wtorek, 26 czerwca 2012

Dziesiąty


   Tak, tak, obiecanki cacanki. Napisałam Wam, że jak będziecie ładnie komentować, to dodam szybciej rozdział. Pod poprzednim rozdziałem mogłam przeczytać 40 komentarzy. Jak to zobaczyłam, musiałam prosić mamę o ściereczkę, żeby wytrzeć ekran laptopa opluty zimną, słodką herbatą. Jestem w tak potężnym szoku, że z tego szoku aż nie mogłam dodać rozdziału. Znaczy, no...Między innymi. A nie dodałam rozdziału, bo zwyczajnie nie miałam siły. Ostatnie dni roku szkolnego przeznaczam na zwiedzanie własnego miasta i...Trochę mi to czasu zjada. Myślami jednak byłam z bohaterami Zapachu Marzenia i powiem Wam szczerze, że dzieje się ze mną coś złego. Nie mam ochoty pisac. Bardzo mnie to martwi... Mam plan na co najmniej dwadzieścia kolejnych rozdziałów. I co? I brak chęci spisania ich. Dobijające, ale piję różaną herbatę, modląc się w duchu, żeby mi jak zawsze pomogła. ( Znajomi wiedzą - herbata różana zawsze wenę przygania.) Będzie mi okropnie przykro, kiedy skończą mi się " zapasowe" rozdziały i nie napiszę nic innego, informując Was, że robimy zawiechę. Nie chcę tego. Tymczasem....

    Prezentuję Wam rozdział dedykowany Zuzi.  Kochana Zuuuuuziu, rozdział dedykuję Tobie, bo ma w sobie coś, co przypomina mi o Twojej osobie. Jak zwykle nie stwierdzę konkretnie, co to jest, ale wiesz...W końcu to moje mamrotanie.  Bardzo nie mogę się doczekać tego rysunku jaśminu na poduszce, który obiecałaś mi narysować, bo sobie ubzdurałam, że będzie to okładka " Zapachu Marzeń", jeżeli uda się to wydać... Dziękuję za ogromną pomoc w matematyce - uratowałaś mój "honor" i przyczyniłaś się do tego, że przeżyję kolejne dni bez fali wstydu namalowanego czerwoną plamą na polikach. Jezzzzzzuniu kochany, jesteś Aniołem chodzącym po ziemi w niebieskich trampkach. Jestem ogromnie wdzięczna. I uśmiechaj się często - dla pewnego Pana. Buziaki :* 


      Pierwszy raz patrząc mu w twarz miałam okropną ochotę odwrócić oczy na coś innego.  Na cokolwiek. Chmury za brudną szybą, wzoru malowane przez słoje drewna na stole...Byleby tylko nie chłonąć  rozczarowania, które wyciekało mu ze źrenic. Jeszcze moment, a zacznie to wypływać z Niego łzami. Tak jak teraz ze mnie. Nieważne jest już nic. Nie przezwyciężyłam łez cisnących się do oczu. Stałam oparta o szafę, przed spakowaną całkowicie walizką. Zapinając wcześniej suwak, kątem oka obserwowałam jak wstaje z fotela, zostawiając na nim koc.  Odstawił niebieski, duży kubek, który niedawno mu przekazałam. Postawił go na parapecie, kątem oka obserwując zsuwający się z Jego kolan koc. Podszedł bliżej, gdy wstawałam. A teraz mierzy mnie wzrokiem pełnym strachu, złości, smutku,  paniki. Opierałam się o szafę, żeby tylko nie zjechać i nie zacząć moczyć dywanu łzami, które ostro płynęły mi po policzkach. Bezgłośnie. Co ze mną jest nie tak, że zawsze jak płaczę, to tak tragicznie cicho... Ta cisza rozrywała od środka na maleńkie strzępki.  Nawet nie odważyłam się głośno zaszlochać. Nogi wrosły mi w ziemię. Nie zbliżyłam się do Harry’ego, który oczekiwał ode mnie, rozkładając ramiona, bym podeszła. Stałam tępo pod drewnianą, wielką szafą, przebierając palcami. I łapałam ukradkiem duże ilości powietrza, by nie zemdleć. Nękałam zielonookiego swoimi bezradnie spuszczonymi ramionami. Niepokój zakradał się do tego pomieszczenia cichymi krokami, ale ja go czułam. Już ocierał się o klamkę drzwi. Grunt zaczął osuwać mi się spod nóg, gdy  Harry podszedł bliżej szafy, omijając walizkę. Wziął mnie w ramiona, ciężko wzdychając i z całych sił przyciskając moje bezwładne, przelewające się ciało  do siebie. Nie tak to sobie wyobrażałam. Nie chciałam, by właśnie tak to wyglądało. Nie miałam ochoty moczyć mu białej, czystej koszulki swoimi wytworami smutku. Mimo wszystko, grochowate, okrągłe łzy skapujące z mojej szczęki, wsiąkały cichutko w biały materiał. Zachłysnęłam się szlochaniem, coraz bardziej zaczynając lamentować. Pachnące jabłkami loki chłopaka przylgnęły do skóry policzka, przylepiając się od łez spływających z moich oczu strumieniami. Przechylił szyję i z niezwykłą czułością pocałował mój policzek. Każdy ślad łzy scałowywał z delikatnym plaśnięciem ust o polik. Zadrżałam jawnie, gdy otarł się wargą o kącik moich ust. Błądzące dłonie po plecach wprawiły mnie w większe osłupienie. Nie miałam nawet czasu drżeć, gdy mimowolnie oparłam się o szafę, przyparta Jego ciałem. Serce podeszło mi z  przeszywającym  bólem do gardła. Otworzyłam usta, łapiąc więcej powietrza i Jego zapachu. Złapawszy moją głowę jedną ręką, przejechał ustami po krawędzi szczęki. Westchnęłam, przejeżdżając plecami po twardej powierzchni szafy. Pociągnął mnie gwałtownie za biodro, żebym czasem nie zjechała do końca, rozlana przez tańczące we mnie emocje. Rozmiękczał mnie każdym muśnięciem warg.
Pragnęłam trwać pod tą szafą, tak kompletnie rozwalona i przemoczona przez uczucia. Jedna ręka owinęła talię, przyprawiając wnętrzności mojego ciała o wzburzenie. W życiu piękne są tylko chwile, prawda? Ta była chyba piękniejsza nawet od zapachu marzenia. Źle zrobił, że zaczął scałowywać te słone kropelki. Wypływają spod moich powiek coraz szybciej. Nie da rady wszystkich pocałować. Skończy nam się czas, nim przestanę łkać. Rozgniewany na los,  zamyślony przez moje zapłakane oczy. Z wielką pasją wplątywał palce w moje włosy. Rozczesał je, nie odrywając warg od policzka. Coraz mocniej kotłowało mi się w podbrzuszu.
Jęknęłam, obsuwając mu się z ramion. Przytrzymał mnie tak silnie, że zakręciło mi się w głowie. Zamknęłam oczy, gdy dotknął pewniej kącika moich ust. Zamarłam.
- Coś czuję, że się niedługo udusimy, Am. – wyjęczał z ustami przy moich. Spuściłam głowę, przerywając nasz dotyk. Tak chwiejnie znów, za szybko się zmieniamy. Zabrakło mi Jego ust momentalnie. Wyblakł mi kolor szczęścia. Zgubiłam Jego dłonie. Nawet  widoki zza okna miały swój smutek. Ukoił lęk, szczelnie i ciepło mnie przytulając, gasząc łzę. Wtedy umarłam na dwie minuty. Potem umierałam cały czas, patrząc, jak się odsuwa. Chowając oczy pod rozpuszczonymi włosami szarpałam swoim płaszczem, zrywając go z krzesła. Tępo wpatrując się we własne paznokcie zaciśnięte na płaszczu, wsuwałam stopy w baleriny. Chciałam jeszcze kilka minut postać tak, na środku tego pomieszczenia, by zakodować ten widok na zawsze w swojej pamięci. Czas mnie ponaglał.  Harry schował dłonie do kieszeni dżinsów, stojąc przy szafie, gdzie zostawiłam Go zdrętwiałego. Przygnębione, opuszczone ramiona przerażały mnie tragicznie. Jeszcze gorsze były dla mnie podkrążone oczy zdradzające zmęczenie. Tyle się zmienia. I miałam zaufać przeznaczeniu, tak? Miałam ufać, że wszystko co się dzieje, dzieje się z jakiegoś powodu. Tak kiedyś wmawiał mi Niall. Zmarł mu chomik. Był zrozpaczony. Płakał mi na kolanach, a ja bawiłam się wtedy Jego blond włosami. Pomimo łez spływających mu po policzkach, aż na moje kolana, był pogodzony ze śmiercią zwierzątka. To Jego duże, błękitne oczy małego wtedy chłopca zakodowały w moim mózgu, że wszystko co się dzieje, dzieje się po coś. Mieliśmy wtedy siedem lat. Całe życie przed sobą. I zasady, obietnice, pragnienia. Mądrość w oczach Nialla w tak młodym wieku przerażała nie tylko Jego mamę. Wpoił mi tę zasadę. Wpoił mi subtelnie, żebym zawsze zgadzała się na wszystko, co mi się przytrafia. Kazał zagryzać wargi, gdy bolało. Kazał walczyć, ale potulnie przyjmować decyzje losu. I tak robiłam.
Na przykład w tej chwili. Godziłam się z tym, co postanowił dla mnie los, jednak było mi przeokropnie przykro. Drżący przede mną dziewiętnastolatek nie mógł być zaplanowany. Kto by chciał coś takiego dla mnie planować?
Miałam wrażenie, że ciszę, która między nami zapanowała, zaraz przerwie krzyk na cały głos. Z Jego strony. Wprawiał mnie w osłupienie. Jakim prawem patrzył na mnie tak spokojnie? Rozpaczliwie, ale spokojnie. Jeszcze ubiegłej nocy drżałam w wannie, przyglądając się obrazowi wyobraźni, w którym widziałam jak szokująco reaguje na puszczenie przeze mnie tego pomieszczenia. Tymczasem teraz, spływały mi po plecach dreszcze. A On cichutko stał przy szafie, jakby czekał na cud. Dotrze do Niego, że wyjechałam, gdy zamknę za sobą drzwi i zniknę gdzieś w korytarzu? Czy nadal będzie stał, jak marmurowa rzeźba, zastygły przez nadmiar wrażeń?
Niepewnie chwyciłam w palce telefon leżący na stoliczku, tuż obok biletu i Jego telefonu. Biorąc ze sobą skórzaną, brązową torbę, ukryłam w niej bilety i dokumenty. Odrzuciłam włosy na bok, zaciskając wargi i powstrzymując łzy. Nie pociekły.
Przerażająco bałam się podejść do walizki, przy której był. Jak mogłam podejść do niej, chwycić ją i skierować się do drzwi? Nie mogłam. Nie miałam siły. Za płytko oddychałam. Zaraz się uduszę i upadnę. Z hukiem na podłogę, roztrzaskując telefon i własne ciało. Moje oczy wrzeszczały „ Zatrzymaj mnie”, a ciało mówiło „ Puść mnie wolno, Harry”. I chłopaczyna zgłupiał, gdy chwiejąco zbliżyłam się ku walizce, łapiąc jej rączkę. Otwierał usta, ale nie powiedział nic, ja zlękniona spuściłam zrozpaczony wzrok.
I bez słowa szeptanego, krzyczanego, żadnego, podeszłam ku Niemu. Pocałowałam Go miękko w policzek. Patrząc głęboko w oczy. Przekazując wszystkie czułości, jak tam skryłam. Złapał mnie ostatni raz za palce, które wyrwałam natychmiast. I pociągnęłam walizkę do drzwi. Zapięłam jeden guzik, drugi. Trzeci odpiął Harry. Kiwał głową, odpinając kolejny guzik.
Zdębiałam, patrząc, co robi. Majacząc, odpinał kolejny czarny guzik, który sekundę temu zapięłam. Zdziwiona obserwowałam każdy ruch Jego zgrabnych palców. Nie wiedziałam, co wyprawia. Sapałam, kiedy ściągał ze mnie płaszcz. Natychmiast mu przerwałam.
- Harry, powinnam iść… - wypaplałam z ustami przy Jego uchu, przytrzymując śliski płaszczyk na swoich ramionach. Kiwał głową przecząco. Nie zgadzał się.
- Nie możesz iść.
Tym razem to ja pokiwałam głową. Z niedowierzaniem. Zapięłam dwa guziki. Na złość mi, odpiął je natychmiast. Westchnęłam z bezradnością. Złapałam Jego policzki w dłonie. Przytrzymał mnie w tym pokoju, a przecież tak strasznie chciałam się z niego wymsknąć, by przy Nim dłużej nie płakać. Szarpnął mnie za poły płaszcza, bym nie próbowała się wyrwać.
Wypuściłam powietrze ze świstem. Doprowadził mnie do kresu.
- Harry, proszę. Na dole czeka taksówka. Puść mnie…
Nie puścił. Musiałam sama odplatać Jego palce, żeby uwolnić z nich płaszcz. Spuścił ręce. Zmartwiona i zapatrzona w Niego zapomniałam o tej piekielnej taksówce. Powoli ucałowałam raz jeszcze Jego ciepły policzek. Miękka, gorąca skóra emanująca Jego zapachem. Drżałam niespokojnie.  Nie zapominając przy tym, by ścisnąć skostniałe palce i zatchnąć się jeszcze raz perfumami. Otarł palcami moje plecy, a gdy wyrwałam się i podeszłam do drzwi, chwytając klamkę, odwrócił się do mnie plecami. Zamknęłam oczy i otworzyłam drzwi. Wyszłam, zostawiając Go samego. Stojąc jeszcze kilka sekund za zamkniętymi drzwiami, za którymi stał On, słyszałam, jak zrzuca jakiś przedmiot z hukiem na ziemię. Pośpiesznie, zaciskając mocno oczy, przeszłam pewnym krokiem przez korytarz.
Nawet, jeśli stracę pamięć…Widok Harry’ego stojącego w hotelowym oknie, gdy wsiadałam do taksówki, zostanie w tej pamięci na zawsze. Z tak wysoka nie mógł dostrzec, jak tęskliwie płakałam. Pomachałam mu. I zniknęłam w taksówce, która odjechała z piskiem opon. Byłam spóźniona w drodze na lotnisko. Byłam spóźniona i tak tragicznie martwa. Zostawiłam mu siebie w tamtym pomieszczeniu. Ciało zabrałam. Tylko na co mi to ciało?

       Londyn był ohydny. Był ohydny, gdy wsiadałam w taksówkę zaraz po wylądowaniu tego znienawidzonego samolotu. Padał deszcz i wiał wiatr. Co mi po tym, że żyłam? Co mi po tym, że siedziałam na tym okropnym siedzeniu, instruowałam kierowcę, gdzie ma mnie zawieźć? Co mi po tym wszystkim, skoro nie mogłam swobodnie oddychać? Co chwilę się dusiłam. Potrzebowałam jakiegoś antidotum. Zdecydowanie nie umiałam funkcjonować w Londynie. W Londynie, w którym nie było Jego. Kiedyś twierdził, że umiem bez Niego żyć. Teraz powinien wiedzieć, że kłamał. Nie umiem nawet oddychać, gdy nie ma Go w pobliżu. I wiem, ze się nie nauczę. To tak bardzo niewykonalne.
Patrzyłam z obrzydzeniem na londyńskie ulice. Nie tęskniłam za nimi. W tej jednej chwili je nienawidziłam. Gdybym jeszcze mogła mieć nadzieję, ze On gdzieś tu spaceruje. Przecież mogłabym chodzić po wszystkich uliczkach, trzeźwym okiem wypatrując Jego granatowego płaszcza i kępy loków. Wtedy byłabym choć trochę szczęśliwa. Ale Londyn był dla Niego zbyt bardzo nieosiągalny. On nadal tkwił bezczynnie w Sydney. Miał jeszcze przez kilka tygodni spać w łóżku, w którym spałam razem z Nim. W planach było jeszcze trochę koncertów. Tak bardzo się ich bałam…
Najgorsze przerażenie zdławiło mnie za gardło, gdy otworzyłam drzwi od mojego domu. I uderzyła mnie zachwycająco intensywna pustka. Nietrzeźwa zsunęłam buty ze stóp. Chłód jasnych paneli był inny. Inny niż chłód, który ślizgał się po tych ciemnych panelach w Sydney. Klamki w drzwiach też były inne. Inne było wszystko. A najbardziej powietrze. Gdzie wyparowało marzenie? Wróci?
Dlaczego mam nie wierzyć, że teraz będzie lżej, tak jak chcę? Tak dużo pytań cisnęło mi się na usta. Milczałam jednak, jak martwa. No tak. Zapomniałam, ze przecież umarłam. W końcu moje drobne ciało nie wytrzyma długo bez powietrza.
I chciałam mieć Jego dotyk. Chciałam mieć na wyciągnięcie ręki Jego wdzięczność za miłość. Potrzebowałam Jego skóry, zapachu, dotyku. Chciałabym, by coś nas łączyło. Chłód nocy. Upalny dzień. Boje się kolejnego dnia. I złowrogich spojrzeń. Boję się dalej oddychać. Przerażam się faktem, że może nauczę się wdychać to normalne powietrze… Tak bardzo zwariowałam. To efekt niedotlenienia. Z pewnością…

Czas nagle stanął w miejscu. Zatrważająco na to patrzyłam, pochłonięta złem i zatrzymana w miejscu.  Zapomniałam nagle, czemu było tak tragicznie  źle.  Zapadłam w sen? Zapomniałam, że jest gdzieś? Te kilkanaście tysięcy kilometrów ode mnie. Zapomniałam, jak bardzo cierpię, że Go nie ma. Im więcej Ciebie tym mniej, tak? Taka była zasada… Działa chyba na odwrót, tak sądzę. Gdy zamknęłam drzwi, zegar wciąż bił. Ciszej. Bił, bo mu kazałam. Zbyt mocno zapragnęłam przeżyć. Postanowiłam, że muszę wytrzymać. Dam radę, tak? Przetrzymam tę lodowatą chwilę bez Niego. Muszę oddychać zastępczym marzeniem, by móc znów trafić w Jego kochane ramiona.  Odizolowana  od pozostałości pięknego świata, żyłam. Nienormalnie, ale przecież żyłam. Oddychałam czymś, co pozwalało mi zachować ciało przy duszy. Pod skórą chowałam lęk. I wyglądałam jak normalna bruneta o szarych oczach. I tylko nie zamykałam oczu. Bo bałam się, że zniknie mi z wyobraźni. A tylko tam miałam Go jeszcze na każde zawołanie.  Fakt faktem, bredziłam istnie. I nikt już nie mógł dostrzec mojego blasku. Już Go nie miałam. Bo żeby mógł zaistnieć, potrzebowałam Jego. A Jego ani widu, ani słychu. Przygasłam. Wyblakłam. Zjadła mnie tęsknota i strawiła doszczętnie. Kogo mam teraz obwiniać? Za te wszystkie zmiany? Za ten sen niespokojny, który trwa, choć mam szeroko otwarte oczy? Komu mam się rzucić z rękami na szyję…? Może zrobiłabym to, gdybym zaistniała. Ale ja zaistnieć nie mam prawa. Bez Niego.
Chciałam, żeby mnie schował. Gdzieś. Gdziekolwiek. Na przykład w swoich ramionach, prawda? Mogłabym tak spłonąć.  Rozsypać się popiołem po całym świecie. Spłonąć w ogniu Jego ramion. Albo pod powieką, bym mogła śnić i śnić. Znalazłabym zmysłów ukojenie. Oddychałabym pełną piersią. Kilka sekund? Starczy mi…

       Chciałam zrzucić ciężar tęsknoty. Zbyt mocno przygniatał mnie do londyńskich ulic. Zbyt bardzo wyróżniałam się na chodnikach Londynu z rozmazanym makijażem stojąca nad Tamizą.  Kochanica Londynu nie pasuje do niego? Tak pisały czasopisma, które zdążyły zapamiętać mnie jako tę dziewczynę z pokoju hotelowego Styles’a. Co dnia powtarzałam sobie tak wiele nic nieznaczących słów. Wżerały mi się w umysł i dawały nadzieję. Myślałam, że pomogą. A one działały tylko kilka pierwszych chwil po zaatakowaniu. Potem, jak źle dobrany lek, przestawały dawać efekty. I znów schłam. Zastygałam w bezruchu za każdym razem, gdy zaczynałam wierzyć, że da się bez Niego żyć.  Kłamstwa zawsze mnie bolały. Ale te, które dawkowałam sobie sama, nie tylko mnie raniły. One mnie wyniszczały. By się nie zadręczać, chowałam do wnętrza swój wrzask bezradności. Zbyt mocno przeszkadzał on  mieszkańcom Londynu. Byłam zmuszona krzyczeć szeptem. Milczenia łyk był codziennością. Gdy milczałam, znów wyglądałam jak aniołek. I ludzie na około uspokajali się, wierząc, że wracam do świata żywych. Mylili się, myśląc, że znowu jestem zdrowa. Byłam chora i toksyczna jeszcze bardziej. W nocy nie spałam, w dzień nie oddychałam. Funkcjonowałam w marzeniach. Realnie idealnie udawałam.  Upijałam świadome myślenie winem.  Błagałam Jacoba, żeby mnie upijał. Ale On wcale mnie nie upijał. Wyrywał mi z dłoni każdą butelkę wina, jaką zdołałam przycisnąć do piersi. Wolał stosować inne metody ujarzmiania tęsknoty.  Usypiał mnie. Bezgranicznie mu ufałam, ale to uważałam za idiotyzm. Tak czysty, jak woda źródlana. Jake był tak naiwny, myśląc, że usypiając mnie, złagodzi mój strach i ból. Twierdził, że sen koi. A mnie tylko jeszcze bardziej rozdzierał na małe strzępy.  Przyjaciel zaciskał wargi i patrzył na to.  Wielce zdziwiony, że sen na moich powiekach niczego nie naprawia, tak? A ja wrzeszczałam tak głośno. W podświadomości. Aż sama musiałam zatykać własne uszy.
Przede wszystkim chodziło o tęsknotę, która rozrastała się na moim sercu mocniej i bardziej. Najszybciej obrastała moje serce w nocy. Wtedy, kiedy topiłam prześcieradło łzami w łóżku, w którym nie było Jego. I już nie chodzi tu o to, że Go nie ma. Uwikłana strachem byłam jedynie przez Jego ostatnie słowa. Odbijały mi się echem po głowie za każdym razem, gdy słyszałam o Jego zespole w radiu. Strach szeptał mi do ucha zbereźne słowa. „ Nie poradzę sobie…” – szemrane tajemniczo ściskało mi serce. Przeczuwałam coś? Paraliżujący strach, gdy patrzyłam na Jego zdjęcie  w gazecie. Albo film w telewizji. Pod powieką robiło mi się biało, gdy jakiś paparazzi dorwał Go zdołowanego na spacerze. Gazeta była biedna, bo za chwile leżała w strzępach na podłodze. Ja też byłam biedna. I bezradna. 

24 komentarze:

  1. moja umiejętność pisania komentarzy jest zawsze odwrotnie proporcjonalna do chęci napisania go. Może podzielę sie z Tobą tylko jedyn spostrzeżeniem, bo o tym, że zachowanie Harry'ego mnie irytuje i intryguje jednoczesnie to już wiesz :)
    Styles, nie całuje się kobiety w ten sposób i nie okazuje jej się tyle czułości, żeby potem powiedzieć "Coś czuję, że się niedługo udusimy" i stać obojętnie.
    A scena z odpinaniem guzików mnie wzruszyła chyba bardziej niż wszystko, co przeczytałam na tym blogu wczesniej. Desperacka próba zatrzymania Amiry przy sobie... to było piękne.
    Mam nadzieję, że jednak odzyskasz chęci do pisania kolejnych rozdziałów <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dobra to były dwa spostrzeżenia. Mówiłam, że jestem beznadziejna w wyrażaniu swojej opinii. Przepraszam Cię za to.
      Mimo wszystko nadal będę pisac swoje beznadziejne komentarze i przypominać Ci, że twoja historia jest wyjątkowa. Kropka.

      Usuń
    2. Tak, ten brak sił na pisanie męczy. Boję się, że nie wróci mi ta przysłowiowa wena. Wtedy będzie niefajnie...

      Usuń
    3. wróci :) Musi wrócić, a jak nie to przyciągne ją do Ciebie siłą. Nie wiem jeszcze jak to zrobie, ale coś wymyślę !

      Usuń
    4. Jak ie wróci, to liczę na Twoją pomoc!

      Usuń
  2. Pisałaś, że lubisz czytać komentarze, a co jeśli nie potrafi się skomentować tego co napisałaś.?
    Bo ja nie potrafię. Moje komentarze przy twojej twórczości wyglądają jak coś kompletnie błahego.
    Co do niechęci pisania rozdziałów - trochę mi smutno. Bo w jakiejś części twoje opowiadanie jest moim powietrzem, do którego zdążyłam się przyzwyczaić i nie tak szybko się odzwyczaję .
    A Harry. Harry niech bierze tyłek w troki i leci za nią do Londynu ,a nie pozwala jej umierać.:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet nie wiem, co napisać... Każdy rozdział tutaj jest tak naszpikowany emocjami, że... te emocje do mnie przemawiają, krzyczą do mnie, proszą o wysluchanie, utożsamienie się z nimi. Wow, rozwaliło mnie to na łopatki i tak się zastanawiam... Będzie dużo Stylesa w najbliższych rozdziałach? Bo niby się rozstali, ale fajnie by było, gdyby jednak coś się tam wplotło z nim ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wpadłam na to opowiadanie przypadkiem i w jeden dzień przeczytałam wszystkie rozdziały...
    Ze łzami w oczach, a czasami z uśmiechem na twarzy.
    Jesteś genialna, podoba mi się opisywanie tych wszystkich emocji, dzięki temu bardziej przeżywam to co czytam.
    Przeżywam każą łzę Am, i każdy jej uśmiech .
    Dziękuję ci za to opowiadanie, jest naprawdę nie zwykłe
    pozdrawiam Tośka :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdy zobaczyłam, że dodałaś nowy rozdział, pierwsze o czym pomyślałam to: ' Wreszcie będę mogła oddychać'. Dziękuję, bo pomału zaczynałam się dusić.
    Am jest... nie chcę jej ani Ciebie obrazić, ale Am jest głupia. Harry tak ją zatrzymywał, a ona i tak wyjechała, i tak.
    Pierwszy raz musiałam przerwać czytanie w połowie, głupi kot. Gdy już przerwałam nie mogłam odnaleźć się w sytuacji Am, więc czytałam od nowa i się popłakałam. Czytając drugi raz ten sam fragment, płakałam. Czy to nie jest dziwne?
    Piszesz cudownie, ale piszę to pod każdym rozdziałem, więc jest to już oklepane. Jesteś świetna... też oklepane. Brak mi słów. Taniocha. No cóż... Nie mam słów, aby opisać Twoje dzieło, których by ktoś już nie użył. To jest najlepszy dowód na to, że jesteś świetna.
    Czekam na książkę Twojego autorstwa :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Długo zastanawiałam się co napisać, spoglądają tępo w te białe okno do pisania komentarzy. I wiesz, że ja dalej nie wiem co tutaj zawrzeć? (cóż za masło maślane) Panuje tutaj taka głucha cisza. Taka sama jaka zapewne panowała w taksówce Amiry kiedy wyjeżdżała bez spotkania z kangurami. Jedyne co mogę powiedzieć, że dzięki Tobie mój ukochany, cudowny Londyn przez chwilę został znienawidzony. To cholernie dziwne, że brakło mi słów, bo zazwyczaj dostaję słowotoku. Cholernie dziwne.

    OdpowiedzUsuń
  7. I co ja mam ci powiedzieć? Siedzę, piszę coś i zaraz tylko "backspace" razy miliard. Jetsem załamana wraz z Armirą. I co? I powiedz mi jak zwykły, szary człowiek ma przeżyć bez tlenu? Jesteś po prostu brutalem, wyrywasz jej serce, rzucasz pośród tych przygnębiających, tonących w strugach deszczu uliczek Londynu i od tak - każesz jej normalnie funkcjonować. Przejdę się do ciebie. Pójdę do kogoś w sprawie praw człowieka. Znęcasz się nad nią! Dobra, kobieto. Nawet nie dajesz mi pola do popisu dla mojej wyobraźni bo nie mam zielonego pojęcia co wymyślisz dalej! HARREH DO LONDYNU. Zorganizuję petycję! P.S. NO WEŹŻE USUŃ JACOBA ZDJĘCIE BO JAK WIDZĘ JE TAM PO BOKU JAK CZYTAM ROZDZIAŁ TO SIĘ NIE MOGĘ SKUPIĆ!!!! Po prostu OMGOMGOMGOMGOMG. No tak, pewnie domyślasz się kto pisał. Twój ulubiony pokemon everr. D x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuję się wszystkimi pięcioma kończynami pod petycją.
      Jash

      Usuń
  8. Omg, dla mnie to jest za dużo po prostu chlip. No nie wiem, to jest wspaniałe i mnie rozdziera na malutkie kawałeczki. Scena z guzikami to PERFEKCJA. Ło matko, czymże są moje emocje?
    Mówiłam już, ze twoja książka to najlepsza rzecz, jaka mogłaby mnie spotkać w życiu? Nieważne, mówię to teraz.
    Kocham cię <3

    Jashia

    OdpowiedzUsuń
  9. Jejku, nie mogę... Tak perfekcyjnie ukazujesz to, co czuje Amira, że te emocje przechodzą na mnie. Powiem krótko: dziękuję za to, co robisz.
    Mam nadzieję, że nadchodzące wakacje obudzą Twoją wenę. Błagam.
    Ach, jeszcze jedno. UBÓSTWIAM Jacoba.
    Pozdrawiam, Ania. <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytanie tego cholernie mi pomogło, nie wiem w jaki sposób. Chyba (tak jak pisałam ostatnio) potrafię zapomnieć o tym wszystkim, o czym chcę. Tutaj... Tutaj jest magicznie! Jestem całkowicie oczarowana, wiesz? Cały ten ból i tęsknotę przeżywam razem z Amirą. Za każdym razem jak ona nie może oddychać, ja również...

    Kredka

    OdpowiedzUsuń
  11. Super. Bardzo podoba mi się twój styl pisania. Codziennie sprawdzam czy pojawił się nowy rozdział. Amira jest jakby moją "przyjaciółką" gdy ona cierpi ja w podświadomości również.

    Zapraszam: http://livinyounginlondon.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Siedze z mina forever alone, juz chyba po raz tysieczny czytajac kolejny rozdzial. Kazda slodsza, ze tak powiem, chwila miedzy Harrym a Amira przypomina mi, ze nikt mnie nie kocha. To z jednej strony wredne, ale z drugiej... Jezu Chryste jak ja ich uwielbiam.
    Moim ulubionym fragmentem bylo pozegnanie. Coz za niespodzianka, prawda? Po prostu ta sytuacja miala w sobie taki urok, ze ja - wielbicielka romansidel po prostu sie rozplynelam.
    Rzygam teczOM.
    Ale z tym brakiem weny, to tak na serio? Moge ci pomoc. Jesli nagla wena przychodzi ci po jednym slowie lub gescie, sluze pomoca. Kto wie, moze np. slowo "budyn" uratuje Cie i najdzie cie olsnienie, he? Lubie mowic rozne slowa.
    Czekam z niecierpliwoscia na kolejny maluszku okragluszku. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Jeśli różana herbata pomaga to się nią upijaj. Jak chcesz to nawet Ci trochę podeśle, wiesz? Mam nadzieje, że pomoże! :) a rozdział jak zawsze cudowny i piękny, magiczny :) Moim zdaniem słowo "Magiczny" dobrze opisuje Twoje słowa. Dzisiaj się nie rozpiszę bo i tak napisałabym to samo co wcześniej. Z niecierpliwością czekam na nowy. Mam nadzieje, że wena powróci! :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Cudowne;* Weszłam na twojego bloga zupełnie przypadkiem. Co mogę więcej powiedzieć? Pochłonęłam wszystkie 10 rozdziałów zadziwiająco szybko. Uzależniłam się od tych kilku tysięcy słów, które dodały uroku temu dniu. Pomyśleć, że takie blogi jak TEN potrafią chwycić człowieka i nie wypuszczać z objęć. Już nie mogę się doczekać tych wyjątkowych zdań w rozdziale 11. Czuję w nich wielkie, może nieświadome, przesłanie uzdolnionej autorki. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  15. Po raz kolejny usunął mi się komentarz, więc dostaję już białej gorączki. Ale uparłam się, że wreszcie dodam i w końcu dodam! Choćby usunął mi się po raz 100 przechytrzę tan niecny komputer...-,-
    Po pierwsze znowu napisałaś świetnogenialnociekawowzrószającopiękny roździał, ale o tym wiesz. Prawda? Jak przy każdej części opowiadania odleciałam na moją mokrą planetkę. Ale o tym też wiesz.
    Po drugie może uznasz mnie za potwora, ale rozśmieszył mnie chomik Nialla. Wiem jestem monsterem. Trudno..takim się rodzi, nic na to nie poradze.
    Po trzecie...nie zawieszaj bloga!! Pij tą swoją różaną herbatkę hektolitrami, ale nie zawieszaj! Nie wiesz ile ludzi z tego powodu popadłoby w depresje!
    Po czwarte zastanawiam się dlaczego Amira ciągle się dusi. Podłącz ją do jakiegoś respiratora, albo...przywieź do niej Harrego. To drugie rozwiązanie wydaje mi się dużo bardziej logiczne, więc proszę. Spotkaj ich razem raz na zawsze.
    Areska (Miłych wakacji!!)

    OdpowiedzUsuń
  16. Naprawdę wciągnęłam się w to opowiadanie ;) Czytanie go sprawiło że dopiero o 4 nad ranem zamknęłam laptopa.Powinnaś się wstydzic-za dobrze piszesz ;D Bardzo mi się podoba i wyczekuję następnego rozdziału ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Chciałam ci dać znać, że uciekam na parę tygodni z domu, więc niestety nie będę mogła być na bieżąco z rozdziałami :( Brak komentarzy to stanowczo nie brak zainteresowania, tylko łącza internetowego.
    Ok, życzę ci mnóstwa weny, żebyś napisała mnóstwo rozdziałów i prawdopodobnie dobiła mnie ich perfekcyjnością, kiedy już zdołam wrócić do cywilizacji.

    Jashia.

    OdpowiedzUsuń
  18. wybacz, że nie komentowałam wcześniejszych komentarzy- to po prostu mój leń :< ale teraz napiszę co sądze o twoim blogu. zacznę od tego, że jest zupełnie inny od reszty blogów o 1D. tu wszystko jest takie spokojne, delikatne, można by rzec, że wręcz melancholijne. akcja toczy się bardzo powoli. te wszystkie twoje opisy, porównania,to wszystko brzmi tak poetycko. główna bohaterka jest taka delikatna, jak mgiełka. wszystkie te opisy uczucia między nią a Harrym są takie słodkie,delikatne, po prostu przepiękne. nie wiem dlaczego, ale zaczęłam płakać czytając ten rozdział. owszem, trochę smutno, że musiała opuścić Sydney, ale bardziej płakałam chyba dlatego, że mnie prawdopodobnie nigdy nie spotka takie uczucie. taka delikatność pomiędzy mną a chłopakiem, nigdy nie spotkam kogoś takiego jak Harry...uwielbiam tego bloga, uwielbiam sposób w jaki piszesz. naprawdę masz olbrzymi talent! :) love xx

    OdpowiedzUsuń