pasie. Wreszcie uniósł powieki i westchnął zmartwiony. Pokręcił głową z
pobłażliwością. Uśmiechnął się szaro i wybełkotał, że On nie ma siły się
rozebrać. I On po prostu grzecznie czeka, aż moje palce dobiorą się do guzików Jego koszuli. Rozbawiony, eksponując mi dołeczki w policzkach, stwierdził, że nigdy
nie potrafię poprawnie odczytać aluzji cichego milczenia. Ziewnął. Z przemęczenia zachowywał się jak pod wpływem gazu rozweselającego. I wstał,
ciągnąc mnie w stronę łóżka. Postawiona
na pion przed ukradkowo ziewającym chłopakiem, zmuszona byłam do rozbierania
wymęczonego, pochłoniętego sławą piosenkarza. Piosenkarza, który pomimo
zmęczenia, obserwował mnie ciekawym, zielonym wzrokiem, zapewne w duszy śmiejąc
się z moich nieporadnych palców odpinających klamrę od brązowego, skórzanego
paska. A za oknem zaczynał padać deszcz, wpadający do pomieszczenia swoim zapachem i lekkim chłodem…
Próbowałam
otworzyć oczy, gdy coś niewyobrażalnie mocno zgniotło mi uda. Kiedy byłam już
obudzona, ale nie raczyłam uchylić powiek, ze spokojem stwierdziłam, że nic
mnie nie bije, więc mogę fruwać w objęciach Morfeusza w dalszym ciągu. Wzdychając
cichutko pod nosem, zacisnęłam palce na miękkiej kołdrze pachnącej Harry'm,
gotowa przekręcić głowę w Jego stronę. Chęć sprawdzenia, czy nadal śpi obok
mnie, jak zwykle anielsko spokojny, spełzła na niczym. Coś ścisnęło mnie mocno
za dłoń. Byłam zmuszona otworzyć szeroko oczy. Sapnęłam z przerażenia, zrywając
się z miejsca. Odbiłam się boleśnie od czyjegoś twardego ciała i zatonęłam w
miękkości poduszki, rozsypując włosy naokoło głowy.
- Am,
powiedz mi, słoneczko, co wy w nocy z Hazzą robicie, że on się na próby spóźnia,
co?
I dopiero
po dwóch haustach powietrza, dwudziestu gwałtownych mrugnięciach zaspanymi
oczami dotarło do mnie, kto na mnie siedzi. Moje zastygłe w bezruchu nogi
ugniatał uśmiechnięty od ucha do ucha Louis. Wiatr we włosach zaraz po tym, gdy
przetrzepał brązową czuprynę palcami, dodawał mu uroku. Niczym nie zniechęcony
siedział na mnie okrakiem, zaciskając palce na kołdrze. Biała bluzka w czarne paski – typowa
dla Tomlinsona, zasłaniała jego opalone ciało. Uśmiechał się cwaniacko. A ja
dobudzałam zmysły, zastanawiając się, jakim prawem budzę się w łóżku z
Tomlinsonem, skoro koło drugiej nad ranem kładłam się do tego samego łóżka z
Styles'em. Mózg odmówił współpracy. Zabolała mnie głowa, natychmiast się
skrzywiłam.
- Co? – Rzuciłam inteligentnie, marszcząc czoło i patrząc w skupieniu na przyjaciela.
Obserwował mnie z rozbawieniem. Zgniótł mi boleśnie wszystkie kości nóg,
próbując wygodnie usiąść. Nie odrywałam od jego twarzy wzroku, toteż nawet nie
wiem, czy ta biała poświata na ramionach Lou to słońce wpełzające przez ogromne
okno, czy to światło z lampy. Najwyraźniej niedane było mi się dowiedzieć, bo
całą moją uwagę skupiał na sobie rozanielony Louis. Skoczył, zgniatając mi
miednicę, aż przekręciłam głowę, chowając nos w poduszce i jęcząc.
- Pytam
cię słoneczko, co wy z Harrym w nocy robicie. – zaszczebiotał radośnie,
odwracając się lekko w prawo, chcąc zobaczy drzwi od łazienki. Tak mi się
przynajmniej wydaje.
Niedobudzona
do końca, obserwowałam go w dalszym ciągu, nie kontaktując absolutnie. Wreszcie
dotarł do mnie sens słów dwudziestolatka.
-
Wiesz, wydaje mi się, że śpimy. – wymamrotałam, chowając się pod kołdrą. Zakryłam
nos puszystym, białym materiałem, odcinając widok na chłopaka. Ziewnięcia
usłyszeć nie mógł, bo zakopywałam się pod kołdrą coraz mocniej. W pokoju coś
huknęło. Louis poruszył się nieznacznie i zaśmiał się. Zaciekawiona dziwnymi
dźwiękami wystawiłam brodę zza kołdry. Czubek mojej potarmoszonej głowy
rozbawił Tomlinsona. Parsknął mi śmiechem prosto w twarz, a potem kolejny raz
przygniótł, wbijając w materac. Zeskoczył z łóżka, przynosząc mi ulgę. Ostre
promienie słońca wpadające do pokoju poraziły zaspane oczy. Podniosłam się
nieporadnie do pionu, mrużąc powieki. W smugach słońca wirowały pyłki kurzu.
Mogłabym podziwiać uroki poranka, ledwo żywa w łóżku, zmaltretowana przez
jednego z członków znanego zespołu. Z łazienki wybiegł Harry, zakładający na stopę
granatową skarpetkę. Byłam tak zaspana, że nawet nie zorientowałam się, kiedy
Harry stracił równowagę i poległ po cichu na podłogę. O tym wyczynie uświadomił
mnie rechot Tomlinsona. Zmarszczyłam czoło i podniosłam się wyżej na łóżku,
ciekawa widoków na dywanie. Mój zbuntowany i wyjątkowo obrażony na poranek
Styles, leżał płasko na podłodze, wpatrując się z boleścią w sufit. Skarpetka,
którą wcześniej próbował wcisnąć na stopę, leżała nieopodal, zwinięta w
nieładną kulkę. Zaśmiałabym się dźwięcznie, ale teraz jedyny odgłosem, jaki
byłam w stanie wydobyć z siebie, był odgłos ziewania.
Kiedy
zostawili mnie samą w tym pokoju, nawet nie wiem. Wiem jedynie, że kotłowali
się po pomieszczeniu jeszcze kilka minut, próbując ubrać Harry’ego na próbę. Potem
wybiegli z apartamentu, zostawiając mnie umierającą i sztywną na łóżku. Zasypiałam,
obserwując tańczące pyłki w smugach porannego słońca wpadającego przez ogromną
ramę okna.
poniedziałek, 13 sierpnia 2012
Piętnasty
Rozdział dedykuję niesamowitej Julii, która pod poprzednim postem pokazała mi, że naprawdę nie powinnam się poddawać z pisaniem tego opowiadania. Chociażby dla Niej - swoim komentarzem doładowała mi baterię! Julio, nie wiem, jak to zrobiłaś, ale zaskarbiłaś sobie moją sympatię w pięć sekund, a u mnie zazwyczaj to tak łatwo nie wychodzi! Pomimo tego, że Twój komentarz sprawiał wrażenie smutnego, a Twoja postać ukazała mi się w wyobraźni jako zadumana, wrażliwa nastolatka, uśmiechałam się szeroko z całych sił. I przyznać muszę, że przez Twój komentarz, tak długi i tak bardzo podnoszący na duchu, wprawiłaś mnie w kompletne zakłopotanie. Ale nie takie złe zakłopotanie...Wręcz miłe zakłopotanie. Po prostu nie umiałam wyrazić słowami, jak jestem Ci wdzięczna za ten akumulator, który obrałaś w słowa i "dowaliłaś" mi nim. Zdziałałaś cud, bo uwierz mi, ostatnimi czasy z moją samooceną było tragicznie. I, rany kochane, aż brak słów. Napisałaś też, że jestem jak Superman! A to był kapitalny komplement, bo przypomniała mi się stara piosenka Kayah. I fakt, chyba do mnie pasuje...
Serdeczniaste pozdrowienia ślę również niezastąpionemu Wunderowi. Bowiem, Pat, napisałaś cudowne Maybe, a teraz zaczynasz tworzyć coś, co kompletnie mnie pochłania i czaruje. Wielokrotnie swoimi komediami doprowadzałaś mnie do deszczu łez ze śmiechu, ale muszę przyznać, że smutniejsze wytwory Twojej wyobraźni również są warte uwagi. I jak najbardziej zaskarbiłaś sobie nimi moją sympatię. Życzę Ci weny i mnóstwa pomysłów na nowości. ;) A teraz odganiam do rozdziału...
"Gdybym mogła być mężczyzną jeden dzień,
pewnie byłabym
supermenem, tyle o kobietach wiem
jestem jedną z nich
Byłabym,
byłabym lustrem dla tych niechcianych kobiet co
same śpią wciąż
słały by uśmiech, jaki widziały w kinach, bo
z życia nie znają go
byłabym łodzią, która rozkołysze w tańcu je,
aż każda stanie się
królową balu choć podpiera ściany od lat
Byłabym i listonoszem,
co im listy nosi miłosne, gdy
nie kocha ich już nikt,
i wielbicielem cichym
tak, że kwiaty zostawił raz
starym pannom przy drzwiach
byłabym każdej spełnieniem marzeń Bogusiem Li.
i polskim Ice'm T
i smutnym kobietom zaśpiewam przez telefon jak
jak Stevie Wonder sprzed lat "
Serdeczniaste pozdrowienia ślę również niezastąpionemu Wunderowi. Bowiem, Pat, napisałaś cudowne Maybe, a teraz zaczynasz tworzyć coś, co kompletnie mnie pochłania i czaruje. Wielokrotnie swoimi komediami doprowadzałaś mnie do deszczu łez ze śmiechu, ale muszę przyznać, że smutniejsze wytwory Twojej wyobraźni również są warte uwagi. I jak najbardziej zaskarbiłaś sobie nimi moją sympatię. Życzę Ci weny i mnóstwa pomysłów na nowości. ;) A teraz odganiam do rozdziału...
Prawie rozpłynęłam się i
rozlałam po brązowej ścianie hotelu, gdy złapał mnie w pasie. Puścił rączkę
walizki, którą taszczyliśmy korytarzem do pokoju. Przyparłszy mnie do zimnej ściany, odgradzając drogę
rozstawionymi rękami po obu stronach mojej głowy, uśmiechnął się. Obserwowałam
Go uważnie. Mógłby dostrzec jak w moich szarych, dużych oczach gromadzą się
strzępki strachu.
- Wiesz, że im dłużej pozwala się tęsknić kobiecie, tym bardziej rośnie jej miłość? - spytał mnie poważnie, patrząc lekko rozbawionym wzrokiem wprost w moje tęczówki. Miałam ochotę parsknąć mu śmiechem prosto w rozpromienione policzki. Jak mógł uważać, że ta krzywda, która mi się działa, gdy byłam w Londynie bez Niego...Sprawiała, że nasza miłość rosła. Harry, nie bądź śmieszny! Zagryzłam wargę i uniosłam brew, dając Mu do zrozumienia, że brzmi tandetnie. I że kompletnie się z tym nie zgadzam. Prychnął cichym śmiechem... A potem wychrypiał, że musi na moment iść do pokoju menagera.
Nie odrywając wzroku od moich oczu, sięgnął do kieszeni ciemnych spodni, by
wyciągnąć kartę umożliwiającą wejście do apartamentu. Do apartamentu w którym miałam spędzać z Nim noce. Przełykałam ślinę, łapiąc
słabo w dwa palce kartę i obserwując
kątem oka zdziwioną pokojówkę, omijającą moją walizkę, pozostawioną na środku
czarnej, eleganckiej wykładziny. Ten rodzaj zachwiania psychicznego nazwałabym
gorączką. Miałam gorączkę uczuć. Przydałby mi się okład.
Chwiejnym krokiem
przemierzałam korytarz w poszukiwaniu pokoju o numerze dwieście. Brązowe ściany
zlewały mi się przed oczami. Drzwi, każde identyczne, z ciemnego drewna,
różniły się jedynie złotym numerkiem na górze. Zatrzymałam się w pół kroku, gdy
w oczach zalśnił mi złoty zapis liczb. Dwieście. No, Styles, zaraz zobaczymy jak wysprzątałeś pokój na mój przyjazd, Ty przebrzydły bałaganiarzu...
Nigdy nie umiałam
opanowywać niekontrolowanych westchnień. Kiedyś uczył mnie tego Niall. Uczył, jak nie wzdychać, kiedy bardzo chce się wzdychać...Ale jemu
również to nie szło. Właściwie, jak ktoś, kto ciągle wzdycha, może uczyć kogoś innego, by nie wzdychać...Hm. I te nieudane efekty szkoleń wypłynęły, gdy znalazłam się
w środku pokoju, w którym to będę mieszkać przez…Nieokreślony jak dotychczas
czas. Bo najistotniejszym faktem było to, że będę mieszkała tu z Nim. I nic
więcej nie było brane pod uwagę trzeźwego umysłu. Trzeźwego umysłu…(?!)
Ręka zjechała mi z
ozdobnej klamki, gdy tylko zdążyłam wtaszczyć ciężki bagaż do środka. Z wysiłku
jedna balerinka zsunęła mi się ze stropy. Poprawiając ją, nie wyłapywałam
najmniejszych szczegółów tego pomieszczenia. W pierwszej chwili w oczy rzuciła
mi się jasna podłoga. Kiedy but był na swoim miejscu, a ja zdołałam przekręcić
głowę i zerknąć w głąb, odechciało mi się oddychać. I właśnie wtedy ręka
zsunęła mi się z drzwi, dyndając. Spojrzałam na ogromne łóżko. I odebrało mi
oddech machinalnie. Jasne drewno, z którego było wykonane okryte zostało białą
narzutą. Owa biała narzuta miała na sobie wyszyte przepiękne wzorki secesyjne. Spod niej wystawały skrawki przepięknie wyszywanych poduszek. Na okrągłych,
malutkich stoliczkach ustawione zostały przecudownie zdobione lampy. Na
metalowej nóżce umieszczono biały abażur, tak fenomenalnie zdobiony nitkami, że
zaczęłam się zastanawiać, ile ten hotel ma gwiazdek…
Naprzeciwko łóżka
odnalazłam rozmarzonym wzrokiem wielkie okno zasłonięte cienkimi, białymi
zasłonami. Kiedy odciągnęłam zwiewny materiał na bok, zauważyłam długi, szeroki
parapet. Na nim pewnie również będę mogła przesiadywać. Zdejmowałam płaszcz,
rozglądając się po pomieszczeniu. Podeszłam do łóżka, siadając na jego skrawku.
Przejechałam dłonią po miękkiej powierzchni narzuty. Nieopodal leżała szara
bluza Harry’ego. Przyciągnęłam ją do
siebie, jak zwykle, chcąc zatopić nos i podrażnić się Jego zapachem. Miałam ją
w opuszkach palców, gdy z dużej kieszeni wypadła saszetka. W momencie, kiedy na
moje plecy rzucała się fala potężnego chłodu, drzwi stanęły otworem, a w nich
uśmiechnięty Harry. Spuścił oczy, obserwując, co w przerażeniu lustrowałam
tępym wzrokiem. Mimowolnie zrzedła Mu mina i zastygł w bezruchu, zamykając za
sobą drzwi. Cichy odgłos zamykania się zamka rozbrzmiewał w mojej głowie. Zalała mnie fala bólu i szoku. Jedyne co słyszałam, to uderzenia mojego serca, gdy chwytałam w dwa
palce saszetkę z białym proszkiem. Wlepiałam w nią oczy, jakby nie było nic
innego. Cały świat zatrzymał się tak gwałtownie, że czułam, jak mnie odrzuca.
Zachłysnęłam się powietrzem. Cały obraz wokół mnie został zamazany. Harry’ego nie obdarzyłam nawet spojrzeniem.
Widziałam, jak powoli i ostrożnie się do mnie zbliża. Palce, w których
trzymałam narkotyk, zaczynały mi się pocić. Cała stopniałam z przerażenia.
Zastanawiałam się, czy jeszcze oddycham. Miałam wrażenie, że są to ostatnie
chwile mojego życia. Niemożliwe staje się możliwym? I nagle powietrze stężało.
Atmosfera taka, że da się ją spokojnie pokroić nożem, jak masło.
Nie minęła jeszcze cała
minuta, a po moich policzkach płynęły ciężkie, słone łzy. Stróżkami, po
policzkach, aż do szczęki. Tworząc mokre ślady na mojej skórze, skapywały aż do szyi popsikanej moimi ulubionymi perfumami. Słona woda ślizgająca się po moim ciele drażniła. Nawet się nie zachłysnęłam. Spomiędzy palców wypadła
mi ta nieszczęsna saszetka z narkotykiem, ale nawet nie mrugnęłam. Patrzyłam się w jedno miejsce. W kawałek drewnianej ramy, z której zbudowane zostało łóżko dla dwojga. Na białą narzutę skapywały
grochowate łzy, wyprodukowane przez moje oczy. Odbijały się od materiału z cichutkim odgłosem. Usiadł obok. Materac ugiął się, wraz z moim chudym, sparalizowanym ciałkiem. Zadrżałam
automatycznie.
- Życie to albo ryzykowna
gra, albo nic, Am…
Zaniosłam
się płaczem mocniej. Klatka piersiowa przyśpieszyła unoszenie się i opadanie. Szloch zabierał mi możliwość łapania normalnych, pełnych haustów powietrza. Nie wiem, czy chciałby patrzeć mi w oczy w tym momencie. Były przestraszone i zabłąkane. Dlatego chowałam wzrok jak najgłębiej, izolując się, choć nie wychodziło mi to
dobrze. Nie wiedziałam...Po prostu nie wiedziałam, co się dzieje. Musiałam wytrzymać wszystkie dreszcze przebiegające po moich plecach,
gdy dotknął mojej ręki swoją. Natychmiastowo zesztywniałam.
- Ja
wolę Ciebie, Harry, a nie nic! – Wybuchłam, zrzucając Jego palce z powierzchni
mojej dłoni. Zamknął oczy, zaciskając zęby. Raniliśmy się nawzajem, tak? Dusiliśmy
się jednocześnie… Harry bardzo się wahał. Siedział obok moich zesztywniałych ramion i wlepiał wzrok w swoje kolana. Nie wiedział, co ma robić, tak jak ja nie wiedziałam, co się stało. Jego twarz była spokojna, ale wykrzywiona w przeogromnym bólu. Kątem oka obserwowałam, jak blade, malinowe usta drżą. Dławiłam się koszmarnymi oparami bólu, patrząc jak Harry cierpi. Cierpiał, bo zadał mi ból. Płakałam coraz głośniej.
Nie
wiem, po ilu szlochach usiadł jeszcze bliżej mnie. Nie wiem, po ilu zachłyśnięciach
łzami, pomimo mojego wyrywania się i szarpania, objął mnie mocno tak, że aż nie miałam siły się bronić przed przytuleniem mojej głowy do jego piersi. A wyrywałam się przecież bardzo mocno, wyszarpując dłonie i całe ciało…Gdyby nie złapał mnie za
nadgarstki, wydrapałabym mu oczy. Niechcący. Ale przecież wszystko co robimy
bolesnego drugiej osobie, robimy niechcący, prawda? On pewnie te narkotyki
również niechcący schował do bluzy…
Poddałam
się, zmęczona szarpaniną i płaczem. Zjechałam na Jego ciało, rozpływając się i
mięknąc. Mokre policzki przytulone zostały Jego ruchem ręki do klatki piersiowej chłopaka. Granatowy guziczek Jego koszuli uwierał mnie w czoło. Buzowałam od środka, na zewnątrz pokazując drżenie i gęsią skórkę. Przygarnięta bliżej Jego ciała, otoczona ramionami, kołysałam się. I
to ja tu byłam naćpana. Strachem, złością, bezradnością, chorą troską. Ta bezradność była
najmocniej toksyczna dla mojego umysłu. Wpływała do mojego mózgu i paraliżowała
jego fragmenty. Byłam coraz większą bezużyteczną materią. Chciałam Go chronić. Przed zmęczeniem. Przed toksycznością kariery. Przed złymi słowami antyfanów. Przed przemęczeniem. Miałam chronić kogoś, kogo kocham, przed każdą złą stroną bycia piosenkarzem. A teraz skulona tuliłam się do Jego ramion, mając świadomość, że nie zdołałam uchronić Go przed najgorszym. Nie złapałam Go za nadgarstek wtedy, kiedy powinnam. Nie było mnie przy Nim... Zacisnęłam oczy, gdy
przytknął usta do moich włosów. Ukoił cały ból i strach. Strach przed tym, co może zdarzyć się dalej. Trzymał mnie mocno w ramionach, nie pozwalając się wyrwać ani uciec. Z całych sił przyciskał wargi do mojej głowy, jak w amoku, w dzikiej potrzebie. Wraz z dotykiem Jego
ciepłych palców i ust, moje obawy spłynęły. Wsiąkły w materac łóżka.
Ale wrócą, nie? I spocę się, gdy znów mnie zaatakują.
-
Harry, jak długo? – wyszeptałam wreszcie cicho, gdy próbowałam odzyskać siły. Wyszeptałam? To było bolesne warknięcie, próba wydostania się cichych dźwięków przesiąkniętych bólem. Rozgoryczone charczenie... Przelęknięta własnymi myślami,
patrzyłam w jeden punkt, gdzieś nad ramą łóżka. Zgnieciona strachem i ramionami
bruneta, uspokajałam serce. Nie słuchało mnie dziś w ogóle. Galopowało
zawzięcie, choć w spokojnym już, uciszonym ciele. Nie dygotałam. Zwiędłam,
zmartwiona. Uśpiłam w sobie czujność. Może sama przestała działać?
- Am,
nie traktuj mnie jak narkomana…- Jego prośba naprawdę zabolała. Opętana
strachem zrozumiałam, że tak właśnie Go teraz traktowałam. A nie chciałam,
prawda? Przecież to najgorszy punkt widzenia, jaki mogłabym obrać! Nigdy w życiu nikt nie chciałby, by miłość jego życia ćpała. W najgorszych koszmarach...Nawet raz mi się to nie przyśniło! Miałam
głuche serce. Właśnie w tym momencie. Kochałam narkomana? Narkomana, który
błaga cicho do mojego ucha, bym tak Go nie traktowała?
- Jak
mam Cię traktować, gdy przed momentem wyjęłam z Twojej bluzy narkotyki? –
Wstrzymał oddech. Zamknęłam oczy, wysuwając Mu się z ramion. Byłam bezwładna
pod wpływem niekończących się obaw. Mówiłam, że wrócą? Właśnie we mnie
wsiąkają. Miałam zatrutą duszę. Tak jak Harry ciało…
- To
był kilkurazowy wybryk. Na odstresowanie się. – Szept przy uchu owionął mnie,
gęsia skóra pokryła się na całej powierzchni ciała w przeciągu niecałej
sekundy. Chorowałam na chorą miłość. Zjadała
mnie szybko. Niegdyś dotyk Jego ciepłych palców mnie leczył. Teraz powodował u
mnie jeszcze większą gorączkę. Przyśpieszał tętno. I sprawiał, że zasychało mi w ustach.
-
Harry, to…
- Już
nigdy nie będzie miało miejsca. Tak – Pokiwał głową, przylegającą do mojego
czoła. Znów dotarł do mnie Jego zapach. Od którego byłam tak niewyobrażalnie
uzależniona. Zacisnął mocniej ramiona, którymi byłam opleciona. – Chodź.
Chyba
nie miałam wyboru. Kiedy ja nie robię rzeczy, które Harry nakazuje mi robić? Jestem
jak taka maleńka kukiełka. Na dodatek – w Jego rękach. Kiedy podnosił się z
łóżka, chcąc czy nie chcąc, wstałam razem z Nim, podnoszona przez Jego ręce. Sztywne
ciało przebiegł dreszcz – kolejny raz w ciągu kilku minut. Niedługo w nawyku będę miała drgawki. Popadnę w
uczuciową padaczkę.
Z
przerażeniem obserwowałam jak splata nasze dłonie w uścisk. Potem schyla się i
chwyta saszetkę z narkotykiem. Przełknęłam ślinę, która ledwo co przeszła mi
przez gardło. Ochrypłam z wrzasku bezradności, zdecydowanie. Niedługo oślepnę. Jeszcze
nie wiem, przez co. Może przez ten strach, który cały czas mnie nachodzi. W
końcu będę się bała otwierać oczy ze strachu. I oślepnę. To takie całkiem
prawdopodobne.
Podarował
mi przelotne spojrzenie, a potem pociągnął w nieznaną stronę. Nie widziałam,
gdzie mnie ciągnie. Trzymał saszetkę z białym proszkiem, wywracając mi w
brzuchu wszystkie wnętrzności. Spocona ze strachu ledwo trzymałam w dłoni Jego
kciuk. Stanęliśmy przed jasnymi drzwiami. Dopiero po tym, jak stanęły otworem,
wiedziałam już, gdzie w tym apartamencie ulokowana została łazienka. Duża,
przestronna, bardzo elegancka. Pierwszym, co rzuciło się w moje zlęknione oczy,
była ogromna wanna. Dałabym sobie uciąć garść włosów za to, ze pomieściłaby cały
skład One Direction. Obok niej postawiona została biała szafa. Ogromne lustro
odbijało nasz obraz. Stałam skulona i niska, zapłakana, ze smugami tuszu do
rzęs na całych policzkach. Czarne włosy przylepione do szczęki łzami, wcale nie
prezentowały się elegancko. Zagryzałam kącik wargi, jakby mi to miało
jakąkolwiek ulge przynieść. Jak mała dziewczynka, ściskałam z całych sił dłoń
Harry’ego. Wyższy ode mnie o głowę, stał patrząc tam, gdzie ja. Obserwował mnie
i siebie. Wreszcie odchrząknął i ścisnął mocniej moje podrętwiałe palce.
Pociągnąwszy mnie w stronę klozetu, oderwał mój wzrok od okrągłej umywalki
osadzonej w białym blacie. Uwolnił swoje palce z mojego uścisku, zmuszając mnie
do objęcia się ramionami. Dygotałam z zimna czy ze strachu? Zatracałam się w widoku
Jego zwinnych palców otwierających saszetkę. W moich żyłach płynął gęsty żal. Zatruwał
każdy kawałek ciała. Nie mogłam się go wyzbyć za nic. Szkoda, że nie
mogę zrobić tak, jak Harry. Spojrzał mi w oczy, ignorując spadający na czoło
loczek. A potem bez najmniejszego wysiłku, wysypał zawartość torebeczki do
klozetu. Zgniótłszy plastikową torebeczkę, wyrzucił ją do kosza. Uwolnił mnie z
dziwnego rodzaju udręki. Jej ostatnie krople zalegały gdzieś w mojej
podświadomości. Jeszcze nie umiałam się jej pozbyć. Niepewność czaiła się
gdzieś w kątach tego apartamentu, a ja musiałam łupać na nią ostrożnie. Strach
miał mnie w garści. Zatracałam się w
okropnym uczuciu niepewności. Wisiała nade mną wizja niebezpieczeństwa. Bałam
się. O Harry’ego. Tak z całego serca, że bardziej już się nie da. Maksymalna
dawka troski została ze mnie wyciśnięta
z niemałym bólem. Wariowałam. A niepokój zalazł mi za skórę.
-
Harry, dlaczego uciekłeś do takiej metody poskramiania stresu. Dlaczego to
zrobiłeś… - To nie było
pytanie. To było zawodzenie wydostające się z moich suchych ust, gdy siadałam
na krawędzi zimnej wanny. Byłam tak nieobecna duchem, że ledwo przytrzymałam
się umywalki, by nie wpaść z hukiem do środka wanny. Zgromił mnie smutek
zielonych oczu, gdzieś z góry, tak oślepiająco łączący się z jasnością lampy.
Ramiona zakołysały mi się we wstrząsach.
- Am,
nie pytaj mnie o to. Bo ja nie wiem… - wycharczał, siadając obok mnie. Zacisnął
palce na wannie, aż mu pobielały kostki. Skrzyżował nogi, tępo patrząc na
ścianę przede mną. Biel tych ścian przerażała tak samo, jak biel tego proszku.
Od dziś powinnam zacząć nienawidzić kolor biały. Spuścił głowę, a wszystkie
luźno opadające loczki, spadły mu na czoło. Przymykał oczy, zagryzając
malinowe, spuchnięte od zagryzania wargi. – Wiem, że źle zrobiłem. Przecież
wiem…
- „Człowiek
może postąpić dziesięć razy źle, potem raz dobrze i ludzie z powrotem przyjmują
go do swoich serc. Ale jeśli postąpi odwrotnie: dziesięć razy dobrze, a potem
raz źle, nikt już więcej mu nie zaufa.” Ale mnie najbardziej boli to, że
naprawdę to zrobiłeś. Nic mi nie powiedziałeś o swoich kłopotach. Nie chciałeś
rozmowy, Harry. Tak, jakbyś oczekiwał, że ja z Twoich oczu wyczytam wszystko
to, co złe. Że domyślę się, co Cię trapi, i pstryknięciem palca wyrzucę to z naszego życia. Ale ja nie mam magicznych mocy. Ja nie mogłam domyślić się, co się
dzieje złego. Bo że się źle działo, dobrze widziałam.
- Było
dobrze do momentu. Potem wyjechałaś. A ja zostałem sam...
-
Przecież mogłeś do mnie zadzwonić, Harry. Kiedy tylko tego chciałeś, nawet
w środku nocy. – Podniosłam ramiona,
wpatrując się w szafę. Odciśnięta wanna na moich udach sprawiała mi coraz
mocniej ból. Nie miałam siły wstać. Nie miałam odwagi nawet zrobić
najmniejszego ruchu. Zastygłam, osaczona chwilą.
- Ale
nigdy nie mogłem odwrócić się na drugą stronę łóżka i potajemnie przytulić się
do twoich pleców, Amira. To nawet w wyobraźni nie pomagało – wycharczał, odrzucając włosy
lekko w bok, by nie wchodziły mu do oczu. Ponownie zagryzł wargę, kiwając
głową. – Wiem, że prawdopodobnie nie masz już do mnie zaufania. I nie mam ci
tego za złe. Zdecydowanie mi się należy.
- Zastanawiam
się, czy po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, mogę ci naprawdę ufać. Teraz
jednak zadaję sobie pytanie, czy jest rzeczą rozsądną kochać kogoś tak bardzo,
by darzyć go całkowitym zaufaniem, Harry… I wiesz, co jeszcze? Potrzebuję
Ciebie, a nie wspomnień po Tobie.
sobota, 4 sierpnia 2012
Czternasty
Park w Warszawie to jedyne miejsce,
które tak bardzo przypomina mi Karola. To tam spędziłam z Nim najwięcej miłych
chwil. Tutaj zawsze rozmawialiśmy o kłopotach. Na tej zielonej ławce, która
nigdy nie miała jednego szczebelka i Karol narzekał, że mu się w tyłek wbija. Uwielbiał
opierać się łokciami o oparcie, puszczając policzki do góry i łapiąc słońce
przebijające się między drzewami. Mogliśmy siedzieć milcząc, albo nadawać jak
stare radia. Nie przeszkadzały nam wrzeszczące dzieciaki, stare babcie, które
godzinami szły jednym chodnikiem. Siadaliśmy zawsze na tej samej ławce, zawsze
tak samo milcząc. I potem albo zaczynaliśmy trajkotać, jedno przez drugie, albo
dalej bez krępacji milczeliśmy i wsłuchiwaliśmy się w świergotanie wróbli. Karol uwielbiał karmić gołębie, które zawsze podchodziły do niego bardzo ufne, a on
rzucał im drobne kawałki mojej ulubionej chałki. Karol lubił też czytać moje wiersze. Nie wiem, czy nadal je czyta. Lubił też czytać opowiadania... Myślę, że by mu się spodobało. Jest właśnie z dedykacją dla Niego.
Muzyka
Muzyka
Nie wiem, co to było. Ale
rozbłysło w moich oczach momentalnie. To była chyba miłość ukryta w iskrach
radości. Tak mi się wydaje… Cały świat zostawiłam w tyle, gdy tylko odebrałam
walizkę i rozglądając się naokoło, zobaczyłam Go stojącego pod ścianą. Zajęło
mi dobrą minutę skojarzenie faktów. Dłoń, którą trzymałam walizkę, nagle zaczęła się pocić. On przejechał szybko wzrokiem po ludziach
stojących pod ścianą. Szłam powolnym krokiem między nimi, chcąc opuścić lotnisko. Coś mi świtało. Coś bardzo ważnego. Zmarszczyłam brwi,
zatrzymując się z walizką na środku wielkiego holu. Ludzie potykali się o mnie,
szepcząc obraźliwe słowa. Narzekali na mnie, stojącą na środku z dużą walizką, narzekali na obsługę lotniska, na nieszczęsne opóźnienie brytyjskich linii lotniczych. A ja byłam głucha na te słowa... Zatrzymałam się tak gwałtownie. Przewieszony przez
ramię płaszcz prześlizgnął się i wypadł z moich objęć. Upadł na posadzkę, ale
nie schyliłam się, by znów mieć go w dłoniach. Patrzyłam się tępo po twarzach
ludzi i nie rozumiałam, czego szukam. Coś kazało mi jeszcze raz przeanalizować
te wszystkie osoby swoim wzrokiem. Jedna z twarzy, która mignęła mi szybko,
wydawała się znajoma. Teraz, stojąc tak otępiała, nie mogłam jej dostrzec.
Pokręciłam głową z dezaprobatą, schylając się nisko po płaszcz. Chwyciłam
skrawki materiału w dwa palce, wyprostowując się na nowo. Już chciałam ruszać,
taszcząc za sobą walizkę, gdy wzrok na nowo pokierował się w tamtą stronę. Nie
zdołałam zrobić kroku, a serce podeszło mi do gardła. Co On wyprawia? Na
litość, co ten człowiek wyprawia! Stał tam, pod ścianą. Nie dość, że naprawę
tam stał, jeszcze tak bardzo rzucał się w oczy! Harry...Trwał pod ścianą z czarnymi
okularami na nosie. Z granatowym
kapturem sportowej bluzy na głowie, spod którego wystawały ciemne loczki. I trzymał
kremową kartkę, na której pochyłym, charakterystycznym dla Niego pismem widniały
słowa -„ Czekam na swoje marzenie”. Złapałam się za usta, kiwając głową z
niedowierzaniem. Znów prawie wypuściłam z objęć swój płaszcz. Z walącym sercem
ruszyłam w Jego kierunku, zastanawiając się, jak mam Go przywitać. Nie
wiedziałam, czy najpierw wtulić się w Niego czule, czy sprawdzać, czy wszystko
z Nim dobrze. Długo zastanawiać się nie musiałam. Kiedy tylko mnie zobaczył,
opuścił kartkę i ruszył w moją stronę. Uśmiechał się pod nosem. Jego zielonych oczu nie mogłam dostrzec spod ciemnych okularów. Znalazł się przy mnie w jedną minutę. Zmiękły
mi kolana. Wreszcie oddychałam! Tak bardzo rozlało mi się serce, gdy schylił
się do mnie, podarowując odrobinę swojego zapachu. Zrobiło mi się słabo, a łapiąć kolejny malutkie porcje oddechu, dostawałam skrętu żołądka. Natychmiast nabrałam go w
płuca, otwierając szeroko usta. Chciałam coś powiedzieć? Co takiego? Bo
ugrzęzło mi w gardle jak na złość. I nie sądzę, by te słówka przeszły mi przez
gardło. Płaszcz po raz drugi w ciągu kilku minut wysunął się na podłogę.
Zignorowałam cichy szelest materiału. Gwar ludzi skutecznie zagłuszył wszelkie
moje myśli. Powinnam się zastanowić, czy w ogóle myślałam, gdy schylał się w
moim kierunku, dotykając loczkami moich policzków. Zsunął z nosa ciemne
okulary, tak intymnie, żebym tylko ja
mogła zobaczyć co pod nimi kryje. Uśmiechał się z ulgą w oczach. I chcąc czy
nie chcąc, musiał przytrzymać mnie za wątłe ramiona, bo gdy tylko ucałował mnie
w policzek, cała zmiękłam. Za dużo marzeń jak na kilka sekund. Za szybko
nałykałam się swojego powietrza… Za gwałtownie łapałam hausty Harry’ego. Tak
było mi dobrze, gdy chował mnie swoich ramionach i szemrał do ucha, że się
spóźniłam. Był tym faktem wyjątkowo rozbawiony. I spodobało mu się całowanie
moich włosów.
Nigdy w życiu nie zapomnę
tego szaleńczego biegu po krzywym
chodniku w Toronto. Trzymał mnie kurczowo za rękę, gdy wychodząc z budynku
lotniska, popsuło nam się kółko od walizki. Szarpnęło moją ręką, którą
trzymałam rączkę od walizki. Zatrzymaliśmy się, oboje zdziwieni awarią. Harry,
spod swoich okularów, rzucił okiem eksperta na przedmiot trzymany przez moje sine palce. I
właśnie w tym momencie czerwona z emocji
blondynka stojąca niedaleko nas szepnęła do swojej równie przejętej
przyjaciółki, że "to" w granatowej bluzie, to chyba Harry Styles. Zastygłam w
bezruchu, nasłuchując kolejnych słów. Druga odsyknęła, by ta pierwsza mówiła
szeptem, bo Harry podobno ma doby słuch. Zaśmiałam się w duszy. I "będzie przecież źle, jak Harry je usłyszy".
Zaczynały wdawać się w coraz głośniejszą kłótnię, podczas gdy my z Harry'm,
schylający się nad walizką, posłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia. Nie
zdążyła upłynąć minuta, a biegliśmy ile tchu w piersi, do niedaleko czekającej
na nas taksówki. Odwracaliśmy się co chwilę, zerkając rozbawieni na zszokowane
fanki bruneta. Kiedy wpakowaliśmy moją walizkę do bagażnika żółtej taksówki,
płakałam ze śmiechu, a Harry przytrzymywał mnie swoim ramieniem, rechocząc na
głos. Taksówkarz jedynie mlasnął nieprzychylnie i czekając, aż zatrzaśniemy za
sobą drzwi, nerwowo zerkał w przednie lusterko. Drzwi trzasnęły, znów zaniosłam
się dźwięcznym chichotem, a Harry opadł na moje kolana.
- Widziałaś? Miała minę, jakby zobaczyła ducha! –
zarechotał, poklepując mnie po udzie i trzęsąc się od chichotu. Odkrząknięcie
taksówkarza zmusiło nas do zapięcia pasów.
Toronto tak? Jestem w Toronto? A nie w niebie…?
- W sumie się jej nie
dziwię, Harry. Ty wyglądasz jak duch… - Spoważniałam nagle, zerkając na Niego
ukradkiem. Szyba, za którą witało mnie Toronto, zignorowałam. Siwy taksówkarz w podeszłym wieku naprawdę
wykazał się złośliwością. Swoją pomarszczona dłoń skierował na deskę
rozdzielczą, gdzie dotknął guziczka regulującego głośność radia. Ku mojemu
zszokowaniu, pogłośnił je maksymalnie. Nie mogłam wyjść ze zdumienia. Harry
tylko zachichotał. Posłał mi uspokajające spojrzenie, a ja obiecałam sobie, że
pouczającą rozmowę przeprowadzę w hotelu. W końcu wreszcie wróciłam do życia.
Miałam czym oddychać. Miałam do czego się tulić. Miałam to chodzące wariactwo.
Co prawda – trochę szare, markotne, skrzywione i słabe wariactwo. Ale był. A to
właśnie było najważniejszą rzeczą na całym świecie. I w tym nieszczęsnym
Toronto, które ledwo co dostrzegłam.
Mogłabym patrzeć na Jego
szarą twarz obojętnie. Albo tak, jakby wyglądała zwyczajnie. Mogłabym oblecieć
Go takim pustym spojrzeniem. I udać, że nie widzę, jak bardzo jest wyniszczony.
Stałam bezradnie na mokrym chodniku jednej z ulic Toronto. Przed ogromnym,
szarym budynkiem hotelu, którego nazwy nawet nie mogłam dosięgnąć wzrokiem, tak
wysoko ją umieścili na tym gmachu. Płyta chodnikowa była mokra. Niebo nie
płakało, żadna kropelka, nawet ta najdrobniejsza, nie spływała na nas spomiędzy
obłoczków chmur. Deszcz popadywał, kiedy cieszyliśmy się sobą jeszcze w
taksówce.
A teraz stałam przy żółtym
samochodzie, który dowiózł nas do hotelu w przeciągu kilku minut. Całą drogę
zagłuszał mi wszystkie myśli i słowa dudniącą muzyką. Taksówkarz albo miał
syndrom zwyrodnialca, albo zwyczajnie niedosłyszał. A ja dławiłam się
szczęściem, wciskana boleśnie w fotele samochodu. Co mnie tak wciskało? Chyba
sama nawet nie wiem. Wydaje mi się jednak, ze były to wrażenia, których mi od
jakiegoś czasu nie brakuje. Patrzyłam spokojnie, jak Harry wysiada z samochodu.
Wiatr zwiał mu z głowy kaptur. Nie przejmował się tym drobiazgiem. Zatrzasnął
błyszczące drzwi auta, zdejmując z nosa swoje czarne okulary. Spiorunował mnie
wzrokiem, gestem ręki nakazując, bym natychmiast narzuciła na ramiona płaszcz.
Mlasnęłam z niechęcią i grzecznie wcisnęłam ramiona w rękawy. Ciekawskim
wzrokiem obserwowałam, jak brunet podchodzi do bagażnika. Podmuch zimnego
wiatru rozwiał mu włosy, gdy podnosił ciężką klapę. Z niepokojem skrytym pod
półprzymkniętymi powiekami, od wiatru, obserwowałam Jego bladą twarz i
podkrążone oczy. Ścisnęło mi gardło. Jak dobrze, że przyjechałam... Przestąpiłam z nogi na nogę, gdy szarpnął
się i wyjął walizkę z czeluści samochodu. Postawił ją na chrzęszczącym
podjeździe. Nie byłam w stanie obserwować Go, gdy płacił kierowcy. Do moich
pleców coś przylgnęło, wprawiając w
chwiejność. Otworzyłam szerzej oczy, czując jak powiększają mi się źrenice,
schylając głowę i obserwując wystraszona czyjeś dłonie zaciskające się w mojej
talii. Harry zbliżający się kiwał głową z pobłażliwością. Dopiero po kilku
minutach dotarł do moich nozdrzy zapach perfum Nialla. Patrzyłam w niebo i
uśmiechałam się, gdy blondynek uciskał mi żołądek i tańczył za mną, zapewne
Irlandzki taniec radości.
- Niall, zrobisz jej
krzywdę! – Zabrzmiało przede mną protestujące cudo z lokami na głowie.
Ściśnięta, na moment oderwałam się nogami od mokrego chodnika. Moje chodzące marzenie podciągnęło rękawy
granatowej bluzy do łokci. Ściągnął mój wzrok na swoje przedramiona, bardzo
widocznymi żyłami. Jęknęłam mimowolnie, gdy Niall ostatni raz żwawo podskoczył,
rzucając moim ciałem, jak misterną kukiełeczką.
- Dzień dobry! – zawył
przy moim uchu. Przylgnąwszy do mojego policzka, zostaliśmy obrzuceni
nieprzychylnym wzrokiem ochroniarza hotelu. Spod swojej zielonej czapki,
ściągnął krzaczaste brwi i obserwował harce Horana. Zignorowałam chłodne
spojrzenie brązowych oczu nieznajomego człowieka. Harry w dalszym ciągu
przewracał oczami, wnosząc moją ciężką walizkę z niemałym wysiłkiem, po
ogromnych schodach. Kiedy znalazł się na szczycie marmurowych, śliskich
schodów, spojrzał na mnie i na Nialla wyczekująco. Też się tak niecierpliwił? Serce
przyśpieszyło mi z podekscytowania, gdy tak spotkałam Jego zielone tęczówki,
błagające o pośpiech. Za żadne skarby świata nie mogłam wyswobodzić się z radosnych ramion Irlandczyka, ściskających
mnie aż do bólu. Mimo tego, ze prawie łamał mi wszystkie kości, uśmiechałam się
radośnie. Złapana szybko pod ramię, popchnięta przez blondyna w stronę schodów,
potknęłam się o krawężnik. Prychnięcie Nialla i jego szybkie ręce uchroniły
mnie przed sprawdzaniem struktury chodnika w Toronto. Pokonaliśmy schodki w
zatrważająco szybkim tempie. W zatrważająco szybkim tempie spotkałam oczy
Stylesa. I co? I nic. Tylko tak zwyczajnie zatchnęłam się zimnym powietrzem,
powoli i niezliczony raz w swoim życiu, umierając od środka…Straciłam oddech.
Subskrybuj:
Posty (Atom)